Nowy Napis Co Tydzień #021 / Pomówmy o czasie, z którego zniknął człowiek
Niewiele słów jest w stanie choćby zbliżyć nas, ludzi, do doświadczenia przekraczającego granice rozumienia. Zbliżyć na tyle, by można było zobaczyć relacje z drugim człowiekiem, którego właśnie zabrakło: w pewnym momencie – na zawsze, wcześniej – na chwilę, na odległość dłoni, na długość niewypowiedzianego zdania. Niewielu słów używa Maciej Filipek, budując swoją poetycką narrację o doświadczaniu i oswajaniu się ze światem po śmierci ojca. Autor nie tylko układa swoistą poetycką autobiografię, wykorzystując środki wyrazu tak, by nie przysłaniały tematu, ale też pokazuje, jak wiersz może się w dzisiejszej poezji odnaleźć w roli przekaźnika tak trudnych do opowiedzenia doświadczeń. Każdy wers jest dokładnie przemyślany i zawiera dokładnie tyle treści, ile potrzeba, by dać wyraz określonym stanom lub myślom. Widać to już w utworze otwierającym Formalinę:
Zapachy tracą intensywność.
Smak nie do odtworzenia,
to znaczy mam go na koniuszku,
ale co się zbierze śliny, to w rynsztok.
Tutaj jest początek, gdzie w osiemdziesiątych
w pudełku po butach zakopaliśmy martwego psa
(Formalina)
Każde zapisane w pamięci wrażenie, smak czy kolor wracają w przywoływanych obrazach i scenach z życia niczym widma, których nie da się już pochwycić. Zdania, którymi przychodzą do czytelnika, bywają jednak ostre jak nagłe szarpnięcia. Wybudzają ze snu, którym jest tutaj sama rzeczywistość. Miejsce do rozgoszczenia się zyskują duchy dzieciństwa przeżywanego w cieniu rozmaitych trudności, pierwszych pożegnań, prób znalezienia sobie miejsca. Na tak zarysowanej scenie rozwija się tożsamość bohatera, a jego świadomość pozwala zestawiać ze sobą obrazy i słowa, by przekazywać niełatwy do oswojenia ładunek emocjonalny. Dzieje się to chociażby w tych czterech zaledwie wersach utworu zatytułowanego Dzieciństwo:
Odpluwa krwią. Dławi się.
Wiadomo, że z tego nie wyjdzie.
Imię mam znoszone;
sweterek, sandały i rajstopki po nim.
Przeżywanie żałoby odbywa się po cichu. Zamyka się w krótkich zdaniach, opisach miejsc, przesądów czy ostatnich czynności wykonywanych przy zmarłym. Przeżywający żałobę człowiek nie jest gotowy na przyjęcie świata po stracie, więc improwizuje kolejne ruchy. Niemal każdy moment jest nieprzedstawialny z perspektywy bohatera, dlatego często rzeczy nie przystają do siebie, wydają się wymagać pracy i słów osadzających w rzeczywistości. Czy tylko po to, by zapełnić ciszę, która przecież wybrzmiewa w żałobie i nie daje się niczym zastąpić? Czy nieprzystawalność da się jakoś ująć, jeśli patrzy się na przedmioty i martwe ciało? W oczach tych, którzy zostają i na chwilę tracą z pola widzenia świat, każdy szczegół wywiera ogromny wpływ na całość:
Trumna jest za duża
albo zbyt mały grób.
Trzeba ciąć trumnę.
Trzeba wybrać stronę.
(Na wszy)
Relacja, w którą pozwalają wejrzeć wiersze składające się na Formalinę, jest o tyle trudna i niepokojąca, że niepozbawiona milczenia dzielącego bohaterów. Nie chodzi tylko o kwestię braku, czyli o samą śmierć nieuchronnie kończącą możliwość komunikacji. W dużej mierze rzecz rozbija się o wcześniejsze doświadczenia przedstawiane na przestrzeni całego tomu. Czas przed odejściem ojca i czas opowieści o odchodzeniu przechodzą płynnie jeden w drugi, tworząc bardzo cichy, minimalistyczny, jednak niezwykle sugestywny spektakl. Sam ojciec pozostaje niemy, tak w obrazach z przeszłości, jak i teraz. Nawet jeśli już wcześniej stawał się nieobecny – dla podmiotu stykanie się ze śmiercią oznacza zmaganie się ze świadomością braku, a także z sobą, z ciężarem swojego bycia:
A ja zostawiłem swoje życie
na ulicy nazwanej jego imieniem.
I teraz muszę żyć zastępczym.
Najczęściej kogoś, kto dawno umarł.
Albo kogoś, kto jeszcze przed chwilą uporczywie był.
(Teoria lotu)
Kolejna odsłona braku, związana z konfrontacją podmiotu z pustką, jest wartościowana w odniesieniu do warunków tej relacji w przeszłości. O tym, jak wymagająca jest to droga, świadczy zmaganie się z poczuciem nieprzystawalności słów do rzeczy w momencie ich tracenia. Chodzi nie tyle o samą stratę, co o przedstawiane z niezwykłą uważnością poczucie niemożności odzyskania siły; bycia pośród zjaw, z którymi trzeba się ostatecznie rozstać. Po zapadnięciu zmroku obrazy wyłaniają się z ciemności raz jeszcze:
Noc węszyła za moim ojcem.
Szła po jego śladach.
Choćby nawet kręgi na wodzie,
kiedy zamoczył haczyk albo wyciągał rybę.
Noc wyła w bezdomnych psach, ale piła mną.
(Lidl jest tani)
Przede wszystkim jednak Formalina to poetycka odpowiedź na ciszę żałoby. Za każdym razem, kiedy wiersz Filipka wychyla się ku podmiotowi, zwracając uwagę na jego położenie i emocje – spotykamy człowieka niosącego żałobę przez codzienność. Pozostaje ona dotkliwie realna tak długo, jak patrzy się na przedmioty kojarzące się z ostatnimi obrządkami przy zmarłym. Choćby było to przygotowywanie posiłku, kiedy ciało nie zostało jeszcze pochowane i wszyscy wokół muszą zmierzyć się z normalnymi czynnościami. Bohater wiersza może być oddalony od tego widoku, ale w uszach dźwięczą mu postronne rozmowy. Mówi:
Chciałem jeszcze popatrzeć na ojca,
ale coś innego nagle do roboty.
Potworna woń, puchlizna brzuszna
– mówiła ciotka. Zarybić ten ogrom wody
(Zanęta)
W milczeniu czeka się na znaki obecności, ale mówi się o nich, by zadać kłam przesądom. Wykonuje się kolejne obowiązki, wkracza się w krzątaninę przy ciele i w mówienie o ojcu, by świadomie przywoływać i filtrować wspomnienia, komentować zdarzenia i upadki. Pośród obrzędów – a właściwie pomiędzy nimi – poprzez zabiegi wokół ciała, oddawane w bezosobowej formie, jakby mechanicznie i obok sytuacja zostaje oswojona:
Mycie, ubieranie ciała.
Do kieszeni ulubionych przedmiotów wkładanie.
Zmarłego wynoszenie tylko na ramionach mężczyzn,
by w melanżyk na stypie łagodnie wejść.
(Playlista)
Motyw powraca w tekście zamykającym tom, tym razem w słowach:
Mycie.
Dezynfekowanie skóry.
Strzyżenie. Golenie zarostu,
wycinanie z nosa i ucha.
Uszczelnianie otworów ciała.
(Funkcja F(X))
Dzięki estetycznej powściągliwości wiersze Macieja Filipka mogą być czytane jako próba – odważna próba – odegrania stanu, o którym nie sposób mówić bez niedomówień, ale i bez zbędnych upiększeń. Powściągliwe, skondensowane, w pewnych momentach dosadne, nie ukrywające się za zasłoną języka komplikującego ujęcie rzeczy. Niekiedy można je czytać tak, jak ogląda się fotografie: wpatrując się w pojedyncze twarze, nawet jeśli nie zna się imion. Domyślając się dalszych wątków zainicjowanych historii, domagając się innych ujęć wspomnianych bohaterów, choćby towarzyszących. Z drugiej strony fotografia jest jednym z motywów przewijających się przez tom: to na niej zatrzymane są ślady obecności, ale też ślady skończoności, ułomności ludzkiego ciała i jego przeznaczenia. Zdjęcia czasami nie wystarczają i wówczas pozostaje niesforna pamięć, do której trzeba się uciec. Z tymi trudnościami podmiot mierzy się na przykład w wierszu Świecko:
Im silniej zaciskasz powieki,
tym wyraźniejszy staje się obraz.
Przeglądam negatywy,
zdjęcia rentgenowskie.
Jasne na ciemnym nie jest kością.
Jasne na ciemnym są zwłoki w trumnie.
Bezpośrednie zwrócenie się ku temu, co – jako nieobecne – stopniowo staje się obce, jest w Formalinie zabiegiem umożliwiającym tworzenie przestrzeni, która może stać się schronieniem dla tego, który pozostał. Podmiot niejednokrotnie daje do zrozumienia, że z uczestnika przechodzi powoli na pozycję obserwatora. Zmienia zakres i częstotliwość nadawanych komunikatów, czyniąc głównym punktem odniesienia to samego zmarłego, to znowu samego siebie. Puste miejsce, które powstaje na przecięciu czasów, między byciem a nieobecnością, pozwala się rozgościć umarłemu. Podmiot, który pozwala wierszom być miejscami nawiedzenia, jest jak najbardziej świadomy swojego położenia i stara się wypracować nowy układ:
Odkąd wypreparowałem jego ciało,
chowam się w śpiworze z trupiej skóry.
Muszę uginać kolana,
gdyż jestem trochę wyższy.
Noce są gwiaździste, jeszcze chłodno,
przymrozek ściął zawiązki owoców.
Weźże chuchnij.
(Formalność)
Ktokolwiek podejmuje się w wierszu opowiadania o procesie żegnania się ze światem, jaki tworzył sobą zmarły, wprowadza odbiorcę w stan czuwania. Historia, którą poznaje się w konfrontacji z takim zamysłem, siłą rzeczy musi być naznaczona osobistą sygnaturą. Poeta decydujący się na podobny gest, musi być świadomy jego wagi.
Maciej Filipek proponuje czytelnikowi niezwykle spójną, dojrzałą, zamkniętą w niewielu słowach, lecz przeszywającą na wskroś historię o utracie i próbie jej oswojenia. Formalina jest również tomem, który może być czytany jako inscenizowana w wierszu próba rozliczenia się z samym sobą i swoimi wspomnieniami, obrazami kołaczącymi w pamięci i przesłanianymi nieustannie przez obrazy pochodzące z pożegnalnych, jak najbardziej realnych i doświadczanych świadomie, obrzędów. Język, którym posługuje się poeta, pozwala nie tylko śledzić proces odprowadzania zmarłego z pamięci i tego świata, ale też dostrzec, z jak trudnymi do wyrażenia słowami stanami tutaj się spotykamy. Nie chcąc przytłaczać ciężarem podejmowanego tematu, czasami wręcz burząc schematy przeżywania, poeta pokazuje zawiedzione oczekiwania, gdy nie wydarza się nic ze scenariuszy obecnych w przesądach.
A ten wiersz akurat wisiał
uczepiony futryny.
Wystarczyło zerwać.
Wgryźć się.
(Ownik)
Człowiek zostaje sam ze swoją pustką, a jednym z niewielu miejsc, które mogą udzielić schronienia lub chociaż pomóc zmierzyć się z myślami, okazuje się skondensowany poetycki język.
Tomik wierszy dostępny w e-sklepie: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Maciej-Filipek%2C-Formalina/77