14.09.2023

Nowy Napis Co Tydzień #220 / Zsyłka na Sybir

(Fragment drugiego tomu trylogii „Powrót na Kresy” więc krótko, kto jest kto: Helena i Michał Pogoda to dziadkowie autora Józefa Franciszka Wójcika, Stefcia – siostra ojca. Dopiero w 1990 roku autor po raz pierwszy poznał w Anglii większość swojej rodziny. Oprócz tego niezwykłego zdjęcia swej babci przywiózł do Polski wiele innych wręcz niewiarygodnych rodzinnych dokumentów oraz książkę wydaną w Londynie, której współautorem i sponsorem był stryjek Jan Pogoda. Pamiętniki cioci Władzi Pogody (kuzynka ojca) zamieszczone w trylogii zostały przywiezione później. […] Z najbliższej rodziny 10 lutego1940 r. zostało zesłanych na Sybir aż 24 osoby, 9 osób Syberii nie przeżyło)

 

Naraz rozległo się straszne walenie do drzwi i okien. Dobijają się i dobijają […].  Stefcia ocknęła się na dobre. Zobaczyła, że ojciec klęczy w kalesonach na podłodze, a nad nim stoi enkawudzista i wymachuje pistoletem. Potem przystawił mu go do głowy i zaczął wrzeszczeć:

– Dawaj arużje! Dawaj zbroju!

Do córki jeszcze nie bardzo dotarło, o co tu chodzi z tą bronią, ale tak samo jak reszta domowników szybko zaczęła się ubierać. Odpowiedzi ojca, że nie ma broni, ledwo do niej docierały.

– Wszyscy ubierajcie się ciepło, pakujcie, co dacie radę wziąć do rąk, bo zaraz wyjeżdżacie! – zakomunikował starszy z Rosjan, najwyraźniej dowódca żołnierzy, na pewno najważniejszy po komenderującym ubeku.

– Jak to? Gdzie wyjeżdżać? Za co? – niewyraźnie labiedziła matka, ciągle w nocnej koszuli.

– Tam gdzie pozostali Polacy. Będziecie przesiedleni na północny wschód.

Teraz nie było już żadnych wątpliwości. Mimo że o zsyłce na Sybir od dawna przebąkiwano, teraz te słowa czerwonoarmisty  zmroziły do szpiku kości. Nagle cały świat zdawał się pogrążać w białą otchłań.

[…]

Helena coś tam zarzuciła na siebie i z niepokojem patrzyła, co żołdak zrobi z Michałem. W dalszym ciągu wymachiwał nad nim pistoletem, odgrażał się i nadal wypytywał, gdzie ukrył broń. Na polecenie enkawudzisty sołdaci zaczęli przewracać wszystko, zaglądając do każdej dziury.

Stłoczona izba  zaczęła wyglądać, jakby przez nią przeszedł największy tajfun. Trzeba pakować się i ubierać, a tu wszystko wywrócone do góry nogami, tajniak poszturchuje Michała i pogania swoich żołnierzy do jeszcze większej aktywności.

Helena nic nie wiedziała o żadnej broni, była tylko pewna, że nie ma jej w domu. W rozpaczy sama zaczęła błagać rozwścieczonego tajniaka, byle tylko zostawił męża w spokoju.

– Paszła, blad’! – warknął enkawudzista i gwałtownie machnął w jej stronę ręką z pistoletem, ale zamiast pchnięcia wyszło z tego głuche uderzenie stali w skroń.

Kobieta zachwiała się i zaczęła osuwać. Z pewnością runęłaby jak długa, ale w locie zdążyła ją złapać pomocna dłoń jednego z sołdatów. Amortyzując upadek, Rosjanin położył delikatnie nieprzytomną Helenę na podłodze.

Michał zerwał się na równe nogi. Już chciał skoczyć na oprawcę, ale drogę zagrodził mu inny sołdat z pepeszą. Dostrzegł również, że tajniak wodzi pistoletem to po żonie, to po dzieciach. Złowrogie syknięcie „budu strielat’” unieruchomiło go do reszty. Po chwili ponownie pokornie usiadł na ziemi, błagając, by pomogli żonie. Starszy z sołdatów nachylił się nad kobietą, której strużki krwi sączyły się z nosa i ucha.

Izba Pogody przedstawiała teraz jeszcze bardziej makabryczny widok. Wszystko powywalane i porozrzucane, nieprzytomna matka, struchlałe ze strachu dzieci i  nadal trzymany na muszce ojciec, ciągle jeszcze w gaciach i koszuli siedzący w kucki na podłodze.

– Broń i tak nikomu się już nie przyda. Wszystkich za pół godziny na drogę, a ta niech tu zdycha – lodowatym głosem zakomenderował enkawudzista.

Oburzenie, rozpacz, wściekłość i gniew niemocy szarpnęły sercem Michała.

Dowodzący akcją zostawił do wykonania polecenia dwóch sołdatów i Ukraińca, a sam z pozostałymi poszedł do Wojciecha, Franka i dalej, „by im również obwieścić ranną nowinę”. Właśnie nastawał dzień, już dniało.

[…]

Helena jakby odzyskiwała przytomność, ale nic nie powiedziała, ani nie mogła się ruszać, a po chwili znów leżała bezwładnie. Starszy z sołdatów, który pozostał do egzekwowania polecenia, zapominając o rozkazie, jak mógł pomagał Michałowi, byle tylko ocucić jego żonę, która w tak bestialski sposób została potraktowana. Dopiero gdy kobieta na dobre otworzyła oczy, delikatnie przenieśli ją do łóżka.

– Budiet  żyt’ – głęboko odetchnął Rosjanin.

Pogodzie jakby kamień spadł z serca i dopiero teraz zaczął się ubierać. Gorączkowo rozglądał się za swą odzieżą, ale wszystko było tak porozrzucane, że z trudem mógł cokolwiek znaleźć. Gdy nachylił się po marynarkę, na podłodze dostrzegł kilka zdjęć rozsypanych z wywalonej szuflady. Wśród nich na wierzchu było stare zdjęcie Heleny. Podniósł je i ze wzruszeniem schował do kieszeni.

– Pakujcie się – ponaglał sołdat. – Ubierajcie się ciepło, bo czeka was ciężka droga. Żoną zajmie się ktoś ze znajomych, pomogę to załatwić lub powiadomić. Adiewajties’, takoj prikaz!

Wstrzymywana długo niepewność o matkę i zastraszenie dopiero teraz  znalazło ujście. Łkanie Stefci pociągnęło za sobą rzęsiste łzy pozostałych domowników.

Rosjanin podszedł do dziewczyny i zaczął ją pocieszać.

– Mat’ budiet zdarowa, nie wałnujsa. Kak tiebia zawut?

Dziewczyna nie była w stanie nic odpowiedzieć.

– Stefania, Stefcia – podpowiadał Ukrainiec.

– Znaczit Steszeczka. Steszeczka nie płacz. Adiewajsa, idti nada.

– Nie zostawiaj mamy! – z rozpaczą krzyknął ojciec.

Stefcia błagalnie spojrzała na rosyjskiego żołnierza. Zobaczyła, że po jego twarzy również spływają łzy.

[…]

Przygotowanie do zsyłki w domu Michała trwało już znacznie dłużej, niż przykazał kamandir enkawudzista i niewiele posunęło się do przodu. Spocony Rosjanin chyba ze trzy razy nakładał na dziewczynę futrzany płaszcz, próbując ją ubrać i przygotować do strasznej drogi, ale ta ciągle odrzucała go z powrotem na czerwonoarmistę.

– Steszeczka, adiewajsa – prosił sołdat. – Tak nie nada.

Po każdej szamotaninie z ubieraniem Stefcia natychmiast ściągała płaszcz, a po chwili ponownie lądował on na głowie Rosjanina.

– Steszeczka, takoj prikaz. Mienia nielzia jewo mieniat’ –  prawie błagał.

Stefcia jednak z zapamiętaniem realizowała krzyk rozpaczy ojca – „Nie zostawiaj mamy!”

Ocierając pot z czoła Rosjanin  pytająco spojrzał na Ukraińca.

– Szto zdiełat’? U mienia prikaz jejo wziat’.

– Niech zostanie. Przy takich tłumach ludzi komandir nie zamietit.

Jakoś  przemycimy – wahanie sołdata rozwiał miejscowy urzędnik z gminy.

[…]

Po wyjściu z tobołkami na drogę Michał po raz ostatni spojrzał na swój dom, ale zamiast swoich bliskich zobaczył przy nim jedynie dzieci Bondychy. Trzej synowie stali obok niego, tak samo jak on przygnieceni straszliwym ciężarem niepewności i tak samo zdruzgotani.

– Bieri wieszczi. Idiom – zabrzmiało polecenie jak z zaświatów.

Przez moment mignęła w szybie zapłakana twarz Stefci.

Co z Heleną? – przemknęło przez myśl Michała i kilka gorzkich kropel potoczyło się z nieskorych do płaczu oczu. Prawie odruchowo dotknął kieszeni, jakby chciał się jeszcze upewnić, czy jest w niej zdjęcie ukochanej żony.

(Zdjęcie zostało zrobione przed rokiem 1925. Przewędrowało zmarzlinę północy, stepy Uzbekistanu, piaski pustyni i dopiero w 1991 roku ponownie wróciło do Polski. Zostało przywiezione z Anglii przez wnuka Heleny, który nigdy nie nazywał się Pogoda. Autor odnalazł je wśród starych zdjęć u wnuczki dziadka  Michała, Helen Crutchfield.)

*

Piętrowa szkoła w Jasionowie pękała w szwach, co rusz pod strażą sołdatów doprowadzano nowych Polaków. Najczęściej były to całe rodziny, nawet matki z niemowlętami. Tobołki na plecach, torby i walizki w ręku były wszystkim, co można było zabrać z dorobku całego życia. Ludzie na ogół zabierali jednak żywność, odzież  i najpotrzebniejsze rzeczy, które mogą być użyteczne na zesłaniu.

Ścisk, natłok pakunków, płacz dzieci i krzyki matek stworzyły niesamowite zamieszanie. Po doprowadzeniu wszystkich wytypowanych do zsyłki miał się odbyć ostateczny spis, a potem wyjazd. Po zesłańców zaczęły podjeżdżać furmanki i sanie, by odtransportować ich na oddaloną o 10 km stację w Zabłoćcach.

– Teraz jest dobra sytuacja do ucieczki. Spróbujcie  – zachęcał Michał swych najmłodszych synów Adasia i Stefana. – Powiedzcie, że do ubikacji, a jeśli się uda, to nie do domu, ale schrońcie się u Ukraińców.

Chłopcy posłuchali ojca, lecz wyjście do ubikacji, która mieściła się na szkolnym podwórku o kilkanaście kroków od  budynku, nie było proste. Szkolnych drzwi strzegli sołdaci, a do „przybytku” można było przejść tylko pod strażą. W dodatku był on teraz zastrzeżony wyłącznie dla dorosłych. Dzieci mogły załatwiać się zaraz pod ścianą, na widoku pilnujących. Z dwójką braci wyszedł również ruski żołnierz i gdy sikali, stanął zaraz za nimi. 

Adaś i Stefan  wrócili bezradnie rozkładając ręce.

– Spróbujcie przemycać się pojedynczo, bez pytania, gdy będzie jakieś zamieszanie lub dogodna sytuacja – nie rezygnując pouczał Pogoda.

Sprzyjające okoliczności nadarzyły się wkrótce. U wyrwanych ze snu ludzi, zabieganych i wystraszonych błyskawicznym pakowaniem, coraz częściej zaczęły się odzywać potrzeby fizjologiczne. Uczniowskie ubikacje stawały się za ciasne dla  zatłoczonego po brzegi budynku. Prowadzenie wszystkich z „aniołem stróżem” stwarzało niesamowite zamieszanie i napięcia.

– Teraz – szepnął Stefan  do młodszego brata. – Najpierw za róg, a potem  do Drzeków.

Gdy Adaś przekradał się poza plecami jakiejś kobiety, Stefan z niepokojem śledził sytuację, gorączkowo rozważając, jak w razie czego odwrócić uwagę strażnika. Po chwili był pewny, że bratu się udało, jednak powrót sołdata, który niedawno wyprowadzał ich razem, zmusił go do czasowego odłożenia własnej próby. Pojawienie się większej ilości żołdaków z bronią na razie całkowicie ją wykluczyło. Koncentracja środków transportu zapowiadała szybki odjazd.

Ledwo Stefan wrócił i powiadomił ojca o ucieczce Adasia, zaraz zaczęli sprawdzać listy obecności i pod eskortą wyprowadzać do wozów i sań.

– Pogoda, jeśli jeszcze jeden twój rebionok stąd ucieknie, mocno pożałujesz –  przy sprawdzaniu listy odgrażał się ukraiński aktywista.

Przed opuszczeniem szkoły upewnili się jeszcze, czy każdy ma swój bagaż, a rzeczy Adasia na wszelki wypadek zabrali po połowie Michał z Jankiem.

– Musimy trzymać się razem i cały czas zwracać uwagę, by być blisko dziadków i wujków – przestrzegał ojciec.

 

(Babcia Helena Pogoda po tym brutalnym uderzeniu w głowę przez enkawudzistę została sparaliżowana. Nie mogła mówić i nie chodziła. Wyniesiona na rękach z płonącej Ukrainy i przetransportowana w okolice Mielca na Podkarpaciu przez syna Stefana(ojca autora), któremu jednak udało się uciec przed załadunkiem do wagonu na Sybir,  zmarła 15 sierpnia 1945 r. Gdzie znajduje się jej grób, wnuczek dowiedział się mając kilkanaście lat).

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Józef Franciszek Wójcik, Zsyłka na Sybir, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 220

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...