02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / Śląskie (re)wizje

Obserwując trendy w najnowszym polskim reportażu, można odnieść wrażenie, że w ostatnich kilku latach nastąpiła zmiana perspektywy: coraz częściej reportażyści i reportażystki nie zajmują się wyłącznie wielkimi skandalami, historią, wojnami i polityką odległych państw, ale zwracają się ku problematyce krajowej, by nie powiedzieć lokalnej. Reporterzy młodego i średniego pokolenia częstokroć skupiają się na tematyce miejskiej – wystarczy przypomnieć takie tytuły, jak choćby Zapaść. Reportaże z mniejszych miast Marka Szymaniaka, Białystok. Biała siła, czarna pamięć oraz Poznań. Miasto grzechu Marcina Kąckiego, Miasto archipelag Filipa Springera czy Łódź. Miasto po przejściach autorstwa Wojciecha Góreckiego i Bartosza Józefiaka. To zaledwie początek bardzo długiej listy, do której dołączyć można także reportaże „regionalne”, skupiające się nie tylko na jednym ośrodku miejskim, ale także społeczności typowej dla danego województwa czy krainy geograficznej (na przykład wydana w zeszłym roku książka o Podhalu Aleksandra Gurgula).

Wśród tych tendencji można zaobserwować również swoisty renesans zainteresowania Górnym Śląskiem – regionem, który (ogólno)polski konsument kultury znał dotychczas głównie z filmowych przedstawień Kazimierza Kutza czy prozy Szczepana Twardocha. Zaskakuje jednak to, jak mało o Śląsku i Ślązakach wiemy, mimo iż jest to region, który odznacza się fascynującą, nierzadko kontrowersyjną historią. Wspomniane śląskie „odrodzenie” w świadomości reporterów zaowocowało (moim zdaniem w pełni zasłużoną) Nagrodą Literacką Nike dla książki Kajś Zbigniewa Rokity, a w ostatnim czasie mogliśmy także przeczytać Balladę o śpiącym lwie, historię Bytomia napisaną przez Agatę Listoś-Kostrzewę. Do tej listy dołączyła również Anna Malinowska, publikując zbiór tekstów reporterskich o stolicy Górnego Śląska – Katowicach.

Jako przyszywany katowiczanin (mieszkam na Śląsku od nieco ponad roku) poczułem się poniekąd wywołany do tablicy i sięgnąłem po reportaże Malinowskiej z przeświadczeniem, że Katowice – a właściwie cała konurbacja górnośląska – to miejsce fascynujące. Są one jednym z najmłodszych „dużych” miast w naszym kraju, a mimo to nie doczekały się tak szerokiego uznania czy tak licznych narracji (kulturowych i intelektualnych) jak Łódź i Gdynia. Pamiętam, jak wyglądały Katowice jeszcze dziesięć czy piętnaście lat temu i jeżeli to miasto potrafiło przejść tak radykalną przemianę w ciągu dekady, to co musiało się w nim dziać przez ostatnie dwieście lat?

Reportaż Malinowskiej na swój sposób udziela odpowiedzi na to pytanie, ale jej teksty nie są beznamiętnymi relacjami historycznymi czy syntezą dziejów Katowic i poszczególnych wiosek, które stały się ich dzielnicami. Dziennikarka „Gazety Wyborczej” dobrze wie, że reportażu nie da się stworzyć wyłącznie na podstawie źródeł i suchych faktów, dlatego poznajemy historię miasta z perspektywy ludzkich losów i opowieści, nierzadko bardzo intymnych. Osobista motywacja kieruje przecież samą autorką, która interesuje się losami swojej małej ojczyzny i jej mieszkańców: nie jest to zainteresowanie wyłącznie dziennikarskie, sprawozdawcze, ale zabarwione wręcz społecznikowskim zacięciem.

Choć katowickie reportaże nie są ułożone chronologicznie, to książkę rozpoczyna historia Kazimierza Skiby – „ostatniego polskiego sołtysa” Katowic, który w połowie XIX wieku mierzył się z radykalnymi zmianami, jakie miały wkrótce spotkać jego wioskę i których ostatecznie nie udało mu się powstrzymać. Dowiadujemy się, w jaki sposób niewielka wieś stała się jednym z największych ośrodków górnictwa i przemysłu ciężkiego w Prusach, następnie w Cesarstwie Niemieckim, a w końcu w skali całej Europy.

Przez pryzmat losów pojedynczych osób i rodzin poznajemy historię katowickich dzielnic: Szopienic, Bogucic, Nikiszowca, Giszowca. Dowiadujemy się o wywózkach Ślązaków do ZSRR w 1945 roku, o skomplikowanej sytuacji językowo-narodowej, która eskalowała w okresie wojny i tuż po niej. Malinowska kreśli także sylwetki znanych Ślązaków zaangażowanych w propagowanie polskości i/lub śląskości – ich nazwiska noszą dziś katowickie ulice, natomiast w ogólnopolskiej świadomości są to osoby w większości niemal nieznane (wyjątkiem pozostaje Wojciech Korfanty). Poznajemy wreszcie perspektywę Ślązaków, którzy w Polsce Ludowej wyjeżdżali za pracą/do rodziny w Niemczech, by najczęściej już nie powrócić, a także historię fotografii zrobionych potajemnie podczas jednego z konstytutywnych dla współczesnej śląskiej tożsamości wydarzeń – pacyfikacji strajku w kopalni „Wujek” w czasie stanu wojennego.

Takich opowieści jest w książce więcej (zbiór składa się w sumie z trzynastu reportaży) i stanowią one przekrojowe spojrzenie na dzieje Katowic i ich mieszkańców od połowy XIX wieku aż do współczesności. Dotyczą one zarówno „wielkiej” historii, jak i spraw ściśle lokalnych, niekiedy sprawiających wrażenie niemalże tabloidowych (autorka przekopała archiwa, docierając do miejscowych skandali opisywanych przez prasę zarówno w okresie międzywojennym, jak i tym bardziej współczesnym). Osobiście za jeden z najciekawszych przedziałów czasowych w historii Śląska uważam właśnie okres przed drugą wojną światową, kiedy po zwycięskich powstaniach (to rzadkość w naszej historii) podzielony między II RP i Niemcy Górny Śląsk stał się sztucznie wytworzonym obszarem pogranicznym, a linie demarkacyjne podzieliły rodziny, sąsiadów, miasta i wioski. Katowice stały się najnowocześniejszym miastem odrodzonej Polski, a ich modernizacyjne plany (między innymi budowa modernistycznych wieżowców, lotniska, ultranowoczesnego gmachu Muzeum Śląskiego) brutalnie przerwała niemiecka okupacja.

Bardzo podoba mi się dobór tematów, który w dość subtelny sposób pokazuje czytelnikowi, że wiele problemów i zjawisk obecnych przed laty w Katowicach i na Śląsku rezonuje z teraźniejszością: kwestie związane z tożsamością, rozwojem urbanistycznym i cywilizacyjnym, negatywny wizerunek Ślązaków (zarówno wśród Niemców, jak i Polaków), poczucie wykorzenienia czy utraty swojej pierwotnej małej ojczyzny. W rozdziale Werbusy, gorole, wulce Malinowska przywołuje scenę, która rozegrała się w Katowicach w 1937 roku – rozzłoszczeni mieszkańcy spalili wówczas na rynku egzemplarze podręcznika gimnazjalnego Mówią wieki. „Czym sobie owe książki zasłużyły na takie zakończenie żywota?” – pyta autorka i natychmiast udziela odpowiedzi: otóż w podręczniku znalazł się tekst o Śląsku autorstwa warszawiaka Ferdynanda Goetla, który opisał mieszkańców tego regionu w niezbyt przychylnym i obiektywnym świetle. Czy nie przypomina nam to dzisiejszych sporów o programy nauczania, kanon lektur, obrazy mniejszości i pamięć historyczną?

Reportaże Malinowskiej siłą rzeczy są (i będą) porównywane do innych narracji o Śląsku, zwłaszcza w książce Kajś Zbigniewa Rokity. Czy Od Katowic idzie słońce można zestawić z nagrodzoną najważniejszą polską nagrodą literacką książką o śląskim losie? Mogą pojawić się zarzuty, że Malinowska niejako „powiela” te same tematy, które poruszył Rokita, i że robi to w mniej udany sposób. Odmienna jest przede wszystkim kompozycja obu reportaży – tekst Rokity jest opowieścią w pełnym znaczeniu tego słowa, sprawiającą wrażenie narracyjnej ciągłości i wręcz epickiego rozmachu. Tymczasem książka katowickiej dziennikarki jest raczej zbiorem reportaży typowo prasowych, w większości dużo bardziej „przyziemnych” niż propozycja Rokity, co oczywiście wcale nie musi być dla czytelników wadą czy przeszkodą. Drugą różnicą jest język – w Kajś jest on o wiele bardziej emocjonalny, prywatny i (nie jestem pewien, czy to dobre określenie) artystyczny, podczas gdy u Malinowskiej część reportaży zachowuje raczej neutralny ton, choć, jak wspomniałem, nie brak tutaj przejmujących losów śląskich rodzin oraz osobistej perspektywy autorki, zwłaszcza w reportażu o Nikiszowcu, dzielnicy, w której Malinowska się wychowywała.

Od Katowic idzie słońce nie jest arcydziełem polskiego reportażu, ale to wciąż solidna i rzetelna pisarska robota, kolejna cegiełka dołożona do budowy społecznej świadomości o skomplikowanych i ciekawych dziejach Śląska. Książka Malinowskiej spełnia także jeszcze jedno arcyważne zadanie. Jej lektura uświadamia nam bowiem, że współczesna Polska – wbrew planom komunistów i życzeniom środowisk nacjonalistycznych – nie jest tak homogenicznym kulturowo, etnicznie i językowo krajem, jak wielu z nas zwykło uważać. W glajszachtowaniu obrazu Polski jako obszaru całkowicie jednorodnego niepoślednią rolę odgrywają polityka, szkoła i media. Zadaniem literatury jest natomiast wywracanie tego obrazu na nice, konfrontowanie nas z innością i różnorodnością. Polska jest przecież państwem stosunkowo dużym, o bogatej historii, pełnym nieoczywistych miejsc i regionów zamieszkiwanych przez różnych ludzi i grupy etniczne, czego przykładem jest właśnie Śląsk, w którym miesza się dziedzictwo kilku narodów. Sięgając po Od Katowic idzie słońce,możemy nie tylko poszerzyć swoją wiedzę o kraju, w którym żyjemy, ale także zrewidować ewentualne uprzedzenia i stereotypy.

A. Malinowska, Od Katowic idzie słońce, Czarne, Wołowiec 2022.

Od Katowic idzie słońce - Wydawnictwo Czarne

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Śląskie (re)wizje, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...