27.07.2023

Nowy Napis Co Tydzień #213 / Uchodźcy i my. Moja opowieść

Pracuję na pół etatu w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Od dwudziestu lat jestem w nim koordynatorem wolontariatu. Latem dwa tysiące pierwszego roku gościliśmy w naszym ośrodku przedstawicieli samorządów z Ukrainy. Chcieli się dowiedzieć, jak funkcjonuje u nas pomoc społeczna, interesował ich również wolontariat. Odbyło się spotkanie, na którym uczestnicy wizyty studyjnej wzięli udział w panelu dyskusyjnym na tematy związane z funkcjonowaniem usług społecznych w mieście. Poruszane problemy cieszyły się dużym zainteresowaniem strony ukraińskiej. Już wówczas padła propozycja dalszej współpracy. Materializuje się ona w początkach dwa tysiące drugiego roku, w postaci projektu programu wymiany młodzieży. Program wymaga zaangażowania się nie tylko naszego ośrodka, ale też władz samorządowych oraz jednej z naszych szkół. Wymiana młodzieży miałaby dojść do skutku latem dwa tysiące dwudziestego drugiego roku. Kiedy już prawie wszystko jest dopięte i przychodzi termin złożenia projektu do konkursu, nadchodzi dwudziesty czwarty lutego. Szok, niedowierzanie, strach. Wojna!

Kolejne dni przynoszą nowe niepokojące informacje. Nam, normalnym ludziom, żyjącym z dala od wielkiego świata wydaje się, że to wszystko zaraz minie, że to niemożliwe, aby w dwudziestym pierwszym wieku można było bezkarnie najechać na jakiekolwiek państwo i mordować niewinnych ludzi. Niestety, mija dzień za dniem, a sytuacja za naszymi granicami robi się coraz bardziej tragiczna.

Dzięki poznanym podczas wizyty studyjnej koleżankom i kolegom z Ukrainy, z którymi utrzymujemy kontakt przez Internet, wiemy, co się tam naprawdę dzieje. Pierwszym działaniem naszego ośrodka jest zbiórka niezbędnych produktów dla naszego partnerskiego miasta. Proszą o śpiwory, agregaty prądotwórcze, piły do metalu, latarki akumulatorowe, latarki czołowe, lampy led, różnej wielkości koce zwykłe i termiczne (folia NRC), lekarstwa przeciwbólowe i przeciwgorączkowe, środki medyczne ratujące życie, środki hemostatyczne, materiały opatrunkowe (bandaże, gazy), opaski i opatrunki uciskowe i ogólne do blokowania krwotoków, opatrunki przeciw oparzeniom, opatrunki ze srebrem, płyny infuzyjne, środki do dezynfekcji, powerbanki i baterie, karimaty, wodę butelkowaną (duże i małe butelki), butelki z filtrem, krótkofalówki, palniki gazowe, chusteczki nawilżane, rękawiczki. Codziennie do miejsca zbiórki docierają dostawy z najróżniejszych źródeł; dzięki pomocy i ogromnemu zaangażowaniu rzeszy ludzi gromadzimy wiele różnorodnych i niezbędnych mieszkańcom Ukrainy produktów. Łącznie dwadzieścia cztery palety. Nikt nie liczy godzin pracy, nie ma znaczenia, czy załadunek jest w dzień powszedni czy w weekend. Po około dziesięciu dniach od rozpoczęcia zbiórki otrzymujemy informację, że transport dotarł do celu.

W tym samym czasie zaczęli do nas przybywać pierwsi uchodźcy wojenni. Brakuje wszystkiego: środków chemicznych, produktów kosmetycznych, ubrań dla dzieci i zabawek, ubrań i butów dla dorosłych. Niektórzy mają tylko to, co na sobie. Uciekali zimą, tymczasem zrobiło się ciepło i trudno wytrzymać w zimowych kurtkach i ubraniach. Dzieci poszły do szkół, potrzebne są przybory szkolne, stroje sportowe, buty. Mieszkańcy naszego miasteczka i pracownicy miejskiego ośrodka pomocy społecznej stają na wysokości zadania organizując zbiórkę wśród mieszkańców. Odzew jest spory, jednak, jak to z darami bywa, jednych produktów jest zbyt dużo, część jest zupełnie niepotrzebnych, część to po prostu rzeczy zalegające w domach, które powinny trafić do pojemników na odpady, innych nie ma w ogóle. Organizujemy wśród naszych pracowników zbiórkę pieniędzy i kupujemy brakujące produkty.

Na terenie Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej uruchamiamy punkt konsultacyjny dla uchodźców z Ukrainy. Ci mieszkający na terenie naszego miasta zostają włączeni do programu dożywiania z Banku Żywności. Oczywiście nie wszystkim naszym dotychczasowym podopiecznym się to podoba. Pracownicy socjalni nierzadko słuchają nieprzychylnych komentarzy.

Podczas bezpośrednich kontaktów często dochodzi do nieporozumień z powodu różnic językowych. Najpierw ratujemy się u „wujka Google”, drukując podstawowe słowniki polsko – ukraińskie. Kiedy pojawia się potrzeba wypełniania dokumentów oraz robienia wywiadów, zatrudniamy tłumacza. Nie wszystko da się przekazać „na migi”, a język rosyjski zna niewielu młodych pracowników. Powstaje potrzeba zorganizowania nauki języka polskiego dla uchodźców. Umieszczamy ogłoszenia w Internecie, informujemy o takiej możliwości w trakcie osobistych kontaktów. Oczywiście nie mamy w naszej instytucji funduszy na zapłatę dla nauczycieli. Zwracam się z prośbą do znajomych polonistek i rusycystek o pomoc na zasadach wolontariatu. Robię to z wielką nieśmiałością, gdyż wiem, że wszystkie mają czas zajęty, mnóstwo obowiązków i moc swoich problemów. Zostaję mile zaskoczona, gdyż każda z nauczycielek, do których kieruję prośbę o pomoc, reaguje pozytywnie. Obawy dotyczą jedynie skonstruowania programu nauczania oraz własnych możliwości w jego realizacji. Wkrótce mam siedem wykwalifikowanych lektorek. Chętnych do nauki jest bardzo wielu, codziennie zgłaszają się nowe osoby, tworzymy początkowo trzy grupy językowe po piętnaście osób. Są to zajęcia dla osób dorosłych. Dzieci i młodzież uczą się języka polskiego w szkołach, które otrzymały fundusze na ten cel. Dlatego część mieszkańców miasta uważa, że nasze lektorki zarabiają na szkoleniu Ukraińców spore pieniądze. Często przychodzi mi tłumaczyć różnym ludziom, że nauczycielki robią to zupełnie bezpłatnie. Widzę niedowierzanie w oczach rozmówców.

– Przecież nauczyciele w szkołach, na nauce polskiego dla dzieci ukraińskich, zarabiają więcej niż za godzinę lekcyjną – słyszę.

– Być może. Nie wiem, jak jest w szkołach. U nas uczą za darmo – odpowiadam.

W każdej utworzonej przez nas grupie zajęcia prowadzi polonistka i rusycystka. Zajęcia odbywają się raz w tygodniu, trwają po dwie godziny lekcyjne, tzn. półtorej godziny zegarowej. Prowadzące same ustalają przerwy, w zależności od stopnia trudności i zaangażowania uczestników w grupie. Ze względu na różne oczekiwania uchodźców związane z godzinami zajęć, uwarunkowane odprowadzaniem i odbieraniem dzieci ze szkoły czy pracą zawodową, ustalamy je od dwunastej do siedemnastej.

Wkrótce okazuje się, że chętnych jest coraz więcej i grupy stają się zbyt liczne. Zachodzi potrzeba utworzenia jeszcze jednej grupy. Organizujemy ją w inny dzień, w środku dnia, od dwunastej trzydzieści, gdyż na ten czas jest największe zapotrzebowanie. 

Panie wolontariuszki tworzą autorskie scenariusze zajęć, pomagamy w drukowaniu i kserowaniu pomocy na poszczególne lekcje. Są bardzo przejęte, ponieważ stanęły przed trudnym i poważnym zadaniem. Odpowiedzialnie i solidnie szkolą uchodźców przez ponad trzy miesiące, do wakacji. Sali, w której jest tablica, użycza nam zaprzyjaźniona miejska biblioteka publiczna, mająca nowy, dobrze wyposażony budynek. Udostępnia również prowadzącym własną kserokopiarkę i drukarkę. Materiałów potrzeba sporo, gdyż dwie godziny w tygodniu to niedużo. Panie wolontariuszki nie mogą poświęcić więcej czasu, wdzięczni jesteśmy za ten, który już ofiarowują. Trzeba zatem pracować w domu aby utrwalić przerobiony na lekcjach materiał i go zapamiętać. Kawę, herbatę i wodę kupujemy z własnych funduszy. Potrzebne są zeszyty i długopisy dla uczestników. Zwracamy się z prośbą do miejscowej hurtowni, której właścicielka bez słowa przynosi z półki potrzebne produkty. Daje je nam za darmo. Kserowanie materiałów zajmuje dużo czasu i kosztuje sporo. Pomagają nam w tym panie z urzędu miasta. Nie ma osoby, która odmówiłaby jakiejkolwiek pomocy.

Rotacja uczestników podczas zajęć jest duża. Wynika to z różnych przyczyn. Niektórzy zatrzymują się w naszym miasteczku na krótko. Są to szczególnie osoby dobrze wykształcone, młode, z zawodem, który mogą wykonywać wszędzie, np. lekarze, dentyści, pielęgniarki, rehabilitanci, architekci. Na ogół mają oni środki finansowe i jadą dalej, do większych miast w Polsce lub za granicę, gdzie znajdą lepsze mieszkania i szansę na dobrą pracę i dostatnie życie. Widzę to wyraźnie, kiedy w jedną z niedziel podjeżdżamy z mężem do hoteliku przyjmującego bezpłatnie uchodźców, aby zawieźć szklanki i kubeczki, których zaczęło brakować. Stojące tam „wypasione” samochody oraz sami ludzie, z którymi się spotykamy, świadczą o zamożności. Osoby te nie mają również barier językowych, gdyż wszyscy bardzo dobrze władają językiem angielskim. Wiedzą doskonale gdzie się kierować, skąd można uzyskać pomoc.

Część osób zamożnych przyjeżdża z ludźmi zajmującymi się „przerzutem” spod granicy do miast i miasteczek. Pewnego dnia, przechodząc korytarzem, mam okazję usłyszeć rozmowę takiego pana ze znajomym urzędnikiem w urzędzie miasta.

– Słuchaj, żebyś widział ile oni mają przy sobie pieniędzy! Wczoraj wiozłem jakąś kobietę, jak wyjęła portfel, to mówię ci! Wypchany cały dolarami! Pękaty!

- Hmmm…. Gdybym zmuszona była uciekać z domu w pośpiechu, co bym ze sobą zabrała? – myślę – Na pewno przede wszystkim wszystkie pieniądze, jakie bym miała. Cóż więc dziwnego jest w tym, że część tych osób je ma? Przecież w pierwszej kolejności uciekają bogaci i przedsiębiorczy ludzie.

Są też inni uchodźcy. Zagubieni, przestraszeni, przywiezieni do naszego miasta przez przypadkowego przewoźnika, któremu oddali dużo pieniędzy za tę usługę. Oto starsza pani, jej córka i wnuczęta. Wysadzeni na ulicy w środku nocy znaleźli nocleg w przypadkowym domu. Właściciel pobrał zapłatę z góry za miesiąc czasu. Pieniędzy zostało niewiele. Dom trochę ogrzewany, jednak na pościeli nie ma nawet powłoczek. Brakuje koców, ręczników, papieru toaletowego, kapci, ubrań, jedzenia – wszystkiego. Całe szczęście, że wreszcie ktoś ich skierował do naszej instytucji. Tutaj znajdują wszechstronną pomoc.  

Inną przyczyną wyjazdów jest brak pracy. Uchodźcy chcą pracować i zarabiać na utrzymanie swoje i dzieci. W naszym mieście możliwości znalezienia pracy są bardzo ograniczone. Jadą więc do dużych miast z nadzieją, że tam praca będzie.

Część uchodźców nie odnajduje się poza własnym krajem. Tęskniąc za domem i rodziną, podejmują decyzje o powrocie pomimo zagrożenia życia.

Są też patrioci, którzy za wszelką cenę chcą walczyć z najeźdźcą. Przywożą do Polski swoje rodziny: starsze osoby lub pełnoletnie potomstwo, pod których opieką zostawiają dzieci, a sami wracają. Wzywa ich ojczyzna.

Jedni wyjeżdżają, przyjeżdżają nowi. Tym większy jest wysiłek naszych wolontariuszek. Z tymi, którzy przychodzą od początku, trzeba przecież pracować inaczej niż z nowymi, zaczynającymi naukę. Są również osoby tak zaangażowane w naukę języka polskiego, że po akceptacji prowadzących przychodzą na zajęcia do wszystkich grup. Jak najszybciej chcą poznać język aby podjąć pracę i się usamodzielnić.

Nasi sąsiedzi z Ukrainy są bardzo wdzięczni za okazywaną pomoc. Zajęcia z języka polskiego przebiegają w życzliwej i ciepłej atmosferze. Uchodźcy okazują wdzięczność nie tylko w słowach. Zdarzają się kwiaty wręczone prowadzącym, które z kolei rewanżują się czekoladami. Przed Świętami Wielkanocnymi na stole nauczycielek gości drożdżowa babka z ukraińskiego przepisu, a w maju jedna z uczestniczek przynosi własnoręcznie upieczone piernikowe serca, udekorowane barwami narodowymi Polski i Ukrainy. Wręcza je prowadzącym. Największą nagrodą są zdania wypowiadane po polsku, z przejęciem i staraniem, aby wymowa była poprawna, by niczego nie przekręcić i jak najwięcej zapamiętać.

Najwięcej o naszych sąsiadach można się dowiedzieć w czasie przerw. Pewnego dnia jedna z Ukrainek opowiada z przejęciem:

– Dzwonię do babci, która mieszka w Rosji z moim bratem i jego rodziną. Mówię jej: „Babciu, jestem w Polsce! Musiałam uciekać, bo u nas jest wojna! Putin przysłał wojska, które zabijają ludzi i wszystko niszczą” i słyszę w odpowiedzi:

– Co ty opowiadasz jakieś bzdury! To nieprawda! To wojska z zachodniej Europy rozpoczęły tę wojnę, a my musimy się bronić aby nie najechali na Rosję!

– Co ja miałam jej powiedzieć? Ona mi nie wierzy!- mówi zrozpaczona, ze łzami w oczach.

Takich opowieści można wysłuchać wiele. O problemach z adaptacją w nowym środowisku, o ludziach życzliwych i pomocnych ale też o takich, którzy nie szczędzą uszczypliwości i celowo chcą sprawić przykrość. Skomplikowana jest natura człowieka.

Pod koniec czerwca 2022 roku burmistrz naszego miasta wraz z dyrektorem MOPSu podziękowali wolontariuszom – nauczycielom, którzy prowadzili zajęcia z języka polskiego dla uchodźców wojennych z Ukrainy. Spotkanie odbyło się przy kawie, a dzień był wyjątkowo upalny. Gorący, tak jak serca naszych wolontariuszek. Skromne dyplomy i różyczki miały symboliczny wymiar. Trzy miesiące sumiennej, bezpłatnej pracy, na dodatek twórczej, bez żadnych gotowych programów nauczania ani pomocy dydaktycznych, z których można byłoby bez korekty skorzystać. Zaiste godne podziwu.

Czy na jesieni będziemy kontynuować zajęcia? Nie wiem. Zależy to od zbyt wielu czynników i osób. Większość spośród uchodźców znalazła pracę i uczy się języka w praktyce. Ci, którym zależy na dobrej znajomości języka polskiego, wynajmują prywatnych lektorów. Ukraińcy wtopili się w naszą rzeczywistość, nie dziwi nikogo pracownik zaciągający śpiewnym akcentem. Są pracowici, spokojni, lecz smutni. Prawda jest taka, że zaczynamy przyzwyczajać się do wojny rosyjsko – ukraińskiej i nie budzi ona w nas takich emocji, jak na początku. Setny dzień wojny, sto pięćdziesiąty, dwusetny… Ktoś to jeszcze liczy?

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Beata Juklaniuk, Uchodźcy i my. Moja opowieść, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 213

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...