31.08.2023

Nowy Napis Co Tydzień #218 / Imagine Lions albo raport z (post)galicyjskiego miasta

Po raz pierwszy odwiedziłem Lwów w 2011 roku na wyjeździe studyjnym – od momentu wyjścia z autobusu na brutalistycznym sowieckim dworcu aż do udziału w wykładach na Uniwersytecie Iwana Franki kilkukrotnie przeżyłem osławiony szok kulturowy. Z jednej strony – lwowskie drogi były w tragicznym stanie, jeździły po nich stare wołgi i marszrutki, w zdezelowanych tramwajach istniała jeszcze instytucja „babci biletowej”, a obowiązującą od dziesiątej wieczorem prohibicję można było niezwykle łatwo obejść dzięki „wschodnioeuropejskiemu” podejściu do przepisów. Z drugiej – historyczne centrum miasta wydawało się wyjątkowo swojskie, usługi gastronomiczne w wielu lokalach były równie dobre, jeśli nie lepsze niż w knajpach znanych mi z Poznania czy Wrocławia, a bujne nocne życie i atrakcyjność licznych, choć miejscami zaniedbanych zabytków sprawiały niezwykle pozytywne wrażenie.

Do Lwowa wróciłem pięć lat później i wówczas te pozytywne odczucia stały się jeszcze silniejsze. Miasto coraz mniej przypominało przestrzeń postsowiecką: tętniło życiem, przeszło estetyczny lifting, zaczęło coraz śmielej podkreślać swoje przedwojenne i galicyjskie dziedzictwo. Ostatecznie znów nie obyło się bez szoku: na łyczakowskiej nekropolii, w pobliżu Cmentarza Orląt Lwowskich, natknąłem się na świeże mogiły ukraińskich żołnierzy poległych w wojnie rozpętanej przez Rosję w 2014 roku. Zmienił się nie tylko Lwów, ale także cała Ukraina.

Do powyższych wspomnień pobudziła mnie lektura Wymyślonego miasta Lwowa Ziemowita Szczerka – książki dość skromnej objętościowo, co w kontekście poprzednich publikacji tego autora może wywołać pewne zdziwienie. Nie jest to bynajmniej zarzut – zdecydowanie wolę Szczerka konkretnego i ekstraktywnego niż nadmiernie dygresyjnego i (jak sam by to określił) rozwłóczonego. Preferuję także Szczerka w wydaniu „reporterskim”, a nie „prozatorskim”: Siwy dym był książką tak słabą, że po Chama z kulą w głowie już nie sięgnąłem (choć może skuszę się na zapowiadaną przez HBO serialową adaptację).

Na początek kilka słów o tym, co mi się w najnowszym reportażu autora Tatuażu z tryzubem podoba. Szczerek lubi i dobrze zna Lwów, co uwidacznia się już na samym początku Wymyślonego miasta Lwowa – autor przybliża czytelnikowi jego współczesny wygląd i charakter, co pozwala zaobserwować zmianę, jaka zaszła we Lwowie (i w całej Ukrainie) od czasu publikacji Przyjdzie Mordor i nas zje. Moje spostrzeżenia z 2016 roku w pewien sposób pokrywają się z tymi Szczerkowymi z lat 2021–2022:

Ukraina złapała dryg do stylu. Coraz mniej szyldozy, przynajmniej w centrach i reprezentacyjnych dzielnicach miast, ale nie tylko: mnóstwo klasy w usługach. Nawet w osiedlowych piekarenkach można wypić kawę i zjeść kanapkę czy ciasto, kupić świeży, chrupiący chleb z koszyczków wyściełanych płótnem, kafejki czy ruchome straganiki z kawą pojawiają się na każdym rogu, podobnie jak porządne restauracje. I to nie tylko dla turystów.

Lwów, podobnie jak inne ukraińskie miasta, stał się tanią turystyczną alternatywą dla przyjezdnych z całego (post)pandemicznego świata. Szczerek przytacza między innymi zdziwienie Amerykanów, którzy w swojej tyleż stereotypowej, co stereotypizującej ignorancji nie są w stanie pojąć, że we wschodnioeuropejskim kraju ogarniętym wojną działają lotniska i terminale do płacenia kartą. Pojawiają się także turyści z Polski, dla których Lwów od bardzo dawna stanowił łakomy turystyczny kąsek, zmienia się jednak charakter tej turystyki. O ile w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych do Lwowa zjeżdżali raczej miłośnicy historii albo tropiciele polskiej kultury kresowej, o tyle dziś w centrum niegdyś polskiego miasta można spotkać młodych Polaków zainteresowanych raczej ofertą gastronomiczno-alkoholową. Szczerek dość zgrabnie i konkretnie opisuje dobrze poznany przez niego Lwów współczesny, jak i ten z dawniejszych lat: tropi ślady wielonarodowego i wielokulturowego Lwowa sprzed drugiej wojny światowej, rusza śladami Stanisława Lema, bada fenomen lwowskich „baciarów” (zromantyzowany w polskiej kulturze dzięki postaciom Szczepcia i Tońcia), rozmawia z mieszkańcami i włodarzami miasta. Pisze także o wojnie polsko-ukraińskiej (1918–1919) oraz nie unika innych trudnych tematów – w jednym z ostatnich reportaży zajmuje się skomplikowanymi i bolesnymi stosunkami polsko-ukraińskimi oraz współczesną ukraińską tożsamością, która budowana jest nieraz na symbolach i postaciach budzących sprzeciw niektórych środowisk. Szczerek, co bardzo mi się podoba, nie zajmuje w tym sporze arbitralnej pozycji, stara się być obiektywny i przedstawić stanowiska obu stron. Diagnoza wydaje się z pozoru banalna (źródłem nieporozumień są nacjonalizmy), ale kryją się za nią o wiele głębsze problemy związane z edukacją, tożsamością, polityką i socjologią.

[…] wychodzi na to, [że] Polacy zawsze będą dla ukraińskich nacjonalistów źli, bo są Polakami, podobnie jak źli będą Ukraińcy dla polskich nacjonalistów – bo są Ukraińcami. Taka logika to logika, która pozwoliłaby rzeczonym histerykom osiągnąć dobrostan emocjonalny tylko w przypadku całkowitego wyrżnięcia przedstawicieli innej grupy zidentyfikowanej jako wrogowie. […]

– Tak mniej więcej wyglądają obecne stosunki polsko-ukraińskie w pigułce – usłyszałem w Przemyślu. – Cokolwiek by Ukraińcy zrobili, przewrażliwionej polskiej stronie skojarzy się to z czczeniem ludobójstwa. A że Ukraińcy też są na swoim punkcie przeczuleni, to zawsze się znajdzie ktoś, kto coś palnie bez sensu. I wtedy polska reakcja jest jeszcze ostrzejsza. I tak to się nakręca. A niektórzy czerpią na tym kapitał polityczny.

Lwów jest w interpretacji Szczerka miastem „wymyślonym”, ponieważ w swojej bujnej i burzliwej historii przechodził z rąk do rąk, był (i jest) istotną częścią polskiego kulturowego imaginarium, ale wymyślać go na nowo musieli także urzędnicy i architekci z Austrii/Austro-Węgier, sowieccy Rosjanie, a wreszcie sami Ukraińcy, którzy ze skomplikowanej kulturowo-historycznej układanki starają się wyekstrahować współczesną tożsamość i charakter tego „najbardziej europejskiego” miasta Ukrainy. Jak pisze autor Siódemki, stary Lwów umarł wraz ze starymi lwowianami, „[t]eraz jest już tylko interpretacja. Adaptacja. Wariacja na temat. Nawiązywanie”.

Dobór tematów jest jednym z plusów Wymyślonego miasta Lwowa, ale mimo wszystko podczas lektury nie mogłem wyzbyć się poczucia, że niektóre wątki zostały przez Szczerka potraktowane nieco powierzchownie, inne z kolei były przegadane i domagały się skonkretyzowania. Autor często pozwala sobie na anegdoty bądź osobiste wtręty, które nie zawsze posiadają walory humorystyczne czy poznawcze. Ktoś mógłby powiedzieć, że to przecież istota Szczerkowego stylu oraz pierwiastek nieodzowny dla nurtu gonzo (od którego pisarz uparcie się odżegnuje). Tu warto poczynić uwagę na temat tego, jak reportaż Wymyślone miasto Lwów został napisany i dlaczego jest to w moim przekonaniu jedna z jego największych wad.

Dziwią mnie zarzuty niektórych czytelników dotyczące języka, jakim posługuje się Szczerek – jest to wszakże autor funkcjonujący na rynku literackim od dobrych kilkunastu lat, a charakterystyczny styl, przepełniony wulgaryzmami, potocyzmami i neologizmami jest jego znakiem firmowym; trudno zatem zżymać się na fakt, że dziennikarz korzysta z typowej dla siebie frazy. Niemniej jednak w mojej opinii omawiana książka poświadcza fakt, że Szczerek się językowo nie rozwija, staje się powtarzalny i przewidywalny. Gdy zdarzają mu się naprawdę niezłe wtrącenia czy porównania, to czar pryska niemal natychmiast po natknięciu się na zbędną anegdotę lub zgrzytające w uszach zdanie. Słowa takie jak „szyldoza” lub „Poradziecja” czytane po raz tysięczny tracą swoją pierwotną efekciarskość. Z jednej strony poetyka fejsbukowego wpisu mi nie przeszkadza, z drugiej – po co posługiwać się nią w książce, skoro mamy jej pod dostatkiem w mediach społecznościowych? Lektura Przyjdzie Mordor i nas zje w 2013 roku była dla mnie (pozytywnym) wstrząsem – znalazł się w Polsce pisarz, który pożenił istotną treść z praktycznie nieobecną wcześniej u nas formą, odwołującą się do amerykańskiego new journalism. Lekturę Wymyślonego miasta Lwowa przyrównałbym natomiast miejscami do pożerania amerykańskiego fast foodu: niby treściwe i w miarę smaczne, ale w trzewiach czujesz, że to swoiste guilty pleasure. Mam poczucie – być może mylne i krzywdzące – że Szczerek posiada tak ugruntowaną na rynku literackim pozycję, że może sobie pozwolić na napisanie wszystkiego w dowolny sposób, nie bacząc na powtarzalność i stylistyczny constans.

Wymyślone miasto Lwów nie jest najlepszą „ukraińską” pozycją w dorobku Ziemowita Szczerka. Jednak wydaje mi się, że – mimo wspomnianych wyżej niedociągnięć – pozostaje najlepszą od dłuższego czasu książką reporterską tego autora. Uskromniona objętość wyszła chyba krakowsko-radomskiemu reporterowi na dobre (wciąż ze smutkiem wspominam zmarnowany potencjał rozbuchanego Międzymorza). Książkę docenią ci, którzy chcą poznać najnowsze dzieje jednego z najważniejszych dla polskiej i ukraińskiej kultury miast, i którym nie będzie przeszkadzał specyficzny język oraz bardzo osobista perspektywa autora. Niestety, nie możemy się urodzić po raz kolejny (chyba że wierzycie w reinkarnację albo przedawkowaliście gry wideo), ale czemu by w tym jednym jedynym życiu nie wybrać się choć raz do Lwowa, bez uprzedzeń i (post)kolonialnych oczekiwań? Być może lektura Wymyślonego miasta was do tego przekona.

 

Ziemowit Szczerek, Wymyślone miasto Lwów, Wołowiec: Czarne, 2022.

Minimalistyczna biała okłada z czarno-białym zdjęciem zajmującym jej 1/3. Zdjęcie przedstawia lwowskie stoisko z gazetami i pamiątkami oraz mężczyznę z karabinem, który je przegląda

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Imagine Lions albo raport z (post)galicyjskiego miasta, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 218

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...