11.08.2022

Nowy Napis Co Tydzień #164 / Polski (super)heros inny niż wszyscy

Trykociarz w polskim wydaniu był najczęściej reakcją na zastany czas, wręcz produktem ubocznym. Mamy swój własny panteon nadzwyczajnych herosów, nawet jeśli jest to nisza w niszy skierowana wyłącznie do fascynatów gatunku eksportowanego z USA. W tym kontekście trudno nie wspomnieć o Asie z Hydrozagadki, pastiszu imperialistycznej popkultury amerykańskiej, podanego w sosie komunistycznej propagandy i taniego, kampowego moralizatorstwa. Kolejna parodia ukazała się w latach osiemdziesiątych w kultowym „Relaksie”, gdzie Tadeusz Baranowski – mistrz nonsensu i dziecięcej imaginacji – zaprezentował Orient Mena, który walcząc z włamywaczami robi porządek z bykami… ortograficznymi. Dość luźny, frywolny stosunek polskich twórców do bohaterów w pelerynach utrzymywał się jeszcze długo, czego najwyraźniejszym przykładem był Wilq – purnonsensowa kreacja wybawiciela z Opola autorstwa braci Minkiewiczów.

Dopiero w XXI wieku zaczęły pojawiać się twory czynione wedle amerykańskich standardów: artystyczny kierunek zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zamiast parodystycznej atmosfery mieliśmy próby działania wedle Marvelowskiego wzoru, czynione albo w ramach nostalgii za historiami wydawanymi u nas przez TM-Semic30 lat temu, po obradach Okrągłego Stołu i zmianie ustroju, Skandynawskie wydawnictwo TM-Semic popularyzowało komiks amerykański w Polsce. Była to działalność kulturotwórcza, fundująca świadomość polskich czytelników.[1], albo dosłownej fantazji o mutancie nad Wisłą ubranym w biało-czerwone barwy. Mowa tutaj chociażby o Blerze Rafała Szłapy, do tej pory najciekawszym herosie o nadludzkich możliwościach z Krakowa, którego historie są obecnie realizowane w dużej mierze ze składek patronów i darczyńców zafascynowanych jego dalszymi losami oraz o Białym Orle – polskim Kapitanie Ameryce, w przygodach którego inspiracje tworami z DC Comics czy wydawnictwa Marvel widoczne są zbyt wyraźnie, co może wywoływać niesmak.

W ostatnich latach na mit polskiego superbohatera dość mocno wpływały tendencje zapożyczone z kina blockbusterowego, gdzie niniejsza fantazja obecnie oddziałuje na masy najmocniej. Postulat „im realistyczniej i aktualniej, tym lepiej” jest spuścizną po sukcesie trylogii Mrocznego Rycerza Christophera Nolana, który zadał sobie pytanie: „Gdyby Batman istniał naprawdę, to jak wyglądałby jego modus operandi?”. Polscy twórcy przyjęli tę filozofię z całym dobrodziejstwem (i przekleństwem) inwentarza. O ile opowieści zaczęły stanowić komentarz do sytuacji polityczno-społecznej cywilizacji Zachodu i stanowiły przez to metaforę współczesnych problemów, to po pewnym czasie ich formuła i przekaz ulegały korozji. Po kilku latach te historie zmieniały się w relikt swoich czasów, wzbudzając śmiech przestarzałymi rozwiązaniami narracyjnymi i fabularnymi.

Na to zjawisko miał (i nadal ma) wpływ postęp technologiczny, pozwalający zbliżyć się ludzkości do stworzenia nadczłowieka z prawdziwego zdarzenia, jak i w ciekawszy sposób tworzyć efekty specjalne, wizualne. Nie mówiąc już o tym, że w międzyczasie – przy takiej częstotliwości wypuszczania kolejnych ekranizacji komiksów – odczuwało się atmosferę tworzenia „kopii kopii”, napuszonej patosem i wzniosłością, wywołującej w odbiorcy poczucie braku historii, własnej tożsamości, a co za tym idzie – przyzwyczajającej go do konformizmu. Przykładowo w The Batman Matta Reevesa bohater przechodzi drogę od psychopatycznego mściciela do bycia symbolem nadziei, ale sam nie jest przekonany o tym, że przyszłość maluje się w jasnych barwach i że jego działania przyniosą cokolwiek dobrego. Wszystko jest możliwe, więc nic nie ma znaczenia. Skoro nie ma perspektyw na lepsze jutro, to po co tak naprawdę walczyć?

Obserwatorem przemian ostatnich lat był między innymi Tomasz Grodecki – za dnia student prawa UKSW, a po wykładach młodziak oddychający i żyjący popkulturą, działający w fandomie cosplayerów oraz entuzjastów komiksu. Inspirowany działalnością oddolnego wydawnictwa Sol Invictus, publikującego fanowskie przygody bohaterów na przecięciu superbohaterszczyzny i pulpy, Tomek pragnął stworzyć własnego bohatera, jak niegdyś Stan Lee tworzył podwaliny uniwersum Marvela. Po głębszym namyśle doszedł do wniosku, że dotychczasowi polscy twórcy zapomnieli o dwóch kluczowych rzeczach przy kreowaniu legendarnych herosów. Po pierwsze, że była to – jakby nie patrzeć – zabawa skierowana do nastolatków. A po drugie, że uniwersów nie tworzono poprzez pstryknięcie palcem – była to systematyczna, taśmowa praca światotwórcza, którą zespoły kreatywne realizowały w postaci trzydziestostronicowych zeszytów doby Złotego Wieku komiksu amerykańskiego (1938–1955) i późniejszych okresów.

Stąd też w przypadku Ćmy należy mówić o swego rodzaju konserwatyzmie. Jest to w końcu wizja superbohatera wypracowana w starym stylu, przywołująca wspomnienia o pulpowych opowiadaniach przepełnionych kryminałem, grozą i atmosferą noir, ale też rozwiązania charakterystyczne dla kultowej animacji Batman: The Animated Series, jeżeli chodzi o kreowanie miasta będącego pełnoprawnym bohaterem opowieści. Otóż metropolia – w tym przypadku Warszawa dwudziestolecia międzywojennego – jest fantazją o molochu, którego nie było. W którym wojna nigdy nie miała miejsca, co pozwala snuć fantazje o mieście łączącym motywy retro z elementami nowoczesności.

Bohaterem Ćmy jest Cyprian Leopold Różewicz (inspiracja polskimi poetami jest nieprzypadkowa). Cierpiący na melancholię artysta przemienia się w mściciela z odrzutowym plecakiem, ratując niewinnych przed plejadą zbrodniarzy pragnących czynić zamęt i spustoszenie. Jak można się z niniejszego opisu domyśleć, mamy do czynienia z awanturniczą przygodą, silnie inspirowaną perypetiami Mrocznego Rycerza z Gotham. Wskazuje na to również sama narracja obfitująca w monologi wewnętrzne głównego bohatera, ociekająca opisami rodem z komiksów Franka Millera z lat osiemdziesiątych. Jest to dobra, rzemieślnicza zabawa, zarówno z językiem komiksu, jak i elementarzem polskiego dziedzictwa kulturowego, pozbawionego dojmującego bagażu martyrologii i przesadnego defetyzmu. Grodecki omija neurotyczne tendencje charakteryzujące polski dyskurs kulturowy i tworzy swój własny smutek, któremu bliżej do wyobcowania młodego człowieka w świecie dyktowanym przez nowe technologie.

Świat Ćmy zapowiada się dobrze i intrygująco. Z tego, co udało mi się wybadać, autor planuje kolejne zeszyty. W niedalekiej przyszłości zostaną one zapewne zebrane w album. Jest to na razie raczkujący koncept, ale stworzony w określonej świadomości. Grodecki doskonale zdaje sobie sprawę, że wielkie legendy amerykańskiego komiksu nie powstały ot tak. Świat wokół nich był budowany powoli, przez dekady, a wynikało to z zapotrzebowania i zainteresowań samych czytelników. To staromodne, nieco idealistyczne podejście jest powiewem świeżości pośród autorów skupiających się zbyt mocno na tęsknocie za latami młodości albo na tworzeniu topornej, patriotycznej sieczki, z której, poza tandetą wywołującą uśmiech politowania, zbyt wiele nie wynika. Czas pokaże, czy autorowi scenariusza oraz autorowi klimatycznych ilustracji, Rafałowi Bąkowiczowi, starczy samozaparcia i konsekwencji w tworzeniu przygód artysty-mściciela z retrofuturystycznej Warszawy.

Tomasz Grodecki (scenariusz), Rafał Bąkowicz (rysunki), Ćma #1, Warszawa: Timof Comics, 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Michał Chudoliński, Polski (super)heros inny niż wszyscy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 164

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...