Nowy Napis Co Tydzień #180 / Poetycka pigułka dla leniuszków – czyli pisanie o własnym pisaniu i o pisaniu w ogóle
Kiepski poradnik zarządzania czasem
Dziwnie jest pisać o własnym pisaniu. Nawet sformułowanie wypowiedzi ustnej o tym co, jak i dlaczego nie byłoby dla mnie kwestią oczywistą, a co dopiero jej utrwalenie, udostępnienie i podpisanie się pod nią, wzięcie za tę wypowiedź odpowiedzialności. Pisanie to nie jest jakaś wartość stała, niezmienna; przynajmniej nie dla mnie. Cele słów, powody ich użycia, a tym bardziej ujęcie ich w ramy – w ramy wiersza – są różne, podyktowane potrzebą, okolicznościami, sytuacją. Wymykają się próbom skatalogowania, uciekają od formalizmów i statystyk.
Kwestią pierwszorzędną jest moim zdaniem wybór formy komunikacji z sobą samym i ze światem. Dla niektórych jest to muzyka, dla innych obraz, dla jeszcze innych liczby, budynki, ciało i tak dalej, bez końca. Dla mnie zawsze podstawowym narzędziem było słowo. Tylko ono potrafiło zmieścić w sobie sensy, jakie chciałam przekazać. Nigdy w stu procentach, nigdy z dokładnością, jakiej bym sobie życzyła – ale zawsze było najbliżej. Nie cierpię pustosłowia. Nie lubię rozmów o niczym, obietnic bez pokrycia, krótkich anegdot, które urastają do rangi historii przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Tym samym słowo jako narzędzie musiało się dla mnie udoskonalać. Naturalnie ciążyło i zmierzało do poezji, która traktuje je z wyjątkowym szacunkiem, która słowem nie szasta i potrafi z niego korzystać w niezwykle efektywny sposób.
Jest też dużo bardziej prozaiczny powód: lenistwo. Lenistwo wyzwala kreatywność, motywuje do poszukiwania rozwiązań ułatwiających życie i oszczędzających energię. Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, kiedy szukałam dla siebie przestrzeni wypowiedzi, zależało mi na oszczędności czasu. Szybko się nudzę, potrzebuję nowych bodźców, zmian, dziania się. Wydawało mi się (o, ja naiwna!), że poezja to czysta oszczędność tej najważniejszej dzisiaj waluty – piszesz mało, a mówisz tym całkiem dużo, kończysz po kilku minutach i jesteś zwycięzcą. Tylko że z wierszem nie jest tak łatwo. Są przymiarki, poszukiwania, redakcje, zmiany, leżakowanie, ponowne przymiarki, uczenie się na błędach, ćwiczenie warsztatu, przymiarki, korekty… i tak w kółko. Pewnie, nie trwa to tyle, co napisanie dajmy na to szesnastotomowej sagi rodzinnej, co nie znaczy, że jest to bułka z masłem. Kiedy się o tym przekonałam, było już za późno. Wsiąkłam i ugrzęzłam na dobre.
Poezja jako wspólnota
Od samego początku w poezji pociągał mnie jej potencjał wspólnotowy. Pierwsza prawdziwa fascynacja wierszem – nie ze względu na jego walory estetyczne, ale wartość emocjonalną i intelektualną – to dla mnie wiek młodzieńczy, adolescencja. Oba słowa zupełnie okropne, bo rzecz sprowadza się do tego, że miałam naście lat i poczucie, że nikt mnie nie rozumie. Koleżanki miały muzycznych idoli, koledzy szli w ślady najlepszych piłkarzy, natomiast ja odkryłam poezję. Wiersze odpowiadały na ogrom pytań, których nawet nie potrafiłam jasno sformułować. Okazało się, że gdzieś w świecie jest takie miejsce, w którym czuję się dobrze i zupełnie jak u siebie, zupełnie na miejscu, a znajdowało się ono na kartach kolejnych tomów liryki. Banał. Cliché. Ale tak właśnie było. Towarzyszyła temu nie tylko ulga, lecz także ogromna wdzięczność i poczucie zaciągnięcia długu, który domagał się spłacenia – skoro ktoś, kogo nawet nie znałam, zrobił dla mnie tak dużo, teraz ja powinnam coś takiego zrobić dla innych. Dług zmienił się w autentyczne pragnienie, by pomóc komuś w ten pewnie mało oczywisty, za to jedyny w swoim rodzaju sposób.
Wspólnota ludzi wiersza nie jest może zbyt liczna, ale jest niezwykle otwarta. Nie mam zamiaru idealizować tego środowiska, które idealne wcale nie jest, lecz niewątpliwie – wbrew, jak się zdaje, dosyć powszechnemu przekonaniu – to właśnie działania kolegialne są dla poezji najważniejsze. Sam akt twórczy to w znacznej mierze dokonanie jednostkowe, ale to przecież tylko część olbrzymiej całości, element ważny i znaczący, lecz wciąż tylko element. Współpraca, wymiana myśli, lektur są tym, co przesądza o społecznym charakterze poezji. Żeby poezję, jej obieg, móc zorganizować, potrzebny jest cały sztab ludzi, którzy będą działać w zbieżnym celu.
Odrębną, ale równie ważną kwestią jest dla mnie to, że w ogólnym rozrachunku nie ma znaczenia to, kto napisał dany wiersz, ale raczej to, że dany wiersz został napisany. Tekst oczywiście nie jest anonimowy, ma autora, co zupełnie nie zmienia wszystkich składowych stojących za tekstem: innych ludzi, innych tekstów, czynników zewnętrznych i wewnętrznych. Pewnie, że miło jest napisać dobry wiersz, taki, który będzie istotny w życiu czytelnika, który coś zmieni, choćby drobiazg – ale tak naprawdę poezja nie służy do łechtania czyjegokolwiek ego, w tym ego autora. Piszę, lecz równocześnie muszę być też czytelnikiem, a ja dodatkowo – ponieważ zajmuję się równolegle krytyką literacką – te wrażenia czytelnicze utrwalam w postaci recenzji. Muszę umieć docenić dobrą poezję. Nie ma tu miejsca na zazdrość i przerost ambicji. Jeśli rywalizacja – ta zdrowa i służąca rozwojowi. To niezwykle cenne doświadczenie.
Maski, intuicja, kradzież i piękno
W poezji bardzo pociąga mnie liryka maski, podmiot zbiorowy i różne możliwości gry podmiotowością. Wchodzenie w jakąś rolę jest zawsze ciekawe i odkrywcze. Wiersz to narzędzie poznawcze – bada i świat zewnętrzny, i psychikę autora. Myślę, że najwięcej o sobie samej dowiedziałam się, właśnie pisząc o innych. Wcielałam się w postaci autentyczne, fikcyjne, byłam kobietami, mężczyznami, przedmiotami, roślinami, wieloma osobami naraz. Liczba żyć, jakie pożyczyłam (albo skonfiskowałam) na potrzeby pisania, jest ogromna. I to nie jest tak, że się zmyśla od początku do końca. Zawsze – a zwłaszcza w przypadku nawiązań do biografii czy historii – trzeba narzucić sobie pewne ramy i próbować się w nich poruszać. Nie uzurpuję sobie prawa do mówienia w czyimś imieniu, zabierania cudzego głosu. To raczej multiplikacja, rzeczywistość alternatywna, wszechświaty równoległe. Morze możliwości.
O ile uważam, że potencjał wiersza jest ogromny, o tyle rozumiem, że dotarcie do tego potencjału może być kłopotliwe. Na pierwszy rzut oka poezja nie jest czymś, co łatwo zrozumieć i przyswoić. Może nawet i na drugi rzut oka. Albo i trzeci. Ale już za czwartym następuje jakiś przełom; to, co do tej pory pozostawało nieczytelne, nagle odkrywa niespodziewane sensy. Jest w tym pewna magia. A przynajmniej tak to czuję. Kiedy już te pierwsze tarcia mamy za sobą, poruszanie się po poezji szybko staje się intuicyjne. Niespodziewanie wiersz okazuje się najprostszą i najbardziej precyzyjną formą rozmowy. Warto dojść do tego etapu, nie poddawać się przy pierwszych niepowodzeniach; płynące z tego poczucie satysfakcji jest tego warte.
Wracając do zakładania masek, odgrywania ról i wchodzenia w cudze buty – kiedy po świecie wiersza poruszamy się już z większą łatwością, charakterystyczna dla poezji wspólnotowość, o której wspominałam, w każdej roli pozwala czuć się swobodnie. Goszczą nas chętnie wszystkie byty. Albo może tak uspokajam własne sumienie, by nie zostać złodziejem tożsamości, oszustem stosującym metodę „na poetę”. Bo tak naprawdę poezja to nade wszystko kradzież, a poeci to przestępcy w białych rękawiczkach.
Zdarza mi się prowadzić spotkania autorskie. Przy okazji jednego z nich pytałam poetę o język jego tekstów, a on stwierdził, że to jak pytanie malarza o płótno albo rzeźbiarza o kamień czy drewno; że to pytanie niewiele wnosi, bo dotyczy tylko materiału. O ile zgadzam się co do uznania języka za materiał poezji, o tyle nie uważam, by rozważania nad tą kwestią nie były zasadne. Ba – uważam, że to najważniejsze pytanie, jakie należy sobie zadać; pytanie skutkujące lawiną kolejnych pytań: na ile język (materiał) decyduje o wierszu (wytworze), czy praca tego samego autora w innym języku przynosi te same efekty, czy jeśli za materiał poezji uznamy nie język, a na przykład słowo, to jeszcze będzie poezja, i tak dalej, i tak dalej. Namysł nad językiem jest dla mnie ważny także z racji wykształcenia, ale jego znaczenie dla wiersza jest niebagatelne. I chyba z tym chciałabym cię zostawić, czytelniku tego tekstu: język to piękna sprawa, a poezja bez wątpienia umie się z nim obchodzić.
Czytanie ze zrozumieniem to sztuka, której uczymy się od najmłodszych lat. Tym właśnie jest poezja – po pierwsze czytaniem ze zrozumieniem, a potem także pisaniem ze zrozumieniem. Tylko tyle. I aż tyle.
Zobacz, jak Anna Mochalska odczytuje swoją Ars Poetica: