21.03.2024

Nowy Napis Co Tydzień #246 / Ojczyzna nie jest obczyzną

We Wzgórzu Bzów Ireneusz Staroń pokazał bardzo dobry warsztat pisarski, którego nie użył w celach komercyjnych. Prozaik znajduje się na antypodach autorów układających kryminalne zagadki i pozbawione głębszego przemyślenia, rozrywkowe fabuły. Podjął temat losu kresowiaków przymusowo przesiedlonych po 1945 roku na „Ziemie Odzyskane” (Staroń nie przywołuje tego dyskusyjnego określenia), w tym na Dolny Śląsk. Wniknął w głąb osobistych światów domagających się mowy, uwagi, przegadania, empatii, zrozumienia.

Niech czytelników Wzgórza Bzów nie zmyli zmysłowo-poetycka metaforyka zdań, bo nielinearna i wieloprzestrzenna narracja zmienia się, bywa dosadna, historyczna, intymna, dialogowa. Jakkolwiek proza ta wydaje się autobiograficzna (bo daje znać o sobie perspektywa wnuczka głównych bohaterów, czyli dziadków Jachów zamieszkujących domostwo pod numerem 27 w Jędrzychowie), widzę ją jako zapis dziejów zbiorowych domagających się nie tyle odtwórczego historycznego utrwalenia, ile intelektualno-artystycznego przetworzenia. Poznajemy głosy członków i znajomych rodziny Jachów, którzy przybyli z Galicyjskiego Przedgórza, drohobyckich Beskidów Brzeżnych, na północny Dolny Śląsk. Powtarzają oni pewne słowa i wyrażenia, jak chociażby „za porządkiem” i „z dawna dawności”, które niczym zaklęcia mają zaprowadzić ład i wzbudzić poczucie zakorzenienia w zamieszkiwanym nie z własnej woli obszarze. Staroń jako pisarz, jeśli prawidłowo rozpoznaję jego intencje, nie miał zamiaru „atrakcyjnie” beletryzować historii mówionej. Postawiony przez niego problem nie polega na drobiazgowym rekonstruowaniu biegu zdarzeń, statystyki, nazwisk mocodawców i ludobójców, naturalizmu mordów, uciążliwości migrowania z zamieszkiwanych od stuleci wsi i miast do nieoswojonych społecznie czy kulturowo miejscowości. Wzgórze Bzów przepełnia zasupłany dramatyzm zakorzeniania się ludzi wydziedziczonych.

Podczas lektury nasuwają się skojarzenia z diametralnie odmiennymi filmami o kresowiakach, takimi jak komediowy obraz Sylwestra Chęcińskiego Sami swoi i tragedia Wojciecha Smarzowskiego Wołyń. Literatura ma szansę pełniejszego pokazania komplikacji i niewyrażalności tragicznych, migracyjnych i pomigracyjnych doświadczeń pokolenia społeczności polskiej, którą wygnano z Wołynia i Wschodniej Małopolski. Jest ona bohaterem twórczości Włodzimierza Odojewskiego czy Stanisława Srokowskiego.

Rozpiętość czasowa powieści jest szeroka, obejmuje około 100 lat (od pierwszych dekad XX wieku do początków stulecia XXI). Zamiast chronologii zdarzeń i etapów w narracji mamy wirowanie czasów i miejsc, motywów związanych z osobami i zwierzętami. A dlaczego? Dlatego że „przychodzi zima. Śmieje się z linearnego czasu”. Poszczególne części i rozdziały wydają się niezborne, ale to wspólnota doświadczeń, historii, topografii, cyklu liturgiczno-przyrodniczego niejako od środka zespala świat powieściowy, który drży i faluje, jakby nie za długo miał zaginąć. Nawracanie wątków nasuwa jakąś jednostkę chorobową, kreuje narrację obsesyjną, która ma zarówno coś z wykreowanego objawu zaburzeń psychicznych, jak i leku, które je uśmierzają. Literackie poplątanie (jakby paplanie) w powieści o kresowiakach i ich samych poprowadzone jest jednak tak, by ujawniać ich godność w cierpieniu i poczucie humoru, ich obyczaje oraz indywidualne przyzwyczajenia, niekiedy maniakalne nawyki. Osobliwy język mówiących we Wzgórzu Bzów jest mieszaniną dialektu południowokresowego (a w tym bałaku) i polszczyzny ogólnopolskiej; odgrywa on rolę bohatera powieści, być może istotniejszego niż postacie. Żywioł mówienia zagarnia egzystencję i staje się jakby nią samą, pełni funkcję nadrzędną wobec warstwy zdarzeniowej. Skoro się mówi, świat i życie, człowiek i kultura rozgrywają się realnie. Filozofia (inspirowana pisarstwem Wiesława Myśliwskiego) jest prosta: kto się wypowiada, ten istnieje; świat mowy trwa, choć znajduje się już w fazie zanikania (stąd „splątany język i rozpadające się fabuły”).

Nieomal wszyscy ze Wzgórza Bzów gadają jak najęci. Wyłamywanie się z egzystencjalnej powinności snucia słów jest ganione. Mówienie, jak to bywa, wiąże się z powtarzaniem i niedbałością, krążeniem wokół czasem rozbieżnych tematów, dygresyjnością. Mówienie samo w sobie jest ważne, aby potwierdzali się w nim jego nadawcy i adresaci, a także po to, by podtrzymywało więzi międzyludzkie, kontakt z przeszłością i teraźniejszością, miejscami utraconymi i przymusowego osiedlenia. Mieszkańcy Wzgórza Bzów żyją w zawieszeniu pomiędzy stronami rodzinnymi, z których ich wypędzono, a krainą zamieszkiwaną, którą mimo oporów kulturowych, wywołanych przez poniemieckie ślady, oswajają i czynią przestrzenią nieodwołalnie własną, a więc bezpieczną. Bohaterowie sprzecznie odbierają swoje położenie na Dolnym Śląsku. Czują się zawieszeni pomiędzy swojskością i obcością, mieszkają bowiem w ojczyźnie-obczyźnie. Nie mogą być w pełni ani TAM, skąd przybyli, ani TU, gdzie przyszło im żyć. Doświadczenie obcości kulturowej, obecneliterackich świadectwach autorów z Warmii i Mazur czy Pomorza z okresu po 1989 roku, opisuje wyznanie dziewczyny już urodzonej na Dolnym Śląsku:

[…] i patrzę na ten kaflowy piec, i mnie tak strasznie żal, że to takie nie nasze, a obce. Mnie się tu tak strasznie podoba i ja to czuję, jakby to moje własne było, a z drugiej strony to taki żal, że te cegły obce. I tych nagrobków mi żal na ewangelickim cmentarzu, bo tam prawie nic nie zostało. Ludzi żal, bo oni bez tych nagrobków, to jakby bez domu, jakby in ktoś poduszkę spod głowy zabrał i obudził w nocy, i straszył.

Kwestia ta pada w rozmowie z dziadkiem Józefem, dla którego Jędrzychów był miejscem harówki i chwil wesołego życia. Ciężka praca na roli dawała prawo do czucia się u siebie. Cóż innego było robić, gdy „Ruskie nie dali” trudzić się tam, gdzie kresowiacy żyli z dziada pradziada, „z dawna dawności”.

Muskulaturę narracji buduje jej bogactwo etnograficzne i kulturoznawcze, a także wielowarstwowa aluzyjność. W zdaniach powieściowych skrywają się szyfry kulturowe i zagadki literackie, nawiązania do klasyki literatury polskiej, na przykład do Pana Tadeusza Adama Mickiewicza czy utworów Wiesława Myśliwskiego, piosenek i wierszy (na przykład Zbigniewa Herberta). Za pomocą „systemu” odniesień, związanych również z powojenną historią społeczną Polski (na przykład „cud” w Oławie z udziałem działkowca Kazimierza Domańskiego), dorobek generacji dolnośląskich kresowiaków włączany jest w tkankę kultury polskiej. System aluzji obejmuje też malarstwo niderlandzkie czy religijne piśmiennictwo łacińskie.

Staroń ujawnił i oddał duchowość oraz obyczajowość przesiedleńców (dotyczącą Bożego Narodzenia, żniwowania, jedzenia i tym podobnych) w sytuacji, kiedy właśnie kończyli ziemską wędrówkę. Pamięć kresowych wygnańców żyje na pograniczach majaczenia. Ujawnia się z lękami, zwłaszcza gdy dotyczy prześladującej i nieprzegadanej świadomości ukraińskich zbrodni na Polakach, a dokładnie: na członkach rodziny i sąsiadach. Pamięć o wyrządzonym złu nie dyszy żądzą odwetu. W żadnym razie pisarz nie przyjmuje roli prokuratora, moralisty lub litościwego kronikarza niesprawiedliwości. Z szacunkiem ujmuje niewypowiedziany ból, który przez długie powojenne dekady zdeformował i zatruł psychikę i dusze kresowiaków, a przypuszczalnie także ich potomków. Bohaterowie cierpią w cichości ducha, nie skarżą się na wyroki historii, co nie znaczy, że są pogodzeni z krzywdami. Rany jątrzą się w głębi, powracają w samotnych wspomnieniach.

Narracja wydaje się rozdrobniona i jakby nieskładna, co buduje swoistą nadmiarowość językową powieści. Symbolistyczno-eskpresjonistyczne linoryty Jacka Solińskiego intensyfikują graficznie barokowość prozy Staronia. Poszczególne cząstki powieści są zaś wyzywająco spójne i zwarte, przybierają kształt etiud na temat przedmiotów codziennego użytku, zjawisk czy pewnych kwestii. Wydają się być zaklinaniem wybranego życiowego tematu, jakby narrator pragnął poprzez mówienie o nim posiąść go wewnętrznie, mieć w swej podręcznej pamięci na zawsze, w jakiś sposób rozliczyć, przepuścić przez młynek mowy. Miniaturą samą w sobie jest przykładowo opis postępowania z karpiem podczas przygotowań do Wigilii. A sprawa karpia to nie tylko problem Polski powojennej (chodzi o zakaz kupowania żywych ryb). Wątki zwierzęce (włącznie ze sceną świniobicia, polowaniem na sarny) uwidaczniają ogromną wrażliwość na byty inne niż ludzkie, chociaż pisarz dystansuje się wobec idei posthumanizmu. Stosunek do fauny we Wzgórzu Bzów jest zarówno sakralny, jak i realistyczny. Staroń nie schlebia fałszywej etyce traktującej zwierzęta inaczej niż to wynika z naturalnego (lecz nie naturalistycznego) porządku.

Bohaterów Staronia cechuje własne poczucie humoru, odwołujące się do codziennych sytuacji w perspektywie wyobraźni agrarnej, rolniczej, jak tu: „Ziemia nie kot, żeby czekać miał” lub tu: „Wystroił się jak stróż na Boże Ciało i ze szpadlem po polach chodzi”. Postacie są indywidualnościami lub nawet: dziwakami. Robią rzeczy, które wydają się zwariowane. Dziadek Józef (nestor i mentor społeczności) pyta o to, czy domownik lub gość zjadł śniadanie. Wujek Ludwik jest wyjątkowo rozmodlony. Wujek Wiesiek zwozi zewsząd z okolicy głazy, kamienie, marmury. Jest jędrzychowskim Syzyfem? Zachowanie wujka Wieśka ma umocowanie w procederze, jakiego dopuszczali się nowi mieszkańcy ziem przymusowego osiedlenia. Polegało to na traktowaniu opuszczonych i rozpadających się domów, budowli, zagród jako obiektów niczyich, zdatnych do pozyskiwania budulca na sprzedaż lub stawiania własnych budynków. Zachowania polskich pionierów Ziem Odzyskanych w powojennych latach mogą uchodzić współcześnie za niemoralne lub niezrozumiałe dziwactwa. Przesłanki do ich rozpoznania i wyjaśnienia znajdziemy w powieści. Inne relacje z Dolnym Śląskiem tworzy młodsze pokolenie. Pojawia się Łukasz, który wykazuje się niesłychanym wcześniej zainteresowaniem historią lokalną jędrzychowskiego krajobrazu kulturowego. Penetrując dolnośląską historię bez kompleksów powojennych przybyszów, którzy postrzegają go (co jest paradoksalne!) jako intruza czy przynajmniej odmieńca, obczyznę intelektualnie przekształca w swojszczyznę. Po roku 1989 na Ziemiach Północnych i Zachodnich Polski pojawiły się grupy regionalistów i patriotów lokalnych, które przystąpiły do wszechstronnego poznawania stron swojego urodzenia i upowszechniania wiedzy o nich, przezwyciężając niechęć do ich niepolskiej (co nie znaczy tylko „niemieckiej”) przeszłości. Pisarz zasila myślenie o zachodnich i północnych krainach bez poczucia winy i wstydu, że po roku 1945 stały się integralną częścią terytorium Polski. To bardzo istotne osiągnięcie etyczno-literackie.

Wzgórze Bzów jest powieścią o losach kresowych wygnańców, którzy osiedlili się zaraz po wojnie na Dolnym Śląsku i zagospodarowali go jak najlepiej potrafili. Proza ta jest także literackim studium o starości, o meandrach pamiętania i znikania czy też przechodzenia w inną postać więzów międzypokoleniowych, o traceniu i odzyskiwaniu ciągłości kulturowej. Mimo realizmu językowego, osadzenia w historii, ścisłej topografii i faktycznym żywiole społecznym, powieść jest powieścią, a nie imitacją reporterską (reportażopodobną?). Kreacją, w której chodzi o mierzenie się z duchowością odchodzącej i przychodzącej generacji (dzieje się coś porównywalnego z tym, co konstruuje dramatyzm powieści Myśliwskiego Kamień na kamieniu). Ireneusz Staroń stworzył kolejne ogniwo w łańcuchu dzieł, które wcześniej wyznaczyła twórczość Włodzimierza Odojewskiego. Niektóre wątki Wzgórza Bzów pozostały otwarte, przypuszczam więc, że znajdą przedłużenie w kolejnych powieściach i opowiadaniach Staronia.

Ireneusz Staroń, Wzgórze Bzów, Wydawnictwo Ursines, Czeladź 2023.  

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Chojnowski, Ojczyzna nie jest obczyzną, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 246

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...