Nowy Napis Co Tydzień #232 / Czwarta kolumna
Czy cztery filary? A właściwie to był wcześniej jeszcze jeden. Oraz dwa poprzednie. Razem – szczęśliwa siódemka. Tyle bowiem przysadzistych tomów liczą wydane w latach 2006–2022 krzyżujące się kolekcje listów Mieczysława Grydzewskiego, Jana Lechonia oraz Haliny i Kazimierza Wierzyńskich. Piękny wspólnym formatem komplet, choć szaty wierzchnie dorodnych woluminów pozostają różne. Od razu zadeklaruję, że tytuł prezentowanego tu wystąpienia recenzyjnego nie skrywa podejrzanych intencji. Ma ledwie za cel zaintrygować przeliteraturyzowanego i przeintelektualizowanego Czytelnika. Bo któż inny śledzi dziś podobne omówienia?
Mędrek i mrówka
Łączy się ono natomiast samorzutnie z dwiema niedawnymi ocenami. Z przedstawieniem kompilacji wspomnień o pierwszym wymienionym nadawcy i adresacie – kreatorze trzech erupcji tygodnika „Wiadomości”. A w następnej kolejności – z polemiką wobec próby odtworzenia recepcji Stanisława Brzozowskiego na łamach drugiego z najważniejszych naszych mediów drugiej połowy XX wieku, „Kultury” Jerzego Giedroycia[1]. Poprzednie przeglądy odniosły się krytycznie do opracowań lub do składanek starych tekstów źródłowych. Dotykały współczesnych publikacji, w których bronią się właśnie archiwalne materiały wyjściowe – wykorzystane przez autorów lub po prostu przytoczone. Znamię to kryzysu pewnego obszaru polskiej humanistyki.
Ale teraz mamy do czynienia z książkami, które niczego nie udają. Z satysfakcją polecić można najnowsze zbiory korespondencji Grydzewskiego z Kazimierzem i Haliną Wierzyńskimi, benedyktyńsko opracowane przez Beatę Dorosz w kooperacji z Pawłem Kądzielą. Potężne to przypory – odpowiednio: 600, 704, 672 oraz 768 stronic.Jest więc w nich moc nie lada! Komponują się w osobistej metryce minionych kilku lat z lekturą listów Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej. Szczególnie drugie (rozszerzone o odnalezione świadectwa epistolograficzne i dodane aneksy) wydanie poczty z redaktorami londyńskiego periodyku, w tym oczywiście z Grydzewskim (748 stron), rezonuje współbrzmiącą nutą[2]. Ale i przygotowane przez Ninę Karsov pozostałe zbiory (Paweł Jankowski, Juliusz Sakowski, Michał i Irena Chmielowcowie, Janusz Kowalewski, Michał K. Pawlikowski oraz inni korespondenci zawarci w ostatnim dotąd tomie Dzieł Mackiewicza pod tytułem Wielka Niewiadoma) zatrącają o te same osoby, sprawy, tytuły. Radości i troski.
Dodatkowo (chociaż pośrednio) dysponuję niepowtarzalną okazją stałych spotkań z „Grydzem” poprzez nieznany szerzej zespół przesyłek kierowanych do niego w toku niemal ćwierci wieku przez Zygmunta Nowakowskiego (oryginały przechowuje toruńskie Archiwum Emigracji). Korzystając między innymi z odsłoniętej wyżej, urozmaiconej bazy piszę o wychodźczym dziedzictwie, jakby uczestnicząc zarazem w tamtym wolnym, rodzimym uniwersum. Autentycznym i bogatym. O poziomie słowa i zasięgu myśli – uważam – dotąd niezastąpionym. Wolę nie dumać, co stanie się, gdy podróże w tamte czasy i strony zmęczą mnie lub znużą. Na razie wszak się na to nie zanosi. Wciąż odkrywam świeże wyrazy, mocną optykę i jasne wybory. Liczba ich zawarta w ukazywanych tutaj księgach powoduje, że co rusz na nowo się nad nimi pochylam[3].
A uczyniwszy to – znów zrezygnować muszę (żałuję!) z poczęstowania barwnym wycinkiem ilustrującym płynne etapy relacji Wierzyńskiego z Mackiewiczem. Cóż za przyjemność rodzi się w odtwarzaniu podobnych obrazów! Zamiast niego, dyscyplinowany objętością, wyrażę najpierw inny, najprawdziwszy – przypuszczam – dla autorów edycji komplement. Zdołałem ją już wyzyskać. Choćby w szkicach o kontaktach Nowakowskiego ze Skamandrytami, zarówno tymi dosłownymi, jak i z „honorowym” – Mieczysławem Grydzewskim. Użyteczność badawcza słusznie schlebia twórcom. Nade wszystko, że nie mam zamiaru poprzestać na zasadnej chwalbie.
Za pomocą prostowania błędów – większych i drobniejszych – wieźć można intrygującą opowieść, która chwilami składnie się złoży i da sposobność do odsłonięcia pociągających wątków. Wskażą one na marginalne, lecz konieczne do sprecyzowania rysy monumentalnego opracowania. Albo – inaczej spojrzawszy i rzekłszy – naświetlą drobne rysy na jego powierzchni. A nawet w ostrzeliwanym dziele odgrzebać można poręczną cegiełkę. Przykładowo, Monika Anna Noga w książce o „Kulturze” i Brzozowskim nieinstrumentalnie, jak sądzę, a jedynie z zamiarem przydania ornamentu, cytuje dokonane przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego „rozróżnienie dwóch typów krytyków: «mrówek afrykańskich i mędrków». Pierwsi powielają tylko szablony stosowane przy omawianej twórczości, drudzy traktują omawiany tekst jako asumpt dla własnej refleksji”[4].
Czy Aleksander Hertz był bolszewickim szpiegiem?
Cóż, okazuje się, że podług tej klasyfikacji jestem dotąd zaprzysięgłym „mędrkiem”! Zawszeć to lepsza karma od losu owada (o ile nie jest się motylem albo tarantulą). Aczkolwiek mrówka kojarzy się raczej z drobiazgowym zbieraniem igiełek niż z odwzorowaniem sztancy. Sypię ten swój kopczyk, nie chcąc, by owa ściółka kłuła niby garść szpilek. Z perspektywy ogromu wysiłku włożonego w przygotowanie demonstrowanych kodeksów to naprawdę pyłki. Ale… Sam już powoli przestanę wierzyć, że Aleksander Hertz był sowieckim agentem wpływu. W siatce „Atamana” (Bolesława Geperta) już od 1941 roku atakował niepodległościową Polonię w USA. Wszak ustalenia Sławomira Cenckiewicza są klarowne[5], a nie znajdziemy wzmianki o tej kluczowej materii w biograficznym przypisie (t. I, s. 119).
O zasłużonym skądinąd wydawcy Bolesławie Świderskim przeczytamy, że „współpracował z komunistycznym wywiadem” (t. II, s. 551), lecz próżno szukać zbliżonej adnotacji przy Stanisławie Cacie-Mackiewiczu (t. I, s. 106). Jest nią opatrzony Zdzisław Kędzierski (t. IV, s. 308), który „powrócił na stałe do Warszawy; podjął współpracę z bezpieką (jako TW)”, ale wiemy, że kolaborował już wcześniej (co najmniej od 1962 roku pod kryptonimem „Kędzik”), a nawet – nie znając roli Świderskiego, sugerował oficerowi prowadzącemu w 1965 roku zwerbowanie redaktora gadzinowej, rozbijackiej „Kroniki”[6].
Tudzież z curriculum vitae Klaudiusza Hrabyka (t. I, s. 413) mogłoby wynikać, że „podjął współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa” dopiero po „powrocie do kraju”, podczas gdy działał na rzecz wschodnich spec-służb także w Ameryce. Z owym „powrotem” również zamieszanie: Michał Choromański w ogóle w 1957 roku „powrócił do Polski” (t. I, s. 108). Konsekwentnie uważam, że trafniejsze jest określenie stosowane w analogicznych przypadkach przez Ninę Karsov: „wyjechał do PRL”. Bo to ani powrót, ani Polska, choć uparcie bolszewicki twór jest tak w didaskaliach zwany (np. t. I, s. 543). Szkoda, gdyż w ogromnej większości wypadków ich skala imponuje erudycją, a lektura jest sama w sobie przyjemnością.
Zamykając kwestie życiorysów – nota o Józefie Mackiewiczu zawiera niepotwierdzoną źródłowo informację o formalnym wydaniu (a potem cofnięciu) wyroku śmierci przez Armię Krajową (t. I, s. 573). (Wtrąćmy, iż biogram Jerzego Andrzejewskiego zawarty w Biegu czasu, biegu atramentu… ani słowem nie napomknie o służbie trybuna Partii i twórczości pisarza w utwierdzaniu komunistycznej okupacji, akcentując wyłącznie opozycyjne gesty i kontakt z Instytutem Literackim[7]). Zaniechania w przypadku Mackiewicza równoważyłby precedens podpisania Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów jego nazwiskiem (t. II, s. 534), gdyby nie równoczesne zjawienie się informacji o polskiej edycji Katyn Wood Murders bez wymienienia wydania kanonicznego (Kontra, Londyn 2009, 2012), a za to ze wspomnieniem wstydliwego, jakby nie było, krajowego piractwa z 1997 roku (II, s. 615).
Niekiedy myli literalne potraktowanie skrótu „zob.”. W odniesieniu do punktu przywołania na przykład artykułu Grydzewskiego („zob. Silva rerum: O postawę pisarza emigracyjnego…, t. III, s. 494) mamy do dyspozycji choćby osiągalne online „Wiadomości”, gdyż w wyborze esejów redaktorzy pominęli tę ważną wypowiedź[8]. Jednak przy identycznym pokierowaniu do treści Odwilży na emigracji Nowakowskiego (t. III, s. 498) owo „zob.” nie wiadomo, gdzie nas wiedzie… W Bibliotece Jagiellońskiej brak kompletu „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”. Nie mam pewności, jak w Narodowej – ponoć Archiwum Emigracji posiada całość. W sieci ten elementarny tytuł nie jest – o dziwo – obecny. Nadal najprościej polecieć do Londynu, do Biblioteki Polskiej POSK, by w czytelni brać z półki potrzebne roczniki.
Ołtarz innego świata
Również w inicjalnej parze tomów rejestrujących komunikację Lechoń – Grydzewski[9] dopatrzymy się chybionych detali. W pierwszej części w jednym miejscu można uzupełnić przypis. Pisze redaktor 30 maja 1948 roku: „Churchilla uważam za skurwysyna zupełnie wyjątkowego i z okazji Hagi Nowakowski poświęca mu sporo ciepłych słów…”. Haga jest wyjaśniona (kongres 7–11 maja 1948 roku, którego celem było powołanie parlamentu europejskiego), ale artykuł Nowakowskiego pozostaje nienazwany (t. I, s. 196).
Chodzi o tekst pod wymownym tytułem Diabeł w ornacie, w którym Churchill występuje na dobitkę jako „Wspaniały bankrut!”. Oto gorąca wiązanka:
Ze wszystkich mężów stanu po tej stronie świata, czy po jasnej stronie księżyca, Churchill jest niewątpliwie postacią najbardziej atrakcyjną i zarazem najbardziej plastycznie wyrażającą upadek Zachodu, brak wiary, zanik wszelkiej myśli politycznej. „Kongres europejski” odbywa się daleko, daleko poza marginesem wypadków, jest on pozbawiony nie tylko znaczenia, ale nawet najlichszych pozorów. To posiedzenie rady nadzorczej towarzystwa będącego pod bilansem. Gdyby dało się jeszcze coś sprzedać, właściwie opylić np. czyjąś wolność, szczęście jakiegoś narodu, życie milionów, zrobiono by to bez wahania, byle ocalić na jakiś czas spokój[10].
Ale już w korespondencji z Wierzyńskimi materiał ten jest rozpoznany (t. II, s. 111).
List Lechonia z 21 maja 1952 roku (t. II, s. 37): „Przyznam Ci się, że w skrytości duszy marzyłem, żeby to było to – ale wiesz, jak to bywa z marzeniami. Za spełnienie jednego z nich dziękuję Ci z całego serca, tym więcej, że będzie mnie ten Wit Stwosz zajmował bardzo długo…”. Przerwijmy. Tu dzięki objaśnieniu mieszczącemu odpowiedni passus Dziennika – o „arcyluksusowym wydaniu warszawskim” albumu, niecodziennym honorarium z „Wiadomości” – rozumiemy motyw. (Jakkolwiek nie podaje Beata Dorosz danych bibliograficznych nadesłanej przez Grydzewskiego pozycji, a jest to Wit Stwosz. Ołtarz krakowski, Warszawa 1951). Ale zaraz zaczną się schody. Poeta kontynuuje: „…– nie obiecuję Ci, że napiszę poemat Wit Stwosz – to byłoby potworne – ale to bardzo inspirująca – wiesz zresztą po felietonie Nowakowskiego – książka”.
Adnotacja do „felietonu Nowakowskiego” zwraca uwagę w stronę „odcinka” Procent składany[11] „o angielskim wydaniu Innego świata Herlinga-Grudzińskiego”. Lecz co ma wspólnego A World Apart z Witem Stwoszem? Autorka opracowania wyjaśnia:
Lechoń, w dość luźnym skojarzeniu, odnosił się zapewne do następującego fragmentu tekstu: „Kapitał straszliwych doświadczeń polskich, zebranych w książkach takich jak dzieło Grudzińskiego, był przez długi czas zamrożony. Mimo wszystko procent rósł powoli […]. Dzisiaj te książki owocują” (t. II, s. 38).
Mimo najszczerszej chęci nie potrafimy wyprowadzić owego „dość luźnego skojarzenia” z treści udostępnionej przesyłki. Nie potrafimy, gdyż odnosiło się ono do (lekko myląco nazwanego felietonem) obszernego szkicu Nowakowskiego Pierwsza polska epopeja, wypełniającego pierwszą kolumnę podwójnego, świątecznego numeru „Wiadomości” z 30 grudnia 1951 roku[12]. Mógł mieć też Lechoń na względzie inne echo fascynacji mariackim pentaptykiem (i tu nazwa felieton byłaby na miejscu), podaną pod tytułem Ołtarz Dipis w „Dzienniku Polskim” w Detroit już 15 grudnia tamtego roku. Skupmy się wszakże znowu na „czterech filarach”.
Polska ruletka
Wierzyński pyta „Grydza” 13 listopada 1949 roku (t. II, s. 265): „Co znaczy powiedzenie Z[ygmunta] Nowakowskiego, że wyjeżdża z Anglii, dokąd?”. Przypis informuje, że (ponownie – „zapewne”!) jest to nawiązanie do artykułu Polonia adscripti, „w którym autor poddaje krytyce zmienianie polskiego obywatelstwa przez emigrantów”. Spotkamy tam czarodziejskie strofy:
[…] Polska dzisiaj istnieje w świecie liryki, w świecie wyobraźni, w świecie pojęć abstrakcyjnych, w czwartym czy w piątym wymiarze, w dziedzinie sztuki najbardziej oderwanej od rzeczywistości, zatem w dziedzinie muzyki. To jakiś okręt na wzburzonych falach oceanu, nie mogący przybić do żadnego portu. Ten kto zejdzie ostatni z pokładu, a zwłaszcza ten, kto nie zejdzie w ogóle, może utonąć. Polska to wielki hazard.
Hazard ów „może przynieść albo dożywotnią włóczęgę, albo wielką wygraną powrotu z honorem”[13].
Lecz nie natkniemy się na słowo o zaskakującym wojażu… Padły wcześniej, 16 października, w eseju Pająk. Kartki z raptularza (owady!): „Pająk jest ideałem samowystarczalności. Ja np. nie dam rady bez książek. Nazwałem je niegdyś «balastem serdecznym». Dzisiaj, gdy stoi przede mną wyjazd z Anglii, wyjazd na zawsze, nie wiem, co począć z tym balastem, który jest wielki a równocześnie za mały”[14]. Uderzy odpowiedź Grydzewskiego: „Wyjazd Nowakowskiego z Anglii to wyjazd na tamten świat. Nikt tego prócz mnie nie zrozumiał” (t. II, s. 276). A my? Co my rozumiemy?
Do wspominanej na początku rozważań recesji humanistyki należy ponadto kryzys sytuacji recenzenta. I nie chcę szokować krążącym w środowisku „mackiewiczologów” przykładem rezygnacji pewnego wydawcy z fachowej, negatywnej oceny, by zatrudnić zamiast pochlebnego eksperta. Warto wychwycić, że rekomendowane tomy opiniowali ramię w ramię dwaj dojrzali historycy, którzy w obszarze badań nad życiem kulturowym Wychodźstwa pozostają od dłuższego czasu antagonistami. Mirosław A. Supruniuk szefuje instytucji opiekującej się między innymi legatem „Wiadomości”, a Rafał Habielski uosabia wraz z Andrzejem Friszkem mainstream’owe, ciągle „antylondyńskie” przesądy. Skoro zdecydowałem się wzmiankować o fakcie, który wnosi nieco ruchu w zastane wody dyskursu nad emigracją, pragnę podzielić się luźniejszą obserwacją. Miałem kolegę, który świat zjeździł i widział kilka wojen, a nie wrócił ani o gram mądrzejszy. Podobnie profesor Habielski – przeszedł przez tyle dokumentów, do tak wielu dotarł źródeł, świadków zdążył poznać i… jak gdyby nie za wiele z tego wynika.
Przy rozprawie M.A. Nogi w gronie redaktorów serii „Jerzy Giedroyc i…”. Monografie figurują nazwiska zarówno Beaty Dorosz, jak i Rafała Habielskiego oraz naukowców o dorobku w studiach nad kulturą umysłową i literacką diaspory wykraczających poza – użyję ryzykownego określenia – getto afirmacji Maisons-Laffitte. Czy mamy więc powód, by podejrzewać, że puszczonego w świat lekką ręką druku nie przeczytali? Bo nie widać, by nosił on ślad ich doświadczenia.
Mieczysław Grydzewski, Kazimierz i Halina Wierzyńscy, Listy, t. I–IV, opracowała Beata Dorosz przy współpracy Pawła Kądzieli, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2022