08.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #168 / „Jestem polonistą-pesymistą”. Rozmowa z czeskim tłumaczem literatury polskiej Michaelem Alexą

Błażej Szymankiewicz: Czy dla czeskiego tłumacza literatury istnieje życie „przed” i „po” otrzymaniu Magnesii LiteryChodzi o najbardziej prestiżową czeską nagrodę literacką Magnesia Litera. Przekład Lodu Jacka Dukaja autorstwa Michali Benešovej i Michaela Alexy został doceniony w roku 2022 – przyp. red.[1]? Czy coś się zmieniło w Twoim życiu zawodowym po otrzymaniu tak prestiżowej nagrody?

Michael Alexa: Póki co nie miało to żadnego wpływu, z trzech powodów. Po pierwsze: jest jeszcze za wcześnie. Po drugie, płaszczyzna translatorska tej nagrody jest tak właściwie nieistotna. W tym roku organizatorzy chwalili się, że mają lepszą sytuację finansową, że będą bardziej hojni, jeśli chodzi o wynagrodzenia dla laureatów, ale trzeba mieć na uwadze, że ta nagroda ma aż osiem kategorii, a tylko jedna dotyczy przekładu. O mnie i o Michali Benešovej, z którą wspólnie tłumaczyłem tę książkę, nigdzie się nie mówiło ani nie pisało. Wspomniał o tym związek Obec překladatelů (Związek Zawodowy Tłumaczy w Republice Czeskiej – przyp. B.Sz.)Patrz także informacja na stronie Instytutu Książki: https://instytutksiazki.pl/aktualnosci,2,przeklad-lodu-jacka-dukaja-nagrodzony-magnesia-litera,7476.html [dostęp 29.07.2022] – przyp. red.[2], ale zasięg medialny tego wyróżnienia był w gruncie rzeczy zerowy. Jeśli dzięki tej nagrodzie książka sprzedaje się lepiej, to Bogu dzięki, ale nie umiem tego zweryfikować. A trzeci powód? Tłumaczyliśmy tę książkę w duecie, a ja z powodów osobistych nie pojawiłem się na gali wręczenia nagrody, nie ma mnie więc na żadnym zdjęciu ani w żadnej relacji. Możliwe, że tłumaczka jest pod tym względem w lepszej sytuacji, ale nie mogę powiedzieć, żeby ta nagroda cokolwiek u mnie zmieniła. Nie otrzymałem od tamtego czasu żadnej propozycji przekładu.

Miałem Cię właśnie zapytać, czy Twoja nieobecność była przekornym gestem, czy bardziej interesuje Cię tłumaczenie jako ciężka, samotna praca niż jako część „życia literackiego”. Ale skoro mówisz, że wynikało to z powodów osobistych…

Nie, otrzymywałem już wcześniej różne nagrody i nie wahałem się, żeby je przyjąć. To nie oznacza, że tę nagrodę potraktowałem z mniejszym szacunkiem, chodziło wyłącznie o kwestie prywatne. Jest to trochę związane z tym, że robiliśmy to we dwójkę, a rola Michali w procesie przekładu była bardziej istotna, więc chciałem po prostu, aby ta wspaniała tłumaczka została należycie doceniona.

Jak z Twojej perspektywy wygląda – ogólnie rzecz biorąc – sytuacja tłumaczy w Czechach? Zakładam, że mimo iż przetłumaczyłeś już prawie trzydzieści książek i posiadasz określoną reputację, to nie jesteś w stanie utrzymać się wyłącznie z pracy tłumacza. Istnieją jakieś atrakcyjne stypendia albo programy, o które tłumacze mogą się u was ubiegać?

Tak, istnieje szereg czeskich programów, to jeden ze sposobów, ale wspiera nas także polski rząd. Jest mnóstwo stypendiów i możliwości współpracy, wypłaty są co prawda w polskich złotych, ale nie jest to przecież wielka przeszkoda. Również Instytut Książki robi w tej sferze wspaniałe rzeczy. Korzystałem z ich oferty, czy to z różnych pobytów stypendialnych, pomocy materialnej i merytorycznej. Informowali mnie na przykład o wartych uwagi nowościach, są w stanie załatwić elektroniczne wersje propozycji tłumaczeń i tym podobne. Trzeba jednak dodać, że jest to wyłącznie rodzaj zapomogi, nie może to być zamiennik normalnego wynagrodzenia. Gdy ktoś płaci ci „kieszonkowe” w Polsce przez dwa tygodnie, możesz spotkać się z wieloma pisarzami i pisarkami, możesz popytać, na co zwrócić uwagę, jeśli chodzi o literackie nowości. To bardzo pomocne, ale od strony finansowej nie ma to żadnych pozytywów. Pobyt za granicą zawsze jest kosztowny. Co do ogólnej sytuacji tłumaczy: gdy patrzę z perspektywy czasu na moją dziesięcioletnią „karierę” w tym zawodzie i porównuję ją z doświadczeniami moich kolegów i koleżanek (starszych i młodszych), to nie kojarzę nikogo, kto zajmowałby się tłumaczeniem literatury „na pełen etat”. Przez kilka lat moja praca tłumacza pokrywała się ze studiami doktoranckimi, miałem stypendium i wiele innych możliwości wsparcia, ale trzeba jasno powiedzieć, że jeśli człowiek nie ma cholernego farta, to taka sytuacja jest nie do utrzymania. Większość moich znajomych i rówieśników-tłumaczy kończy doktoraty, pracują na uczelniach albo w wydawnictwach, dorabiają sobie tłumaczeniami technicznymi albo, tak jak w moim przypadku, pracują w zupełnie innych zawodach. Gdybyś zadał mi to pytanie dwa lata temu, to odpowiedziałbym, że utrzymanie się z tłumaczenia książek jest możliwe, ale trzeba mieć szczęście i tłumaczyć dla najlepszych i najhojniejszych wydawnictw. I dochodzi do tego jeszcze jedna kwestia – może być tak, że po roku pracy nagle przestaniesz dostawać oferty i zlecenia. To zawsze był dla mnie największy problem w tym zawodzie.

Jak Ci się tłumaczyło Lód Dukaja? To niezwykle długa książka, jej język także jest specyficzny – zastanawiam się, na jakie największe przeszkody i zagwozdki natrafiłeś (a właściwie natrafiliście) podczas pracy nad tym przekładem.

Największą przeszkodą, której się trochę nie spodziewałem, była właśnie objętość. Może się wydawać, że nie ma to związku z pracą tłumacza: kiedy tłumaczysz, to powinno ci być wszystko jedno, jak długi jest to tekst. Ale jesteśmy tylko ludźmi i kiedy pracujesz nad wymagającą „cegłą”, bez wizji szybkiego końca, to w procesie przekładu zaczynają się pojawiać utrudnienia. Odgrywają tu pewną rolę inne zjawiska niż samo rzemiosło tłumacza. Nie mam tu na myśli dyscypliny czy rygoru, ale wymaga to gwałtownego przyrostu swoistej cierpliwości i konsekwencji. Ponadto muszę zaznaczyć, że jestem raczej tłumaczem „kreatywnym” niż zdyscyplinowanym. A w przypadku tłumaczenia Lodu istniała potrzeba posiadania obu tych cech. Cieszę się, że dołączyła do mnie Michala Benešová, która łączy obie te płaszczyzny ze wspomnianym rygorem i starannością. Potrafi również w dowolnych warunkach wyszukiwać i weryfikować informacje, bardzo jej tego zazdroszczę. Muszę podkreślić, że nasza praca w duecie nie była planowana, doszło do tego z konieczności. Nie dlatego, że nie było wyjścia, ale pojawiła się możliwość włączenia w ten proces doskonałej tłumaczki, która dociągnie moją ograniczoną pracę do końca i nada jej perfekcyjny kształt. Końcowy efekt jest taki, że wniosłem największy wkład w językową stronę tekstu, przekładanie neologizmów (w książce pojawia się szyfr, który trzeba było deszyfrować, przetłumaczyć, zaszyfrować ponownie i umieścić w danym kontekście), więc byłem odpowiedzialny za tę „kreatywną” część tłumaczenia. Natomiast Michala zajmowała się stroną bardziej praktyczną oraz rejestrami stylistycznymi. Nie chcę hierarchizować tych płaszczyzn, w naszym przypadku to fajnie „zażarło” i cieszę się, że mogliśmy współpracować.

A jak udało Wam się pogodzić dwa odrębne języki? Każdy tłumacz ma przecież swoisty „idiolekt”, stosuje różne rejestry, nie było problemu z pozszywaniem tego w całość?

Wydawnictwo Host, które wydało tę książkę, słynie z niesamowicie dokładnego procesu redakcyjnego. Redaktorzy nie tylko sprawdzają poprawność przekładu pod względem zasad pisowni, stylu, ale porównują go również z oryginalnym tekstem. W tym przypadku mieliśmy wielkie szczęście, że główną redaktorką była Květoslava Hegerová, które redagowała chyba wszystkie czeskie przekłady Olgi Tokarczuk. Zna dość dobrze język polski i ma świetną intuicję językową, wie, na co zwrócić tłumaczowi uwagę i dostrzega, kiedy dany tłumacz czy tłumacze odbiegają zbytnio od brzmienia oryginału. Moim zdaniem, gdy tekst jest wyrazisty stylistycznie, to dla tłumacza może to być wbrew pozorom pomocne, ponieważ karty są już na stole, wiesz, co masz robić. W przypadku Lodu wiedziałem, że chodzi o język, który jest do pewnego stopnia „hipotetyczny”, jest pełen archaizmów, rusycyzmów. Interesujący jest powód takiego stanu rzeczy. W tej historii świat zamarza nie tylko pod względem fizycznym i politycznym, ale także językowym i kulturowym z powodu rusyfikacji. Jest to język zarówno przestarzały, jak i nowy, ukazujący sytuację, w której język rosyjski ma nadrzędną pozycję w ówczesnym dyskursie. Tłumacz wie, albo przynajmniej dostaje wskazówkę, jak powinien to zjawisko oddać, naśladować. Dużo trudniejsze jest tłumaczenie chociażby Czesława Miłosza. Nie chciałbym przekładać Doliny Issy, która być może jest mniej skomplikowana językowo, ale trudniejsza formalnie, pojawia się tam ukryta melodyczność głosu autora. To bardzo indywidualna sprawa, którą trudno jest imitować w przekładzie.

Na ile możesz sobie pozwolić na swobodę przy wyborze propozycji dla wydawnictw? Istnieje jakiś klucz albo schemat, według którego wydaje się w Czechach polskie książki albo teksty związane z Polską?

To pytanie za milion dolarów. Jeśli chodzi o swobodę wyboru, to wygląda to mniej więcej tak, że dziewięć książek przekładam na zamówienie wydawcy, a być może dziesiątą uda mi się zaproponować samemu. No, może jednak jest to nieco więcej niż dziesięć procent, ponieważ często tłumaczę poezję, a oczekiwany sukces wydawniczy nie gra w jej wypadku kluczowej roli. Są takie wydawnictwa jak na przykład Protimluv, który z mojego polecenia wydał dwa tomiki poetyckie, jeden Adama Zagajewskiego i drugi Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. Robią tak mniejsze wydawnictwa, nie ma z tego żadnego rozgłosu medialnego ani prestiżu, bo poezja się po prostu nie sprzedaje. Oczywiście płacą mi za nią normalne honoraria, ale dobrze byłoby jeszcze zobaczyć jakieś recenzje tej poezji albo opinie czytelników. A co polskiego jest w modzie? Zdecydowanie książki dla dzieci, w ich przypadku język nie jest decydującym czynnikiem. Panuje moda na polskie reportaże. Od razu powiem, że nie rozumiem pojęcia „reportaż literacki”, według mnie to pleonazm, nie wiem, czym to się różni od zwykłego reportażu. Ale to temat na inną rozmowę…

Chyba musisz o to zapytać Mariusza Szczygła.

Tak, on by mi to wyjaśnił. Ponoć jest to reportaż pisany z zastosowaniem swoistych technik artystycznych. Ale reportaż jako gatunek nie korzysta z metafor czy hiperboli. Jak można twierdzić, że korzysta się z elementów artystycznych typowych dla sztuki, a jednocześnie starać się uzyskać jak największą „wierność” tekstu? Gdy zmienisz choć o odrobinę kontekst jakiegoś fragmentu albo dodasz tam wykoncypowaną puentę, to nie ma tu mowy o żadnym mimetyzmie. Nie rozumiem tego pojęcia, może bardziej chodzi tutaj o tradycję, konkretnych autorów i wydawnictwa, w których te reportaże się ukazują, ale „literacki” reportaż nie jest czymś innym czy lepszym, to nadal ten sam gatunek. Wracając do tematu: Tochman, Szczygieł są u nas tłumaczeni i wydawani, niedługo ukaże się chyba czwarty przekład Pawła Smoleńskiego. Polskie reportaże są chętnie przekładane i recenzowane, być może z tego powodu, że beletrystyka wychodzi z mody, a literatura faktu zyskuje na popularności. Co do polskiej prozy, poezji czy dramatu – z mojego doświadczenia wiem, że zainteresowanie jest praktycznie żadne. Nawet jeśli dana książka zawiera jakieś czeskie motywy czy konteksty, to i tak nie zadziała. Tłumaczyłem książkę, której akcja rozgrywała się w Pradze, promowano ją właśnie tym „praskim wątkiem” i okazała się klapą. Jedyna wartość, która może wzbudzić zainteresowanie, to jakość. Wydaje mi się, że najpopularniejszym albo raczej najbardziej cenionym polskim pisarzem w Czechach jest Gombrowicz, stosunkowo szybko ukazały się jego wznowienia, a powodem była właśnie jakość jego pisarstwa i filozofii. Nie twierdzę, że sprzedaje się on w tysiącach egzemplarzy, ale ma przynajmniej jakiś oddźwięk. Przekładałem też Tworki Bieńczyka, które są po prostu takim literackim „rarytasem”, że nie mieści mi się w głowie, że ukazało się aż tyle pozytywnych recenzji i opinii – mogę uznać ten przekład za sukces. Jak to wygląda od strony finansowej – nie wiem, ale ta książka przyciągnęła uwagę właśnie swoją literacką jakością.

Gombrowicz i Bieńczyk trochę mnie zaskoczyli. Bałem się, że najbardziej znanym polskim autorem w Czechach nadal jest Sienkiewicz.

Nie, już nie. Nie dotyczy to także już Stanisława Lema – to autor, który jest obecny na rynku od ponad pół wieku, wzbudza zainteresowanie, bo to w końcu świetny pisarz światowego formatu, ale jest już, że tak powiem, pokryty „patyną rynku książki”. Oczywiście królem polskiej literatury w Czechach jest Andrzej Sapkowski, nie z powodów stricte literackich, ale dlatego, że jego twórczość przeniknęła do gier wideo, seriali i tak dalej.

Czy masz wrażenie, że sytuacja polskiej literatury (lub kultury w ogóle) w Czechach uległa w ostatnich latach poprawie? Nigdy nie była ona najlepsza, ale być może da się zauważyć jakąś powolną zmianę w świadomości Czechów zainteresowanych kulturą?

(Długa pauza) Nie za bardzo. Nie zaryzykuję stwierdzenia, że coś się zmieniło na lepsze. Prawdziwym fenomenem są te reportaże i książki dla dzieci, na przykład Mapy Aleksandry i Daniela Mizielińskich. W tych kategoriach świadomość, że jest to polskie, stanowi główną motywację czytelników. Pozostałe gatunki raczej nie przyciągają. W porównaniu z literaturą angielską, czy ogólnie zachodnioeuropejską, ta polska jest postrzegana raczej stereotypowo, negatywnie. Mam swój ulubiony przykład – jest taki brytyjski serial Morderstwa w Midsomer, bardzo słabo napisany, wręcz głupkowaty, banalny kryminał. Dlaczego jest u nas tak popularny? Bo akcja dzieje się na prowincji w Wielkiej Brytanii. Gdyby ktoś chciał w Czechach przetłumaczyć i wydać polski kryminał, którego akcja dzieje się w małym miasteczku lub na wsi, to byłby to absurd, finansowe samobójstwo. Czytelnik z góry uznałby, że nie ma po co tego czytać. Decydującym czynnikiem powinna być jakość tej książki, to, jak to zostało napisane, ale rynek wydawniczy kieruje się zupełnie innymi pobudkami. W przypadku kryminałów czy thrillerów czeski czytelnik nie widzi potrzeby, by czytać coś polskiego. Polski reportaż, książki dla dzieci i fantastykę przeczyta chętnie. I może jeszcze polską poezję.

Problem tkwi chyba w tym, że kultura literacka nie funkcjonuje tak samo jak audiowizualna, jak serwisy streamingowe. Czeski odbiorca kultury nie ma problemu z obejrzeniem i docenieniem polskiego filmu bądź serialu na Netfliksie lub HBO, ale w przypadku polskiej książki wygląda to zupełnie inaczej.

Tak, masz rację. Świetnym przykładem jest Ślepnąć od świateł Żulczyka. Czeskie tłumaczenie książki nie ukazałoby się, gdyby nie serial HBO na podstawie tej powieści. Nigdy bym nie pomyślał, że to będzie taki bestseller. Może to z powodu tej kokainy, narkotyki zawsze przyciągały uwagę, dochodzi do tego motyw warszawskiego półświatka… Czyta się to dobrze, temat jest ciekawy, ale ta książka nigdy nie będzie mieć takiego oddźwięku jak serial na jej podstawie. Fakt, że książka w danym gatunku jest z Polski, może być wręcz stygmatyzujący.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nie przepadasz za polską kulturą i zbytnio jej nie śledzisz. Mógłbyś wyjaśnić ten paradoks?

Chyba muszę to sprostować, nie pamiętam dokładnie tej wypowiedzi. Lubię o sobie mówić, że jestem polonistą-pesymistą. Jest to związane ze statusem polonistów w Czechach, polska literatura jest jednak „małą” literaturą. Tłumaczy się z niej u nas więcej niż z rosyjskiego, a przecież literatura rosyjska jest oczywiście o wiele większa od polskiej. Sytuacja nie jest więc tragiczna, ale po prostu… Bardzo lubię polską kulturę, śledzę ją uważnie, ale nie jestem pewien, czy od czasów modernizmu pojawiło się w niej dziesięć nazwisk światowego formatu. W mniejszej literaturze czeskiej jestem w stanie dostrzec takie nazwiska. Jeśli ktoś mnie przekona, że coś przegapiłem, że w kanonie najnowszej polskiej kultury jest coś wybitnego, coś, czego nie znam, to będę go całować po rękach. Muszę przyznać, że takim typowym przykładem jest dla mnie Olga Tokarczuk, która osiągnęła ogromny sukces, a według mnie jest „tylko” dobrą pisarką. To wspaniała twórczyni, która ma coś do powiedzenia, posiada wielkie zdolności literackie i ciekawe poglądy, z większością których się zgadzam, ale moim zdaniem nie jest autorką światowego formatu. Lubię o niej uczyć i dyskutować, lubię ją czytać, ale według mnie nie jest to poziom noblowski.

Wiem, że Twoje zainteresowanie polską literaturą powstało pod wpływem poetów, głównie Miłosza i Zagajewskiego. Dlaczego właśnie oni? Jakie są według Ciebie największe różnice między polską a czeską poezją?

Z Zagajewskim było trochę inaczej, odkryłem go dość wcześnie, przed maturą. Jego twórczość jest mi bardzo bliska, zwłaszcza jej środkowa faza, której akurat nigdy nie tłumaczyłem. Zagajewski jest dla mnie ważny właśnie ze względu na jego „miłoszostwo”. Fascynuje mnie pewna konkretna strategia poetycka, która często pojawia się w polskiej poezji, a mianowicie fakt, że wiersz jest narzędziem intelektualnej refleksji. Miłosz, Herbert, Zagajewski… Czeski czytelnik czegoś takiego po prostu nie zna. U nas wiersz zawsze musi być dobitnym, ekspresyjnym gestem, bardzo osobistą spowiedzią. Albo przeciwnie: jakąś zabawą, grą, czymś mocno zrytmizowanym, żeby dobrze się to czytało. Ale wiersz jako wyraz myśli filozoficznej jest dla mnie czymś niezwykle egzotycznym. Mówiąc krótko: wasza poezja jest mądra, a nasza piękna. Oczywiście istnieje mnóstwo wyjątków i uważam, że w dzisiejszej polskiej literaturze ta strategia jest w odwrocie, przykładowo Piotr Sommer albo wspomniany już Tkaczyszyn-Dycki, oni piszą zupełnie inną poezję, a bardzo ich cenię. Mógłbym też wymienić Małgorzatę Lebdę, która osiągnęła niebywały sukces na czeskim rynku literackim. W czasach, kiedy zaczynałem czytać Miłosza czy Zagajewskiego, ta twórczość bardzo do mnie przemówiła, a ich subtelne przechodzenie od obrazu do filozofii miało na mnie wielki wpływ w tym konkretnym momencie życia. Dotyczy to także Różewicza, który pisał poezję bardziej zbliżoną do tego, co znamy w Czechach, dlatego wyszło u nas mnóstwo jego antologii. Było to dla mnie w jakiś sposób egzotyczne, ale początkiem mojej fascynacji polską literaturą nie była poezja, decydującym impulsem była lektura Gombrowicza. Odkryłem go dzięki twórczości Milana Kundery (zawdzięczam jej też odkrycie Bieńczyka). Koncept Gombrowiczowskiej „formy” może wydawać się bliski temu, co znamy z twórczości Kafki lub Schulza, ale jest opisany tak przenikliwie, pięknie i logicznie, a przy tym w olśniewająco artystowski sposób, że jest czymś wyjątkowym. Gombrowicz to najistotniejszy skarb polskiej literatury, począwszy od Kochanowskiego, a kończąc na Remigiuszu Mrozie (śmiech).

Jak z perspektywy czasu oceniasz poziom polonistyki w Czechach? Ja mam osobiście wrażenie, że wielu studentów polonistyki tak naprawdę niezbyt interesuje się Polską, nie jeżdżą tam zbyt często na wymianę lub na staże, naukę języka traktują raczej przedmiotowo, pragmatycznie. Jak było w Twoim przypadku?

Poziom polonistyki nie jest u nas zły, chociaż… Myślę, że mógłby być dużo lepszy. Z powodów, które nie zależą już od samej polonistyki. Po pierwsze, polonistyka jest małym kierunkiem. Nie wiem, jakie procesy myślowe muszą zajść w głowie świeżo upieczonego czeskiego maturzysty, aby zdecydował się na studiowanie polonistyki. Jeśli pochodzi z Zaolzia – dobra, ma to sens. Ale jeśli chce robić karierę naukową, to dlaczego niby miałby wybrać polonistykę? Większa sława i lepsze szanse na zatrudnienie czekają na niego po dowolnym większym kierunku, na przykład po rusycystyce albo anglistyce. W moim przypadku decydującym czynnikiem była fascynacja literaturą, ale to motywacja mniejszościowa. Studentów polonistyki, którzy chcą być profesjonalistami i zajmować się nią na przykład naukowo jest bardzo mało, to jeden z głównych problemów. Drugi powód jest bardziej ogólny – spada prestiż uczelni, coraz więcej ludzi decyduje się na rozpoczęcie studiów, dostają się na nie niemal wszyscy chętni. Życzę każdemu jak najlepszego wykształcenia, ale ten medal ma dwie strony. Polonistyka musi być dużo bardziej atrakcyjna i konkurencyjna, większe kierunki pod tym względem nas miażdżą, wchłaniają większość kandydatów. Musimy więc walczyć o tych pozostałych, iść im na rękę, zwrócić ich uwagę. Można to robić na przykład poprzez rozszerzanie klasycznego filologicznego programu, dzisiaj polonistyka to nie tylko język i literatura, ale także specjalność przekładowa, biznesowa, prawnicza, turystyczna… Trzeba po prostu zwiększyć atrakcyjność tego kierunku. Za moich czasów istniała jeszcze presja, by po polonistyce robić doktorat i zajmować się literaturą, ale dzisiaj magister polonistyki, który zna ten język na dobrym poziomie, nie widzi takiej potrzeby.

Możesz zdradzić, jakie są Twoje najbliższe plany tłumaczeniowe? Uda Ci się przetłumaczyć coś z twórczości Lea Lipskiego?

Poruszyłem temat Lipskiego z jednym z wydawców, ale nie wyszło. Najbardziej znana część jego twórczości to opowiadania, a wydanie zbioru opowiadań oznacza spadek przychodów o dwie trzecie. Dla potencjalnego czytelnika jest to po prostu mało atrakcyjny gatunek, nie sprzedaje się dobrze. W tym tkwi problem. Staram się nawiązywać kontakty z mniejszymi wydawnictwami poza głównym nurtem, przekonać je, żeby wydały chociaż jedno dłuższe opowiadanie albo nowelę, na przykład Piotrusia, to świetna książka, bardzo ikoniczna. Są tam wątki żydowskie, znaleźliby się więc na pewno wydawcy, którzy mogliby się tym zainteresować, ale muszę przyznać, że – jak dotąd – zawiesiłem tłumaczenie Lipskiego na kołku. Moim marzeniem jest teraz przełożenie Matki Makryny Jacka Dehnela, która na swój sposób jest podobna do książki Dukaja poprzez imitowanie jakiegoś specyficznego języka. Nigdzie indziej tego nie widziałem, a od czasu ukazania się Lodu zacząłem obserwować ten fenomen w coraz to nowych polskich książkach. Makryna jest intrygująca językowo, nie jest zbyt długa, opowiada o interesującym, wręcz fascynującym skandalu. Niedawno przekładałem dla wydawnictwa Vyšehrad inną książkę Dehnela, Saturna, i otrzymałem za nią wewnętrzną nagrodę za najlepszy przekład. Prestiż tej nagrody jest dyskusyjny, bo przyznało mi ją samo wydawnictwo, ale ciekawe jest to, że sam zaproponowałem im wydanie tej książki i spodobała się na tyle, że wydawca postanowił mnie nagrodzić. Jeśli nadal będą zainteresowani Dehnelem i uda mi się odnaleźć ten specyficzny język Matki Makryny, to z pewnością złożę wydawnictwu taką ofertę.

Myślę, że Dehnel może w Czechach „chwycić”, Twój przekład Saturna miał naprawdę dobre recenzje, zarówno wśród krytyków, jak i czytelników. Zatem powodzenia z Matką Makryną, dzięki za rozmowę i za poświęcony czas.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, „Jestem polonistą-pesymistą”. Rozmowa z czeskim tłumaczem literatury polskiej Michaelem Alexą, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 168

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...