28.09.2023

Nowy Napis Co Tydzień #222 / Cudowny sen inżyniera Mamonia

Na zestaw wywiadów Patryka Mogilnickiego (grafika, autora opublikowanej sześć lat temu książki Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja) z przedstawicielami nowej fali polskich rysowników pierwszy raz trafiłem w Empiku. Najpierw – jak to bywa coraz częściej – westchnąłem nad ceną publikacji. Potem zacząłem kartkować, nie wczytując się w treść, lecz dość pobieżnie przeglądając obrazki. Co kilka stron napotykałem znajomy motyw, formę i kolor: Ada Zielińska – to okładki płyt progresywnego rocka z przełomu lat 70. i 80. XX wieku lub słynny polski plakat do Solaris Andrieja Tarkowskiego, Marta Tomiak – secesja wiedeńska i praska ze wskazaniem na Alfonsa Muchę, Daria Solak – przefiltrowany Andrzej Krajewski z okładek czasopisma „Poland” i nade wszystko „Mucha” Ihnatowicz, Kornel Nurzyński – pulpa horrorów amerykańskich i „Metal Hurlant”, Ola Jasionowska – konstruktywistyczne plakaty i grafika przedwojennej awangardy polskiej. Jako otoczony w dzieciństwie schyłkowym designem i grafiką najpóźniejszego PRL byłem zachwycony. Poczułem się niczym inżynier Mamoń w raju.

Postać Mamonia – tak kongenialnie wykreowana przez Zdzisława Maklakiewicza w Rejsie Marka Piwowskiego – stała się trwałym chwytem dla recenzentów dzięki jednemu monologowi (nawet nie temu, w którym bohater ocenia poziom polskiej kinematografii), rozpoczynającemu się od deklaracji: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”. W dyskursie naukowym (socjologów, kulturoznawców) pojawia się nawet – w znaczeniu pejoratywnym – termin „Prawo inżyniera Mamonia”. Zarówno w esejach literackich, jak i dysertacjach akademickich, pod tym terminem kryje się powtarzalność, swoisty konserwatyzm, niewyszukany smak, idąc nawet dalej – nasza fajna, mała stabilizacja, przynajmniej w dziedzinie sztuki. Słowem: wrażliwość i gust mieszczański. Odwróćmy jednak sytuację – a jeśli zmysł piękna inżyniera Mamonia to synonim nieustannej potrzeby obcowania z tym, co utrwaliło nam się jako interesujące, artystycznie i mentalnie pobudzające naszą wrażliwość? Bohater Piwowskiego stałby się swego rodzaju strażnikiem klasycyzmu, obrońcą kanonu.

Dwudziestu pięciu rozmówców Mogilnickiego stanowi ekstraklasę młodej polskiej ilustracji, a lektura ich dokonań przyprawia o zazdrosny zawrót głowy (współpraca z Netflixem, Disney Studio, Google, „New York Times”, „Telegraph”, „Wall Street Journal”). Jeśli w swej twórczości programowo (tak sądzę, oglądając materiał zamieszczony w książce) odrzucają oni reklamowe współczesne plakaty oraz ilustracje, a sięgają do tradycji Polskiej Szkoły Plakatu, radzieckiego konstruktywizmu, Bauhausu, komiksów i grafik Phillipe’a Druilleta, Moebiusa, międzywojennych projektów Strzemińskiego i Szczuki, najlepszych dokonań peerelowskiej ilustracji prasowej i okładek książkowych – to oznacza, że twórczo nawiązują do tradycji. Co urzeka redaktorów graficznych w wielkich światowych firmach i koncernach prasowych czy jurorów prestiżowych festiwali? Że w tej reinterpretacji, ale jednak nawiązującej do kanonu polskiej sztuki, dostrzegają artystyczną jakość?

„Nówkę sztukę” najlepiej czytać, odsłuchując w tle archiwalne nagrania programów Edwarda „Eda” Sullivana, który będąc, przynajmniej wizualnie, symbolem konserwatywnej i statecznej Ameryki, przez kilkanaście lat promował w swoim programie najważniejszych wykonawców nowych nurtów – od Buddy’ego Holly do Joe Cockera (i być może Uriah Heep, choć ich obecności nie jestem pewien). To muzyczny ekwiwalent dokonań nowej fali ilustratorów – forma już znana, kanoniczna, lecz wykorzystana zostaje do nowatorskiego w treści przekazu. To niczym Kurt Cobain w garniturze w prążki, parafrazujący właśnie Eda Sullivana, w teledysku do In Bloom.

Przyjrzymy się kilku reprezentantom, lub raczej reprezentantkom tej formacji pokoleniowej. Na pierwszy strzał wychodzi Bolesław Chromry (pseudonim Damiana Siemienia), dość dobrze znany czytelnikom literatury dzięki albumom i okładkom publikowanym przez Korporację Ha!art. Ujmuje mnie, nie tyle może swoim minimalistycznym rysunkiem, najczęściej czarno-białym, lecz przekornym wydźwiękiem i społecznym zaangażowaniem swoich ilustracji. Również ironicznymi, lecz bardzo prawdziwymi wypowiedziami o sytuacji i kondycji współczesnych artystów (którą znam z wypowiedzi twórców starszych od Chromrego o lat kilkanaście):

Dobrze, że w porę wymiksowałem się ze świata reklamy, bo miałem już początkujący zespół cieśni nadgarstka, czyli schorzenie od nadmiernej obsługi komputerowej myszki. Wiem, jak żałośnie to brzmi, ale jakie czasy, takie choroby. Mój dziadek stracił słuch, pracując w hucie, ja wysuszam oczy, patrząc w ekrany przez połowę dnia.

Jest to również twórca o swego rodzaju specjalizacji. Publikuje rysunki, notesy, zbiory, ale rozpoznawalność dają mu przede wszystkim okładki. Wspominałem o parafrazach – najbardziej rozpoznawalna jest okładka książki Gaby Krzyżanowskiej Jedna czwarta wróbla, odwołująca się do Piramidy zwierząt Katarzyny Kozyry. Ku tematyce utworu najlepiej kieruje nas, w minimalistyczny sposób, Relaks amerykański Juliusza Strachoty (sylwetka ludzka z anteną bipolarną zamiast głowy). Tymczasem Hanna Cieślak to przede wszystkim plakaty festiwalowe i koncertowe oraz okładki płyt. Jeśli Chromry byłby ironiczny, lecz formalnie i kolorystycznie nieomal żebraczy, to artystka z Gdańska przynosi eksplozję barw – niemal słyszymy, oglądając jej plakaty, dźwięki The Mamas & The Papas lub inną kapelę z San Francisco z 1967 roku. Plamy prostych, czystych kolorów albo luminescencyjne okładki płyt. Podobne grafiki widziałem na kopertach singli Polskich Nagrań z bajkami i muzyką rock-folkową, projektowane przez uczniów Henryka Tomaszewskiego w połowie siódmej dekady XX wieku.

Jarosław Danilenko (to ilustrator postaci z dużymi, różowymi kulami zamiast głów) wyjaśnia:

Wszystko zaczęło się dobre pięć lat temu podczas tumblrowego projektu „Ping Pong / One Drawing a Day”, który robiliśmy razem z Michałem Lobą. Koncept polegał na wrzucaniu jednej pracki dziennie, na przemian.

I trochę dalej:

[…] styl retro mocno we mnie siedzi. Nie zawdzięczam tego jedynie modzie. Dorastałem w otoczeniu komiksów i fantastyki, mój tata kupował tytuły zarówno dla siebie, jak i dla mnie. Czytałem i przeglądałem Tytusy, Kajki i Kokosze, potem stopniowo wchodził Thorgal i komiksy sygnowane marką Fantastyka. To był mój świat. Dodatkowo w magazynie „Nowa Fantastyka” zawsze studiowałem strony tak zwanej galerii, tak poznałem prace Hajime Sorayamy i Moebiusa.

Te nawiązania do estetyki i twórczości złotego okresu polskiej ilustracji (lata 50. i 60. dwudziestego stulecia) są namacalnie obecne. Mogilnicki w rozmowie z Joanną Grochocką wskazuje na powinowactwa jej sztuki z grafiką Jana Młodożeńca czy Bohdana Butenki. Bardzo ciekawie objaśnia kontekst tej twórczości i retrozainteresowań sama artystka. To swoboda, lekkość ujęta w harmonię – mówi, ale wspomina również, że gdy dorastała w „zalewie rynku masową estetyką w mierny sposób wzorującą się na Disneyu”, rodzice kształtowali jej wrażliwość dzięki książeczkom ilustrowanym przez elitę polskich grafików, albumom Picassa i Mondriana. Ten wpływ wielkiego Hiszpana, ale również Henriego Matisse’a, widzimy w jej abstrakcyjnych i metaforycznych rysunkach dla „Przekroju”. Grochocka tworzy rysunki zaangażowane politycznie, ale ten aktywizm społeczny jeszcze wyraźniej dostrzegamy w twórczości Sussie Hammer (Zuzia Młotek). Jej ilustracje książeczek dla dzieci to nieomal skrajny minimalizm – zaledwie kilka kształtów i plam czystego koloru. Równocześnie stała się kuratorką charytatywnego projektu No Planet For Fun, dedykowanemu zmianom klimatu na Ziemi. Po wystawach w Barcelonie i Tokio zysk ze sprzedaży prac przekazano organizacji zajmującej się oczyszczaniem oceanów z plastikowych śmieci, które w niektórych rejonach zaczynają tworzyć pływające wyspy. Ola Jasionowska w swoich pracach sięgnęła chociażby do ikonicznego już logo Rolling Stones (czerwony język), była autorką wizualizacji strajku kobiet i antywojennych plakatów utrzymanych w stylistyce konstruktywistycznych „Okien Rosta”. Joanna Ławniczak jest niesamowitą geometrystką – dużo w jej pracach Katarzyny Kobro, przypominają mi one też amerykańskiego teoretyka sztuki, ilustratora oraz autora komiksów Chrisa Ware’a. Nie każdy z artystów-interlokutorów jest jednak spadkobiercą awangardy i amerykańskiego boomu na komputerową grafikę lat 80. XX wieku. Chociażby Maria Rostocka tworzy malarstwo niezwykle tradycyjne, którego korzeni możemy szukać w realistycznych i poetyckich pejzażach XIX wieku (więcej o jej twórczości i sukcesie w Angoulême – zob. „Nowy Napis Co Tydzień”, nr 145).

Można by omawiać i wymieniać każde z dwudziestu pięciu nazwisk rozmówczyń i rozmówców Patryka Mogilnickiego. Myślę, że warto je zapamiętać i czasem (choć to naprawdę niełatwe) odcyfrowywać malutkie literki, którymi wydawcy prasy podpisują dość często swoich ilustratorów.

Czy łączy tych twórców coś poza tą dość ewidentną postawą artystyczną, zbudowaną na nawiązywaniu do tradycji: od futuryzmu do popartu? Postawą, którą dość przewrotnie pozwoliłem sobie nazwać „cudownym snem inżyniera Mamonia”? Czy można podjąć – na podstawie książki Nówka sztuka – próbę sformułowania cech wspólnych formacji pokoleniowej polskich ilustratorów urodzonych w latach 80. i 90. ubiegłego wieku? Na poziomie artystycznej formuły – raczej nie. Wspólna jest im wprawdzie (nieomal wszystkim) koncepcja dość swobodnego zastosowania parafrazy, parodii, persyflażu i znacznie wyższa od „średniej krajowej” wrażliwość społeczna, lecz na tym podobieństwa w tej sferze w zasadzie się kończą. Zauważalne są one w obszarze nie stricte artystycznej formy, a aktywności i strategii istnienia. Dla każdego z nich obszarem niezwykle istotnym, miejscem zdobywania popularności i przede wszystkim rozpoznawalności jest Internet (media społecznościowe i specjalistyczne serwisy). Poza jednym wyjątkiem artyści mieszkają, nawet mimo miejsca urodzenia, w jednym z czterech największych polskich miast: Warszawie, Poznaniu, Gdańsku, Krakowie lub w zagranicznych metropoliach (Montreal, Londyn, Wiedeń). Rzadko lub incydentalnie publikują w starych, szacownych mediach papierowych. Jeśli już – to w krajach anglosaskich, a z rynku polskiego wybierają tytuły istniejące od połowy poprzedniej dekady (lub młodsze) i będące często tylko internetowymi periodykami. Te trzy elementy – stanowiące raczej dodatek do klasy i jakości artystycznej – są pokoleniowym spoiwem tej formacji. Mogą zarazem być wskazówką dla najmłodszego pokolenia ilustratorów, urodzonych już w XXI stuleciu.

 

Patryk Mogilnicki, Nówka sztuka. Młoda polska ilustracja, Kraków: Wydawnictwo Karakter, 2022.

Czarna okładka książki przedstawiają geometryczne, kolorowe biurko artysty (na nim pióro, pędzel, farby, pęknięty telefon, szklanka, lampa, gałka oczna)

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Cudowny sen inżyniera Mamonia, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 222

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...