23.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #195 / Książki zbójeckie

Każdy świadomy czytelnik spotyka się w swoim życiu z książkami, które mają na niego wielki wpływ – może on być pozytywny, stymulujący do zmian lub negatywny, wywracający światopogląd albo i całe życie. Książki mogą uczynić człowieka szczęśliwym albo mogą go szczęścia pozbawić. Od kilku lat zauważam, że im więcej czytam, a co za tym idzie, im mądrzejszy się staje, tym trudniej mi być szczęśliwym. W polskiej literaturze jako pierwszy wyraził to Mickiewicz w Dziadach, gdy Gustaw wyrzucał Księdzu, że to książki zwichnęły jego życie. To przykład drastyczny, książki pchną bowiem Pustelnika do dążeń autodestrukcyjnych z samobójczym finałem (to oczywiście skrót myślowy). „Wszakże lubisz książki świeckie?… / Ach, te to, książki zbójeckie!”A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.[1] – mówi, dokonując autodiagnozy. To właśnie te słowa stają się punktem wyjścia dla refleksji Marii Cieśli-Korytowskiej. Uważam, że stanowi to niezwykle interesujący trop do badań literaturoznawczych, ponieważ pozwala odkryć znany, lecz niewymieniany zbyt często skutek czytania książek.

Pierwotnie Te książki zbójeckie… ukazały się w serii Komparatystyka polska – tradycja i współczesność, do której należą „zarówno pozycje odwołujące się do tradycji polskiej komparatystyki (wznowienia książek dawnych autorów, zbiory artykułów), jak i książki współczesnych badaczy, zbiorowe oraz indywidualne”M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2. [2]. Z pewnością uzupełnione wznowienie pozycji autorstwa Cieśli-Korytowskiej wpisuje się w tę serię, jest ona bowiem bez dwóch zdań popisem współczesnej komparatystyki. Gatunkowo należałoby określić recenzowane dzieło jako obszerny esej literaturoznawczy, łączący w sobie literacki rozmach oraz naukową dyscyplinę. Dzięki tertium comparationis autorka udowadnia, że funkcjonowanie książek zbójeckich w literaturach narodowych Europy, to zjawisko powszechne, znane w literaturze od dawna. W książce omówiono następujące dzieła, które pozwalam sobie wymienić: Dziady, Don Juana, listy Abelarda i Heloizy, Tristana i Izoldę (średniowieczne), Boską komedię, Julię czyli Nową Heloizę, Cierpienia młodego Wertera, Zbójców, Don Juana, Dziennik uwodziciela, Niebezpieczne związki, Czerwone i czarne, Panią Bovary, Annę Kareninę, Dzieje Tristana i IzoldyPodaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348. [3]. Już samo to zestawienie daje ogląd intelektualnego rozmachu, jaki jest udziałem tego dyskursu. Dostrzegane analogie oraz różnice są więcej niż przekonujące, są także często subtelne i zniuansowane, a ich dostrzeżenie to wielka zasługa naukowczyni, która z pietyzmem je tropi. Dla przykładu zauważa, że Leon z Pani Bovary, tak jak Abelard, jest klerkiemZob. tamże, s. 221.[4]. Dodatkowo nierzadko Cieśla-Korytowska czerpie z języków oryginałów, cytując zarówno dzieło w pierwotnej wersji, jak i jego przekład. W efekcie osoby posługujące się dla przykładu językiem włoskim, mogą zweryfikować, czy intuicje autorki są zgodne z wyjściowymi słowami Dantego.

Sposób narracji zasługuje na dużą pochwałę, książka jest erudycyjna, rozwija wiele wątków, otwiera przed czytelnikiem szeroki horyzont myślowy, a przy tym daje się ją szybko czytać, co sprawia, że podczas lektury nie następuje znużenie. Chociaż czasami ma się wrażenie, że aparat bibliograficzny został nadmiernie rozbudowany. Sądzę jednak, że to książka dla dwóch rodzajów odbiorców: profesjonalnych literaturoznawców oraz amatorskich miłośników literatury. Ci drudzy, poza małymi wyjątkami, mogą pominąć przypisy, dzięki czemu lektura będzie satysfakcjonująca oraz przebiegnie sprawnie. W gąszczu przypisów dyskursywnych i dygresyjnych przydałoby się natomiast wprowadzenie adresów bibliograficznych do literatury przedmiotu, gdy autorka jej nie przytacza – dzięki temu łatwiej obcowałoby się z materiałem. Sam styl jest wartki, żywy, a jednocześnie ozdobny, czego próbkę niech stanowi następujący fragment:

Estetyka Burzy i Naporu, dziś już odczuwana jako przebrzmiała, bez wątpienia wpłynęła na rozwiązania fabularne i kompozycyjne dramatu Schillera – nas jednak interesować będzie coś innego. Autor ten oto pisze tragedię, której katharsis stanowić ma skrucha głównego bohatera, zyskującego świadomość zła, jakie czynił, kajającego się wobec Boga i ludzi orazgotowego ponieść ostateczną karę za swoje zbrodnie. Wzniosłość tej ostatniej sceny (jak również budowania pozytywnego portretu Karola wcześniej) nie jest jednak w żadnym stopniu kontrapunktowana opisem jego zbrodni. Pozostali zbójcy ukazani są jako zwykli zbrodniarze i zwyrodnialcy, on – jako człowiek po prostu nieszczęśliwy i przez to popełniający błąd; człowiek, który wkroczył na złą drogąTamże, s. 150–151.[5].

W książce zabrakło mi natomiast bardziej klarownego podziału – można by na przykład wprowadzić rozdziały i podrozdziały, co uczyniłoby nawigowanie po książce prostszym, pewnym ułatwieniem jest, umieszczony na końcu, Indeks omawianych dziełTamże, s. 348.[6]. Rozumiem, że forma eseju stanowi trudniejszy materiał do ujęcia w sztywne ramy, aczkolwiek brak podziału utrudnia obcowanie z Tymi książkami zbójeckimi… Wydaje się, że jasny, przejrzysty wywód, który tworzy Cieśla-Korytowska stwarza przestrzeń do segmentowania argumentacji. Dzięki temu w przyszłości byłoby łatwiej wracać do wyimków z tej pozycji.

Teraz rzecz najważniejsza: lektura recenzowanej pozycji rozwija czytelnika, bez wątpienia dostarcza mu szerokiej wiedzy, poszerza horyzonty, co przecież jawi się jako nadrzędny cel spotkania z literaturą fachową. Dlatego pozwolę sobie przytoczyć dwa interesujące wątki, które szczególnie zwróciły moją uwagę. Po pierwsze, nieco przewrotnie, passus, który mówi o powodach, dla których Dziennik uwodziciela nie stał się książką zbójecką:

Jest jednak także pewna, zasadnicza, różnica, i to ona właśnie stanowi o tym, że Dziennik uwodziciela nie mógłby stać się „książką zbójecką” podobnie jak – z nieco innych powodów – nie stał się nią Don Juan. W tekście tym brak napięcia między tym, co moralne, a tym, co emocjonalne, przynajmniej w odniesieniu do bohatera. Nie chodzi tylko o to, że Johannes jest cyniczny, egoistyczny, ani też o to, że czytelnik z trudem zapewne mógłby się z nim identyfikować. Raczej o to, że opowieść Kierkegaarda nie pozwala mu przeżyć (wraz z bohaterem) wewnętrznego rozdarcia między tym, co słuszne, a tym, co upragnione; konfliktu pragnienia i osądu moralnego. Don Juana i Johannesa trudno (?) nie tylko naśladować, ale i – empatycznie przeżyć; są zbyt jednowymiarowi. Tam, gdzie nie ma walki wewnętrznej, tam uwiedzenie (czytelnika) jest niemożliwe inaczej niż estetycznie. Tę konieczność zmagania się wolności (dokonywania wyborów) i konieczności (przeżywania uczuć) jako podstawy rozbudzenia emocjonalnego zrozumiał i wykorzystał Johannes w stosunku do Kordelii, lecz nie stało się to już podstawą manipulacji czytelnikiem przez Kierkegaarda. Przeciwnie, zostało niejako skompromitowane przez ujawnienie jej mechanizmu. Z Johannesem nie sposób się identyfikować, bo jego uczucia nas nie poruszają, zaś Kordelia jest zbyt uprzedmiotowiona, by budzić w nas empatię. I to dzieło odbierać można jedynie w sposób „estetyczny” (lub, jeśli ktoś woli, filozoficzny) – nie inaczejTamże, s. 164.[7].

To paradoksalnie dzieła, które nie stały się książkami zbójeckimi, najlepiej obrazują, jakie warunki trzeba spełnić, by dzieło za zbójeckie uznać. To, że kryterium autentyczności stanowi realny konflikt wartości, przeżywany przez bohatera, dowodzi, że ludzie w literaturze poszukiwali (i poszukują) zapisu własnych doświadczeń. Bez tego żadna książka nie tylko nie uwiedzie czytelnika, lecz także nie wywrze na niego odpowiednio mocnego wpływu. Dlatego też to właśnie książki zbójeckie wyznaczają naszą lekturową drogę. To one wskazują, kim jesteśmy, czego oczekujemy od życia. Nierzadko mają na nas zgubny wpływ.

Po drugie:

Czy więc, gdyby istotnie zadeklarował swą identyczność z Emmą Bovary, Flaubert potraktowałby ironicznie i siebie samego jako reprezentanta tej samej, dalekiej od doskonałości, rasy ludzkiej? Jako swoistego „Fantazego realizmu”? Czy może raczej usytuowałby się w kontekście (toutes proportions gardées) faustycznego poszukiwania, nieuwieńczonego sukcesem? Położył nacisk na niemożność osiągnięcia celu, zaspokojenia, spełnienia? Określił samego siebie jako skazanego na bowaryzm – postać, której należy współczuć? Czy może, przeciwnie, byłoby to wyznanie win? Braku uczuć, „czczości”, jak to miał później nazwać Sartre?Tamże, s. 323–324.[8]

To szereg pytań, na które właściwie należy szukać odpowiedzi samodzielnie. Ale to wielki walor omawianej pozycji! Autorka nie narzuca czytelnikowi rozwiązań, stymuluje go raczej do stawiania pytań, hipotez, pokazuje odbiorcy przestrzeń dookreślenia, w której trzeba samemu dokonać pewnych rozstrzygnięć. Rozstrzygnięć, które będą zobowiązujące także, a nawet przede wszystkim, dla czytelnika. Odpowiedzi na te pytania mają bowiem charakter deklaracji światopoglądowej, sytuują odbiorcę w określonym sposobie widzenia rzeczywistości, wreszcie człowieczeństwa.

Niestety, świat zapomniał o wielkiej sile literatury, która potrafiła z mocą oddziaływać na czytelnika. Owszem, zdarzało się, że miała ona tragiczny wpływ na nieukształtowane jednostki, jak Cierpienia młodego Wertera, co dobitnie sygnalizuje Cieśla-Korytowska:

Fala samobójstw, jaka przeszła przez Europę, jest powszechnie znanym skutkiem jej lektury. Wydaje się jednak, że ważniejszym, i o wiele bardziej dalekosiężnym skutkiem było wpojenie czytelnikom, którzy pokochali Wertera, że człowiek nie ponosi odpowiedzialności za to, co czyni pod wpływem uczuć, zwłaszcza namiętnych, i że jest to naturalne i oczywisteTamże, s. 119.[9].

Nowe media odebrały literaturze jej siłę wpływania na ludzi, prymat książki stał się pieśnią przeszłości. Lektura Tych książek zbójeckich… pozwala na nowo uwierzyć w wielką potęgę literatury, a jednocześnie daje możliwość odnotowania jej destrukcyjnego wymiaru. To także dzieje recepcji książek zbójeckich – oto bohaterowie jednej książki zbójeckiej pod wpływem lektury innej dokonują transgresji, wykraczają poza przyjęte granicePor. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.[10]. W efekcie ujawnia się metaliteracki wymiar tej grupy dzieł.

Podsumowując, ze względu na liczne walory recenzowanej pozycji rekomenduję ją wszystkim czytelnikom spragnionym dobrej literatury naukowej, a także tym, którzy chcą po prostu poszerzyć swoją znajomość książek zbójeckich. Cieśla-Korytowska stworzyła naprawdę ciekawy esej.

M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie…, Wydawnictwo Avalon, Kraków 2021, wydanie II poprawione i uzupełnione.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dariusz Żółtowski, Książki zbójeckie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 195

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...