Nowy Napis Co Tydzień #055 / Kołowrotek opowieści
Warmia i Mazury to w powszechnej świadomości taki dom nad rozlewiskiem. Przyjeżdża się tu raz na jakiś czas, ale wedle sprawdzonego schematu: z wielkiego miasta, z dawnego porzuconego (zawieszonego) życia. Aby pobyć w ciszy, pochodzić po lesie, odpocząć nad czystą wodą. Za chwilę trzeba wrócić do wielkiego miasta, zaktualizować porzucone (zawieszone) życie, a wyjeżdżając westchnąć: ech, chciałoby się tu zamieszkać. Mieszkańcy Warmii i Mazur zdecydowanie protestują wobec takiego sielankowego i kiczowatego obrazka. Tu się żyje, mówią, bezrobociem, przeżuwając z pokolenia na pokolenie mniej lub bardziej świadomie powojenne dramaty. Beata Szady nie jest stąd, ale dała się zauroczyć tej krainie i w książce Wieczny początek. Warmia i Mazury próbuje ją zrozumieć. Ja zaś jestem stąd, otwieram książkę i mówię: „sprawdzam”.
Wschodniopruskość
Dla czytelnika spoza Warmii i Mazur rozpoczęcie książki od opisu plebiscytu po pierwszej wojnie światowej jest czytelne. To wtedy w podręcznikach historii pojawiają się nazwy Warmii i Mazur. Jest to dosyć czytelne dla współczesnego odbiorcy, który nie chce się wikłać we wszystkie te Prusy Królewskie, Zakonne i Książęce. To też pokazuje, na czym będzie skupiać się autorka: na tej historii, o której będą mogli opowiedzieć jeszcze żyjący świadkowie. Wieczny początek jest reportażem historycznym, który nie rości sobie pretensji do bycia wyczerpującą książką o dziejach Krainy Tysiąca Jezior. I to jest ważne zastrzeżenie, o którym warto pamiętać, jeśli jesteś stąd. Gdy Szady wyjaśnia, dlaczego dawne Warmia i Mazury, czyli dzisiejsza Polska, nie chciała po pierwszej wojnie światowej być częścią odrodzonej po zaborach Polski, trafia w sedno, przywołując specyfikę kart wyborczych. Niemcy przygotowali się do plebiscytu znacznie lepiej niż Polacy. Mieszkańcy Warmii i Mazur stanęli przed wyborem między Niemcami a Polską, nowym-starym państwem, któremu nie wieszczono zbyt długiego życia. Powszechnie nazywano go „krajem sezonowym”, czyli istniejącym przelotnie. Nie ma się co dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę części składowe, które wnosiły po ponad stu latach trzy zabory: różne systemy prawne, odmienne waluty, poziomy edukacji i rolnictwa, ba, nawet szerokości torów kolejowych. Na tym tle Niemcy, nawet pokonane po pierwszej wojnie światowej, były znacznie stabilniejsze. W trakcie plebiscytu niepewność tę rozegrano perfekcyjnie. Na kartach do głosowania Polacy napisali „Polska”, Niemcy zaś nie napisali „Deutschland”, ale „Ostpreußen”
Przypuszczam, że raczej nie. I nie ma tu niczyjej winy. Beata Szady nadała swoim reportażom tytuł Wieczny początek. To zgrabna figura, która ma wskazać na pewną cechę (przekleństwo czy błogosławieństwo – to zostawiam czytelnikom do własnego rozeznania) Warmii i Mazur: tu zawsze trzeba zaczynać od zera. Autorką pojęcia „klątwa wiecznego początku” jest profesor Barbara Fatyga:
Przyjdzie wojna – trzeba uciekać i zaczynać życie w nowym miejscu. Przyjdzie burza – zniszczy dom i trzeba zaczynać od zera. Umrze ojciec – świat się wali w sekundę, bo matka zostaje sama z dziećmi. Czyli aktywność ludzi, którym się przyglądamy, zostaje w sposób przez nich niezawiniony zniszczona, przerwana, zdestruowana. Jeśli mają oni w sobie jeszcze jakąś wolę walki, to podejmują ten wysiłek po raz drugi.
Beata Szady będzie rozwijała „wieczny początek” poprzez wywiady, wchodząc do starych domostw, wsłuchując się w mowę kapliczek i alei przydrożnych. Jaki wyłania się z tego obraz? Złożony, niejednoznaczny.
Allenstein staje się Olsztynem
Warmia i Mazury rodziły się już wielokrotnie i wielokrotnie umierały. Powojnie to kolejny ważny punkt w ich historii. Umiera Ostpreußen, powoli rodzi się twór o nazwie Warmia i Mazury. Dwie nazwy i dwie różne rzeczywistości – katolicka i ewangelicka – połączone na siłę razem. Mazurzy, głównie z powodu wyznania, ale także i języka, będą traktowani jako Niemcy. Szady opisuje lata 1944–1947, najbardziej burzliwy, najbardziej płynny okres, gdy wojna już odchodzi, pozostawiając po sobie pytanie: co dalej? Tego okresu w historii do tej pory zwyczajnie nie było. Wyparto go z pamięci Polaków, czasem ze wstydu, czasem dlatego, że nikt nie chciał słuchać. Burzliwe lata, które wyznaczyły nowe nazwy ulic (nieśmiertelna 22 lipca
Niemieckie książki, polskie lęki
Ile razy umierały i powstawały Warmia i Mazury – tego zapewne nie wie nikt. Po takich książkach jak Wielka Trwoga Marcina Zaremby czy 1945. Wojna i pokój Magdaleny Grzebałkowskiej tym usilniej wczytuję się w ten okres, gdy Armia Czerwona odchodzi ze zdobycznych ziem, a Polska jeszcze na nich nie panuje. Dawne Prusy, od Allenstein (Olsztyna) do Köningsberg (Kaliningradu), żyły w strachu przed powtórką z Nemmersdorf (dzisiejsze Majakowskoje). Masakra dokonana przez czerwonoarmistów (jak się okazało później, sprawnie wymyślona przez propagandę niemiecką) była nieustannie pokazywana w kronikach filmowych i w gazetach: wszyscy mężczyźni spędzeni w jedno miejsce i rozstrzelani, kobiety gwałcone po wielokroć, aż przestały się ruszać i przybijane bagnetami i szablami do drzwi stodół, dobytek puszczony z dymem. Tak rozpoczynała się akcja osiedleńcza dla przyszłych pokoleń. Kogo zobaczyli żołnierze radzieccy w Allenstein? Ucieleśnienie znienawidzonych Niemiec, odczłowieczone mięso, które stoi na przeszkodzie w drodze na Berlin. Ciało, które przyjmie w sobie larwę zemsty. Co wtedy robi kilkuletni Hubert Orłowski? Zamiast zbierać jedzenie, zbiera książki. Jak wspomina, przez lata będzie trwał ten jego intelektualny szaber, bo nikt nie będzie chciał Winnetou po niemiecku. Czy była to ucieczka od tego, co musiał widzieć lub przynajmniej słyszeć, Beata Szady nie rozstrzyga. Prawdą jednak jest, że jeśli ktoś mówi o gwałtach dokonanych przez czerwonoarmistów, to nie same ofiary, ale ich dzieci, krewni, sąsiedzi. I to dopiero po latach, zupełnie jakby film Róża Wojciecha Smarzowskiego zerwał jakąś pieczęć amnezji. Beacie Szady również nie uda się skruszyć bardziej tej pieczęci, choć minęło już tyle lat od Róży, a temat raz po raz jest dyskutowany. Ktoś powie: no i słusznie, po co rozdrapywać stare rany. I pewnie będzie miał rację. Ja tylko zwrócę uwagę, że niechęć mówienia o zwycięskim pochodzie Armii Czerwonej przez Prusy Wschodnie przypomina nieco dziedziczoną traumę przez „Drugie Pokolenie” ocalonych z Holokaustu. Lata życia w domach z tajemnicami, które duszą, tematy, o których się nigdy nie mówi, niekontrolowane reakcje na rzeczy tak prozaiczne, jak dźwięk, obcy język, zapach… Być może gdzieś tu tkwi jedna z możliwych prób zrozumienia mieszkańców Krainy Tysiąca Jezior.
Mapa drogowa rozmowy
Beata Szady prowadzi czytelnika przez żywoty i przez budynki. Odwiedzamy stolicę województwa warmińsko-mazurskiego i zapuszczamy się poboczami, aby dotrzeć do miasteczek i wsi. To właśnie w nich niektórzy powiedzą, że Warmiaków i Mazurów już nie ma, bo ci prawdziwi wyjechali, a teraz mieszka tu „warszawka”. To właśnie w nich niektórzy powiedzą, że może nie jestem Mazurem, ale tylko tu czuję się naprawdę u siebie, więc może jestem Mazurem innym, Mazurem wtórym? Sporo jest pytań, które Szady stawia przed czytelnikiem. Jakby sugerując trudności w odnalezieniu nie tylko odpowiedzi, ale w ogóle Warmii i Mazur, podaje kilka punktów-wyznaczników. Są to kapliczki, jeziora, aleje przydrożne, zamki krzyżackie, a ostatnio Green Festival. Tę „mapę drogową”, zarówno czytelnik stąd, jak i z innej części Polski, może potraktować jako swoiste zaproszenie z przymrużeniem oka do dalszej rozmowy. Bo Wieczny początek to w rzeczywistości wieczna opowieść, która unosi się i opada, jakby chciała zamilknąć, a potrafi jedynie snuć się dalej.
B. Szady, Wieczny początek. Warmia i Mazury, Wołowiec 2020.
Zachęcamy do odwiedzenia bloga Marcina Cieleckiego: https://marcincielecki.wordpress.com/