02.11.2023

Nowy Napis Co Tydzień #227 / Wisielcza pępowina

Buła, Serduszko, Paciorek i Brat – czworo ich było, gdy w czerwcu 1998 roku wypowiadali swoje marzenia. Buła chciała być fotomodelką, okularnik Paciorek – pilotem, Serduszko – żoną, a Brat – kierowcą śmieciarki. Gdy zaglądamy do nich dwadzieścia lat później i mówimy „sprawdzam”, okazuje się, że dziecinne przezwiska zawierały w sobie więcej dalekowzroczności, niż można było przypuszczać. Buła zmaga się z nadwagą, Paciorkowi wzrok pogorszył się jeszcze bardziej, Serduszko została żoną, ale to nie do końca było to, czego oczekiwała. Tylko Brat spełnił swoje marzenie, choć nikt mu tego nie zazdrości. Splecione losy czwórki przyjaciół z dzieciństwa są takie, jak wszystkie podwórkowe przyjaźnie: najpierw mocno spleciony węzeł, a potem, w miarę dorastania, powolne rozluźnienie, aż do niemal całkowitego zerwania. I pewnie żyliby dalej, niewiele wiedząc o sobie, zdawkowo aktualizując tę wiedzę poprzez wspólnych znajomych, gdyby Brat nie znalazł w lesie wisielca. Zaciskająca się na jego szyi pętla była węzłem, który trzymał ich wszystkich razem.

Najważniejsze zdanie recenzji

Niebożęta Urszuli Stokłosy – tu chciałbym postawić trzy wykrzykniki i zakończyć tę recenzję. Wszystko, co napiszę poniżej, będzie jedynie nieistotnym rozwinięciem tej jednej myśli: przeczytajcie tę wybitną powieść.

To wspaniałe, okrutne dzieciństwo

Dzieciństwo jest czasem, do którego chętnie się wraca. Tymczasem opisana czwórka przyjaciół ma ze swoim dzieciństwem nie lada orzech do zgryzienia. Przeżyli razem wspaniały czas, ale jednocześnie zostali dotknięci złem, wobec którego wybrali różne strategie. Na ogół – przemilczeli to, co się wydarzyło. Jedni, aby chronić innych, niektórzy, bo byli zbyt przestraszeni, aby się przeciwstawić. Dorosłość niewiele zmieniła w ich życiu. Zdaje się, że zło promieniuje dalej i choć nie krzywdzi bezpośrednio, to zbiera swoje mroczne owoce. Czworo przyjaciół weszło w dorosłość z defektami, które przejawiają się w nawiązywaniu relacji społecznych, braku pewności siebie, snuciu wiecznie tych samych dziecinnych marzeń. To, co wypiera świadomość, odzywa się w ciele: jąkanie się, pogarszający wzrok, kompulsywne objadanie. Buła, Serduszko, Paciorek i Brat wchodzą w związki damsko-męskie (lub o nich marzą) tak, jak w odpowiedzialność za własne życie. Jakoś nieporadnie, jakoś niedojrzale, nazbyt płochliwie i nazbyt ślamazarnie. Pod piórem Urszuli Stokłosy postacie – choć balansujące na granicy śmieszności i wzbudzanej litości – zdobywają sympatię czytelnika. Autorka obdarza swoich bohaterów czułym spojrzeniem, a przede wszystkim ciepłym humorem. Jest w nim pozbawiona kolców ironia, jest także serdeczny uśmiech. Tytułowe Niebożęta, choć nieporadne, przeciągają czytelnika na swoją stronę. Stokłosa nie poniża swoich bohaterów – choć zdają się być przysłowiowymi „ofiarami losu”, opisuje ich takimi, jakimi są: z ich wadami oraz ich ciut głębiej ukrytymi zaletami. A ponieważ jest autorką, to zna ich tajemnice. Dopóki ich nie poznamy (albo się nie domyślimy), bohaterowie powoli, ale systematycznie budują nasze zaufanie. Gdy wreszcie dowiadujemy się, co się wydarzyło – tuż przed połową książki – okazuje się, że tak naprawdę niewiele wiedzieliśmy o Paciorku, Bule, Serduszku i Bracie. Oni sami dowiedzą się także czegoś jeszcze, gdy podejmą decyzję, aby stawić się na pogrzebie wisielca.

Nienachalny szkicownik duszy

Urszula Stokłosa zdobywa serce uważnego czytelnika subtelnościami. Raz będzie to humor, celna puenta, innym razem zaś doskonały portret psychologiczny. Te portrety, wejrzenie w duszę, są niebywale precyzyjne. Aby nie być gołosłownym, zerknijmy na opis Marty, czyli Buły:

Marta, upewniwszy się, że życie toczy się nadal, wróciła do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi balkonowe. Otworzyła paczkę chipsów i zjadła całą w kilka minut, a uczucie pustki, jakie ją po tym ogarnęło, było dojmujące.

I parę linijek dalej:

Pewną radość odnajdowała w jedzeniu. Kiedy jadła, świat stawał się na moment piękniejszy i gdyby nie to, że zaraz po tym dopadały ją wyrzuty sumienia o sile znacznie większej niż euforia, którą odczuwała podczas pochłaniania pizzy cztery sery, mogłaby przysiąc, że to prawdziwe szczęście. Któregoś dnia, podczas jednego z ataków sumienia, ujrzała przed sobą tańczące ciasteczka. Przetarła oczy i tłuste od gorgonzoli usta, lecz okrągłe wypieki z cukrem nie zniknęły. Od tamtego dnia pojawiały się jak na zawołanie, wraz z napadami obżarstwa, w parze z wyrzutami sumienia. Szybko jednak przywykła do tańczących ciasteczek. Po kilkunastu tanecznych występach zupełnie jej zobojętniały.

W tym opisie podjadania i zajadania emocji, aby wywołać emocję inną, mamy kunsztowny opis całej gamy stanów. Bohaterka przemieszcza się na swoistej sinusoidzie: od poczucia smutku, który trzeba zajeść cukrem, aby wywołać sztuczne poczucie radości, aż po następujące wyrzuty sumienia, aby finalnie zakończyć depresyjnym zobojętnieniem.

Podobnie ciekawy opis dotyczy Paciorka:

Od jakiegoś czasu próbował nazwać swoje uczucia. Czasami włączał tłumacza Google i pozwalał, żeby kobiecy głos raz po raz monotonnie czytał: Schuldefühle. Albo: sich schuldig fühlen. Wmawiał sobie, że to mu pomaga. Pomagało. Przynajmniej do następnego razu.

I tyle, i dość – chciałoby się napisać. Kto ma oczy do czytania, sam widzi. To jest proza subtelna, bez łopatologii, bez wyręczania bohaterów i czytelnika. I tak będzie do samego końca, nawet gdy pojawi się zło, a później zadynda wisielec.

Pod władzą wisielca

Ze wszystkich możliwych śmierci samobójczych Stokłosa wybrała akurat powieszenie. Pewnie są inne, równie skuteczne, ale to w wisielcu tkwi pewna zagadka. W postać wisielca jest wpisane wyzwanie rzucone światu: spójrzcie na mnie. Topielca czy resztek wydobytych spod pociągu nikt nie chce oglądać. Wisielec ogniskuje, przyciąga wzrok choćby przez to, że sam się wywyższa. Odchodzi, pozostawiając światu pewną zagadkę, nie jest to bowiem śmierć cicha, niezauważalna. W tym samobójczym akcie jest wyrażony manifest. To, co wisi, prosi się o złapanie, popchnięcie w ruch. Wiszący tańczy – tak, ale ze swej perspektywy, pionowej osi świata, to on nas wprawia w ruch, to my tańczymy. Wisielec dynda, zaprasza nas – patrzących – do własnego pląsu. Na wąską ścieżkę szubienicy, podstawionego krzesełka, samotnej gałęzi, z której nie ma ucieczki.

Zaciskająca się na szyi wisielca pętla zdaje się być żarłoczna i zagarniać także czwórkę bohaterów. No właśnie, czy na pewno czwórkę? Kiedy ciało nieboszczyka zostaje odcięte, a jego szyja wyswobodzona, wraz z nią uwolnione zostają określenia denata. Ojciec, wujek, mąż. Ale także, co szokujące w kontekście całej powieści, to właśnie wobec niego pojawia się po raz pierwszy określenie „niebożę”.

Niebożęta, czyli kto?

Tytuł powieści jest nie lada wyzwaniem. Można iść za radą Słownika Języka Polskiego i czytać „niebożęta” jako przestarzałą formę „biedactwa”. Można wrócić do czasów współczesnych i rozwinąć wstęgę „smutasów”, „loserów”, „przegrywów”, „ofiar losu” albo – moich ulubionych – „życiowych cielaków”. Ale można to słowo odczytać tak, jak jest napisane: jako rodzaj zanegowania Boga.

Buła, Serduszko, Paciorek i Brat dopóty pozostaną wiecznymi dziećmi, zaklętymi w dorosłej postaci, dopóki nie przetną pępowiny. W ich przypadku trafną metaforą może być też przecięcie wisielczego powrozu. Czy tak się stanie i czy to wystarczy, tego nie wiem. W ogóle bardzo dużo nie wiem po skończonej lekturze Niebożąt Stokłosy i po raz pierwszy bardzo mi się to podoba. Nie wiem bowiem, gdzie jest Bóg w tej historii, bo choć postacie siadają na stopniach kościoła, a nawet w jego ławach, niebo zdaje się zamknięte. Tak, w tym sensie bohaterowie są niebożętami. Nie wiem też, gdzie byli w tej historii strażnicy wartości – zarówno ci z mianowania Kościoła, jak i ci z mianowania rodzinnego. Zabrakło ich lub zdezerterowali, przyczyniając się do jeszcze jednego ze znaczeń niebożąt. Nie widzę też w Niebożętach definitywnego rozwiązania wszelkich sporów, jakiegoś czytelniczego katharsis, co podoba mi się, bo takie jest życie i już. Pozostaję zatem z całą masą emocji, zwłaszcza tych spod ciemnej gwiazdy: gniewu, bezsilności, płaczu i agresji. Bez zgody na wybaczenie i bez wiary w szczęśliwe życie bohaterów powieści. Mieszanka wybuchowa? To tylko Niebożęta Urszuli Stokłosy.

Kciuki jak zakładki do książki

I tu jest być może najlepsze miejsce, aby zapytać: czym jest ta powieść? Kryminałem – tak, ale takim trochę na opak. Horrorem – a jakże, ale na swoich zasadach, gdzie zło już odeszło, a teraz należy żyć ze zranieniami, których dokonało (co wcale nie jest mniej przerażające). Po prostu powieścią obyczajową? Tak, tylko to „po prostu” jest niewystarczające.

Słusznie nachwaliłem się tej książki, ale jeszcze mniej zdradziłem z jej fabuły. Tak musi być, aby i w czytelniku zadrgały te emocje, które stały się moim udziałem. Jeśli miałbym umiejscowić gdzieś Niebożęta, aby dać jednak jakieś przybliżenie, to wskazałbym taki trójkąt. Z jednej strony Żywoty świętych osiedlowych Lidii Amejko – ze względu na pewną gawędziarskość. Na pewno Stephen King i cała półka jego książek z dziecięcymi bohaterami – z ToSklepikiem z marzeniami na czele. Ostatni wierzchołek to Zeruya Shalev i jej Los – z powodu przeplatających się wzajemnie monologów bohaterów. Niebożęta są dokładnie w środku tego trójkąta. I jeśli raz na jakiś czas można zawiesić recenzencką obojętność, to czynię to właśnie teraz. Bardzo kibicuję Niebożętom i ich autorce, i pragnąłbym, aby namieszały w zabetonowanym środowisku literackim. A jeśli nie przekonały przyszłych czytelników moje nadmierne wywody i ekwilibrystyczne uniki, aby nie zdradzić zbyt wiele, to najważniejsze zdanie tej recenzji jest już na początku tekstu.

Urszula Stokłosa, Niebożęta, Wydawnictwo Janka, Pruszków 2023.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Wisielcza pępowina, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 227

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...