Nowy Napis Co Tydzień #021 / Dwa razy po dwie dekady
Niewidzialny stygmat
Drugą książkę poetycką Jerzego Łukasza Kaczmarka (po zbiorze Przepowiednie. Z kręgu dnia i kręgu nocy z 2015 roku) można uważać za swoisty diariusz przebudzeń i snów, przywidzeń oraz intuicji. Składające się na nią wiersze powstawały długo, z górą dwadzieścia lat. Nie przesadzę, pisząc, że były to dekady owocne poetycko i, jak się wydaje, również duchowo. Kaczmarek mierzy się w swojej książce z pytaniami niepokojącymi, dramatycznymi. „Apokalipsa czy apokatastaza? / Miłosierdzie czy sąd?” – pisze w wierszu Po drugiej stronie. Na jego pytania może odpowiedzieć jedynie metafizyka. Poeta swoje tekstowe „ja” ustawia zwykle wobec przestrzeni wiecznej, acz niedalekiej – obecnej w subtelnym tle rzeczy i zjawisk dających się objąć zmysłami. Wszelki byt, niezależnie od jego wielkości czy skali, jest zarazem i z tego, i z tamtego świata. Taką samą naturę mają zarówno gwiazdy gasnące na nieboskłonie, jak i drobiny porannej rosy (na przykład w wierszu Po drugiej stronie).
Jego przeczucie potwierdza świadectwo zmysłów. Podmiot mu wierzy, zwłaszcza że strzeże go anioł – przewodnik każdego, kto poznania rzeczy niewidzialnych przez widzialne pragnie we śnie i w chwili ocknienia, nie zawsze zresztą pogodnego. Bowiem otchłań, czyli rozległa niczym morze postać nieskończoności, nie zamyka się tu ani nie zasypia. Raz milknie w niej krzyk dzikich gęsi, innym razem wynurza się słoneczna jasność rozwidniająca dzień. W tym porządku śmierć i życie są równie bliskie. I jedno, i drugie w równej mierze przenikają wszystko, co istnieje realnie oraz w naszych wspomnieniach i oczekiwaniach (Wody życia i wody śmierci).
Subtelne rozpoznania poety trudno ująć w ramy filozoficznych formuł. Błyskotliwe, mozolnie budowane teorie nie imają się ani ciała, ani duszy. I nie nużą: milczenie, cisza, biel czystej kartki, która „jest obietnicą”. Czego? Może chwili, w której pojawi się „ten / Trzeci”. Kto? Logos? Duch-Pocieszyciel? Teraz łatwo już zauważyć, że podmiot wierszy Kaczmarka przedkładający prawdę liturgii nad abstrakcyjne roztrząsania (Msza w Bazylice Mariackiej) skłania się w stronę mistyki. Fascynują go mężowie boży: świetliście gorliwy Paweł z Tarsu i ścigający niepochwytnego Boga jurodiwi. Jednak jego monologi o wiele częściej sytuują się bliżej kontemplacji niż świętego szaleństwa. Kontemplacja pozwala mu naprawdę głęboko wczuć się w rzeczywistość, w sens pospolitych przedmiotów (Grzebienie), w niebieskie sfery i w los chrabąszczy podległych – jak on sam, mieszkaniec niskiego padołu – prawu przemijania (Civitas). Jednocześnie pozostaje przytomnym uczestnikiem codziennej rzeczywistości lub jej bystrym obserwatorem (Pod wiatr), uważnym podróżnikiem, serdecznym przyjacielem, wreszcie – wnikliwym czytelnikiem. Doświadczenia przyrodzone oraz nadprzyrodzone pozwalają mu rozwijać autentyczność bycia. Dzięki tym głęboko przeżytym doświadczeniom staje się bardziej sobą – świadomym swego powołania i przeznaczenia. Niekiedy, nieco fenomenologicznie, śledzi mnożenie się myśli (Tajemnice, 5), potem zastanawia się nad sekretami zawartymi w przygodnych zdarzeniach, rzeczach, względnie we własnych zachowaniach, aby u końca medytacji powiedzieć:
Czyż ten świat nie jest znakiem innego świata?
Przejściem tajemnym jak wiersz – modlitwa?
Przez bramę słów: ku światłu.
(Tajemnice, 9)
Światło, obok miłości, należy do pojęć kluczowych dla całego tomu. Pojawia się w nim po wielekroć. Zapowiada epifanie. Gaśnie, żegnając dzień. Błądzi między światem i zaświatem. Wydaje się, że mieszka w swoich źródłach: ulicznych lampach, w słońcu i księżycu, lecz przede wszystkim przychodzi ze wspomnianej już wiecznej przestrzeni. Wskazuje kierunek istnienia – transcendentne dobro. Owo dobro wymaga czasem bohaterstwa. Zwracając się do prześladowanej za wiarę Asi Bibi, poeta mówi:
Wszyscy stoimy nad rzeką –
ale Ty głębiej spoglądasz w nurt.
Pakistan to słońce, które
wypala oczy. Zatrzymuje oddech.
Zatruwa studnie
Jesteśmy blisko światła –
ale ty nim oddychasz.
W ciemności celi celuje
w serce płomień. Zostawia
Niewidzialny stygmat: Miłość.
(***, Wszyscy stoimy nad rzeką…)
W tym wierszu skupia się właściwie cały jego światopogląd zakorzeniony w etyce i duchowości chrześcijańskiej, stawiającej na pierwszym miejscu miłość-agape – cnotę tych, którzy dążą ku światłu; dążą przez mrok i lęk, przez samotność i klęski. Takie dążenie najistotniej wypełnia daną im króciutką, zaledwie chwilę żywota.
Dyskurs tego zbioru nosi na sobie ślad zainteresowania autora kulturą krajów niemieckojęzycznych. W ojczyźnie Hölderlina poeta znajduje przyjaciół. W podróży towarzyszy mu wiersz Szwajcara Jochena Keltera. Zaś ekfraza – interpretacja obrazu Caspara Davida Friedricha Kobieta przy oknie (Frau am Fenster) ostatecznie dowodzi, że przywoływanych motywów nie traktuje ani ornamentacyjnie, ani pretekstowo.
Swoje wizje i refleksje modeluje Kaczmarek na sposób różnoraki. Obok cykli niemal eseistycznych znajdziemy tutaj miniatury, drobiazgi o aforystycznej zwięzłości (Życie), impresyjne miniatury (zima), nawet formę skrajnie minimalistyczną, czyli pół haiku na marnośćżycia. Dlatego ów „dziennik duszy” przekonuje także zaletami warsztatu.
Objawy
Najnowszy tom wierszy Wojciecha Kassa ukazuje się w dwudziestolecie jego książkowego debiutu. Stylistycznie i światopoglądowo stanowi ważną kontynuację zbiorów poprzednich. Po raz kolejny można się przekonać, że poecie doskonale służy zadomowienie w leśniczówce pamiętającej Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Dwóch poetów pod jednym dachem? Czy jest szansa, żeby zgodnie się tam razem pomieścili? W tym przypadku tak. Bo łączą ich korespondujące poglądy na temat zadań poety jako rzemieślnika i opiekuna pisanego słowa. Owo rzemiosło bardziej niż wyrafinowanych narzędzi wymaga wrażliwego przepracowywania wewnętrznych impulsów, jakie w stronę piszącego wysyła spiritus lenitatis, „duch łagodności”, wspomniany także przez Gałczyńskiego w jenieckich zapiskach. Dzięki niemu wiersz zestraja to, co instynktowne, i to, co materialne, drzewo i papier, w całość dotąd niewidzianą, niesłychaną, nieczytaną. Lecz akt twórczy zobowiązuje wpierw samego twórcę:
Twój wiersz […] musi być wart drzewa,
istnieje ono jakby miało przed sobą wieczność
spokojnie i otwarcie, silnie i ufnie,
musi ten wiersz zastąpić drzewo
ścięte.
(Na notes i ołówek)
Niebawem poeta uzupełni udzielone samemu sobie napomnienie:
I obowiązek;
rzecz nie w stosie, jego wielkości
bylebyś ty świecił w ciemności.
(Wypis z Gałczyńskiego)
Jak zatem świecą nowe wiersze Kassa? Jaką ciemność starają się rozświetlić? Mówiąc najprościej – ciemność zamętu wyprodukowanego przez naszą pustynniejącą cywilizację. Przypomina nam o tym Nietzscheańskie motto umieszczone na początku, słynny cytat z Tako rzecze Zaratustra: „Pustynia rośnie: biada, w kim się zjawi”. Pustynia rośnie wewnątrz cywilizacji, w człowieczych umysłach wyjałowionych przez medialny przekaz eksponujący spotęgowane, powielone cierpienie:
telewizja wzywa na biesiadę, ludożerkę
i gdy na ekranie dojadają poetkę
obwąchują piosenkarkę
znalezioną rankiem w wannie
nagą, kamera najeżdża na dziecko,
nie płacze, ma zimne nóżki.
(Piórko)
Ciemność nasyca współczesną kulturę widowiska. Im coś bardziej efektowne i glamour, tym silniej przepojone mrokiem, dlatego liche, próżne, pustynne właśnie (Spectaculum). Całą dookolną rzeczywistość postrzega czasem poeta jako uniwersum fenomenów, które nie tyle stabilnie istnieją, ile się objawiają. Są nie tyle bytami, ile dziwnymi objawami. Do takich rozpoznań prowadzi cykl Tryptyk: Z Benna, Cała daremność, Która się osuwa, stanowiący ideową oś całego zbiorku. Podąża w nim Kass ścieżkami wytyczonymi przez autora Kostnicy, więc dochodzący tu do głosu pesymizm nie powinien nas zanadto zaskakiwać. Świat, świat współczesny, dawno przestał być miejscem bezpiecznym. Spustoszony, zdewastowany przez ludzką chciwość, ograbiony z naturalnych bogactw popadł w moc zła. Samych złoczyńców czeka tu piekło dojmującej nudy (Z psalmu 59. Pożywka). Natomiast niewinni, którzy szczęśliwie uniknęli kaźni, muszą walczyć o oddech, ważniejszy niż wiersz (Jesteśmy tu gośćmi), bo bliższy realnego życia.
Wolno nam już chyba postawić hipotezę, że ten tom po części stanowi odpowiedź na deficyt tego, co rzeczywiste, dające się nazwać po imieniu. Zapewne dlatego ważnym składnikiem poetyckiego języka Kassa są konkretne nazwy majowych roślin (wobec przyrody żywi wielką, bezwarunkową i wolną od ideologicznych przechyłów czułość), zwierząt, ptaków (Aj, ty) lub nazwy miejsc, budzące określone skojarzenia kulturowe, czasem rozległe, jak w wierszu Droga do Fiesole. Tylko w takich przestrzeniach mogą się urzeczywistniać najważniejsze wartości. Można być wdzięcznym za piękne małżeństwo (Do żony), cieszyć się z łączących z towarzyszami pióra więzów braterstwa i wyrażać podziw dla pisarzy szlachetnych zasługami a dostojnych wiekiem (Mówiły kobiety). Można wreszcie żegnać umarłych i godzić się z przyszłym rozpadem własnego śmiertelnego ciała (Ecce corpus). Ale przedtem trzeba ukochać wszystko, co jest do miłowania nam dane. Miłością trudną, gdyż
trudnym jest to z wnętrza
płynące przywiązanie do ziemi,
która przestała być ogrodem, trudną
jest wiara w ludzi, którzy się pogubili
na dobre, porzuciwszy swoich
aniołów stróżów; przemija ochota
do śpiewu, który odżywia
ziemię i wszelkie stworzenie
z niej pochodzące, a z coraz większym
zapałem i w gniewie bezczeszczone;
i wielce trudnym jest odwaga w każdym przedsięwzięciu
jakie narzuca życie, które z wielkim
trudem daje się miłować.
Choćby taki cytat, wyjęty z wiersza Do Roberta Walsera, zaświadcza, że Wojciech Kass swoim poetyckim zobowiązaniom nieustannie stara się sprostać. Z całych sił. Z pełnym powodzeniem.
Jerzy Łukasz Kaczmarek, Niewidzialny stygmat, Sopot: Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, 2019.
Wojciech Kass, Objawy, Sopot: Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, 2019.