11.05.2023

Nowy Napis Co Tydzień #202 / Bulgot cietrzewi, czyli wiersz, słowo i czas

Jest odpowiedzią na wołanie. Może zacząć się od jednego słowa, zdania, spojrzenia kogoś, kto jest dla nas ważny, albo tego, którego spotykamy po raz pierwszy i ostatni w samym środku dnia, od krwi na kawałku stłuczonej szklanki, oświetlonych czubków brzóz albo smaku magdalenki. Szukamy odpowiedniego tonu, muzyki, ścieżki, którą podąży forma i treść. Wiersz musi zostać wydobyty z przestrzeni. Bo też nie od razu odsłania się cały (choć bywają i takie święte chwile), ale zaprasza do wędrówki. I kiedy już myślimy, że wiemy, jakich słów użyć, jakie obrazy przywołać, nagle zawraca. Bez wcześniejszego zagubienia nie da się odnaleźć niektórych ścieżek.

W pisaniu poezji istnieje pewien rodzaj szaleństwa, może nawet opętania. W dialogu Platona Jon czytamy: „A poeci nie są niczym więcej tylko tłumaczami bogów w zachwyceniu”. Tłumaczymy zatem stan natchnienia obecnością Boga, Dajmoniona, podszeptami aniołów. A entuzjazm, który nam wtedy towarzyszy, okazuje się życiodajny. „Trzeba pewnej inspiracji, promienia z góry, żeby malować piękne rzeczy” – tłumaczył Vincent van Gogh w liście do brata. Pisanie poezji jest z pewnością próbą porządkowania rzeczywistości. Nazywania nienazwanego. Próbą zbliżenia się do tajemnicy istnienia. „W ciszy i odwadze powstają nowe światy” – to Henryk Skolimowski. By tworzyć, z pewnością potrzeba tego szczególnego stanu skupienia, prześwitu między chmurami, wewnętrznej determinacji, a na końcu bezwstydu – żeby to wszystko pokazać innym.

Poezja to nie błahostka, choć pewnie niektórzy mogą tak myśleć, patrząc na niewielkie objętościowo książeczki. Jakie wydają się skromne, kiedy przypadkiem znajdą się w księgarni, gdzie rzucają się w oczy grube tomiska serii romansowych czy kryminalnych! Zapełnione mniej lub bardziej uporządkowanymi graficznie słupkami zdań, przypominającymi niekiedy kolumny – rzadziej jońskie, smuklejsze, częściej egipskie, przysadziste, kryjące tęsknotę, by połączyć niebo z ziemią – sacrum z profanum.

Bo talent nie wystarczy. Nie wystarczy też intelekt. Wykształcenie także nie wystarczy, aby ktoś był artystą. Do tego wszystkiego konieczne jest przeznaczenie, którego nie można rozumieć opacznie i którego nie może zmienić żadna ludzka siła czy ludzki zamiar (Sandor Marai, Księga ziół).

Ale jeżeli do przeznaczenia podchodzi się uczciwie, muszą pojawić się praca i miłość. Praca na rożnych poziomach, ale przede wszystkim nad duchowością wynikającą z miłości do losu. Amor fati. Akceptacja życia, co niesie ze sobą ciemność obok jasności, zło obok dobra. Poeta to obserwator świata. Estetyka, która we współczesnej sztuce często wypiera etykę, wydaje się mniej interesującą propozycją. Pamiętam film z Tomasem Tranströmerem: poeta spacerując wokół jeziora zanurzonego w szarości, smaganego zimnym wiatrem, powiedział, że sztuka pozwala przekroczyć swój los. To wiara w coś większego niż my sami. Bo poezja pochodzi ze świata ducha – jest medytacją i modlitwą jednocześnie. W gruncie rzeczy ludzka natura się nie zmienia. Zmieniają się jedynie rekwizyty, a my – współcześni – szukamy tylko odpowiednich środków wyrazu, by je nazwać, nie tracąc z oczu tego, co najważniejsze.

Słowo

Ma moc kreowania. Odróżnia nas od innych istot – pozwala na nieskrępowane przekazywanie doświadczeń. Powinno rozświetlać, nie zaciemniać. Powinno być oszczędne, precyzyjne; w żadnym razie czułostkowe. W prosty i subtelny sposób wyrażać najbardziej wyrafinowane odczucia i refleksje. Lubię się odwoływać do konkretnych obrazów, do zdarzeń twardo osadzonych w rzeczywistości. Prowadzić czytelnika do miejsca, z którego zobaczy swoją opowieść. Przyglądać się wierszowi i wymazywać, co zbędne. Choć nie znaczy to, że wiersz powinien być tylko ascetyczny, skondensowany – jak ten, który znamy z twórczości Różewicza czy Przybosia. Inaczej nie znajdowałabym upodobania w lekturze pewnego nadmiaru, choćby u Leśmiana, Baczyńskiego, Grochowiaka, Śliwonika czy Ginsberga.

Czas

W tworzeniu jest tak ważny jak słowo. Bo też już samo pisanie okazuje się próbą zmierzenia się ze śmiercią i wiecznością. Zaprzeczamy linearnemu pojmowaniu czasu, przywołując w wierszach przeszłość, siadamy do stołu z nieżyjącymi, niepokoi nas przyszłość, zaglądamy w gwiazdy. W samym akcie tworzenia czas potrzebny jest przed i po. Przed – bo na wiersz się czeka, niekiedy całe lata. Jeśli uda się nam zachować spokój, w oczekiwaniu nawozimy go obrazami, nowymi ludźmi, ciekawymi skojarzeniami. Nieszczęściem jest wydobywanie go na siłę, jak kwiatu z pąka – wówczas zobaczymy jedynie skurczone płatki. W niczym nieprzypominające doskonałości, którą miały się stać. Po – bo musi się odleżeć. Nie zawsze dobrze wiemy, co przynosimy na świat. Może spojrzeć na to muszą inne oczy niż nasze, choć „testowanie” nowych wierszy przez szybką publikację na portalach społecznościowych czy w innych mediach przynosi zwykle więcej szkody niż pożytku.

W Dolinie Issy Czesław Miłosz napisał:

Życie ludzi, którzy nigdy, wychodząc rano przed dom, nie słyszeli bulgotu cietrzewi, musi być smutne. Bo nie poznali prawdziwej wiosny. Nie nawiedza ich w chwilach zwątpienia pamięć godów weselnych, które gdzieś się odprawiają niezależnie od tego, co ich samych gnębi.

Poezja jest takim właśnie bulgotem cietrzewi. Oderwaniem od doczesności, zatrzymaniem w chwili, rozmową ze sobą.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agnieszka Herman, Bulgot cietrzewi, czyli wiersz, słowo i czas, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 202

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...