13.10.2022

Nowy Napis Co Tydzień #173 / Wieczne zaczynanie racz mu dać, Panie

Co myślisz, widząc na ulicy albo na ławce w parku „starego dziada” – takiego, co to należy do „rasy popychanych”, zapuszczonego, niedomytego, no może tylko trochę odmoczonego, w zaplamionych spodniach i obciętych gumofilcach skrywających dziurawe skarpety? Czy byłbyś skłonny go wysłuchać – jeśli mówi bełkotliwie, a czyta i liczy jeszcze gorzej? Czy ktoś taki mógłby być twoim mentorem, drogi Czytelniku, twoim nauczycielem, życiowym przewodnikiem albo – jak to się dzisiaj mówi – coachem?

Jeśli to pytanie wydaje Ci się nonsensem, głupią zaczepką, prowokacją – nie bierz do ręki najnowszej książki Rafała Wojasińskiego, bo po co. Bez trudu znajdziesz sobie godniejsze literackie autorytety wśród bohaterów książek autorów młodszych, modniejszych, lepiej ubranych i bardziej utalentowanych. Jeśli jednak – choćby z czystej ciekawości, z przekory albo dla żartu – jesteś skłonny przystanąć na chwilę i wsłuchać się w ten bełkot – skorzystaj z zachęty: spróbuj, a będziesz miło zaskoczony.

Tym „starym dziadem” jest właśnie Tefil – tytułowy bohater powieści Wojasińskiego.

Lekcja pierwsza: Strzeżcie się pięknych i genialnych

Tefil ostrzega:

Moda na urodę nas zabije… […] ratujmy się jakoś, bo moda nas zabije, wykończy… […] Moda na rasę ładnych, inteligentnych, geniuszy, na rasę bogatych, jeżdżących pięknymi samochodami i mieszkających w wielkich, pięknych, niezagrzybionych domach, na rasę podróżujących, chodzących w markowych ubraniach… Moda na zaradnych, na dzieci, które robią kariery, na dzieci, które są zdolne, na dzieci, które dobrze wychodzą za mąż i dobrze się żenią… Moda na piękno, jakość i bogactwo… Wreszcie moda na likwidowanie restauracji GS. To może mnie zabićR. Wojasiński, Tefil, Warszawa 2022, s. 59.[1].

Dlaczego ta tyrada przeciwko pięknu stała się tematem pierwszej lekcji życia profesora Tefila? Bo w jej uzasadnieniu wyraża się rdzeń jego filozofii, kwintesencja jego pojmowania człowieczeństwa, to, co dla niego najcenniejsze i niezbywalne – mianowicie wolność. Tymczasem każda moda wywiera presję, jest nakazem, wyzwaniem, zobowiązaniem, zadaniem do wykonania w programie obowiązkowym. W przypadku urody i talentu Tefil mówi wręcz o tyranii. W jego przerażającej wizji przyszłości, której ma nadzieję szczęśliwie nie dożyć, do władzy dojdzie ktoś tak rozmiłowany w pięknie, że wprowadzi obowiązkowe operacje plastyczne – „żeby świat ludzi był piękny, żeby piękno zwyciężyło”.

Piękno to zawsze jakiś kanon, standard, schemat, to próba zunifikowania naszych gustów i upodobań zgodnie z kulturową matrycą. Zarażeni bakcylem zbiorowego poczucia piękna zachwycamy się Szekspirowską frazą, melodiami Mozarta i Bacha. Ale nie Tefil. On od pytań Szekspira woli własne – może mniej wyrafinowane i wykwintne, za to adekwatne do jego rzeczywistych zainteresowań i potrzeb poznawczych. Nad dźwięki Mozarta czy Bacha przedkłada klekotanie po kamieniach albo stwardniałej ziemi wózka, którym zwoził z pola warzywa, a szelest grabionych liści jest dlań doskonalszym dźwiękiem niż powszechnie uwielbiane przeboje. „Ludzie talentu” i geniusze wydają mu się podejrzani, poza tym zwyczajnie go nudzą – w odróżnieniu od drzew albo jezior, które choć „nie używają słów i nie komponują muzyki”, zawsze są zachwycające i mają coś do powiedzenia.

Turpizm Tefila jest równie żarliwy i pryncypialny jak ten wyrażony przez Stanisława Grochowiaka w wierszu Czyści: „Wolę brzydotę / Jest bliżej krwiobiegu […] Są bo na świecie ludzie tak wymyci / Że gdy przechodzą / Nawet pies nie warknie / Choć ani święci / Ani są też cisi”S. Grochowiak, Czyści [w:] Tegoż, Poezje, Warszawa 1980, s. 56.[2]. W dodatku bohater zaświadcza go własną twarzą, a właściwie całym swoim wizerunkiem, na który składają się: rzadkie i krzywo ostrzyżone włosy; popsute zęby; duży, krzywy, kartoflany nos; pękaty brzuch; krótkie nogi – a wszystko to bynajmniej nie retuszowane, nie kamuflowane żadną prestiżową garderobą, lecz podane sauté albo jeszcze lepiej: zupełnie na surowo – z dziurami, plamami i wszystkimi możliwymi zapachami.

Czy ta niechlujność jest wyłącznie wynikiem lenistwa i braku nawyków higienicznych? Niekoniecznie. Może to wyraz solidarności z tymi skrzywdzonymi przez Boga, los lub genetykę. Tefil pyta retorycznie:

Kto to zrobił, że jedni mają urodę, a inni nie? I po co? Żeby nie było wiadomo, co zrobić z brzydkimi? Albo żeby było wiadomo? I z kalekami. I z tymi o innym kolorze skóryR. Wojasiński, Tefil…, s. 36.[3]. 

W tych czytelnych aluzjach eugenicznych i rasistowskich wróciliśmy do wątku tyranii piękna. Utrwalmy go sobie na zakończenie tej lekcji.

Lekcja druga: Ostrożnie ze wszystkimi nowościami

Tefil powiada:

Nie wezmę do domu niczego nowego. […] Nowe to dla mnie marnotrawstwo. Nowe mi się nie opłaca, przyniesie mi nieszczęścieTamże, s. 9.[4]

I nie ma w tej deklaracji bohatera żadnego odwołania do modnego stylu życia zero waste. Jak pamiętamy – Tefil z wszelką modą ma „tyle wspólnego, co z mercedesami, czyli nic”. Niechęć i głęboka podejrzliwość wobec wszelkiego nowego ma przyczynę przede wszystkim w jego fałszu. To, co nowe, tak naprawdę udaje tylko nowe przez chwilę i wiadomo, że prędzej czy później się zestarzeje. To, co stare, już się zestarzało, więc odsłania przed nami swoją prawdziwą twarz, bez kokieterii, bez tej zbędnej maskarady.

Tefil uważa, że wszelka nowość to tylko „podrobione stare”, że wszystko powstało z materii już istniejącej – zasada ta dotyczy zarówno rzeczy, jak i idei, nie wyłączając Boga. Stare jest więc uczciwsze, ponieważ nie mami nas obietnicą bez pokrycia, nie stwarza niepotrzebnych złudzeń, nie rozbudza płonnych nadziei. A przede wszystkim daje gwarancję, że pozostanie, jakie jest – porysowane, pordzewiałe, pęknięte, nadłamane. Nie musimy się martwić, że zarysuje się bardziej, „zepsuje, pęknie i stanie się mniej godne”.

Wierny tej zasadzie Tefil wystrzega się wszelkiej nowości – no może poza świeżą kiełbasą i kartonikiem mleka. Żadnych nowych zegarków, radioodbiorników, parasoli. Żadnych nowych ubrań. Wełnianą marynarkę odziedziczył po ludziach, którzy żyli kiedyś w jego mieszkaniu – je także odziedziczył po zmarłej nauczycielce chemii. Obcięte gumofilce ma po chłopaku, który się powiesił. Donasza też spodnie, koszule, a nawet skarpety. Robi to z miłości, bo „przecież gdy marynarka chodzi po mieście, to jakby jej właściciel nie całkiem umarł”. Tefil ma świadomość, że może to i „gówniany” argument za Horacjańskim non omnis moriar, ale zawsze coś. Czasami odwiedza w tych przejętych ubraniach ich dawnych właścicieli na cmentarzu i „gada do nich, jakby byli żywi” – może właśnie w ten sposób urzeczywistnia się tajemnica „świętych obcowania”.

Stosunek Tefila do rzeczy znalezionych i przejętych nie wynika tylko z prostego sentymentalizmu. Bohater jest przekonany, że cała nasza cywilizacja została odziedziczona, że „wszystko mamy z drugiej ręki… Rozum, wiedzę, wiarę…” Szaleńcza pogoń za nowością oznacza więc również zrywanie nici historycznej ciągłości, kontynuacji, tradycji. Dlatego Tefil nie ma wątpliwości: „Nowe portki by mnie zgubiły, to wiem na pewno”Tamże, s. 67.[5]. Może warto przyswoić tę lekcję…

Lekcja trzecia: Byty równoległe

Tefil powiada zaprawdę, że „smak czuć pojedynczo, z pojedynczości jest szczęście, tylko z niej”Tamże, s. 102.[6]. Nie można bowiem zbiorowo smakować kotleta schabowego w restauracji GS albo rozkoszować się smakiem salcesonu. Nawet jeśli spożywany te specjały wespół z innymi, każdy smakuje je pojedynczo, indywidualnie. Rafał Wojasiński w rozmowie z Wacławem Holewińskim na antenie Programu 2 Polskiego Radia nazwał swojego bohatera „tajemnicą pojedynczości, tego, że każdy się rodzi pojedynczo, odchodzi pojedynczo, istnieje pojedynczo”Tefil, rozmowa z Rafałem Wojasińskim, https://www.polskieradio.pl/8/9872/Artykul/2995025,Tefil-Rozmowa-z-Rafalem-Wojasinskim [dostęp: 22.07.2022].[7]. Rzeczywiście Tefil żyje w tunelu własnej ograniczonej świadomości – ten tunel jako podstawowa kategoria poznawcza i egzystencjalna w powieści jest „elementem samego siebie” i wszystko jest wewnątrz niego, „bieguny są w tunelu. Nadzieja. Wiara. I Miłość. Nie da się nigdzie wyjechać, iść i uciec”. To dlatego dla bohatera nie istnieje życie poza Tutberg i Litental. To dlatego nawet jego rozmowy z innymi ludźmi – na przykład ta z Rozmarynem – są tylko niekończącym się monologiem, jakby we wnętrzu tego tunelu.

Tefil poucza Rozmaryna, że wszyscy żyjemy w światach równoległych, jesteśmy jak odrębne „cząstki elementarne”Nawiązanie do głośnej powieści Michela Houellebecqa pod tym samym tytułem z roku 1998.[8]. Co więcej, każdy potajemnie ma wobec drugiego jakieś złe intencje, tylko dla siebie pragnąc miłości i szczęścia. Dlatego każde zbliżenie drugiego człowieka oznacza dla Tefila potencjalne zagrożenie.

Nic tak nie odbiera mi wolności jak drugi człowiek […]R. Wojasiński, Tefil…, s. 140.[9] 

– przyznaje, a chwilę potem dopowiada:

Nie po to zrezygnowałem z seksu, żeby znosić toksynę ludzką w najbliższym otoczeniu, wysłuchiwać kazań. Nie po to, do cholery, zrezygnowałem z emocjonalnych związków, żeby ktoś mi tu truł. Nawet byle jakie życie, ale bez słuchania kazań. Mądrość. Zakamuflowane okrucieństwoTamże, s. 143.[10]

A jednocześnie Tefil ma pełną świadomość, że „musi być ktoś”, że „ktoś inny jest niezbędny”, że „istnienie innego jest decydujące” – tak jak „odbicie w twarzy” Innego w filozofii dialogu Emanuela LévinasaZob. E. Lévinas, Trudna wolność. Eseje o judaizmie, tłum. A. Kuryś, Gdynia 1991.[11]. Może właśnie dlatego, z tej konieczności bohater powołuje do życia Rozmaryna – bo czyż jest on kimś więcej niż Tefilowym alter ego, jego „niezbędnym uzupełnieniem dialogowym”, tego po finałowej scenie w kościele jednoznacznie stwierdzić nie potrafimy. Tefil rozmawia przecież z nim, ale bez niego; sam woli odpowiadać na pytania, które mu zadaje. Tak jest na pewno bezpieczniej. „Doprowadza mnie pan do szału, panie Rozmaryn. Bo pan jest. I ja. To jest początek wojny”R. Wojasiński, Tefil…, s. 163.[12]. W tym kontekście każda interakcja z drugim człowiekiem powinna być prowadzona z najwyższą ostrożnością, wedle zasad dyplomacji – niczym negocjacje pokojowe. I tę lekcję również warto chyba zapamiętać.

Lekcja czwarta: Język kłamie

To niewątpliwie jedno z najbardziej rudymentarnych doświadczeń Tefila, który wprost stwierdza, że język nie nazywa rzeczywistości: „Słowo «kamień» nie nazywa kamienia. Słowo «dach» nie nazywa dachu”. Wszystko to tylko „podrobienie, sfałszowanie, falsyfikacja”. Nieco później nazywa go nawet „diabłem wcielonym”, „źródłem chorób umysłowych”, „gwarancją obłędu”, „złem, którego nie rozpoznaliśmy i nigdy nie rozpoznamy”Tamże, s. 156, 163.[13]. Nic dziwnego, przecież bez języka nie byłoby Hitlera i innych zwyrodnialców, którym udało się „oczarować masy i pojedynczych biedaków”.

Z drugiej strony istniejemy tylko w języku – tym niedoskonałym, fałszywym, zakłamującym rzeczywistość. Mowa jest naszym żywiołem, środowiskiem naturalnym naszej świadomości, która oddycha słowami jak powietrzem, nawet jeśli wchłania wraz z nimi jakąś toksynę. Tefil jest równie niezadowolony z własnej mowy – na przykład gdy mówi: „Moje zdanie jest zdaniem podrobionym. Nie wierzę w żadne własne, samodzielne twierdzenie”Tamże, s. 137.[14] – jak i językowo-intelektualnego dorobku ludzkości:

[…] żaden poeta, dramatopisarz, prozaik, żaden filozof czy teolog nie stworzył zdania, z którego jestem zadowolony. Nie ma takiego zdania i wiem, że takie zdanie nie powstanie. Nie zostanie po ludzkości ani jedno zdanie godne zapamiętania. Obnażona przeciętnośćTamże, s. 151–152.[15].

Dużo bardziej zadowalające jest dla niego szczekanie psa, ćwierkanie wróbla, szum wiatru czy odgłos fal na jeziorze. Ideałem natomiast byłoby całkowite zamilknięcie – milczenie, które „wchłonie każde nasze słowo, każde pisknięcie, jąknięcie, wezwanie, zawołanie, zamodlenie, krzyk, szept i pieśń radosną…”. Zapewnienia te wydawać się mogą niewiarygodne w ustach takiego gaduły jak Tefil, który – jak już mu wypominaliśmy – nawet na zadawane przez siebie pytania woli sam sobie odpowiadać, niż słuchać Rozmaryna. Może jednak to jego gadulstwo jest właśnie powolnym wydobywaniem się spod hałdy fałszywym słów, pojęć i definicji, próbą zrzucenia językowego balastu… Może Tefil po prostu dosłownie próbuje się „wygadać”, czyli powiedzieć wszystko, by móc zamilknąć na wieczność… Tak chyba byłoby najlepiej i najrozsądniej – zapamiętajmy tę lekcję.

Lekcja piąta: Łaska wiecznego zaczynania

Niechęć wobec tyranii urody, talentu i życiowego sukcesu; podejrzliwość wobec nowości, daleko posunięta rezerwa wobec innych ludzi oraz głęboki krytycyzm wobec języka i dorobku naszej cywilizacji. Żaden system etyczny – nawet taki prowizoryczny, literacki – nie może się ograniczać do negacji. Odrzuciwszy to, co fałszywe i złudne, winien przedłożyć konstruktywną propozycję, swój własny projekt życiowy. Czy stary, obleśny i zrzędliwy dziad potrafi sprostać temu wyzwaniu?

Matka Tefila mówiła mu, gdy był jeszcze mały:

Patrz synku, widzisz, jaki ten świat ładny? […] Napatrz się. Może po śmierci już tego nie zobaczysz, to napatrz się za życia. Trzeba się nażyć za życia, bo potem może nie będzie jakTamże, s. 134.[16]

Bohater realizuje ten matczyny testament, starając się każdego dnia od nowa oswajać świat. Każdy dzień jest dla niego zaczynaniem – oddychanie, ubieranie się, mycie, „noga raz, noga dwa, lewa, prawa”, schodzenie po schodach, sernik i kawa w cukierni, ulubione piwo Sierpeckie. W ten sposób Tefil powoli trawi świat i własne w nim istnienie, znajduje sobie „małe przestrzenie szczęścia i radości życia”, dzięki którym może dokarmiać siebie. Takim źródłem olśnienia może być przelatująca mucha, skrzypnięcie podłogi, plama na suficie – ważne, żeby dostrzec je, usłyszeć, poczuć jakby po raz pierwszy w życiu, na nowo, w ciągłym zaczynaniu. Nie są to może jakieś spektakularne powody do szczęścia, ale Tefil zdecydowanie bardziej woli małość od wielkości – tę pierwszą można bowiem polubić, a nawet pokochać, podczas gdy tę drugą – jedynie podziwiać. Dlatego wielkość jest dla Tefila „żenująca i nieżyciowa”.

Tefil nie ma żadnych zainteresowań, żadnych pasji, ale każdego dnia stara się praktykować „bezmyślną miłość do życia… miłość do oddechu, patrzenia…”. Na pytanie o wyuczony zawód odpowiada: 

Miłość do powietrza, zapachu sosny, pustego nieba, ziemi pod stopami rozłażącej się od wilgoci. Chodzenie po polach i podziwianie pól, zachwyt nad ścianą lasu oddzieloną od zaoranego pola piaszczystą drogą z zieloną smugą trawy pośrodku. Zachwycanie się opuszczonym domem leśniczego z urwaną rynną przy dachu, zachwycanie się śladami opon na drodze po deszczu, uwielbienie przykrytych białym śniegiem pól, naznaczonych pojedynczymi bezlistnymi drzewami, które strzegą same siebie, jak robi to tylko życie… Niczego się nie dowiedziałem i nigdzie nie byłem. Umrę nierozwiniętyTamże, s. 31.[17]

Ta „bezmyślna miłość” do świata ma w sobie ogromną moc – pozwala uciszyć żywioły, zamyka usta i przynosi ukojenie. Nie sprawia, że Tefil lepiej rozumie dzięki temu świat. Bynajmniej. Świat pozostaje dla niego tajemniczy, czasami nawet straszny, ma w sobie jakąś „teologiczną głębię”. Jednak dzięki codziennemu zaczynaniu, które nie zadaje zbędnych pytań i nie podejmuje jałowych prób odpowiedzi, udaje się Tefilowi podtrzymywać – mimo obiektywnie niesprzyjających okoliczności – euforię życia. Dlatego w zakończeniu powieści zaczynianie nazwane zostaje właśnie „łaską przemieniania”, dzięki której Tefil czuje, że życie „to jest jednak jakiś zaszczyt”.

Przyznaj się, drogi Czytelniku. Umiałbyś tak żyć? Jeśli nie, to zaczynaj się uczyć.

 

Rafał Wojasiński, Tefil, Warszawa: Wydawnictwo Nisza, 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Wieczne zaczynanie racz mu dać, Panie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 173

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...