Nowy Napis Co Tydzień #222 / Mizantropocentryzm, czyli Bukowskiego boksowanie z życiem i śmiercią
Pisanie o twórczości Charlesa Bukowskiego nie należy do łatwych zadań. Nie dlatego, aby była ona pełna stylistycznych fajerwerków, skomplikowanych zabiegów formalnych i przeładowana odniesieniami do filozofii i nauki. Wręcz przeciwnie, to twórczość człowieka znanego przede wszystkim ze szczerości, dosadności i zwięzłości, którego związki z literaturą wypływały z motywacji niemal biologicznej, a nie z akademickiej, teoretycznej refleksji. Bukowski nie znalazł się nigdy w centrum zainteresowania akademików, którzy uznawali jego pisarstwo za mało ambitne, pornograficzne i szowinistyczne. Pisarz twierdził, że „nie należy do myślicieli”
Czytelnicza recepcja twórczości i outsiderskiej legendy Bukowskiego zakrawa na ironię. Jak mówił w jednym z wczesnych wywiadów: „Mam nadzieję, że nigdy nie będę modny. Ten, kto modny, jest przeklęty i stracony na wieki. Znaczyłoby to, że coś jest nie w porządku ze mną albo z moją pracą”
Nie jest moją intencją dokładne przybliżenie czytelnikowi życiorysu Bukowskiego, gdyż informacje stricte biograficzne są szeroko dostępne, również po polsku
Bukowski zawsze był outsiderem, kimś na marginesie: nie tylko literackim, ale i społecznym, przy czym obie te sfery na pewno można uważać w jego przypadku za sprzężone. Nie pasował do rzeczywistości lat czterdziestych, których początek wyznaczył hurraoptymizm płomiennych Rooseveltowskich przemówień oraz ogólnonarodowego wysiłku na rzecz przemysłu wojennego, który sprawił, że Stany Zjednoczone stały się potęgą gospodarczą i militarną. Brzydziła go zarówno praca sama w sobie, jak i jej ideologiczne umotywowanie, znajdował się zatem poza ogólnokrajowym trendem. Podjął wówczas swoje pierwsze poważne próby prozatorskie (dwa prestiżowe czasopisma literackie, „Frontifre” i „Portfolio”, opublikowały jego opowiadania
Minęło pięć lat? Sześć? Zdaje się, jakby od tamtego czasu upłynęło całe życie lub przynajmniej przeminęła jego najważniejsza część – szczyt, który już nigdy się nie powtórzy. […] Wspaniałe, wszechogarniające uczucie, że cokolwiek robimy, jest dobre; że to my wygrywamy. […] Nasza energia po prostu dominuje. Nie widzimy powodu, by walczyć – po naszej ani po ich stronie. To my napędzamy świat; unosimy się na grzbiecie rosnącej, cudownej fali. A teraz, niecałe pięć lat później, gdyby wspiąć się na strome wzgórze w Las Vegas i spojrzeć na zachód, to – jeśli ktoś wie, jak patrzeć – może niemal zauważyć ślad w miejscu, w którym ta fala załamała się i cofnęła
H.S. Thompson, Lęk i odraza w Las Vegas. Szaleńcza podróż do serca „amerykańskiego snu”, tłum. M. Wróbel, M. Potulny, Warszawa 2008, s. 85–87. [12].
W liście do Lawrence’a Ferlinghettiego, w którym Bukowski zamieścił napisanego przez siebie blurba mającego znaleźć się na okładce nowego zbioru opowiadań, możemy przeczytać: „Bukowski jest Dostojewskim lat 70.”
Bukowski był outsiderem nie tylko społecznym czy politycznym, ale także literackim – poprzez tematykę i styl swoich opowiadań oraz powieści wyłamywał się z głównego nurtu literatury i kultury amerykańskiej. Zamiast opiewać narodowy etos „amerykańskiego snu” oraz pogoń za lepszą jakością życia, za ekonomiczną „emancypacją” i poprawą statusu społecznego, Bukowski skupiał się na opisywaniu ludzi z marginesu, a czynił to w sposób bezpośredni, wulgarny, często także defetystyczny i ironiczny. Głównie dlatego pozostawał w literackim podziemiu: jego twórczość, wypływająca raczej z korzeni europejskich, mogła wydawać się obca krytykom i czytelnikom w Stanach. Stefan Adamski słusznie nazwał Bukowskiego pisarzem bardziej europejskim niż amerykańskim, a do podobnego wniosku doszedł także David S. Calonne.
W gruncie rzeczy Bukowski jest jednak pisarzem bardziej europejskim niż amerykańskim. Nie, nie dlatego, że urodził się w Niemczech (opuścił ten kraj jako dziecko), ale dlatego, że cała jego twórczość wyrasta z tradycji, której początek dał już François Villon, a nie Thomas Wolfe, jak wydaje się niektórym ignorantom z kalifornijskich kampusów. Motyw wędrówki bez celu, który tak łatwo wpisuje Bukowskiego w nurt amerykańskiej „literatury drogi”, jest doprawdy zwodniczy. Ten pisarz stąpa po innych bezdrożach, przemierza inne przestrzenie, nie znane dotąd żadnym kartografom, i sam sporządza ich szkice
S. Adamski, Posłowie, czyli trochę ponad tysiąc niepotrzebnych słów, których lepiej byłoby nie pisać [w:] Ch. Bukowski, Na południe od nigdzie. Zapiski żywcem pogrzebanego, tłum. L. Ludwig, Warszawa 2016, s. 223–224. [14].
Na wiele sposobów niezrozumienie Bukowskiego przez amerykańskich literatów wzięło się właśnie z niechęci do poznania jego mrocznych korzeni, z nieznajomości jego prawdziwego rodowodu. Wychodzi bezpośrednio z niemieckiej tradycji romantyzmu i ekspresjonizmu, z długiej linii dämonisch i szalonych poetów: Hölderlina, Kleista, Nietzschego, Trakla, Kafki, Hessego, Rilkego – wszyscy oni poruszali się po krawędzi szaleństwa, dręczeni mrocznymi nocami duszy
D.S. Calonne, Wstęp [w:] Ch. Bukowski, Świecie, oto jestem…, s. 22–23. [15].
Pomimo ewidentnych wpływów literatury amerykańskiej na życie i twórczość Bukowskiego (między innymi wczesny Hemingway, John Fante, Ezra Pound, Robinson Jeffers, Walt Whitman) pisarz wielokrotnie powoływał się na autorów europejskich, zwłaszcza Céline’a(Podróż do kresu nocy) i Hamsuna (Głód)oraz poetów z zupełnie innych części świata, Pablo Nerudę czyLǐ Báia.
Symptomatyczny w przypadku Bukowskiego jest także jego związek z Los Angeles, Beverly Hills i Hollywood
Anarchizm, nonkonformizm i zgorszenie, które Bukowski szerzył za pomocą swojej twórczości sprawiają, że bardzo łatwo można wpisać go w tradycje powojennej literatury amerykańskiej, zwłaszcza ruchu bitnikowskiego, będącego naturalną odpowiedzią na rozwój klasy średniej i mieszczaństwa w okresie dobrobytu. Takie założenie, choć wygodne, jest jednak błędne, ponieważ bitnicy byli przede wszystkim formacją literacką wykształconych, młodych ludzi o dość ugruntowanej pozycji społecznej
Dla człowieka z „klasy pracującej” problemy miękkich dzieciaków zamożnych rodziców z klasy średniej wydają się pozorne. Jak Henry Miller, który uważał, że wobec radykalnych, anarchistycznych duchem, dawnych gnostyków hipisi przypominają „papier toaletowy”. Bukowski pragnie pokoju i miłości, ale pragnie też twardości. Przy jego wszystkich protestach, jakoby był politycznie niezaangażowany, był cudownie wrednym, obdarzonym ostrym językiem, nie zważającym na świętości krytykiem społecznym, wzywającym do przeciwstawienia się powszechnej fałszywości, trywialności i absurdowi amerykańskiego życia
D.S. Calonne, Wstęp…, s. 20–21. [20].
Skojarzenie Bukowskiego z gnostycyzmem nie jest tropem bezzasadnym: gnostycka postawa, którą charakteryzują krytyka ziemskiej władzy oraz negacja przesiąkniętej absurdem i złem rzeczywistości, może być odczytywane jako forma krytyki społecznej
W przypadku autora Listonosza niezwykle ważnym punktem odniesienia, domagającym się głębszego namysłu, jest jego stosunek do egzystencjalizmu, nihilizmu i cynizmu, które uważam za podstawowe tropy filozoficzne tej twórczości. Ostatni raz oddaję głos Davidowi S. Calonne:
Nie jest on w istocie żadnym „nihilistą”. Raczej dąży do jakiegoś zenistycznego oddalenia. W swych scenach bitew z kobietami, na przykład, w tych gwałtownych, zapadających w pamięć eksplozjach emocji, często pozostaje niemy, milczący. Nie dlatego, że nie chce mówić, ale dlatego, że nie ma nic, co można by powiedzieć, a słowa nie wystarczą. Kim jest Bukowski, jeśli nie gnostykiem? Ostateczny outsider, samotny, rzucony w świat, będący kosmiczną pomyłką, obcy. W ten świat zostajemy wrzuceni, śpiewał Jim Morrison, i Bukowski też czuł się wrzucony w Amerykę, pozbawioną duszy. Za sterami zasiada maszyna, ale strawa dla serca może przyjść z samotności, z miłości fizycznej, z poezji, z wina, z muzyki, ze śmiechu, z serca. Henry Miller pisał o mądrości serca i Bukowski również poszukuje dróg w mroczne serce podświadomej wiedzy, ku mrocznym bogom D.H. Lawrence’a. Jest podziemnym zwierzęciem, które pragnie wyzwolić duszę, spętaną naszym technologicznym, „chrześcijańskim”, poganianym przez zegar, wiecznie zajętym społeczeństwem Ameryki
D.S. Calonne, Wstęp…, s. 22. [22].
Zgadzam się z istnieniem w twórczości i światopoglądzie Bukowskiego pierwiastków filozofii dalekowschodniej, po części zapewne zainspirowanych lekturą Schopenhauera i azjatyckiej poezji. Jeśli chodzi jednak o nihilizm, to wydaje mi się, że Calonne używa tu tego słowa w znaczeniu dość potocznym, pomijając konotacje ściśle filozoficzne. Gnostyk jak najbardziej może być równocześnie nihilistą, a nihilizm egzystencjalny jest jednym z głównych przejawów nowoczesności. Możemy odczytywać pisarstwo Bukowskiego jako nieustającą krytykę amerykańskiego stylu życia, który zasadnie moglibyśmy włączyć w ramy szeroko pojętego zachodniego społeczeństwa i nowoczesności. Nowoczesności sproblematyzowanej, niosącej z sobą ładunek głębokiej myśli filozoficznej, antropologicznej i socjologicznej, tak jak widzieli ją chociażby Marshall Berman czy Daniel Bell.
Ron Blunden, we wstępie do wywiadu z Bukowskim, przytacza ówczesne opinie francuskojęzycznej prasy na temat swojego rozmówcy:
Jeden z owych dziwacznych nowych świętych dwudziestowiecznej literatury (P. Sollers, „Le Nouvel Observateur”)
Najlepsze, co się przydarzyło Ameryce od Faulknera i Hemingwaya (Cavanna, „Charlie Hebdo”)
Najlepsze, co się przydarzyło amerykańskiej literaturze od Normana Mailera (A. Berkoff, „Lui”)
Krnąbrny męczennik Amerykańskiego Snu (M. Braudeau, „L’Express”)
Idzie dalej w szczerości, konfuzji, obsceniczności, w dzikiej i radosnej prowokacji oraz mistyfikacji, która je transmutuje, niż Céline, Miller, Burroughs i Kerouac (P. Morelle,„Le Monde”)
R. Blunden, Faulkner, Hemingway, Mailer… a teraz Bukowski?! [w:] Ch. Bukowski, Świecie, oto jestem…, s. 213. [23]
Uwagę przykuwa określenie „Krnąbrny męczennik Amerykańskiego Snu”. W istocie, wspomniany amerykański styl życia nie istniałby, gdyby nie „założycielski” mit American Dream
*
Dzięki wydawnictwu Noir sur Blanc, które konsekwentnie wydaje i promuje w Polsce twórczość Bukowskiego, możemy zapoznać się z kolejnym utworem amerykańskiego pisarza. Tym razem są to dzienniki zatytułowane Gdy kota nie ma, myszy harcują w przekładzie Jacka Szafranowicza
Z czym mamy do czynienia? Ktoś mógłby powiedzieć, że kolejna publikacja, wzbogacająca dostępne po polsku Bukowskiana, to nic nowego pod słońcem i otrzymujemy po prostu dalszą porcję Zapisków starego świntucha. Warto jednak zwrócić uwagę na szerszy kontekst. Bukowski wyłaniający się z tego bardzo nieregularnie prowadzonego i pisanego zazwyczaj nocą dziennika, to schorowany, ponad siedemdziesięcioletni pisarz, który wyznaje, iż przeżywa najlepszy pod względem pisarskim okres w swoim życiu, ale równocześnie ma świadomość zbliżającej się śmierci, a stare ciało i umysł coraz bardziej dają mu się we znaki. Istotnie, Bukowski umrze niedługo później, w marcu 1994 roku, po krótkiej walce z białaczką. Omawiana publikacja nie jest jednak „dziennikiem zapowiedzianej śmierci” w ścisłym znaczeniu – pisarz nie wiedział jeszcze, że jest chory/zachoruje, lecz przeczuwał swój koniec, częstokroć dając temu wyraz we wpisach popełnianych na komputerze Macintosh.
Myślałem ostatnio o świecie beze mnie. Że świat się kręci i dzień jak co dzień, a mnie nie ma. Bardzo dziwne. Podjeżdża śmieciarka, żeby zgarnąć śmieci – a mnie nie ma. Albo na podjeździe leży gazeta – a mnie nie będzie, żeby ją podnieść. Niemożliwe. Co gorsza, jakiś czas po tym, jak wyląduję w piachu, odkryją mnie w pełni. Ci wszyscy, którzy się mnie bali albo mnie nienawidzili, kiedy żyłem, naraz mnie docenią. Moje słowa rozpanoszą się wszędzie. Powstaną kluby i społeczności. To będzie paskudne. Powstanie o mnie film biograficzny. Zrobią ze mnie znacznie odważniejszego i bardziej uzdolnionego, niż jestem
Ch. Bukowski, Gdy kota nie ma, myszy harcują, tłum. J. Szafranowicz, Warszawa 2023 (cytaty pochodzą z wydania elektronicznego). [27].
Wizerunek pisarza, który możemy zaobserwować w trakcie lektury Gdy kota nie ma nie jest wyłącznie stereotypowym obrazem zrezygnowanego tetryka. Bukowski, nawet pod koniec życia, wciąż miał w sobie pewną zadziorność, bystrość umysłu i specyficzny humor. Ten ostatni jest zresztą charakterystyczny dla jego twórczości – znajdziemy go w niektórych wpisach, przypominających raczej mikroopowiadania niż intymne refleksje z diariusza. Uwidacznia się on chociażby w dialogach: trudno się przy nich nie uśmiechnąć czy nawet nie zaśmiać na głos, ponieważ autor Listonosza potrafi za pomocą odrobiny groteski, idealnie umiejscowionego przekleństwa czy niespodziewanej pointy, kompletnie rozbroić czytelnika (to także przypadek pisanej przez niego poezji). Za pomocą prozy oddaje on coś, co Anglosasi nazywają deadpan delivery – zwykłe scenki rodzajowe i banalne dialogi, z pozoru nudne i surowe, są w stanie wywołać niekontrolowany wybuch śmiechu. Nieraz rzuca także głupawymi, acz wciąż zabawnymi uwagami („Za 4000 lat nie będziemy mieć nóg; będziemy szorować dupami po ziemi albo zwyczajnie toczyć się jak kłaki kurzu na wietrze”).
Bukowski w swoich przemyśleniach często balansuje na granicy banału i pretensjonalności, lecz – moim zdaniem – niemal nigdy jej nie przekracza, co jest sporą sztuką. Dużą rolę w tej akrobatyce odgrywa prawdopodobnie brutalna szczerość i wierność samemu sobie: swojej filozofii życiowej i pisarskiej. W tym miejscu chciałbym pochwalić tłumacza, któremu udało się w większości oddać swadę, konkretność i wkurzenie, jakimi operował w swoim pisarstwie amerykański autor. Szafranowicz jest także autorem posłowia, w którym nazywa Bukowskiego mizantropem – z czym zgadzam się jedynie połowicznie, jednak o tym za chwilę.
W życiu autora Faktotum fascynuje fakt, że – mimo wspomnianego wcześniej narosłego wokół niego mitu – było to tak naprawdę życie pełne udręk i niepowodzeń, które, z dzisiejszej perspektywy, moglibyśmy nazwać do pewnego stopnia egzystencją „przegrywa”
Noce są zawsze w porządku – w nocy walę w klawiaturę. Ale dni trzeba się jakoś pozbyć. Ja też na swój sposób jestem chory – nie mierzę się z rzeczywistością. Ale kto, u licha, ma na to ochotę?
Nic się nie kleiło. Czułem się, jakbym odsiadywał wyrok, a nie zostało mi już za wiele czasu. Te same mordy, to samo 18% zwrotu z wygranej. Czasami mam wrażenie, jakbyśmy wszyscy byli uwięzieni w filmie. Wiemy, jak grać – znamy swoje kwestie oraz wskazówki, gdzie iść, tylko kamery nie ma. Mimo to nie możemy się z tego filmu wydostać. A film to marny.
Gdybym miał wskazać książkę, z którą należałoby czytać zapiski Bukowskiego równolegle, to byłby to chyba… Kronos Gombrowicza (porównanie filozofii pisarskiej tych pisarzy nie jest, wbrew pozorom, wcale bezzasadne, ale to temat na zupełnie inny tekst). Oba „dzienniki” łączy tematyka, czyli próba pogodzenia się z nieubłaganym upływem czasu oraz skazane na niepowodzenie „zaczerpnięcie zupy życia dziurawą łyżką”. Dzieli je forma – notatki Gombrowicza są sterylne, aptekarskie, w większości suche i beznamiętne, w przeciwieństwie do mięsistych, złośliwych narzekań Bukowskiego. Strategia obu twórców posiada jednak pewien punkt wspólny, mianowicie motyw walki o własną podmiotowość, agonu ocalającego resztki przeżytej egzystencji, nawet w najbardziej efemeryczny i naiwny sposób. W nieustannym, niepewnym boju wykuwa się literacka rekonstrukcja własnego losu, bilans zysków i strat, przekonanie o tym, że „na pewno musi być jakiś sposób, o którym jeszcze nie pomyśleliśmy” (to Bukowski w wierszu moment krytyczny). Jest to także swoista walka o uznanie – zarówno w swoich własnych oczach, jak i oczach przedstawicieli „kościoła międzyludzkiego” – i bycie dostrzeżonym. W końcu nawet outsideryzm ma swoje granice, a „zewnętrzność jest zwierciadłem, w którym przegląda się wnętrze” (to z kolei Gombrowicz w Zdarzeniach na brygu Banbury – na jego pokładzie, podobnie jak w tytule zapisków Bukowskiego, doszło do buntu marynarzy).
Zjawiskiem problematyzowanym w pisarstwie amerykańskiego autora nie jest samotność w sensie stricte egzystencjalnym – to twórczość, na którą trzeba spojrzeć raczej z perspektywy socjologicznego pojęcia alienacji, co ciekawe: często alienacji z wyboru. Jednym z głównych tematów twórczości Bukowskiego jest eskapizm oraz świadome odmawianie partycypowania w rzeczywistości/sferze stosunków społecznych. Nie chodzi tu o eskapizm estetyczny, artystowski – narrator i postaci pojawiające się w tekstach pisarza świadomie rezygnują z wyścigu szczurów i prób spełnienia amerykańskiego snu, który okazuje się mrzonką. Tym samym przeciwstawiają się zjawisku wyrosłemu na gruncie zachowawczej nowoczesności, wulgarnemu ewolucjonizmowi, który zredukował nowoczesne życie do kategorii gry, walki, igrzysk i spektaklu, ciągłego materialistycznego, ekspansywnego konfliktu, w którym nie sposób osiągnąć żadnej długotrwałej czy poważnej satysfakcji
Sloterdijk i Gadamer radzą: musisz zmienić swoje życie
Sądzę, że tłum, ten tłum – Ludzkość, z którą zawsze miałem ciężko – w końcu zaczyna mieć nade mną przewagę. Największy ból, że dla nich to tylko rutynowy teatrzyk – bez grama świeżości, choćby odrobiny cudu. Jakby robili z siebie mielonkę i oblepiali mnie nią. Gdybym przez jeden dzień mógł ujrzeć chociaż JEDNĄ osobę, która robi albo mówi coś niezwykłego, pomogłoby mi to ciągnąć to dalej. Ale oni zaskorupieli, zatęchli, bez szans, żeby się z tego dźwignąć. Mają oczy, uszy, nogi, głosy, ale to… nic. Zastygli, bajerują samych siebie, udając, że są żywi.
Gdzie się podziali ludzie? Jest ich więcej niż kiedykolwiek przedtem, ale gdzie są? Stoją w rogu, siedzą w pokojach. […] Nie mam zamiaru smucić. Ale wiesz, w latach 30. przynajmniej każdy wiedział, gdzie się znajduje. Dziś to pokój luster. I nikt nie jest do końca pewien, co trzyma to wszystko w kupie. Albo dla kogo tak naprawdę pracuje. O ile w ogóle pracuje. Cholera, muszę dać sobie z tym spokój. Nikt inny nie wydaje się psioczyć na obecny stan rzeczy. Albo jeśli psioczą, to z miejsca, z którego nikt ich nie słyszy.
Nazywam projekt Bukowskiego „mizantropocentryzmem”, ponieważ zawiera się w nim credo późnej nowoczesności XX i XXI stulecia, której znakiem rozpoznawczym jest paradoks alienacji pomimo istnienia globalnych i ogólnodostępnych mediów oraz środków komunikacji, paradoks pragnienia samotności przy jednoczesnej potrzebie uznania i nieustannego poświadczania swojego istnienia, wreszcie – w przypadku samego pisarza i postaci z jego twórczości – nieustanne sondowanie i pojmowanie siebie jako Innego pośród miliardów Innych, kogoś, kto przy wszystkich swoich atakach cynizmu i mizantropii wie, że „przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka”, że tworzy nie dla siebie, ale dla Innego i dzięki niemu.
Ch. Bukowski, Gdy kota nie ma, myszy harcują, tłum. J. Szafranowicz, Noir sur Blanc, Warszawa 2023.