20.07.2023

Nowy Napis Co Tydzień #212 / Przytłumiony płomień

Należę do tych czytelników, którzy lata temu dali się uwieść wielkiej powieści Wyznaję Jaumego Cabrégo. Wielkiej nie tylko z racji objętości: polskie wydanie zamknęło się, bagatela, na ponad siedmiuset stronach. Powieść katalońskiego pisarza jest jak narowisty koń. Należy trzymać się mocno okładek i nie dać się zrzucić niesfornej treści. Osoby zmieniają się jak w kalejdoskopie, przekroczone zostają granice czasu i przestrzeni, nadto do głosu dopuszczone zostają przedmioty. Ta książka mówi. Przemawia jednak na wiele sposobów, będącym polifonicznym zapisem uwięzionego w meandrach historii „ja” stającego wobec zła. I to jest z pewnością jedno z wyjaśnień, ba, przybliżeń do tej książki: wobec pstrokacizny bestii, wobec mieniącego się wieloma odblaskami zła – jeden głos nie wystarczy. Narracja jest niepowstrzymana, słowa nie milkną, choć raz wypowiada je główny bohater powieści, innym razem wszechwiedzący narrator, by sporadycznie głos oddać cieniom dawnych czasów, przedmiotom, obrazom zastygłym. Jak to się czytało kilkanaście lat temu? Wracam do swoich notatek z tamtej lektury i widzę pojawiający się raz po raz okrzyk: wyśmienite! Po kilkunastu stronach konsternacji Cabré przekonuje do swojego pomysłu, elementy układanki zaczynają do siebie pasować i całość brzmi przekonująco. Nie bez znaczenia jest tu wykształcenie muzyczne autora, co odzwierciedla się w misternie skomponowanej powieści. Podział na części krytycy porównują do utworów muzycznych lub w ogóle nazywają powieść Wyznaję symfonią. Dość napisać, że Jaume Cabré jest niezwykle wyczulony na muzyczność słowa, dialogi skrzą się emocjami od dowcipu do gniewu, mało tego, systematyczny brak wielokropka w wypowiedziach bohaterów sprawia, że słowa wchodzą w siebie jak narastający, pęczniejący w sobie dźwięk.

Tak, lata temu byłem oszołomiony Wyznaję Cabré i przez kilka miesięcy od lektury moi najbliżsi przy różnych okazjach otrzymywali w podarunku właśnie tę książkę. Przekartkowałem ją teraz, przygotowując się do lektury nowej powieści katalońskiego pisarza pod tytułem Spaleni w ogniu. Wyznaję po latach broni się wybornie. Nie oszałamia jak za pierwszym razem, ale podobnie jak z ulubionym kryminałem czytanym któryś raz z rzędu, wciąż znajduję tu bohatera, za którym chcę podążyć, i opowieść, w którą jestem w stanie uwierzyć. Niezmiennie przykuwa mnie refleksja nad zagadnieniem „piękna, które zbawi świat” zamknięta w tych słowach: „Jak to jest, że nie potrafię przed nikim uklęknąć, a wystarczy żebym usłyszał Pastoralną Beethovena i gotów ją jestem wielbić?”. Dlaczego tak dużo piszę o Wyznaję, zamiast przejść od razu do Spalonych w ogniu? W zasadzie cała recenzja najnowszej powieści Cabrégo mogłaby się zamknąć właśnie w tym jednym zdaniu: Spaleni w ogniu nie mają w sobie nic z Wyznaję.

 „Mam mętlik w głowie”

Jeśli główny bohater nazywa się Ismael, a nadto kilka lat później, gdy umie już czytać i pisać, jego pierwszą książką jest Moby Dick Hermana Melville’a, to czytelnik przygotowuje się na niezwykły, literacki rejs. Spaleni w ogniu zaczyna się zatem mocno, od jednoznacznego wyznania miłości do literatury. Ismael Cabré jest młodym mężczyzną, którego życie doświadczało od dzieciństwa. Przedwczesna śmierć matki oraz trudne relacje z ojcem sprawiają, że pocieszeniem staje się dlań literatura. Książki oraz nauka języków klasycznych okazują się także sposobem na życie, ponieważ Ismael zostaje nauczycielem. Szczęście, choć bardzo ciche i niezwykle skromne finansowo, zdaje się do niego uśmiechnąć, gdy spotyka na swej drodze koleżankę z dzieciństwa. Niespodziewanie rodzi się między nimi uczucie. Ismael wie, że Leo jest miłością jego życia. I już, gdy doświadczony życiem bohater zmierza w stronę wynagradzającej za trudy dzieciństwa miłości, ulega wypadkowi, w którym traci pamięć. 

Droga do przywrócenia pamięci Ismaelowi jest przedziwna. W procesie powrotu do zdrowia zdają się nie obowiązywać zasady – tak medyczne, jak i związane z czasem oraz postaciami: Ismael znika i w trakcie lektury śledzimy losy młodego dzika, nazwanego dość sympatycznie Warchlaczkiem. Za chwilę zwierzę ustępuje miejsca opisom krążących wokół płomienia świecy ćmom. Ta triada – Ismael, Warchlaczek, nocne motyle tańczące wokół płomienia – będzie nieustannie powracać w rytmie znanym jedynie autorowi Spalonych w ogniu. „Mam mętlik w głowie” – powtarza wielokroć na kartach powieści Ismael i podobne zawirowania stają się udziałem czytelnika. Główny bohater, ten ludzki, nie potrafi sobie przypomnieć podstawowych faktów ze swego życia, pamięta za to dość dobrze światową literaturę. Na pytanie o własne imię udziela pierwszej odpowiedzi: Castorp. Opiekujący się nim personel szybko nazywa go doktorem Żywago i doktor Bovary. Zapytany o imię żony, odpowiada niemal nieprzerwanym ciągiem: Demeter, Cloe, Medea. Spaleni w ogniu zapowiada zatem liczne odwołania do kanonu literatury. Jednak na tym poprzestaje. Nic nie wynika z przywołanych imion bohaterów literackich. Jedynym odniesieniem do Moby Dicka jest stwierdzenie:

Ismael był rozbitkiem jak jego słynny poprzednik, ale bez przeszłości, bez deski, której mógłby się uchwycić na falach, bez wieloryba, którego mógłby ścigać, natomiast osaczyły go rekiny o miłej powierzchowności, które z jakiegoś powodu jeszcze go nie pożarły. 

Spalonych w ogniu Ismael nie ma ani swego białego wieloryba, ani kapitana Ahaba. Od tego momentu w trakcie lektury mam już tylko same pytania, które nie ułatwiają mi lektury. Dlaczego Castorp, skoro nie ma odwołania do Czarodziejskiej góry? Podobne pytanie towarzyszy każdej innej przywołanej wyżej postaci literackiej. Na co ta cała plejada literacka – a przecież rozrzut postaci jest olbrzymi – która do niczego nie prowadzi? Jaume Cabré to jednak pisarz ze światowej górnej półki, zatem cierpliwie czytam dalej. Rozwiązanie musi być, już zaraz, za kolejną stroną. 

Gdy dotknięty amnezją Ismael z rozbrajającą szczerością męskiego pacjenta mówi do lekarki „jest pani bardzo ładna”, ja już wiem. Toż to nawiązanie do Mantissy Johna Fowlesa! Zaraz zaczną się igraszki damsko-męskie i raz jeszcze zatriumfuje diagnoza, że amnezja jest związana z niespełnieniem erotycznym. Nic z tego jednak nie następuje. Zaraz – gdy przed oczami czytelnika przemaszeruje kolejny raz Warchlaczek zajadający ślimaki, a ćmy ponownie ruszą w swój samobójczy taniec – atmosfera w powieści zagęszcza się. Padają pytania, a im jest ich więcej, tym bardziej są natarczywe. Już wiem: to nawiązanie do Procesu Kafki! I znów przeskok czasowy, Warchlaczek przemierza świat, a położenie Ismaela, dotąd statyczne, nabiera zgoła sensacyjnego przyspieszenia. Już wiem! Ależ ten Cabré układa te literackie klocki. Bohater z amnezją, pościgi samochodowe, piękne i tajemnicze kobiety – toż to Tożsamość Bourne’a Roberta Ludluma!

Niestety, donikąd nie prowadzą rozpoznane klisze literackie. Skojarzenia, tak przecież oczywiście podawane przez katalońskiego pisarza, ostatecznie wiodą do ślepego zaułku. Ismael jest bez wieloryba i Ahaba, proces się nie odbywa, a Jason Bourne nie zna sztuk walk – i tak można z każdym z literackich tropów. Czyżby Cabré zadrwił sobie z nas, czytelników?

Mam mętlik w głowie po raz drugi

Zmuszam się do namysłu i szukam sensu w przygodach Ismaela, a zwłaszcza tak hojnie rozrzuconych literackich odniesieniach. Przecież to musiało czemuś służyć. I znajduję dwa wyjaśnienia. Pierwsze jest pesymistyczne: człowiek żyjący literaturą jest godny politowania. Finalnie okazuje się, że jedynymi miłościami, przyjaźniami i znajomościami, nie są ludzie z krwi i kości, ale bohaterowie literaccy. Że dla czytelnika i pisarza bliższe ciału są stronice książki niż realne adresy, daty własnych urodzin, imiona osób, z którymi żyje się na co dzień. Że człowiek żyjący literaturą to w istocie tabula rasa, którą zapisują kolejne przeczytane książki. A gdy opadną z niego kolejne warstwy pamięci, pozostaje śmieszny i bełkoczący. Chcieliśmy sięgnąć mądrości, a jedyne, co potrafimy powiedzieć, to „nie wiem” i „mam mętlik w głowie”. Smutna to konstatacja, ale zapytajmy od razu: czy warta napisania odrębnej książki? Czy nie jest to już uchwycone w Wyznaję?

Jest jeszcze wyjaśnienie drugie: Cabré napisał taką książkę, jaką chciał. Zażartował sobie z oczytanego czytelnika, zupełnie jakby mówił: nie czytaj tyle. Na co ci ta cała mitologia, skoro w życie trzeba wsadzić nos jak Warchlaczek i czuć jego zmysłowość? Jakby mało było pytań w tej recenzji, stawiam następne: i dla takiego przesłania trzeba było aż pisać książkę?

Jaume Cabré na jednej linii ustawił życie człowieka Ismaela, dzika Warchlaczka i światło świecy wraz z wirującymi wokół ćmami. Wszyscy są jednako bezradni wobec śmierci. A ona nadchodzi niespodziewanie, jak przeciąg gaszący płomień. Tyle z przesłania wynikającego ze Spalonych w ogniu. Brzmi jak kiepski żart, któremu zabrakło puenty. Z najnowszej powieści katalońskiego pisarza nie płynie żaden morał, z wyjątkiem przeświadczenia, że śmierć jest absurdalna, zaskakująca i za nic mająca sobie literaturę. Czy jest to krzyk niezgody, zapis wściekłej bezradności wobec konieczności odchodzenia – nie mam pojęcia. 

Zapewne przesadą będzie stwierdzenie, że każda nowa powieść Jaumego Cabrégo będzie porównywana do Wyznaję. Czy kataloński pisarz stał się zakładnikiem własnego sukcesu? Raczej nie, wszak Głosy Pamano czy Podróż zimowaz powodzeniem bronią się same. Nie zmienia to faktu, że Spaleni w ogniu przypomina ścinki, resztki, odrzuty z innych powieści Cabrégo. Dla badaczy (i chyba tylko dla nich) jego nowa książka będzie być może wyzwaniem zmuszającym do podjęcia śledzenia wewnętrznych tropów twórczości autora. Większość czytelników powinna umieścić ją na półce z napisem „niekoniecznie”.

 

Jaume Cabré, Spaleni w ogniu, tłum. Anna Sawicka, Marginesy, Warszawa 2023.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Przytłumiony płomień, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 212

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...