30.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #196 / „Krzywe zwierciadła, w których nie chcemy się przeglądać”. Rozmowa z Petrą Hůlovą

 

Błażej Szymankiewicz: Jonáš Zbořil, krytyk literacki i poeta, w tekście Czescy pisarze są leniwi napisał, że pisarze stracili wyobraźnię, a czescy literaci piszą o sprawach, o których nie mają pojęcia. Co Pani o tym sądzi? Czy współcześnie beletrystyka przegrywa bój o zainteresowanie czytelników z literaturą non-fiction?

Petra Hůlová: Cóż, nie wiem, czy druga część pańskiego pytania wynika z pierwszej. Jonáš Zbořil napisał, że czescy pisarze mieszają się do spraw, których nie rozumieją, a Pan pyta o to, czy rzeczywistość jest ciekawsza od fikcji. Mogę się odnieść do tego, co napisał w swoim artykule Jonáš Zbořil. Zaczęło się od tego, że Czeskie Radio poprosiło kilkoro pisarzy i pisarek, aby napisali krótkie teksty, które będą dotyczyć sytuacji na Ukrainie. To działo się jakoś w kwietniu, wojna była wtedy świeżą sprawą. Znalazłam się wśród tych autorów, powstały różne teksty, a ja napisałam coś, co na swój sposób wyróżniało się na tle pozostałych utworów. Były to eseje/komentarze, które analizowały aktualną sytuację albo, jeśli były to teksty z gatunku fikcji, to akcja większości z nich rozgrywała się na Ukrainie: opisywały one niejako medialne obrazy, które docierały do nas z Ukrainy, reportaże czy fotografie. Napisałam tekst, który był nieco inny: akcja działa się w Czechach, w ośrodku dla uchodźców, był to dialog mężczyzny i kobiety, którzy przyjechali z Ukrainy, z pracownicą tego ośrodka. Chodziło więc o zupełnie inną sytuację niż tę „ikoniczną”, którą większość ludzi kojarzyła wówczas z wojną. Mężczyzna z tego tekstu był pijany, pozostawał dla czytelnika dość ambiwalentną postacią, a cała sytuacja, to, co działo się między bohaterami, nie podlegało jednoznacznej interpretacji. Myślę, że moje opowiadanie zainteresowało niektóre osoby, ponieważ nie kopiowało obrazu wojny znanego z mediów, ale byli też tacy, których ten tekst zirytował, ponieważ pokazał sytuację, która wymykała się utartemu schematowi dobro-zło. W przeciwieństwie do innych zamówionych tekstów, w których wszystko było czarno-białe i jasne, mój utwór prezentował troje ludzi, którzy mieli z sobą bardzo skomplikowaną relację, nie był napisany według jakichś wytycznych. Chyba właśnie to zirytowało Jonáša Zbořila, może uznał moje opowiadanie za bezczelne, nie wiem. Mam nadzieję, że odpowiedziałam na Pańskie pytanie, czy chodziło Panu o artykuł Zbořila, w których odniósł się bezpośrednio do mnie?

Szczerze mówiąc chodziło mi o inny tekst, ale o tę sprawę tekstów o Ukrainie dla Czeskiego Radia chciałem zapytać później, więc odpowiedziała już Pani w ten sposób na inne pytanie.

Nie byłam pewna, o który tekst konkretnie Pan pytał. To może proszę spróbować zadać to pytanie inaczej, chciałabym Panu na nie odpowiedzieć.

W porządku, zatem jeśli dobrze rozumiem tekst Zbořila, to twierdzi on, że współcześnie, od czasu zamachu na World Trace Center, który symbolicznie zakończył krótki „koniec historii”, pisarze stracili wyobraźnię, co sprawia, że coraz bardziej interesują się literaturą faktu oraz prawdziwymi wydarzeniami i starają się pisać wnikliwie o aktualnej rzeczywistości, ale i tak im to nie wychodzi.

Rozumiem. Przychodzi mi teraz na myśl pewna świeża sprawa – niedawno ukazał się zbiór opowiadań Jana Němca, nosi tytuł Liliputin. To opowiadania inspirowane wojną rosyjsko-ukraińską, z całkowicie zmyśloną fabułą, Němec nawet nigdy tam nie był. Nie wiem, czy jest to argument przemawiający za niedostatkiem fantazji u pisarzy czy może wręcz przeciwnie: to dowód niesamowitej zdolności zmyślenia czegoś, co nie dotyczy mnie bezpośrednio, z czym człowiek się nie zetknął. Jan Němec nazwał to „eksperymentem” lub próbą ukazania wszystkiego, co potrafi literatura – tak przynajmniej zapamiętałam jego odautorski komentarz. To ciekawy przypadek literatury, która bierze swój początek w prawdziwych wydarzeniach, ale równocześnie ma odwagę, by dokonać absolutnego konfabulowania rzeczywistości. Moim zdaniem pisarzom i pisarkom nie brakuje wyobraźni, ale być może niektórzy autorzy mają poczucie, że prawdziwy świat wokół nas przewyższa jakiekolwiek zmyślenie i fantazje, że rzeczywistość w swojej „hiperboliczności”, z rozmachem spraw i wydarzeń, takich jak na przykład wojny, epidemie i kryzys klimatyczny, jest czymś, za czym fantazja i literatura po prostu nie nadążają, nie są w stanie ich dobrze uchwycić. Można by o tym mówić długo i na rożne sposoby. Myślę, że pytanie nie powinno dotyczyć braku wyobraźni, ale raczej poczucia, że na tę wyobraźnię nie ma obecnie miejsca i czasu, że wszystko dzieje się za szybko, że współczesność wymaga jakiejś „aktualnej” reakcji i że w takich czasach fantazjowanie jest czymś niestosownym. Uważam jednak, że takie podejście jest głupotą. Ta książka Němca jest bardzo ciekawym przedsięwzięciem, kontrowersyjnym, odważnym, może nawet bezczelnym czy szalonym. Według mnie w Polsce chyba nie doszłoby do powstania takiej książki, myślę, że nikt nie odważyłby się u was czegoś takiego napisać, ponieważ ta wojna rozgrywa się zaraz za waszymi granicami, odczuwacie jej skutki bezpośrednio. Ponadto sądzę, że polska mentalność jest bardziej poważna i idealistyczna niż nasza, czeska.

Niedawno natrafiłem w serwisie YouTube na materiał, który został prowokacyjnie zatytułowany Czy biały, heteroseksualny mężczyzna może być ofiarą? Pojawiły się pod nim wpisy oburzonych kobiet, ich komentarze były pełne goryczy, resentymentu. Od razu przypomniałem sobie o Pani książce Krótka historia ruchu, w której pogrywa sobie Pani z kwestią radykalnego feminizmu. Czy dzisiejsze podziały społeczne i genderowe są nie do przeskoczenia? Czy kobiety i mężczyźni mogą znaleźć współcześnie wspólny język, na przykład przy pomocy literatury?

Wciąż żyjemy obok siebie i jakoś funkcjonujemy, to nasze wspólne życie nadal trwa, więc zadawanie pytania o to, czy takie współżycie jest możliwe wydaje mi się nieco bezzasadne. Prawda i rzeczywistość są takie, że mężczyźni i kobiety nadal wspólnie z sobą żyją i możemy oczywiście na ten temat teoretyzować, ale to i tak się dzieje. Mam czasami wrażenie, że to refleksje na temat kobiet i mężczyzn wzięte z mediów lub serwisów społecznościowych tworzą między nami podziały. Albo inaczej – istnieje przepaść między prawdziwym, codziennym życiem, a rzeczywistością kreowaną przez media społecznościowe: ta rzeczywistość jest szalenie spolaryzowana i przesadna. Pyta Pan o to, czy mężczyźni i kobiety mogą znaleźć wspólny język – samo zadanie takiego pytania otwiera możliwość nieznalezienia tego języka. To pytanie typowe dla rzeczywistości wirtualnej, internetowej. Nie istnieje inna możliwość dla koegzystencji kobiet i mężczyzn niż nieustanne, codzienne odnawianie wspólnego języka. Co innego nam pozostaje? Samo życie ma na celu zasypywanie podziałów, które występują w mediach i w Internecie.

Chciałbym nawiązać do felietonów, publikowanych przez Panią na portalu iLiteratura.cz – bardzo lubię je czytać, ponieważ są niepoprawne politycznie i niezwykle błyskotliwe. W pewnym felietonie jako jedna z niewielu postaci czeskiego życia literackiego wsparła Pani pisarza Davida Zábranskiego, krytykowanego za rzekomy faszyzm, który miał prezentować w swojej powieści Za Alpami. Myśli Pani, że kwestia autocenzury i politycznej kontroli może być jakąś przeszkodą dla twórców w Czechach?

Nie wiem, czy jest sens rozmawiania na ten temat w taki sposób. Uważam bowiem, że jeśli powiem, że uznaję autocenzurę za realne niebezpieczeństwo, to część osób powie: „Tak właśnie jest, świetnie, że taka pisarka mówi o tym głośno”, a z kolei inni stwierdzą: „Totalnie odleciała, to jakaś głupota, o której ciągle słyszymy, a która nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości”. Mam wrażenie, że taki sposób debaty sprawia, że rozmowa na te tematy staje się niemal niemożliwa. Gdy wyrażę swoją opinię, to spowoduje to, że moje myśli będą rezonować wśród grupy ludzi, którzy mają takie same poglądy, a równocześnie przeciwnicy takich przekonań poczują się urażeni lub zirytowani. Właśnie dlatego nie widzę sensu w roztrząsaniu tego tematu. To ważna kwestia, bez wątpienia, ale trzeba o niej rozmawiać w innym kontekście i w inny sposób, ponieważ deklarowanie niebezpieczeństwa autocenzury i cenzury (czy też przeciwnie, bagatelizowanie tego problemu) nie ma sensu. Mam swój pogląd na ten temat i wyraziłam go w artykule na temat recepcji twórczości Davida, ale na potrzeby tego wywiadu chciałabym się powstrzymać od konkretnej deklaracji.

Ten temat również poruszyła Pani w swoich felietonach, ale i tak interesowałaby mnie Pani perspektywa na temat zaangażowania w literaturze. Istnieje w ogóle potrzeba takiego zaangażowania czy może jest to pobożne życzenie krytyków?

Myślę, że kwestia zaangażowania straciła na znaczeniu, jest wydmuszką. To trochę tak, jakby spytał Pan, co myślę na temat feminizmu. To jest tak oklepana sprawa... Proszę spróbować zapytać o coś konkretniejszego, co Pana konkretnie w tym zaangażowaniu interesuje?

Mogę się podeprzeć polskim przykładem. Przez ostatnie dekady polska krytyka literacka podkreślała polityczność literatury i tak też bardzo często o niej pisała, z perspektywy socjologicznej, politycznej czy ideologicznej. Istniał (i chyba istnieje nadal) swego rodzaju popyt na literaturę politycznie zaangażowaną, przynajmniej wśród krytyków i literaturoznawców, nie wiem, czy dotyczyło to też czytelników. Mogę mówić tylko za siebie, ale odnoszę wrażenie, że są w Polsce czytelnicy, którzy są już zmęczeni polityką i wojnami światopoglądowymi w poezji czy w powieściach. Jest to ponadto bardzo często zaangażowanie konkretnego typu, najczęściej zabarwione lewicowo czy liberalnie. To trochę paradoksalne, ponieważ polskie społeczeństwo jest w większości raczej konserwatywne, ale pisanie z perspektywy wyłącznie prawicowej czy religijnej byłoby poniekąd taplaniem się we własnym sosie. Jestem więc ciekaw, jak z Pani perspektywy ta sytuacja wygląda w Czechach?

Rozumiem. Cóż, sytuacja w Polsce jest inna niż u nas, tam kwestie światopoglądowe przybierają postać prawdziwej walki. Tutaj ta polaryzacja nie jest aż tak silna, ale nacisk na lewicowe zaangażowanie w literaturze wygląda podobnie. Czasami mam wrażenie, że tak zwane zaangażowanie – w sensie literackim – prowadzi do spłaszczenia pewnych pojęć. Istnieją u nas „zaangażowani” krytycy, a ich rozumienie literatury ogranicza się do sprowadzenia jej do roli maszynki tłoczącej idee: kiedy tłoczy ich dużo, to wszystko jest dobrze, a kiedy wypluwa ich mało, to znaczy, że mamy do czynienia ze złą literaturą. Uważam, że literatura służy do czegoś innego. Jej zaangażowanie powinno polegać na dostrzeganiu spraw, których nie da się zredukować do wtłaczania jakichś schematycznych ideologii. Dotyczy to zwłaszcza języka, który jest przebogatym narzędziem literatury, w przeciwieństwie do nauk społecznych, gdzie pisanie w ideologicznym kluczu jest już bardziej na miejscu, na przykład w socjologii lub filozofii. Wydaje mi się, że w Czechach kładzie się szczególny nacisk na to, aby literatura stała się właśnie nową filozofią i socjologią czy też jakimś rodzajem historycznego rewizjonizmu. Jednak literatura nigdy nie powinna odcinać się od języka, od podkreślania sposobu wypowiedzi i od ambiwalencji. W chwili, gdy literatura jest jednoznaczna i czytelna, co często grozi jej właśnie wtedy, kiedy staje się tą zaangażowaną maszynką, to bywa przewidywalna i po prostu uboga. A logicznie rzecz biorąc, rzeczy przewidywalne są równocześnie nudne. Jeśli taka maszyna wypluwa ideę, która jest piękna i z którą się zgadzam lub wręcz przeciwnie – ideę brzydką i głupią, to i tak nie będzie ona interesować czytelnika, ponieważ tekst napisany w ten sposób jest po prostu źle napisanym tekstem.

W zupełności się zgadzam, również uważam, że literatura powinna być swego rodzaju językowym laboratorium możliwości, podczas gdy niektórzy krytycy chcieliby, żeby stała się ona jakąś „fabryką absolutu” czy też fabryką gotowych odpowiedzi.

Gotowych odpowiedzi i konkretnego sposobu myślenia, określonego światopoglądu. Jeśli literatura faktycznie stanie się czymś takim, to będzie nudna i nieciekawa, bez względu na to, jak przyjemne i wzniosłe idee będzie propagować. Problem polega na tym, że część krytyków chyba nie docenia wagi zmyślenia obecnego w literaturze. Gdy tylko człowiek zacznie mówić o języku, to spada na niego krytyka w stylu: przecież język jako osobny byt jest czymś nieciekawym, to tylko coś na wzór dekoracji, ornamentyki, która jest przestarzałym kłamstwem, metafory i piękne słowa to nudna przeszłość. Według mnie to wielkie niezrozumienie całej sprawy, ponieważ samo to, w jaki sposób napisano daną wypowiedź, niesie w sobie konkretny pogląd, którego nie trzeba dodatkowo definiować przy pomocy jakichś idei. Sam sposób opisania jakiejś rzeczy, na przykład balansowanie w tekście na granicy powagi i ironii albo sentymentalizmu i równocześnie zimnego dystansu – to wszystko da się oddać za pomocą języka, już to przemawia do czytelnika, rzucając jakieś światło na rzeczywistość wokół nas za pomocą jej literackiego postrzegania. Literatura nie musi być deklaratywna, nie musi zawierać jedynego słusznego poglądu w stylu „w tej kwestii ma być tak, a w tej tak”. Szkoda, że istnieją takie tendencje, ponieważ im bardziej literatura będzie opierać się na jakichś ideach, tym szybciej straci grunt pod nogami, swój fundament, to, w czym jest najsilniejsza. Do wyrażania idei lepsza jest filozofia. Musimy więc sobie jasno powiedzieć, jakimi narzędziami dysponuje literatura, a których nie posiada filozofia czy socjologia. I musimy te narzędzia pielęgnować, ponieważ w przeciwnym razie literatura podetnie gałąź, na której siedzi.

Chciałbym wrócić jeszcze do kwestii (nie)równości płci – Kateřina Tučková otrzymała w tym roku czeską nagrodę państwową za twórczość literacką. Przy okazji wręczenia nagrody podkreślano, że jest dopiero trzecią czeską pisarką, która otrzymała takie wyróżnienie. Sprawa pozycji kobiet w czeskiej literaturze wraca często w różnych dyskusjach i debatach: wydaje się, że nie jest ona tak silna, jak życzyliby sobie tego ludzie. W porównaniu z Polską mam wrażenie, że – wbrew stereotypom – pozycja kobiet w życiu zawodowym (chociażby w kontekście gender pay gap) i artystycznym jest w Czechach nieco gorsza, na przykład powieści feministyczne zaczęły się pojawiać w Polsce już na początku lat dziewięćdziesiątych, u was dużo później. Z kolei polski bohemista Aleksander Kaczorowski napisał w swojej najnowszej książce, że „współczesna literatura czeska jest kobietą”. Jak ta dzisiejsza sytuacja czeskich pisarek wygląda z Pani perspektywy, czy coś się zmieniło?

Z pewnością mamy obecnie w Czechach więcej uznanych pisarek niż kiedyś. Myślę, że to dobrze, chociażby z tego powodu, że żeńskie doświadczenie życiowe jest inne od męskiego, a dzięki większej obecności kobiet w kulturze do literatury przeniknęły tematy, których tam wcześniej nie było. Dostrzegam jednak nierówność w postrzeganiu literatury pisanej przez kobiety i literatury pisanej przez mężczyzn. Chodzi mianowicie o tendencję do mówienia o twórczości pisarek jako o pewnej całości, jak gdyby sam fakt bycia kobietą sprawiał, że wszystkie autorki są do siebie bardziej podobne niż piszący mężczyźni. Mamy więc do czynienia z „literaturą kobiecą”, ale autorów-mężczyzn traktuje się indywidualnie, podobnie jak ich twórczość. Mało kiedy mówi się o „literaturze męskiej”, nie wiadomo do końca, co to za kategoria i co męscy pisarze mają z sobą wspólnego, ale dużo mówi się właśnie o literaturze kobiecej. Według mnie jest to pozostałość jakiegoś nierównego postrzegania tej kwestii płci. Czyli patrzę na to raczej z perspektywy strukturalnej, zamiast powiedzieć na przykład, że powieści pisane przez kobiety mają gorsze recenzje albo że piszące kobiety mają trudniej – nie odważę się, żeby coś takiego stwierdzić. Ale fakt, że płeć determinuje pisarki jako kolektyw, a u mężczyzn takie zjawisko nie zachodzi, wydaje mi się warty uwagi.

Wiem, że mówi Pani po polsku i interesuje się naszą kulturą. W czeskim kontekście jest to coś niecodziennego, zainteresowanie Polską przejawia się u was dość rzadko, nawet w kręgach intelektualnych. Skąd się wzięła ta fascynacja? Ma Pani ulubionych polskich autorów i autorki?

Ta fascynacja pojawiła się u mnie w czasach licealnych, kiedy razem z przyjaciółką wyruszyłyśmy w wakacyjną podróż autostopem po Polsce. Nawiasem mówiąc, przyjaciółka wyszła później za Polaka, mieszka dzisiaj w Warszawie. W Polsce czuję się bardzo dobrze. Sam fakt, że polska kultura jest bardzo bogata i rozmaita sprawia, że jej rozmach i zasięg jest większy niż w Czechach, gdzie oczywiście też dzieją się ciekawe rzeczy, ale jest to mimo wszystko niewielka przestrzeń. Polacy nie boją się – przynajmniej ja tak to widzę – brać pewnych rzeczy na poważnie i walczyć o nie na serio. Czesi mają tendencję do chowania się za swoim humorem, co umożliwia niezajmowanie jasnego stanowiska w pewnych sprawach. Ponadto Czechom, w większości niewierzącym, brakuje pewnej płaszczyzny metafizycznej, którą dostrzegam w Polsce, głównie dzięki polskiemu katolicyzmowi: można go oczywiście krytykować, ale nadaje on polskiej debacie publicznej metafizycznego wymiaru, którego czeski dyskurs kulturowy nie posiada. Co do polskiej literatury, to lubię „klasyczną” polską prozę i poezję, na przykład podczas jazdy autem słucham audiobooka z wierszami Tadeusza Różewicza, czytanymi przez samego autora – są wspaniałe. Sam język polski jest według mnie piękny, a zarazem trochę śmieszny, tak samo jak czeszczyzna dla Polaków. Z ostatnich polskich książek, które wpadły mi w ręce, spodobały mi się reportaże Małgorzaty Rejmer – cała polska szkoła reportażu to coś, czego w Czechach brakuje. Kupiłam też najnowszą książkę Sylwii Chutnik, z którą znam się osobiście, urodziła się tego samego dnia co ja, zabawny zbieg okoliczności. Wstępem do polskiej literatury była dla mnie przed laty twórczość Andrzeja Stasiuka. Mogłabym wymienić kolejne nazwiska, jest to po prostu o wiele bogatsza literatura niż nasza i, dzięki Bogu, w Czechach ukazuje się sporo przekładów polskich książek.

Zatrzymam się jeszcze na chwilę przy Polsce i spytam o pewne zjawisko, o którym zapewne Pani słyszała, chodzi mi mianowicie o polską czechofilię. Często jest to wręcz bezkrytyczne spojrzenie na czeską kulturę, historię i codziennie życie w Czechach, to perspektywa, która – przynajmniej według mnie – jedynie wzmacnia stereotypy. Czy takie podejście jest w stanie poprawić wzajemne polsko-czeskie stosunki, chociażby na płaszczyźnie kultury, czy jest to raczej coś, co może tym stosunkom zaszkodzić?

Nie ośmielę się skrytykować polskiej czechofilii. Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego po czeskiej stronie nie ma takiego zjawiska jak polonofilia, dlaczego działa to tylko w jedną stronę. Myślę, że ma to związek z rozmiarem naszych krajów. Polacy mogą patrzeć na Czechów z pewną łaskawością, jak na mały, sympatyczny i zabawny naród, który lubi pić piwo, podczas gdy ta polska narodowa pewność siebie i kulturowy rozmach uniemożliwiają wzajemne przyjęcie takiej perspektywy. Traktuję tę kwestię szerzej – jako problem całej Europy Środkowej. Nie wiem, jak to wygląda w Polsce, ale w Czechach z jednej strony spogląda się na Niemcy i na Europę Zachodnią z pewnym podziwem i z pragnieniem imitowania tamtejszych rozwiązań, a z drugiej strony mamy Rosję, której się boimy albo którą niektórzy podziwiają, ale pozostały obszar, gdzie jesteśmy my, Słowacja, Polska i Węgry, mało kto uważa za nasz wspólny kulturowo rejon, który nas historycznie określa i łączy. A przecież Europę Środkową warto znać, warto się nią interesować, a przede wszystkim trzeba to zainteresowanie kultywować. Strasznie mi tego w Czechach brakuje, myślę, że miał w tym swój udział upadek komunizmu i początek kapitalizmu oraz globalizacji, który zmienił nasze środkowoeuropejskie postrzeganie siebie nawzajem. Nasza perspektywa stała się prozachodnia, ale w strasznie ograniczony sposób, ciągle się siebie wstydzimy i nie traktujemy sąsiednich krajów jako sojuszników, ale raczej jak krzywe zwierciadła, w których nie chcemy się przeglądać.

Jesteśmy sąsiadami, mamy podobne doświadczenia historyczne, ale wiemy o sobie naprawdę bardzo mało...

I nie chcemy tego zmienić, co jest strasznie smutne. Jestem stąd, z Czech, ale traktuję Warszawę jak stolicę, najważniejsze miasto całego regionu, z którym jestem bardzo blisko związana kulturowo. Brakuje nam tej świadomości wspólnego losu, historii i kultury.

Klasyczne pytanie na koniec – co ma Pani w najbliższych pisarskich planach i czy wybiera się Pani znowu do Polski?

W najbliższym czasie nie, ale chciałabym na wiosnę odwiedzić w Warszawie moją najlepszą przyjaciółkę i może uda się to połączyć z jakimś spotkaniem autorskim, bardzo by mnie to uradowało. Jeśli chodzi o plany: wiosną ukaże się moja kolejna książka, będę pracować nad jej redakcją. Jest to, powiedzmy, rozliczeniowa proza autofikcyjna (powieść Nejvyšší karta ukazała się w wydawnictwie Argo w marcu 2023 – przyp. B. Sz.). Ponadto powinnam wziąć udział w pisaniu scenariusza adaptacji książki Daňy Horákovej, zatytułowanej O Pavlovi (pol. O Pawle), która opowiada o jej związku z Pavlem Juráčkiem, znanym czeskim reżyserem i scenarzystą Czechosłowackiej Nowej Fali – jego opasłe dzienniki ukazały się w Czechach, jest bożkiem intelektualistów, a książka Horákovej w pewien sposób burzy ten wizerunek. Poza tym od jakiegoś czasu lubię współpracować z ludźmi, którzy nie zajmują się literaturą, ponieważ bycie pisarką jest jednak bardzo samotniczą aktywnością. Mamy w planach przedstawienie: mówię swój tekst na scenie, a eksperymentalny muzyk Petr Vrba robi do tego ścieżkę dźwiękową, natomiast Jirka Havlíček tworzy wizualizacje. To swego rodzaju trójgatunkowy performance – daje nam to sporą satysfakcję i myślimy już nad kolejnym projektem. Zatem to są trzy rzeczy, którymi się obecnie zajmuje.

To wszystko brzmi bardzo ciekawie, trzymam kciuki za te projekty. Bardzo dziękuję za Pani czas i za interesującą rozmowę.

Również bardzo dziękuję.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Petra Hůlová, „Krzywe zwierciadła, w których nie chcemy się przeglądać”. Rozmowa z Petrą Hůlovą, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 196

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...