Nowy Napis Co Tydzień #017 / Ćwiczenia duchowe z codzienności
Najnowsza książka Bartosza Suwińskiego, Bura. Notatki chorwackie, składa się ze stu czterdziestu krótkich tekstów, które zostały spisane w latach 2013–2017 na chorwackiej wyspie Pag. Chociaż nie są to wiersze – sam autor nazywa je notami – to przez ich treść przebija się poetyckość, wrażliwość… Są w nich także opisy surowej rzeczywistości i codziennych pagowskich doświadczeń, które Suwiński opisuje w sposób niemalże reporterski. Jednak tym, co zwraca szczególną uwagę w tej cienkiej czterdziestostronicowej książeczce są myślenie krytyczne i głębokie refleksje, które rodzą się z wnikliwej obserwacji życia chorwackiej wyspy.
Aby pokazać poetyckość zapisków Suwińskiego, najlepiej oddać głos samemu autorowi. W szesnastej nocie czytamy na przykład:
Słońce już zaszło, lekki ziąb. Daleko w górach leniwie ciągną się chmury. Kokon nietoperza na młodej lipie zasnuty pajęczyną. To drzewo jest uśpioną latarnią mroku. Zapach wyspy niesie się i błąka o wieczornej porze. Nagrzane skały oddają ciepło, aromaty ziół mieszają się z solą, wiatr goni za swoim wyrazem. Dłuższe wersy, dłuższy oddech. Skóra obleka kości.
Suwiński nie po raz pierwszy zajął się podobną tematyką. W „Twórczości” na przykład pisał o swoich doświadczeniach obserwowania natury.
Mieszkańcy wyspy Pag doskonale zdają sobie sprawę z tego, że częste, wzmagające się podmuchy są sygnałem nadciągającej bury – charakterystycznego dla Chorwacji silnego wiatru, który potrafi osiągnąć prędkość do 300 km/h. Tak pisze na ten temat Suwiński w czterdziestej pierwszej nocie:
Moje ulubione słowo – bura. Często w eskorcie nawałnicy. Na przykład taka burza. U nas mocno osadzona, przysadzista, powolna, ociężała, z nadwagą. Tutaj lekka, gwałtowna, wyładowująca negatywny potencjał z nagła, bez zbędnych pretensji i nie wikłająca się w fabulacyjne skłonności do spięć i zgrzytów. I tak przez całą noc.
Miło wędrowało się z Andrzejem Stasiukiem po Rumuni (Jadąc do Babadag), Niemczech (Dojczland) czy Rosji (Wschód). Chociaż bardzo cenię narrację pisarza mieszkającego w Wołowcu, założyciela wydawnictwa Czarnego, tym razem wybieram za przewodnika Suwińskiego, jego notatki, klisze poetyckie, które oddziałują na wszystkie zmysły czytelnika. Choć w przypadku obu pisarzy mamy do czynienia z opisami podróży, są one całkowicie odmienne.
Bura staje się rodzajem pamiętnika czy nieregularnie prowadzonego dziennika poetyckiego. W sto jedenastej nocie autor wspomina spotkanie z dwiema kobietami:
[…] Na ławce przed izbą przyjęć siedzą dwie kobiety. Młodsza ma czarne okulary, nie widzę jej spojrzenia, ale domyślam się, że wzrok ma nieobecny. Druga, starsza, cała na czarno, godzi się z sobą, zatrzymując wzrok na dali, ale wygląda jakby kierowała spojrzenie w siebie, zerkając coraz głębiej w osadzone kręgi. Trzymają się za ręce, wiedzą, że nic więcej im nie zostało. Stoją ramię w ramię przeciwko śmierci, w ich gestach zapisana jest walka, cena, jaką płacą, za życie.
Tak powstaje krytyczne myślenie, nie w ławach akademickich, lecz w wędrówce, podczas wnikliwej obserwacji. Trzeba umieć odczytać, zrozumieć rzeczywistość, a później spisać swoje doświadczenia.
Gdy czytamy teksty Suwińskiego, nasuwa się porównanie do schulzowskiej symfonii smaków i zapachów (chciałoby się rzec – synestezji), chociażby w sto szóstej nocie:
Tylko zapach wydaje mi się oczywisty. W dolnych pasmach lekka goryczka, coś na kształt roztartego jałowca z odrobiną świeżej trzciny. Po środku ciepło ziemi, wysycone solą, delikatnie trącone owczym parsknięciem. Wyżej już tylko zioła, nieodparty rozmaryn, tęgie dębowe nasiona oraz przaśna, lepka figa. Wszystko muśnięte melonowym oparem.
W innej nocie (sześćdziesiątej szóstej) autor przygląda się mrowisku i porównuje je do poezji Miłobędzkiej:
Od tygodnia obserwuję rozstawione w trawach przy ścieżce nad morze. Codziennie rano mrówki uwijają się w ukropie, a popołudniami kopiec zamiera. I tak cały czas gdzieś je ten czas prowadzi, zwalniając między ruchem a ruchem. Tak samo ubiegają nas wersy Miłobędzkiej. Między jednym a drugim są same wyrwy nie do połknięcia.
Autor Bury ucieka od miasta, ucieka od swoich uczniów, porzucając pracę nauczyciela języka polskiego w liceum. Bawi się w mistyfikatora, pisząc wiersze i recenzje pod różnymi pseudonimami. Chodzi po lasach, studiuje przyrodę, samotnie dotyka transcendencji i odnajduje metafizykę. Obecnie – na Pagu, jak pisze w czterdziestej drugiej nocie:
Wyspa zaspokaja skrywane marzenia o porzuceniu stałego lądu, jest czymś niejako zawieszonym między ziemią a ziemią, o tymczasowym losie i braku gruntownego osadzenia. Jest odcięta, wbita w krajobraz. Ćwiek w brew, gwóźdź w sztachetę.
Codzienne doświadczenia, które są dla autora niczym ćwiczenia duchowe, prowadzą go do głębokich refleksji:
Wyspa kładzie się spać. Muzyka zmierzchu: żałobne orkiestracje potrącone trąbką, zgiełki dziecięcego nawoływania między trzcinami, klawisz pianina na surowej skale. Przełamany syk wiatru. Beczenie owiec długo, długo w noc. Roztrącona szczytem ciemność. Zatracane dźwięki poruszanych gałęzi. Wyrwa w zboczu, gdzie wymierają melodie. Zbliża się sen. Uczymy się mówić prawdę o nas samych, do was samych [nota 2].
Fale. Znajdą na was sposób. Nie zostanie po was żaden czasownik. Same pasaże fraz, których nie znam z imienia [nota 80].
Zawsze chciałem wybrać się do Lovrany (obecnie: Lovran), w której leczył się Stanisław Witkiewicz, wysyłając cudowne listy do syna. Teraz Suwiński nakłania do przeżycia bury, do smakowania, obserwowania, jednym słowem – delektowania się wyspą Pag. A przecież to już niedaleko od chorwackiego kurortu, do którego z Zakopanego wybrał się ojciec Witkacego. Być może jest to dobry pretekst, abym odwiedził w końcu oba miejsca.
Bartosz Suwiński, Bura. Notatki chorwackie, Forma, 2019.