Nowy Napis Co Tydzień #221 / Ona i jej tajemnice. O poezji Agnieszki August-Zarębskiej
1.
Agnieszka August-Zarębska jest autorką, której twórczość nie spotkała się do tej pory z rozgłosem. Powodów może być kilka: wydaje się, że z każdym rokiem wzrasta konkurencja na rynku poetyckim; liczba publikowanych wierszy utrzymuje się na podobnym poziomie co niegdyś, zmniejsza się natomiast ilość czasu, który przeciętny czytelnik może poświęcić na uważną lekturę, a poezja z pewnością jej wymaga. W Polsce nie brakuje poetów zdolnych, angażujących czytelnika powagą podawanej w utworach myśli, a zwłaszcza oryginalnością i różnorodnością wyrazu. Coraz więcej w przestrzeni literackiej postaci głośnych, zaskakujących obrazami rodem z gatunku science-fiction, nowatorską grą z technologią i językiem komputerów (na przykład Anna Adamowicz, Radosław Jurczak, Jan Rojewski). Poetów tak różnych od autorki opublikowanego w 2021 roku tomiku wierszy po jej wewnętrznej stronie. Agnieszka August-Zarębska jest bowiem twórczynią, która na pierwszy plan wysuwa swoją poezję, nie obudowując jej wytworami o charakterze promocyjnym. Nie pojawia się w mediach skupionych wokół literatury, choć dzięki renomie, jaką wyrobiła sobie w świecie akademickim, mogłaby to robić, ponadto jej teksty nie stały się do tej pory przedmiotem rozbudowanych recenzji krytycznoliterackich, a z pewnością zasługują na szczególną uwagę.
Charakterystyczną cechą pierwszej poetyckiej książki literaturoznawczyni była, jak ujął to Krzysztof Biedrzycki, „ekonomia wyrazu”
Czytelnikowi niezmiennie dane jest obcować z podmiotem-kobietą posługującym się krótkimi frazami, wypowiadanymi niejako od niechcenia; dosadnymi, lecz pozbawionymi agresji, przepełnionymi raczej skupieniem się na uwikłaniu w wir egzystencjalnego chaosu wypełniającego przestrzeń codzienności. Mówiąca pozornie nie uczestniczy w gąszczu zdarzeń, staje się podglądaczem, który jednak zachowując fizyczny dystans, współodczuwa emocjonalne napięcie towarzyszące obserwowanej osobie. Kim zatem jest? Postacią niekonkretną, mglistą, łączącą pamięć wielu pokoleń z dynamiką wielokulturowego świata, ukazującą w zróżnicowanej materii słowa indywidualny sposób widzenia rzeczywistości, na który rzutuje obraz wielu pokoleń: mitycznej Nauzykai, niewymienionej z imienia prababki czy bliżej nieokreślonych, choć istotnych ze względu na rolę oraz imienne przywołanie Ewy i Marylki.
Przez osobę mówiącą przebija się zamknięta w pamięci wspólnota, rozumiejąca się w materii słowa i odczuwania. Klasyczny podmiot liryczny opisując własne doznania i odwołując się do wyobrażeń o Innych, eksponuje zindywidualizowaną, lecz noszącą znamiona kobiecości perspektywę.
2.
Podstawą liryki August-Zarębskiej jest cielesność. Od ciała w wierszu Tarcie tkanek zaczyna swoją opowieść podmiot mówiący:
Zdecydowała się na depilację na chłodno, twardo kalkulując rachunek strat
Zysk oczywisty. Na ciepło być nie mogło, budzi odruch wymiotny ciepłe piwo […].
Już od samego początku uwagę czytelnika zwraca rozbudowana gra słów, kontrast i ironiczny, kpiący z erotyzmu charakter wiersza. Poetka rozrywa obecne w mowie potocznej frazy, tworząc piętrzące się wieloznaczności i nielogiczności. Pierwszy wers wypełniony zostaje beznamiętnym językiem codzienności: kalkulacja, rachunek, depilacja. Leksemy chłodne – niebudzące zainteresowania, stają się narzędziem gry z czytelnikiem. Na czym ma polegać redundantna kalkulacja rachunku? Czy rachunek nie jest wynikiem kalkulacji? Dlaczego decyzja zapadła jeszcze w trakcie liczenia? Sprzeczności, jak tytułowe tkanki, trą się o siebie. Nieco światła rzuca na nie kontrastujące ciepło i cała paleta odnoszących się do niego skojarzeń. Przywołany zysk nie musiał być poddawany kalkulacji, jest oczywisty, zajmuje inną, dalszą komórkę w wyobrażeniowym Excelu. Jest jednak przede wszystkim tym, co wymyka się zarówno twardej kalkulacji, jak i decyzji podejmowanej „na chłodno”. Zysk wynika właśnie z temperatury spotkania opanowującej człowieka namiętności.
Zgodnie z wzorcem literatury kobiecej mówiąca dokonuje „odsłonięcia swej płciowości, dokonuje seksualnej samoidentyfikacji”
Jak dobrze wstać przed słońcem, bez zegarka, wywołać wilka z ciemnej strony
chodnika w Madrycie. Miał skórę pomarszczoną – wędzona oliwka, śniada, lekko tłusta.
Wśliznął się w Reina Sofia w muzeum. Nie, nie. Nie w windzie. Poczuła głęboko.
Kobieta podejmuje erotyczną rozgrywkę. Wywołuje wilka, symbol drapieżności i spustoszenia, tu niewątpliwie także mężczyzny. Metaforyczne zwierzę nie zamieszkuje tym razem lasu – nie jest zatem zapowiedzią nadchodzących kłopotów, lecz wyłania się z ciemnej – być może mrocznej? – strony madryckiego chodnika. Mężczyzna zostaje zaproszony do świata kobiety nie przez magiczne wypełnienie się złowróżbnej myśli, lecz w wyniku celowego działania, poprzedzonego twardą kalkulacją. Wbrew wszystkim zasadom, wbrew etycznym normom para kochanków spełnia się w namiętnym akcie seksualnym, znoszącym wszelkie obliczenia. Głębokie czucie ukazane zostaje poprzez lapidarne „nie”, łączące w sobie wszystko to, czego nawet najbardziej poetycki język nie jest w stanie oddać.
3.
Poezja August-Zarębskiej pełna jest drobiazgów, które nieuważny czytelnik może łatwo przeoczyć. Wynika to nie tylko z samej spostrzegawczości twórczyni, ale przede wszystkim z konstrukcji podmiotu lirycznego. Poetka-obserwatorka ma bowiem czas na spokojne przyswajanie i opisywanie zdarzeń oraz ich otoczenia. Porządkując pojedyncze, pozornie niezwiązane ze sobą znaki istniejące w przestrzeni wiersza, stwarza koherentną całość.
Wyszła i patrzyła z boku. Przeciągał się sprężyście i zadrasnął sierścią. Deszcz.
Zysk lustra, tafli, ostrza, szklanki z sedymentacją kamienia w zmywarce i DNA ust.
W Miękkich stalaktytach poetka ponownie sięga do erotyki i obrazowania opartego na codzienności. Tym razem jednak nie rozrywa utrwalonych w polskiej kulturze fraz, lecz stara się je zebrać i w ten sposób scalić w jeden spójny obraz rozsypaną rzeczywistość, która jednak wyraźnie wymyka się łatwemu porządkowaniu. Czytelnikowi dane jest raczej śledzić poetycki film poklatkowy opowiadający o miłości, która nie nabrała jeszcze (czy kiedykolwiek nabierze?) właściwych sobie kształtów – jest jak „miękkie stalaktyty”, ubrana w znaną formę, której jednak nie realizuje w pełni. Bo jaka właściwie miałaby być dzisiejsza miłość? Jak wiele może znieść prozy codzienności rozciągającej się od widzianego osadu w szklance do przejętej w pocałunku choroby skóry? Jak wiele w obiekcie uczuć jest tego, co kobieta już zna aż nazbyt dobrze?
W kącikach zajady prababka smarowała płynem z ciemnej fiolki. Wtedy w ogóle
poznała to słowo. Siedziała obok niego w drugim rzędzie – takie czapki, jak nosił,
robiła Marylka. Najmocniej utkwił jej ryżowy splot. Ewa też dziergała – sweter
biały ażur, w jego nierównych okach filtrują się w pamięci zmrożone krople światła.
Zbigniew Herbert napisał: „Poezja córką jest pamięci”
Rzeczywistość poezji August-Zarębskiej jest przepełniona zagadkami, których czytelnik nigdy nie zdoła w pełni rozwikłać. Nie dotykają one transcendencji. Wystarczająco niepojmowalny jest świat ludzki. Szczególnie uzmysławia to czytelnikowi liczący sobie cztery strofy liryk Aconcagua Cafe. Odbiorca wiersza wraz z podmiotem mówiącym znajduje się w bardzo konkretnym miejscu, nie potrafi jednak łatwo określić jego położenia. Realizm miasta przenika się z oniryczną wizją polowania. Rozpada się ciągłość czasu, pamięć przenika tu i teraz, dekonstruuje świat realny. W powstałych lukach rozpycha się dżungla. Miasto rano przepełnia dziki gniew, który materializuje się, pochłaniając całe otoczenie. Nie istnieją już samochody, wszystkie stapiają się w ociężale sunącego gada, przytłaczającego kipiącą energię. Nie istnieją czerwone światła stopu, zamiast nich w czytelnika wpatrują się rozżarzone oczy. Każdy z siedzących w aucie gotowy jest rzucić się w szale przed siebie i zaatakować, zanim sam zostanie zaatakowany.
Wygrać walkę o przestrzeń, w której się znajduje. Napięcia już nie da się powstrzymać. Kwestią chwili jest jego eksplozja.
Zagadka, zaśnięcie ostatnie, kłębek zaskrońca zwinięty na szpuli
czasu czai się tu – żółte znamię, wskazówka, strzała jeszcze w trawie,
poza cięciwą.
Śpi syty? Kiedy pełznie leniwie sznur samochodów przed ósmą, podwójne
oczy łypią czerwonym światłem. Żar w nich, tętno, ledwo tamują pośpiech.
Falstart, strzał!
Stłuczka na Milenijnym, zator, znowu się spóźnimy. W echu blutufa
chyba tok fm. Po szybie płyną krople, pa, dobrego dnia.
W trawie gniją liście, przezroczystość wody. Nerwowy mol – szybka akcja.
Łyk kawy, ostatni. Między palcami rozcieram szary pył.
To niezwykłe ukazanie codziennego korka musi budzić w czytelniku najwyższy podziw dla plastyczności wyobraźni poetki. Wyświechtana fraza „miejska dżungla” dzięki pracy August-Zarębskiej zyskuje drugie życie. To nie topografia miasta tworzy nieprzenikniony gąszcz, lecz człowiek ulegający wewnętrznym napięciom („Zagadka, zaśnięcie ostatnie, kłębek zaskrońca zwinięty na szpuli / czasu czai się tu – żółte znamię […]”). Człowiek zagubiony w niespójnym rytmie świata („Falstart, strzał!”), umieszczony między powolnie gnijącymi liśćmi, przezroczystą, niewzburzoną wodą a irracjonalnym pędem wymuszającym na nim urwane pożegnanie, nerwowy ostatni łyk kawy; pędem czyniącym go istotą na wzór mola – chaotyczną, bezmyślną, bezcelową. Marną, marnością rozcieranego prochu.
Czy istnieje jednak przestrzeń, w której człowiek może się ukryć przed emocjonalnym porywem wzmaganym miejską dynamiką? Czy podmiot mówiący – tak uważny obserwator – może odetchnąć pełną piersią, nie doświadczając ani pożądania, ani bólu?
Topi się na siedzeniu w metrze drobny w kapsule bólu, pod pachą
koperta ochronna z opatrunkiem na zmianę. Dziergam spocone
powietrze między nami – chcę ten ból nanizać, odciągnąć.
Skłonić do wyjścia, wypchnąć na następnej stacji.
Metro Varenne przynosi rozczarowującą konstatację. Schodząc poniżej powierzchni miejskiej dżungli, kobieta nie znajduje ukojenia. Choć przestrzeń nie jest już przepełniona wzmagającym się gniewem, unosi się w niej aura cierpienia, której źródło nie wydaje się trudne do zlokalizowania. W ciasnym wagonie pociągu metra – kapsule bólu – siedzi tajemniczy nieznajomy. Poetka-obserwatorka nie stara się go opisać, dlatego nie wiemy, w jakim jest wieku, jaką grupę społeczną może reprezentować. Wszystko, co go określa, to doznawane intensywne cierpienie fizyczne, na które wskazuje trzymana pod pachą koperta z opatrunkiem i wypełniające zbiorkom „spocone powietrze”. To everyman – zwykle mijany i niezauważany, tym razem jednak dostrzeżony dzięki wrażliwości i ponadprzeciętnej empatii. Mówiąca nie tylko uświadamia sobie to, co łatwe do zignorowania, ale czuje się w obowiązku ulżyć cierpiącemu, nawlec ból, zebrać go i oddalić od nieznajomego. Wydobywające się z ust krótkie, szarpane frazy, padające w próżnię równoważniki zdań pokazują, jak intensywne i męczące dla mówiącej okazuje się obcowanie z indywidualną tragedią konkretnego, choć nieopisanego, człowieka. Fizyczny ból topiącego się jest psychicznym bólem podmiotu. „Skłonić do wyjścia, wypchnąć na następnej stacji”. To już nie tylko obowiązek wobec bliźniego, lecz rozpaczliwe pragnienie zakończenia tragedii współodczuwania, marzenie o spokoju.
4.
Pożądanie seksualne, zagubienie w gąszczu własnych nieuporządkowanych myśli, ból, poczucie słabości – wszystkie przywołane wcześniej stany można błędnie przypisać do wyłącznie współczesnej metropolitalnej rzeczywistości. W końcu poetka-obserwatorka do tej pory głównie skupiała się na mieście i panującej w nim burzy zmysłowych wrażeń, jedynie chwilowo sięgając do świata, który odszedł. Tym razem jednak częściowo zmienia swoją strategię twórczą, pokazując, że potrafi nie tylko prowadzić grę z czytelnikiem, opierając się na codzienności, ale także sięgnąć do wielkiej tradycji literackiej, aby wskazać uniwersalność odczuwanych napięć.
Na granicy zdecydowanie odróżnia się od pozostałych wierszy. Wciąż możemy domyślać się, że podmiotem lirycznym jest poetka-obserwatorka, posiada bowiem tożsamą z obecnym w innych lirykach podmiotem zdolność wczuwania się w sytuację Innego. Przedmiotem namysłu ponownie staje się cierpiący mężczyzna, jednak tym razem to wielki mędrzec, zdolny przenikliwością własnego umysłu wygrywać wojny, tułacz przeciwstawiający się wymierzonym przeciw niemu boskim działaniom – Odyseusz:
W dukt oddechu wdziera się nierównym pulsem, zmrożona
skóra nie czuje, czy żyje. Sól do szaleństwa, ciążenie nie sprzyja.
Niski horyzont do niedawna pełny połyka pustką. W noc nowiu rzuca cię
na brzeg ze zdartą tkanką. Tam szorstki piasek, puls już tylko w głowie,
przepełzniesz w drętwość od szumu do ciszy, po czasie stopę
poliże ci słońce, bardzo zapragniesz – nie będzie Nauzyki
August-Zarębska reinterpretuje homerycką opowieść. Choć nie przywołuje Odyseusza wprost, odmalowuje przed czytelnikiem zainicjowaną przez Pallas Atenę scenę odnalezienia i wybudzenia wyrzuconego na brzeg Scherii herosa, wprowadzając na końcu wiersza postać nieobecnej Nauzykai. Wizja poetki jest odległa od pieśni aojdy. Nieobecność królewny zmienia całą historię. Opowieść o Odyseuszu nie niesie w sobie radosnej zabawy niewinnych dziewcząt, szlachetnej pomocy zagubionemu i cierpiącemu wędrowcy, nauki o miłości i wierności małżeńskiej. Reinterpretowany mit staje się opisem powolnego umierania. Nierówny puls, zdarta, obleczona solą skóra, słabnące tętno, powoli gasnąca świadomość, panująca ciemność wypełniają kolejne wersy. Nawet Odyseusz wobec potęgi zachodzących zdarzeń jest bezradny. Pozostawiony sam nie wstaje, nie kontynuuje drogi. Muskany słońcem dającym czytelnikowi odrobinę nadziei, czeka na tę, która go obudzi, a która nigdy nie nadejdzie.
Co jednak kryje się za tym nietypowym dla poetki iberystki wierszem? Sensualna opowieść o samotności, potrzebie pojawienia się tego, kto, jak w utworze Metro Varenne, pochyli się nad jednostkową tragedią. Nie robiąc nic niezwykłego, po prostu będąc obok, sprawi, że przepełniony pustką, pogrążony w ciemności człowiek wstanie i ruszy w swoją dalszą drogę, realizując własną historię.
5.
Czy poezję Agnieszki August-Zarębskiej da się scharakteryzować w kilku krótkich słowach? Z pewnością jest to liryka nasłuchiwania, oglądania i dostrzegania. Poezja demonstrująca świat oczami kobiety, czasem wysuwającej się na pierwszy plan, czasem skrytej za powagą przeżyć Innego; zachwycająca różnorodnością doznań oraz wielością interpretacji, która pociąga powstającą szansą zrozumienia obcej do tej pory perspektywy obecnej w człowieku, którego nie dostrzegamy w szybkobieżnych windach, miejskich korkach i zbiorkomowym ścisku. To poezja głęboko humanistyczna, oparta na empatii. W końcu poezja budująca na fundamencie sprzeczności. Zauważa bowiem August-Zarębska, że ani czasów dawno minionych, ani teraźniejszości nie da się zamknąć w jednostkowej, prostej i spójnej opowieści. Przeszłość przebija przez teraźniejszość, jest w niej stale obecna, choć trudno uchwytna, zwłaszcza przez społeczny model postępowania, który w głównej roli postawił zawodowych opowiadaczy codziennego świata, prezentujących tylko jedną jego wizję. Stąd w ramach swojej twórczości poetka stara się, niczym awangardystka, wykorzystać konkretność słowa i emocjonalność zdania do wybicia czytelnika z tej usypiającej opowieści. Odmalowuje przetwarzane przez własną duszę tu i teraz, jednocześnie niosące w sobie ślady przeszłości; rozdartą między skrajnościami wieczną martwą naturę świata.
Ta tendencja najwyraźniej uwidacznia się w miniaturze o znaczącym tytule Milonga. Termin to wyjątkowo szeroki, oznaczający pierwotnie ludowe przyśpiewki, które z czasem przeniosły się na ulice Buenos Aires, stając się odmianą muzyki i tańca porywającą swoją namiętnością i bezpruderyjnością zarówno plebejuszy, jak i warstwy zamożne. Żeby jednak tańczyć milongę, należy realizować rytualny schemat zachowania – znać tradycję, która pozwoli w pozornie prostym i spontanicznym zdarzeniu tanecznym odnaleźć dziejową refleksję. W ten sam sposób istnieje wiersz Agnieszki August-Zarębskiej. Poetka ponownie korzysta z konkretu, teraz jednak w sposób zdecydowanie bardziej przypominający to, co w dwudziestoleciu międzywojennym czynili poeci zainteresowani miastem. Podmiot mówiący w tekście dalej zachowuje dystans, nie pozostaje jednak wyłącznie obserwatorem rozgrywających się zdarzeń, ale jest ich współtwórcą; tym, kto, mówiąc językiem Tadeusza Peipera, zmusza chaos do uznania ładu. Materia świata poddaje się materii języka:
Czuje zahaczenie tkanki o litery, o ostrość znaków przestankowych,
paginację, gwóźdź. O parę idącą z kanału – w pikselach przesuniętą
w czasie na siatkówce oka. […]
August-Zarębska nie staje się jednak epigonem, umiejętnie korzysta z myśli poprzedników, budując własną poetykę. Nie trzyma się kurczowo wzorcowego porządku składniowego. Przedstawienie wrażeń i doznań ja staje się celem nadrzędnym. Obiektywne istnienie świata nie ma najmniejszego znaczenia. Materia i język wzajemnie się przenikają, słowo staje się wręcz bytem namacalnym, uobecnia się w fizycznej rzeczywistości – zahacza o idącą parę, która nie tyle jest, ile była. Parę istniejącą teraz wyłącznie w odtworzeniu. Podmiot mówiący jest postimpresjonistą dekonstruującym oglądaną rzeczywistość i scalającym ją w nową sieć często niełatwych do zrozumienia, lecz dostępnych odczuwaniu powiązań:
[…] Masywne przęsła autostrady odbite w wodzie
biorą w siebie światło, przejrzałe ciała paproci, ich statyczny cień. Ja też
odbijam – liście rakietą tenisową.
6.
Zbiór opublikowanych sześciu wierszy pokazuje, jak wielkim talentem poetyckim dysponuje Agnieszka August-Zarębska. Autorka z wielką gracją wciąga czytelnika w trudną, lecz satysfakcjonującą grę, której zasad ten do końca nie zna. Niejednokrotnie podrzuca mu obrazy przywołujące proste skojarzenia, co sprawia, że czytając w pośpiechu charakterystycznym dla współczesnego świata, czemu przecież twórczyni poświęciła niejeden wers, odbiorca musi zbłądzić, skupiając się bardziej na sobie i własnych wyobrażeniach niż samej poezji. Ta bezustanna potrzeba walki o zrozumienie formy i treści jest wielką zaletą wierszy wrocławskiej iberystki i literaturoznawczyni. Chociażby dla tego interpretacyjnego wyzwania warto z poezją August-Zarębskiej spędzić niejeden wieczór.