25.05.2023

Nowy Napis Co Tydzień #204 / Bessa na giełdzie matrymonialnej

Osoby wychowane na rozmaitych – literackich, teatralnych czy filmowych – romantycznych wizjach małżeństwa chętnie widziałyby w jego polu skojarzeniowo-semantycznym takie wartości jak miłość, czułość, partnerstwo, wzajemną troskę, wspieranie się w zdrowiu i w chorobie oraz przede wszystkim wierność aż po grób, a najlepiej – wykraczającej poza grób. Niestety, rzeczywistość nie zawsze, a nawet nieczęsto, sięga ideału – zdecydowanie częściej bywa źródłem rozczarowań i bolesnych deziluzji. Książka Alicji Urbanik-Kopeć Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym jest metodycznym (warstwa po warstwie, etap po etapie) i rzeczowym (opartym na bogatym materiale faktograficznym pochodzącym z prasy, literatury, pamiętników, poradników, a nawet kalendarzy) procesem odzierania ze złudzeń na temat funkcjonowania instytucji małżeństwa w XIX i na początku XX wieku. Co wrażliwszych czytelników lektura może chwilami lekko ukłuć, może nawet trochę zaboleć, ale zasadniczo autorka dozuje gorzką prawdę z dużą ostrożnością i wprawną ręką oddziela górnolotne wyobrażenia od przyziemnej rzeczywistości.

Znakomity pisarz i niezrównany kronikarz dziewiętnastowiecznej Warszawy Bolesław Prus w jednej ze swoich „kronik tygodniowych” zawyrokował: „Sielankowe poglądy na małżeństwo już skończyły się i wkroczyła ekonomia”B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.[1]. W ślad za tym orzeczeniem Urbanik-Kopeć również sprowadza kwestie matrymonialne do transakcji handlowej, w której aktywa stanowią majątek, posag, pozycja społeczna, tytuł, a często dopiero na końcu uroda, „to coś” lub cnota. Na dowód autorka przytacza we wstępie swojej książki wymowną statystykę leksykalną z Lalki, najsłynniejszej bodaj polskiej powieści o – wydawałoby się – miłości. Otóż słowo „miłość” istotnie znajdziemy u Prusa aż sto cztery razy, ponad dwukrotnie częściej – dwieście dwadzieścia dziewięć razy – pojawia się tu jednak słowo „pieniądz”. To nie przypadek. Pieniądz był wówczas – przynajmniej w pewnych sferach – najważniejszą wartością, „o której należało jak najgłośniej milczeć”, i decydował o przebiegu oraz ostatecznym powodzeniu zawieranej przy stole negocjacyjnym, a czasami pod nim, transakcji matrymonialnej. Obronną ręką wychodzili z niej tylko wytrawni gracze i twardzi negocjatorzy. Gorzej, jeśli ktoś – uformowany w duchu „rycersko-kościelno-romantycznym” – przynosił na ten jarmark własne serce, kładąc je na dłoni, jak na przykład Wokulski. Karą dla takich były „dożywotnie galery, zwane małżeństwami” – stwierdza gorzko jedna z ofiar bezdusznej giełdy matrymonialnej, inny bohater Lalki – doktor SzumanZob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.[2]. Autor popularnego na początku XX wieku Przewodnika zakochanych, doradzającego „jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet”, już na wstępie pisze wprost:

Uczucie jest kapitałem, z którego tylko procenta wolno zużywać, a grzechem jest nieopatrzne trwonienie kapitału, który, lekkomyślnie raz wyczerpany, nie da się już nabyć i niczym zastąpićM.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.[3].

Nie ulega więc wątpliwości, że do takiej transakcji należało się umiejętnie przygotować.

Pierwszym etapem było znalezienie i zapoznanie odpowiedniej kandydatki/kandydata – oczywiście zgodnie z logiką opłacalności, a nie opierając się na jakimś sentymentalnym „pierwszym wejrzeniu”, jakiejś „chemii” czy niedorzecznych „motylach w brzuchu”. Nic dziwnego, że popularne w Królestwie Polskim od połowy XIX wieku anonse matrymonialnePierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.[4] były rzeczowe, zwięzłe i zawierały listę konkretnych wymagań stawianych potencjalnym narzeczonym. Panowie jasno określali przede wszystkim oczekiwania dotyczące wysokości posagu: przystojny farmaceuta poszukiwał na przykład panny przyjemnej „z posagiem od 10 000 do 15 000 rubli”; młody mechanik szukał „żony panny lub wdowy z kapitałem od tysiąca rubli”. Jeden z ogłoszeniodawców oczekiwał zaawansowanej umiejętności gry na fortepianie, co – o dziwo – mogło mu nawet zrekompensować ewentualnie brak posagu. Inny dawał pierwszeństwo blondynkom, ale tylko takim, które będą w stanie wystarać się dla niego o posadę leśnika. Prowincjonalny nauczyciel gimnazjalny dopuszczał nawet pewną dowolność, ale również w granicach opłacalności: „Pannę majętną lub fachową w celu matrymonialnym, najchętniej, która posiada dobrze zaprowadzony interes dentystyczny, fotograficzny albo też krawiecki”„Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.[5]. Z kolei trzy panny ziemianki poszukiwały mężów oficerów, pierwszeństwo dając lotnikom i ułanomZob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.[6].

Aby podnieść skuteczność anonsów, stosowano w nich rozmaite zabiegi perswazyjne, chwyty reklamowe i elementy autopromocji. Spośród wielu przykładów przytaczanych przez autorkę szczególnie ten pochodzący z „Wiadomości Matrymonialnych”, a podpisany przez pana posługującego się pseudonimem „Małe niedomagania fizyczne”, wydaje mi się wyjątkowo pomysłowy:

Słońce czerwcowe nie robi tyle przyjemności młodym panienkom, ile ja chcę mej przyszłej żonie zgotować. Żenię się zaraz z szybkością kuli armatniej, o ile się do tego sposobność nadarzy […]„Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.[7].

Oczywiście nie miejmy złudzeń – ta „sposobność” poprzedzona będzie skrupulatną i chłodną kalkulacją, żar i prędkość są tu więc czysto retoryczne.

Mimo że ogłoszenia były dość drogie (koszt jednego anonsu sięgał nawet dziesięciu procent miesięcznej pensji robotnika), ich rynek rozwijał się dynamicznie. Oprócz prasy codziennej zaczęto je drukować w osobnych magazynach specjalistycznych, takich jak warszawski „Globus”, „Flirt Salonowy” (i jego kontynuacja – „Tygodnik Małżeński), ogólnopolski „Fortunat” czy międzynarodowe „Wiadomości Matrymonialne” (dostępne, zgodnie z zapewnieniami wydawcy, nawet we Francji i w Ameryce). Nie wszyscy byli zwolennikami tej nowej formy pośrednictwa. Przed pochopnym zawieraniem znajomości z ogłoszenia przestrzegał chociażby Prus:

Ale czy ty wiesz, kawalerze i panno: kogo możecie spotkać poza ogłoszeniem? Ty, paniczu – możesz znaleźć kokotę, która wyszafowawszy na prawo i lewo swoje uczucia, czy też «naturalne skłonności», szuka teraz głupca, któreby uczciwym nazwiskiem pokrył cudze triumfy. Tobie zaś panienko grożą nierównie smutniejsze rzeczy…B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.[8] 

Gdyby ktoś nie domyślał się, jakie to „smutniejsze rzeczy” grozić mogą pannom zawierającym znajomości za pośrednictwem anonsów prasowych, autorka książki na początku pierwszego rozdziału Romeo i hultaj, czyli pośrednictwo przytacza szokujące doniesienia z kronik kryminalnych przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku dotyczące niejakiego Hugona Schenka – seryjnego mordercy, oszusta i mitomana, który swoje ofiary poznawał właśnie dzięki ogłoszeniom matrymonialnym.

Podejrzliwie nowej modzie przyglądał się również Kościół katolicki, widząc w niej przejaw rozwiązłości obyczajów. Dlatego dla nieprzekonanych pozostawały inne, bardziej tradycyjne formy pośrednictwa, takie jak swatka, faktorzy małżeństwa czy biura matrymonialne. I na nich jednak ciążyło często obyczajowe odium – odstręczający wizerunek cynicznej, bezdusznie pragmatycznej, wyrachowanej swatki utrwalił nie tylko Prus w osobie pani Meliton, ale również autorzy licznych mieszczańskich komedii, takich jak Ciocia swatka z roku 1861 czy Swatka z 1922; z kolei biura matrymonialne, nazywane też „kantorami stręczenia małżeństw”, budziły często skojarzenia z nierządem. Pozostawał zatem jeszcze prywatny wywiad gospodarczy – z udziałem rodziny, bliższych i dalszych znajomych, zaufanych przyjaciół. Zdobyte w ten sposób informacje uchroniły przed finansową katastrofą pannę Melanię, która podczas wypoczynku w Krynicy wpadła do rzeki Słotwinki, a później uratowana przez innego kuracjusza, przystojnego pana Adolfa, lekkomyślnie wpadła mu w oko. Gdyby nie dyskretny wywiad ojca panny Melanii, który dowiedział się, że ów cudowny wybawiciel jest goły i bosy, mógłby być z tego niezły krach w postaci kompletnie nieopłacalnego małżeństwaZob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.[9].

Dla panien na wydaniu poważnym zagrożeniem na etapie poszukiwań kandydata na męża byli „łowcy posagów” (przestrzegał przed nimi w swoich komediach między innymi Michał Bałucki), którzy dzięki udanej transakcji matrymonialnej zamierzali poprawić swoją sytuację materialną lub po prostu pospłacać długi zaciągnięte w trakcie beztroskiego życia kawalerskiego. Tym bardziej więc należało się wystrzegać wszelkiej iluzji uczuć, traktowanej co najwyżej jako rodzaj „ozdoby lirycznej”, a nigdy jako mocne i trwałe spoiwo małżeńskie – tę funkcję mogła spełnić tylko starannie przygotowana umowa przedślubna, zawierana już po oficjalnych zaręczynach, w obecności rejenta. Określała ona formułę prawno-finansową, na której oparty będzie przyszły związek – wspólnotę majątkową, wyłączność (rozdzielność) majątkową lub rząd posagowy. Ponieważ prawo majątkowe wyraźnie faworyzowało mężczyzn, w poradnikach dla młodych panien zachęcano do sporządzenia przed ślubem inwentarza majątku, zabezpieczającego prawa żony do wniesionych przez nią ruchomości.

Alicja Urbanik-Kopeć wyróżnia w swojej książce trzy rodzaje transakcji matrymonialnej: alians, awans i mezalians. W poradnikach dla zakochanych przestrzegano najczęściej przed mezaliansem, podkreślając nieprzekraczalne granice kulturowe między tak niefortunnie skojarzonymi małżonkami i przykre konsekwencje w postaci ostracyzmu towarzyskiego. W tym kontekście przywoływany jest w Matrymonium „melodramat doskonały”, czyli Trędowata Heleny Mniszkówny, a także casus sióstr Mikołajczykówien, które wydały się za młodopolskich artystów – Włodzimierza Tetmajera (Anna) i Lucjana Rydla (Jadwiga). Znacznie łatwiej tolerowane były transakcje sprzedaży nazwiska czy tytułu szlacheckiego synom lub córkom bogatych przedsiębiorców. Precedensem miał być mariaż hrabiego Karola Ignacego Zamoyskiego z córką bankiera Leopolda Kronenberga – Marią Różą w roku 1874. W kategorii awansu ekonomicznego przedstawiane są również małżeństwa bohaterów literackich: Wokulskiego z Małgorzatą Pfeifer i Karola Borowieckiego z Madą Műller. Z Ziemi obiecanej pochodzi zresztą zacytowany w książce znakomity opis „giełdy małżeńskiej”Zob. tamże, s. 81–82.[10].

Samo zawarcie transakcji matrymonialnej nie zdejmowało bynajmniej z „młodej pary” brzemienia finansowych zależności i zobowiązań. Można odnieść wrażenie, że rachunki, wydatki, przychody i procenty wyznaczały rytm małżeńskich namiętności. Nic dziwnego, że już w XIX wieku w popularnych poradnikach gospodarstwa domowego zamieszczano wzory ksiąg rachunkowych – dobra żona, której wyznaczano funkcję ministra finansów swojego męża, mogła zapisywać w nich osobno wydatki na żywność, utrzymanie domu, ubrania i bieliznę, zachowując w ten sposób kontrolę na budżetem domowym, ku zadowoleniu swojego premiera. To na kobiecie spoczywała bowiem – według autorki – cała odpowiedzialność za małżeńską satysfakcję wybranka. Aby pani domu mogła sprostać rozlicznym oczekiwaniom, wspierano ją specjalistycznymi kursami oraz wydawnictwami poradnikowymi w rodzaju bijących rekordy popularności 365 obiadów za 5 złotych Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Teza o ekonomicznej zależności czy zgoła niewolnictwie kobiet pojawia się zresztą w Matrymonium wielokrotnie i uzasadniana jest licznymi przykładami, jak choćby dyskryminacją na rynku pracy czy ograniczonym dostępem do szkolnictwa wyższego (w okresie międzywojennym tylko jedna kobieta uzyskała w Polsce stopień doktora habilitowanego – była nią mediewistka Zofia Kozłowska-Budkowa).

Wróćmy do przywoływanej na początku statystyki frekwencyjnej z Lalki. Wynikałoby z niej, że miłość – nawet jeśli jest traktowana w sposób merkantylny – upomina się przecież o głos, nie poddaje się wszechwładzy pieniądza, wciąż ma ambicje być siłą sprawczą i twórczą. W książce Alicji Urbanik-Kopeć nie poświęcono jej choćby tej proporcjonalnej połowy uwagi. Można odnieść wrażenie, że jest ona tylko dystraktorem zakłócającym racjonalny proces analityczno-decyzyjny, a później sprawne zarządzanie rodzinnym interesem. Trochę tak jak w kontrowersyjnym opowiadaniu Sonata Kreutzerowska Lwa Tołstoja z tego samego okresu, w którym główny bohater Wasilij Pozdnyszew po latach pożycia zabija sztyletem własną żonę z… miłości. Opowieść w trakcie podróży pociągiem o tych wydarzeniach jest dla niego okazją do frontalnej krytyki instytucji małżeńskiej, którą uważa za oszustwo, niezgodne z duchem Ewangelii; jego zdaniem miłość nigdy nie trwa wiecznie, a najczęściej nie trwa długo, prowadząc niechybnie do zdrady i cierpieniaZob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.[11].

W tym kontekście zupełnie zrozumiała wydaje się bessa, jaka panowała w XIX wieku na giełdzie matrymonialnej. Potwierdzają ją przytaczane przez autorkę statystyki: według rosyjskiego spisu powszechnego z roku 1897 w Królestwie Polskim związek małżeński zawarło zaledwie czterdzieści sześć procent mężczyzn i sześćdziesiąt siedem procent kobiet w wieku 20–29 lat, czyli tym najbardziej produktywnym i do małżeństwa skorym; przed dziewiętnastym rokiem życia proporcje te wynosiły odpowiednio – dwa i piętnaście procentZob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.[12]. Chociaż niechęć do małżeństwa próbowano racjonalizować i przedstawiać jako świadomy wybór, najczęściej – zwłaszcza w przypadku kobiet – niepowodzenie na rynku matrymonialnym postrzegane było w kategoriach życiowej porażki, odciskając piętno „starej panny”. Żałosnemu losowi starych, samotnych kobiet poświęca zresztą autorka również sporo miejsca…

Skoro zatem małżeństwo zbudowane na fundamencie kapitału – realizowane jako projekt merkantylny, transakcja finansowa, kontrakt – nie sprawdziło się, a samotność – nawet jeśli wsparta solidnym zabezpieczeniem ekonomicznym – związana jest zazwyczaj z poczuciem jakiegoś niespełnienia i braku, może warto rozważyć to, co Alicja Urbanik-Kopeć w swojej skądinąd bardzo interesującej książce zdaje się nieco ignorować – czyli jednak miłość…

Alicja Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022.

Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym - Alicja Urbanik-Kopeć | Książka  w Lubimyczytac.pl - Opinie, oceny, ceny

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Bessa na giełdzie matrymonialnej, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 204

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...