21.12.2023

Nowy Napis Co Tydzień #234 / Złamane pióro. Nie tylko świąteczne nowele Zygmunta Nowakowskiego

Silny akcent

Tymon Terlecki i Zygmunt Nowakowski – jakkolwiek obaj ludzie teatru – nie pałali raczej do siebie sympatią. Czy tłem kolizji czołowych publicystów była pogoń za rządem dusz emigracji? Czy może – ujmując rzecz bardziej przyziemnie – rywalizacja o miejsce w tygodniku „Wiadomości”? W liście do ich redaktora Mieczysława Grydzewskiego wskazuje Nowakowski 12 stycznia 1948 roku na „niezwykłą drażliwość” oponentaArchiwum Emigracji w Toruniu: AW/CCXXVI/6. Dalej: AE.[1]. Natomiast 11 lipca melduje:

Cały wczorajszy dzień straciłem bez reszty, przewodnicząc na walnym zjeździe pisarzy. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jaka świnia ten Terlecki! Ile w tym człowieku zapiekłej nienawiści! Sama żółć!

Nadawca przyznaje, że doznał wręcz „fizycznego obrzydzenia”, słuchając wywodów Terleckiego, i że przegrał on starcie ze Stanisławem Strońskim „tylko z powodu braku miary”AE AW/CCXXVI/7.[2].

Opisywane w tej korespondencji zebranie Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie zwołano po raz pierwszy we własnej siedzibie przy 312 Finchley Road. Jego przebieg musiał odbić się echem w Polskim Londynie, skoro korespondent „Orła Białego” zatytułował relację Straszny dwór… Informował, że „ostatni walny sejmik pisarstwa przez bite cztery godziny spalał się w ogniu dyskusji”. Podnoszono podczas niej, że dom

[…] ze względu na swe rozmiary nie będzie mógł pomieścić wszystkich poszukujących mieszkania literatów, że nosi cechy rezydencji, a nie pensjonatu itp.Wuj Teofil, Straszny dwór, czyli 312 Finchley Road (Telefon od własnego korespondenta), „Orzeł Biały” 1948, nr 52 (338).[3]

Niedługo, 23 sierpnia następnego roku, przy okazji wzmianki o nadesłanym dla „Wiadomości” maszynopisie Nowakowski stęknie: „Nudziarstwo w stylu Terleckiego, ale są gdzieniegdzie szczęśliwe sformułowania”AE AW/CCXXVI/9.[4]. Kiedyś zapyta w jednym z artykułów: „Któż z nas pisze ortograficznie? Podobno Terlecki. Pisze trochę zawile i trudno, ale ortograficznie”Z. Nowakowski, Gedeminowicze, „Wiadomości” 1950, nr 36 (231).[5].

W niedatowanym liście, wysłanym do Grydzewskiego po obradach Jury Nagrody „Wiadomości” 9 grudnia 1959 roku, Nowakowski relacjonuje: „[…] naprawdę wspaniały obiad, który, niestety, zepsuło wyjątkowe chamstwo Terleckiego. Ach, cóż to za figura!”AE AW/CCXXVII/6.[6]. Jeszcze 22 lutego 1960 roku przyzna, że nie może zapomnieć, „jak obrzydliwie zachował się Terlecki”Tamże.[7]. Nie dojdziemy już, co wydarzyło się podczas biesiady literackiej w Green Street Club. Drukowana laudacja wygłoszona przez „obrzydliwca” i „figurę” nie zawiera elementów konfrontacyjnych, poza może autoreklamą („Jestem inicjatorem Nagrody Stowarzyszenia Polskich Kombatantów…”) i pewnego rodzaju mędrkowaniem „w sprawach ogólnych” – o „roboczej definicji literatury emigracyjnej”. Z protokołu wynika, że nie zagajał też zbyt długo, ni nużąco – co stanowiło charakterystyczną przywarę mówcyOd Herberta do Herberta. Nagroda „Wiadomości” 1958–1990, opracowanie i przedmowa S. Kossowska. Postscriptum T. Nowakowski, Londyn 1993, 28–29.[8].

Nie zdziwi więc, że w obszernym artykule pod tytułem Literatura na emigracji, ogłoszonym w „Wiadomościach” 25 listopada 1951 roku, Tymon Terlecki zawyrokował w kontekście „pisarzy, którzy w Polsce przedwojennej mieli głośne nazwiska”, a na emigracji z różnych powodów zamilkli lub ulegli jednostajnemu ukierunkowaniu:

Wydaje się, że publicystyka Zygmunta Nowakowskiego i twórczość satyryczna Hemara reprezentują zaangażowanie w najbardziej dosłownej i skrajnej postaci. W odniesieniu do obu tych pisarzy może być jednak sporne, czy ze wszystkim wyszło ono na korzyść ich twórczości. Nowakowski od czasu wojny zarzucił powieściopisarstwo, Hemar – poza jedną sztuką popularną, nigdzie niegraną i jedną majsterską przeróbką – nie powiększył swego dorobku dramatopisarskiegoT. Terlecki, Literatura na emigracji, „Wiadomości” 1951, nr 47 (295). Przedruk [w:] tenże, Emigracja naszego czasu, red. N. Taylor-Terlecka, J. Święch, Lublin 2003, s. 179–180.[9].

Ten drugi – zda się – zignorował niesprawiedliwą zaczepkę. Nowakowski odparował głosem pod wszystko mówiącym tytułem Nie tylko publicystyka: „Z przyczyn bardzo a bardzo osobistych pragnę sprostować tę opinię”. I wyliczył przykłady, między innymi przypominając: „Tu, w «Wiadomościach» wyszła tylko moja nowela Accent aiguZ. Nowakowski, Nie tylko publicystyka, „Wiadomości” 1951, nr 49 (297).[10]. Jej tytuł to – w języku francuskim – akcent ostry (akut, akcent silny) – „znak diakrytyczny w postaci ukośnej kreski, o kształcie prostym lub nieznacznego klina, wznoszącej się od lewej do prawej”https://pl.wikipedia.org/wiki/Akcent_ostry [dostęp: 6.12.2023].[11]. Zaciekawi drobiazg, że 9 listopada 1946 roku przyznawał Nowakowski w liście do redaktora:

Jeśli idzie o akcent na „e”, nie posiadam w mojej maszynie ani accent aigu ani grave, tylko zwykłą kreskę pionową. Oczywiście, że nad „e” czyli „jest”, musi być kreska idąca z lewej ku prawej stronieAE AW/CCXXVI/3. opublikowany [w:] Z listów do Mieczysława Grydzewskiego 1946–1966, wybór, wstęp i opracowanie R. Habielski, Londyn1990, s. 28–30.[12].

Być może wskazane „przyczyny osobiste” wiążą się ze świadomością, że ogłoszenie utworu stanowiło ostatnią podjętą przez pisarza próbę zmierzenia się z większą formą, wykraczającą poza praktykowany coraz rzadziej esej. Mobilizacja literacka, na jaką zdobył się w początkach 1950 roku, zaowocowała nowelą opublikowaną 5 marca tego samego roku„Wiadomości” 1950, nr 10 (205).[13]. Przypomniałem to opowiadanie – w krytycznym opracowaniu – na łamach dwumiesięcznika „Arcana” w 2020 roku, poprzedziwszyje wprowadzeniem, którego nie ma potrzeby w tym miejscu całościowo powtarzaćP. Chojnacki, Mocny akcent Zygmunta Nowakowskiego, dwumiesięcznik „Arcana. Kultura, historia, polityka” 2020, nr 155, s. 148–152 – wprowadzenie do: Z. Nowakowski, Accent aigu, druk tamże, s. 153–164.[14]. Jednak już po tej publikacji poznałem przechowywaną w Archiwum Emigracji w Toruniu korespondencję przyjaciół.

Komunikuje w niej Nowakowski nieśmiało Grydzewskiemu 2 lutego 1950 roku:

Będziesz może śmiał się ze mnie: przywiązuję szczególną wagę do tego sentymentalnego opowiadania, które od bardzo dawna stanowi pierwszą próbę mego powrotu do literatury „czystej”.

Namawia:

Bądź szczery! Bądź jak najbardziej szczery! Jeśli ta próba jest kiepska, nie należy jej drukować, bo na stare, bardzo stare lata – nie chcę się ośmieszać.

Nie znamy odpowiedzi demiurga „Wiadomości”, ale musiała brzmieć zachęcająco, gdyż Nowakowski wrócił do sprawy 13 lutego:

Nowela jest ładna. Czy nie uważasz, że w ostatnim zdaniu trzeba coś dodać? Czy ta sytuacja tłumaczy się sama w sposób dostatecznie jasny?

Wyłuszczał także:

Przez chwilę miałem ochotę dodać dedykację, i to po… francusku: „À lamémoire le ma grande mère maternelle, Joséphine de M.”. Czyli: „Pamięci mojej babci ze strony matki…”AE AW/CCXXVII/1.[15].

Pod inicjałem „M” kryło się nazwisko Monné. Legenda o koligacji z Wandą, miłością Artura Grottgera, pozostawała żywa w tej rodzinie.

Już półtora roku później Tymon Terlecki nie chciał więc o opowiadaniu pamiętać, ale inny krytyk, Zygmunt Markiewicz, w monumentalnym dziele Literatura polska na obczyźnie… (pod redakcją zresztą nie kogo innego, lecz Terleckiego) jeszcze piętnaście lat później zaznaczy, że Nowakowski „na marginesie swych felietonów […] nie zaniedbywał opowiadania”. Właśnie Accent aigu określi „małym arcydziełem” i – cokolwiek nieprecyzyjnie – naszkicuje jego treść. Przedstawia ona dzieje Mademoiselle Henriette de Touches,

[…] osiadłej w Krakowie nauczycielki francuskiego i jej przeprawy z władzami komunistycznymi […]. Sentyment do starej Francuzki i do przeszłości Krakowa oraz swoisty humor splotły się w nim nierozdzielnie z odrazą do „nowych panów”Z. Markiewicz, Proza beletrystyczna [w:] Literatura polska na obczyźnie 1940–1960, t. 1, pod red. T. Terleckiego, Londyn 1964, s. 168.[16].

Sprostujmy, że główny nurt akcji rozgrywa się w Warszawie, a rys fabuły wyznacza ból matki – powiedzielibyśmy, parafrazując Hemara: „ochotniczej Polki” – po poległym w zmaganiach z bolszewikami synu.

Nowela wywarła wrażenie również na Janie Lechoniu, który poświęcił jej kilka zdań w Dzienniku. Przyrównał prostotę utworu do („prawie”) stylu Józefa Korzeniowskiego czy Józefa Ignacego Kraszewskiego, dostrzegając w nim „prawdziwy le charme vieillot(znów francuszczyzna: stary urok). Co więcej, zauważał, że poezja noweli „wygrana jest na tej samej najlepszej czułej i naiwnej strunie co Gałązka rozmarynuJ. Lechoń, Dziennik I, Londyn 1967, s. 191 [17 marca 1950 roku].[17] (wielki przebój teatralny Nowakowskiego z końca lat trzydziestych). Nie wszyscy odbiorcy ulegli podobnie lirycznym nastrojom… Skarżył się „Grydzowi” Nowakowski w korespondencji z 10 kwietnia 1950 roku:

Wacław Zbyszewski jest zupełnym prostakiem, bez cienia wyobraźni, bez jakiejkolwiek wrażliwości artystycznej. Spotkałem go w piątek. Był zdumiony tym, że poświęciłem tyle uwagi sprawie wydalenia z Polski jakiejś nauczycielki-Francuzki. Według niego, wystarczyłoby kilkanaście wierszy, i to nigdy na pierwszej stronie „Wiadomości”… Cóż za cham!

I rzucił zarazem nieco światła na okoliczności historyczne przedstawionych w epilogu opowieści zdarzeń:

N[ota]b[ene] przed trzema dniami dostałem z Hagi list od moich przyjaciół: on Francuz, lektor UJByć może to „niejaki Rongier”, o którym wspomina Nowakowski w felietonie pod tytułem Czy Danusia już umarła?, dodając: „Lubiany był powszechnie, ale uchodził za wyjątkowego blagiera”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 28 maja 1952.[18], ona Polka-krakowianka. Zostali wydaleni z Polski w grudniu. Posłałem im do Hagi Accent aigu. [Władysław] Folkierski – e, lepiej załączę jego list […]. Nie drukuj przypadkiem tych komplementów!AE AW/CCXXVII/1.[19]

Grydzewski tym razem posłuchał i niestety nie wiemy, co zawierały. Upewniał się jeszcze Nowakowski 12 kwietnia:

Listu Folkierskiego nie drukuj. Może mu się przewrócić w niemądrym, endeckim łbie. Nic mi nie zależy na jego pochwale, a jego stosunek do „Wiadomości” był zawsze parszywyTamże.[20]

Może należało odrobinę zadbać o autoreklamę? Dopiero w stulecie Cudu nad Wisłą, w monografii Rok 1920 w literaturze polskiejM. Urbanowski, Rok 1920 w literaturze polskiej. Zarys monograficzny, Warszawa 2020.[21], znajdzie Maciej Urbanowski dla Accent aigu zaszczytne miejsce. W rozdziale o obecności tamtej wojny w twórczości emigracyjnej postawi autora zaraz po serii nazwisk powieściopisarzy: Jerzego Piertkiewicza (Po chłopsku), Floriana Czarnyszewicza (Nadberezyńcy), Michała Kryspina Pawlikowskiego (Wojna i sezon), Józefa Mackiewicza (Lewa wolna, ale i Zwycięstwo prowokacji) oraz Sergiusza Piaseckiego (Żywot człowieka rozbrojonego). Profesor podsumowuje z gracją:

Nowakowski stworzył piękną, subtelną, wzruszającą, a dzięki ironicznemu narratorowi daleką od sentymentalizmu historię polsko-francuskiej Antygony, czyniącej z wierności zmarłemu bohaterowi cel swego życia. A jednocześnie przypomniał o udziale Francji w wojnie 1920 roku. Jerzy to symbol więzi polsko-francuskich. Dzięki matce i jej przodkom reprezentuje także tradycję rycerstwa zachodniego, której kontynuacją był – jak sugeruje Accent aigu – rok 1920.

Trawestuje również tytuł:

[…] wojna polsko-bolszewicka była owym „ostrym akcentem” w biografii bohaterki, a jednocześnie w historii Polski i FrancjiTamże, s. 287.[22]

A sama nowela – o czym wspomniano – ostatnim mocnym akcentem w twórczości beletrystycznej Zygmunta Nowakowskiego.

Kombinacje Dejaniry

Ostatnim? Precyzyjniej – przedostatnim, choć o rzeczywistym finale wieloletniej przygody z prozą narracyjną w ripoście Terleckiemu twórca Accent aigu nie wspomina. Ostatnim były bowiem trzy odcinki Kombinacji Dejaniry opublikowane wiosną 1950 roku. Trzeba zaznaczyć, że jako niewątpliwy człowiek Renesansu (reżyser, aktor, intelektualista, radiowiec – ileż ról kulturowych i społecznych odegrał!) Nowakowski zajaśniał jako autor krótkich form prozatorskich już przed wojną. Pierwsze książki – Wymarsz (1917), Przylądek dobrej nadziei (1931) czy Rubikon (1935) ‒ to przecież bezspornie kolekcje nowel ukazujących się wcześniej w gazetowych epizodach. Syty czytelniczego uznania (poza gratulacjami Folkierskiego otrzymał na przykład list „od jakiegoś Grzesika”, zawierający prócz pochwał „Postal Order na 21 szylingów”, które przeznaczy „na jakiś cel”AE AW/CCXXVII/1. Dalsze cytaty z korespondencji w tej samej lokalizacji.[23]) pisarz znów podejmie ryzyko. Asekuruje się 29 marca 1950 roku w poczcie do „Grydza”:

Znając Twój kapryśny gust, przesyłam Ci tylko próbkę – może całkiem – bez wartości. Jest to opowiadanie, zakrojone na olbrzymią miarę. Jeśli nie skorzystasz, nie skrzywię się.

Nie może doczekać się opinii redaktora i 2 kwietnia żartobliwie ciśnie:

Zrobiłeś mi potworną przykrość, zawieszając wyrok w sprawie Kombinacji Dejaniry na przeciąg tak długich kilku dni… Nie wiesz, czym one są dla artysty!

Krąży wokół tematu również 10 kwietnia: 

Przeglądając, w związku z imieniem „Ewa” (Kombinacja Dejaniry) Twój prezent, mianowicie oksfordzki słownik imion, dowiedziałem się, że imię „Ewa” stało się w Anglii popularne szczególnie od 1852 r[oku], a to wobec sukcesu książki [Harriet Elisabeth] Beecher-Stowe. Dziwne, prawda?

Ma na myśli Chatę wuja Toma, której w tym czasie poświęci brawurowy esejZ. Nowakowski, Chata wuja Toma, „Wiadomości” 1950 nr 15/16 (210/211).[24]. W tymże liście przedstawi projekt publikacji nowego opowiadania pod pseudonimem:

Teraz kwestia najważniejsza. Nie wstydzę się bynajmniej Kombinacji Dejaniry, ale sądzę, że lepiej byłoby to drukować systematycznie, jakby w odcinku powieściowym, nie pod moim nazwiskiem. Przyjmijmy, że to napisał nowy „talent”, jakiś np. Jan Kowalski. Kto wie, czy ludzie nie złapią się na to. Byłoby pewne urozmaicenie. Ja ze swej strony mogę przyrzec, że – oczywiście, gdybyś sobie tego życzył – mogę dostarczać raz na tydzień pewnej ilości kartek. Trochę bawi mnie ten wariacki pomysł, w stylu jakiegoś [Herberta George’a] Wellsa. Powtarzam, że nie wstydzę się, ale kieruje mną interes „Wiadomości”. Na pewno nikomu nie przyjdzie do łba, że to ja pisałem.

W końcu niespokojny twórca doczeka się oceny. Reaguje na nią 12 kwietnia i wyjaśnia:

Kwestia tej „antysemickiej” – jak ją raczyłeś określić – powieści. Wyobrażałem sobie, że może ona stanowić niezdrową atrakcję, dlatego wysunąłem projekt drukowania co tydzień, jako dzieła nieznanego, młodego talentu. Oczywiście kompromis z sumieniem artystycznym, chociaż wcale nie hańbiący. Trzeba coś zrobić dla czytelnika. Nigdy takiej rzeczy nie było. To jest porywająco świeże i głupie, i pełne niepokoju. Sądek, Napoleon Sądek, nie napisałby rzeczy bardziej intrygującej. Zastanów się nad tym raz jeszcze. I pseudonim to też nienajgorszy pomysł.

Przywołanie Napoleona Sądka (przedwojennego scenarzysty filmowego znanego między innymi z Dodka na froncie czy Pawła i Gawła) ma specjalną wymowę. Był on przez lata znanym twórcą najpopularniejszych powieści sensacyjnych drukowanych na łamach „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” – najważniejszej gazety niepodległościowego Wychodźstwa. Niedługo wcześniej, w 1949 roku, ogłosił tam najpopularniejsze chyba dzieło emigracyjnej pop-kultury – kryminał Strzał na Earls CourcieZob.: P. Chojnacki, „Krzywa ścieżka pielgrzymstwa” Napoleona Sądka (cz. 1), „Tydzień Polski” 2017, nr 29 (3051): http://www.tydzien.co.uk/artykuly/2017/07/24/krzywa-sciezka-pielgrzymstwa-napoleona-sadka-cz-1/; tenże, „Krzywa ścieżka pielgrzymstwa” Napoleona Sądka (cz. 2), „Tydzień Polski” 2017, nr 30 (3052): http://www.tydzien.co.uk/artykuly/2017/08/15/krzywa-sciezka-pielgrzymstwa-napoleona-sadka-cz-2/ [dostęp: 6.12.2023].[25]. „Cham” – Wacław A. Zbyszewski ubolewać będzie z tego powodu:

Piszę to wszystko z głębokim smutkiem, 95% emigracji w Anglii kształci się, rzecz jasna, na „Dzienniku Polskim”, [a] Napoleona Sądka uważa za naszego współczesnego wieszcza […]W.A. Zbyszewski, Polski Londyn po siedmiu latach, „Kultura” 1959, nr 6 (140), czerwiec–lipiec, s. 60.[26].

Wreszcie 7 maja 1950 roku w „Wiadomościach” ujrzał światło dzienne pierwszy odcinek zamierzonego cykluZ. Nowakowski, Kombinacja Dejaniry, „Wiadomości” 1950, nr 19 (214).[27]. Wywołał zróżnicowane reakcje. Kazimierz Wierzyński pytał Grydzewskiego natychmiast po lekturze:

Napisz mi też, co oznacza felieton Z[ygmunta] Nowakowskiego Kombinacja Dejaniry – antysemityzm, wizje bomby atomowej czy pamflet na Anglików? Skąd te śledzie? Co znaczy Adam i Ewa na końcu? I w ogóle, czy to wszystko cokolwiek znaczy? Nie rozumiem ani słowa. Podobnie Halusia [Halina Wierzyńska – P.Ch.]. Podobnie, zdaje się, Leszek [Jan Lechoń – P.Ch.]. I zapewne wszyscy ludzie. Tylko się nie gniewaj i przez przekorę nie napisz coś wręcz przeciwnego, niż myśliszM. Grydzewski, K. i H. Wierzyńscy, Listy, t. II, oprac. B. Dorosz przy współpracy P. Kądzieli, Warszawa 2022, s. 359 [list z 19 maja 1950 roku].[28].

Skonstatujmy, że prowadzący potężną korespondencję poeta, powtórzy dosłownie pierwszą frazę w wysłanym tego samego dnia liście do Lechonia. Doda tylko po bezradnym „O co chodzi?” wyrok na autora: „To wariat”J. Lechoń, K. Wierzyński, Listy 1941–1956, oprac. B. Dorosz przy współpracy P. Kądzieli, Warszawa 2016, s. 276.[29]. Drugi Skamandryta odpowie nazajutrz:

[…] zdaje się, że to oznacza bombę atomową – ale myślę też, że oznacza, że on jest wariat, co wynika też i z jego prywatnych listów.

I uzupełni ze zrozumieniem:

Ostatecznie zwariować na emigracji, jeśli się było prawdziwym patriotą i prawdziwym megalomanem jednocześnie – nie jest takie dziwneTamże, s. 280 [list z 20 maja 1950 roku].[30].

W niezwykle starannym opracowaniu powyższej korespondencji Beata Dorosz streści wzbudzający tak żywą reakcję utwór. Wedle jej interpretacji opowiadanie

[…] łączy w sobie elementy fantastyki z horrorem i humorem; przedstawia sytuację meczu piłkarskiego między drużynami z Tel Avivu i Londynu, zakłóconego przez tajemnicze pojawienie się na stadionie substancji żrącej, które zmusiło i piłkarzy, i ochraniających ich policjantów oraz niektórych widzów do roznegliżowania sięTamże, s. 278.[31].

Prawdę powiedziawszy, mieliśmy do czynienia z bardziej masową plagą samozapłonu garderoby o określonych kolorach… W zachowanych śladach komunikacji Lechonia i Grydzewskiego pomiędzy a 30 marca a 10 lipca zieje luka, nie znajdziemy więc oceny, jaka zapadłaby na tej linii. Uprzedzając nieco wypadki, przytoczmy reakcję Nowakowskiego na przesłaną przez Grydzewskiego opinię:

Jeśli chodzi o reakcję Wierzyńskiego, uważam ją za całkowicie uzasadnioną. Tak reagowali wszyscy, bo nie mogli zareagować inaczej. No, stało się. Nie chcę wracać do sprawy beznadziejnej w samym założeniuAE AW/CCXXVII/1 [list z 4 czerwca 1950 roku].[32].

Cóż się stało? Żali się pisarz, niezrozumiany, 15 maja:

Zmartwiony jestem faktem, że nie uwzględniłeś ani jednej z mych próśb w sprawie Kombinacji Dejaniry. Szkoda, że to nie ukazało się pod pseudonimem! Jeśli już chciałeś przecież dać moje nazwisko, dodatek l’art pour l’argent [sztuka dla pieniędzy – P.Ch.] nie zaszkodziłoby. Jeśli tego nie dałeś, sądzę, że trzeba było zaznaczyć, że to jest początek albo fragment powieści. Nie ma tego, jak nie ma i „cdn”. Ludzie wcale inteligentni mówili mi, że zupełnie nie rozumieją tego kawałka, który wydrukowany został jako całość. Szkoda! Wydaje mi się, że czasem trzeba sobie nawzajem ustępować, albo przynajmniej udawać, że się nie ma racji, choćby się ją miało. Ja tak postępuję od dobrych kilku lat w stosunku do Ciebie, udając stale, że nie mam racji.

Gorzkie konstatacje zamknie postscriptum:

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ostatnie zdanie (o raju) w Kombinacji Dejaniry jest dosłownym cytatem Chrystusa. Dlaczego nie zwróciłeś mi na to uwagi?

„Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeszcze dziś będziemy w raju”… Nie znalazł się w nim ani w siódmym niebie autor… Okres ten to także ostatnia faza walki Nowakowskiego o utrzymanie wpływu na tygodnik – w stopniu podobnym, jak miało to miejsce z wojennym wcieleniem czasopisma. „Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie” podpisywał nawet swym nazwiskiem jako naczelny. Teraz zarzucał (słusznie) Grydzewskiemu: „Usunięty przez Ciebie z redakcji…”Tamże, list z nagłówkiem „Niedziela”, zapewne 26 maja 1950 roku. [33]. A redaktora męczyć musiały chyba wyrzuty sumienia za niestaranne potraktowanie tekstu. Janusz Kowalewski wyjaśniał mu z przejęciem:

[…] nazwałem szmirą początek powieści Tadeusza Nowakowskiego w „Dzienniku”, a nie Zygmunta w „Wiadomościach”. Co do p. Zygmunta zgadzam się z Panem całkowicie. Uważam, że to jest nadzwyczajne [sic!]. Ja, być może jestem zaślepiony Panem i Zygmuntem Nowakowskim – mam dla obu Panów wielki podziw. Uważam, że co się ukazuje w „Wiadomościach”, musi być dobre.

Młody pisarz kontynuuje „zaloty”:

Było mi cały dzień przykro, że Pan przez ten jeden dzień uważał mnie za takiego żłoba, który nie poznał się na tym kawałku Nowakowskiego z „Wiadomości”.

Nic dziwnego, że Kowalewski wzbudził bunt redaktora, gdyż w poprzedniej korespondencji drążył:

Co JWPan sądzi o początku powieści Nowakowskiego? Według mnie – niebywała szmira. Nigdy bym nie przypuszczał, że tego rodzaju zdolności mogą się tak wypaczyć. Jest to tym dziwniejsze, że przecież nie zmusza go nędza do tego rodzaju błazeństwaJ. Kowalewski, Listy do redaktorów „Wiadomości”, oprac. i przypisami opatrzyła P. Matysiak, konsultacja edytorska B. Dorosz [dwa listy napisane między 1950 a 1951 rokiem], s. 194, 195.[34].

Miał na myśli powieść odcinkową Panna z drugiego piętra, która pojawiła się „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza” w 1950 roku. Zadziwi, że Grydzewski w ogóle brał pod uwagę, iż ocena mogła dotyczyć dzieła Zygmunta, a nie jego „przyszywanego siostrzana” – Tadeusza… „Wuj” również dzieli się z redaktorem 13 maja opinią:

Okropna jest powieść T. Nowakowskiego! Ten młody człowiek stoi całkiem nieźle finansowo i nawet ma trochę oszczędności, nie pojmuję więc, dlaczego tak się prostytuuje.

Donosi dalej 24 maja:

Przesyłam ci dalszy ciąg tej bujdy, do której straciłem zupełnie serce w związku ze sposobem podania jej początku czytelnikom. Nie będę ani trochę martwił się, jeśli wrzucisz tę rzecz do kosza.

Prawdopodobnie dwa dni później wyekspediował ostatnią część feralnej całości: „Załączam skrypt, który przeleżał się u mnie kilka tygodni”. Nowe części – Samson i sędzia oraz Hamlet ‒ wydrukowane zostały 28 maja i 25 czerwca„Wiadomości” 1950, nr 22 (217) oraz „Wiadomości” 1950, nr 26 (221).[35]. Niestety cierpieniom nie było końca. Nowakowski skarży się Grydzewskiemu 27 maja:

Do rozmaitych przykrości, złączonych z drukiem tej etiudy, dodałeś jeszcze jedną, skreślając samowolnie pewne partie w tym rozdziale i w rozdziale II-im. Przecież to nie publicystyka, lecz proza – przynajmniej [w] założeniu – artystyczna, za którą odpowiedzialność przyjmuje tylko i wyłącznie autor.

W efekcie tych machinacji nie jesteśmy w stanie zorientować się co do rzeczywistej jakości i nawet treści trzyczęściowej (zapewne niedokończonej) „etiudy”, której fragmenty nazwie Zygmunt Markiewicz, jakby na pociechę – „dobrymi humoreskami fantastycznymi”Z. Markiewicz, Proza beletrystyczna…, s. 168.[36]. Wpadnie zaraz jej autor w dziennikarskie sidła, z których nie wyrwie się już na wycieczki w stronę „artystycznej prozy”. W liście do Zofii Josztowej, 2 listopada 1953 roku wyzna:

Robota całotygodniowa sprowadza się do jednego felietoniku dla „Dziennika” [ma na myśli „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” – P.Ch.] i do jednej pogadanki „historycznej” dla Radio Free Europe. Zaczynam rozmaite większe rzeczy, ale po jednym rozdziale, po jednej scenie, odkładam robotęBiblioteka Polska POSK w Londynie, BPL 189/ Rps.[37].

Lecz już niedługo wróci do dostarczania stałych „kronik” i „listów” dla „Dziennika Polskiego” w Detroit i „Nowego Świata” w Nowym Jorku. Będą więc to już cztery „kawałki” w tygodniu… I tak przez całą następną dekadę. Do najwierniejszej przyjaciółki, dawnej damy serca – Róży Celiny Otowskiej – śle w tym samym czasie do Krakowa słowa:

No, już za późno! Gdybym wiedział przed laty piętnastu, że tak długo posiedzę w Anglii, urządziłbym się inaczej, ale teraz przestawić się na inną produkcję nie potrafięListy Zygmunta Nowakowskiego do Róży Celiny Otowskiej z lat 1953–1956, wstęp i oprac. J. Dużyk, „Rocznik Biblioteki Polskiej Akademii Nauk w Krakowie” 1992, R. 37 [list z 28 sierpnia 1955 roku], s. 23.[38].

Nowele z Detroit

Jaka konkretnie miałaby to być „inna produkcja” – trudno dziś powiedzieć. Tłumaczy się dalej Nowakowski 22 lutego 1957 roku:

Pracuję w dalszym ciągu bardzo dużo i ciągle mam jakieś zamówienia, lecz o tym, bym się wziąć mógł do jakiejś poważniejszej roboty, mowy nie maListy Zygmunta Nowakowskiego do Róży Celiny Otowskiej z lat 1957–1958, wstęp, oprac. J. Dużyk, „Rocznik Biblioteki Polskiej Akademii Nauk w Krakowie” 1993, R. 38, s. 191.[39].

Wraca do bolesnej kwestii 14 maja 1958 roku:

Pracuję po dawnemu, choć oczywiście z coraz większą trudnością. Poza tym zdaję sobie sprawę, że „wypisałem się”. Niby ludzie chwalą moje wypociny, ale przecież ja sobie zdaję sprawę z wartości tego, co piszęTamże, s. 210.[40].

Będzie się łudził się do samego końca – 9 maja 1962 roku kalkuluje po wielkiej akcji pomocowej emigracji pod hasłem „Oblęgorek dla Nowakowskiego”:

Mam w tej chwili tyle pieniędzy, że mógłbym, nie zarabiając wcale, żyć spokojnie i względnie dostatnio przez półtora roku, może więc lepiej byłoby wykorzystać tę sytuację, odłożyć na bok całą pracę zawodową, a wziąć się do pisania rzeczy serio i coś po sobie zostawić. Przecież wiecznie żyć nie będę.

Ale już w następnym liście melduje jak zwykle: „Po długiej chorobie i po urlopie bardzo mi trudno wciągnąć się do normalnej roboty”Listy Zygmunta Nowakowskiego do Róży Celiny Otowskiej z lat 1959–1963, wstęp, do druku podał J. Dużyk, „Rocznik Biblioteki Polskiej Akademii Nauk w Krakowie” 1994, Rok 39, s. 290 [list z 28 maja 1962 roku], s. 291.[41]. Normalnej roboty… Codziennie jeden „kawałek”. Imponuje, ale i zatrważa regularność oraz częstotliwość żurnalistycznej krwawicy schorowanego siedemdziesięciolatka. Chciałoby się rzec: nieszczęśliwego narodu syn nieszczęśliwy…

Kontrując złośliwy osąd Terleckiego, wydestyluje Nowakowski dekadę wcześniej jeden z węzłowych składników swej – wtedy jeszcze – różnorodnej twórczości:

Detroicki „Dziennik Polski” wydrukował z górą 100 (sto) moich nowel i krótkich opowiadań, które nieznane są moim czytelnikom w Anglii. Gotowy dawno wybór tych nowel czeka i czekać będzie do śmierci na wydawcęZ. Nowakowski, Nie tylko publicystyka…[42].

Poddana korekcie i opatrzona nagłówkiem Nowele detroickie kompozycja obyczajowych obrazków z życia powojennego Wychodźstwa ciągle spoczywa w archiwum pisarza w LondynieArchiwum Z. Nowakowskiego w Bibliotece Polskiej POSK w Londynie, BPL 01255/8/ Rps.[43]. Autorska selekcja obejmuje tuzin tekstów, prawdopodobnie tylko z lat 1947, 1949 i 1950. Nie przy wszystkich zachował się opis dający szansę na umiejscowienie bibliograficzne. Jeśli kolejność nie jest dziełem przypadku (ktoś mógł, składając dokumenty, pomieszać wycinki) to niedoczekana książka zawierałaby tytuły: Chorągiewki, Spotkanie (5 marca 1949 roku), Poezja średniowieczna, Zwięzły kurs, Sono Felice! (20 grudnia 1947), Perché? (tytuł wydrukowanej wersji – Dlaczego?), Pasieka w Checkenham, Bukiet róż (22 stycznia 1949), Tajemnica Józefa Sokoła (18 października 1947), Ulica Słowików (24 grudnia 1948), Limited (17 stycznia 1948) oraz Jabłkowe drzewo (16 grudnia 1950).

„Dziennik Polski” („Polish Daily News”), zwany popularnie „Detrojczakiem”, powstał jako gazeta starej emigracji w USA w 1904 roku. W bibliotekach i archiwach trudno dostępny, nigdzie chyba w komplecie, a choć obecny w sieci, to niestety tylko z lat, w których akurat Nowakowski nie mógł publikować1904, 1919, 1965–1985, Dziennik Polski Digitization Project: https://www.digitaltotes.com/Site.aspx?SITEID=0a9e7c89-9e9a-44ec-a10f-bee4c46dbcdf[44]. Przy okazji cząstkowych kwerend udało się zlokalizować jeszcze cztery klasyczne „detroickie nowele”: Lekki zarobek (21 lutego 1947 roku), Gwiazdkę historyków (24 grudnia 1951 roku), „Bądź wola Twoja…” (15 marca 1952 roku) i Sorry Sir!, (9 sierpnia 1952 roku). Piąta to dialog wiedziony w pierwszej osobie (Autobus nr 38, 18 października 1952 roku), któremu daleko wszakże do formuły felietonu. Nawet z tego skromnego ułamka łatwo się zorientować, że opowiadania powstawały również po 1951 roku, a przecież współpraca pisarza z gazetą trwała prawie do końca jego życia. W liście do Róży Celiny z 15 kwietnia 1962 roku przyznawał:

W tej chwili obsługuję tylko jedno pismo, mianowicie londyńskie, a przestałem pisać do Nowego Jorku i do DetroitListy Zygmunta Nowakowskiego do Róży Celiny Otowskiej z lat 1959–1963…, s. 288.[45].

A oba tytuły zza Oceanu „obsługiwał” od 1945 roku. Na pewno więc liczba opowiadań jest grubo większa od zadeklarowanego pułapu. Wymienione twory (z wyjątkiem czterech) sygnował pseudonimem „Jan Sidzina”, wywiedzionym od miejsca pochodzenia ojca-górala. Także we fragmencie powieści Człowiek bosyFragment ukazał się [w:] „Wiadomości” 1947, nr 45 (84).[46] (która mogłaby stać się przedmiotem odrębnego artykułu) jeden z bohaterów nosi nazwisko Sidzina. Kwestia kryptonimów stała przedmiotem zabawnych mistyfikacji. Mrugał Nowakowski do Mieczysława Grydzewskiego 19 lipca 1947 roku, że prócz niego „równocześnie niejaki p. Ślusarczyk pali się do napisania recenzji. Mniemam, że to będzie urozmaicenie. Co o tym sądzisz?”. Ciągnął żart nazajurz:

P[an] Karol Ślusarczyk (może by go pisać Ślósarczyk?) przesyła za moim pośrednictwem artykuł o The Miracle od the Bells. O ile reflektujesz, zrobisz młodemu chłopakowi wielką przyjemność i zachęcisz do dalszej pracy Tokarza, Krawczuka, Bednarza, Pasamonika itd. Nadto, o ile reflektujesz, wiedz, że Ślósarczyk jest w biedzie ogromnej […] musi we wtorek zapłacić mieszkanieAE AW/CCXXVI/4.[47].

Ostatecznie artykuł o książce Russella Janney’a ukazał się sygnowany przez NowakowskiegoZ. Nowakowski, Pan Bóg i humbug, „Wiadomości” 1947, nr 34 (73).[48]. Domyślamy się, że w tle cytowanych wyżej przekomarzań stały zarzuty redaktora tyczące nadreprezentacji Nowakowskiego wśród autorów tygodnika. Niezrażony, pisarz powróci do podobnych utarczek 17 kwietnia 1950 roku przy druku Kombinacji Dejaniry. Jeszcze było mu do śmiechu:

Wiesz, ten Kowal to talent! Duży talent! Słowo honoru! Gratuluję Ci prawdziwej trouvaille [franc.: oryginalny pomysł – P.Ch]. Jaka szkoda, że ten nowy pisarz zabłyśnie w „Wiadomościach” jak wspaniała gromnica. Cóż za żywość wyobraźni, jakie tempo, jaka ekspresja przy ogromnej dozie ironii. Gdzieś Ty go znalazł? To zapewne młody człowiek?

Znowu przedłuża kawał:

Wracam do Kowala. To człowiek z dużym talentem. Jego nazwisko wniosłoby pewną nowość. Jak dobrze się stało, że pewne rzeczy drukuje Nowakowski z dodatkiem imienia „Tadeusz”, a nie „Zygmunt”! Jeśli nie uwzględnisz mej prośby, w każdym razie dodaj podtytuł w nawiasie „L’art pour l’ argent. Powieść w założeniu artystycznym zarobkowa”AE AW/CCXXVII/1. List z nagłówkiem „Niedziela”, zapewne z 28 maja 1950 roku, może jednak wcześniejszy (21 lub 14 maja?).[49].

Zarobkowa… Na temat honorariów wypłacanych przez polonijną prasę zza Oceanu krążyły wśród emigrantów mity. Jerzy Giedroyc wtajemniczał 4 sierpnia 1954 roku Juliusza Mieroszewskiego – oburzonego wysokim rzekomo poziomem życia Józefa Mackiewicza:

On doskonale zarabia, gdyż masę drukuje w detroickim „Dzienniku Polskim” (naprawdę kilometry) […]J. Giedroyc, J. Mieroszewski, Listy 1949–1956, cz. 1, wybrał i wstępem poprzedził K. Pomian, przypisami i indeksami opatrzyli J. Krawczyk i K. Pomian, szkicem o Mieroszewskich i Mieroszewskim uzupełnił P. Wandycz, Warszawa 1999, s. 406.[50].

„Ja piszę artykuły do różnych amerykańskich pisemek w ciągu godziny. Do «Wiadomości» piszę czasem tydzień albo dłużej”J. Mackiewicz, B. Toporska, Listy do Redaktorów „Wiadomości”, oprac. W. Lewandowski, wyd. 2, uzupełnione, opatrzyła przypisami N. Karsov, Londyn 2018 [list z 16 marca 1956 roku], s. 116.[51] – przyznawał się Grydzewskiemu „maratończyk”. Przesadzał nieco redaktor „Kultury” z miarą, lecz w przypadku Nowakowskiego byłby to już mniej wyolbrzymiony szacunek. Prześwietlany przez Londyńczyka Mackiewicz zdradza jednak w liście do Michała Kryspina Pawlikowskiego: „Detroit płaci śmiesznie mało”, przyznając zarazem, że tamtejszych tekstów nigdy nie czyta potem i nie widzi. Chociaż: „Mało mam stamtąd, ale zawsze coś niecoś”J. Mackiewicz, B. Toporska, Michał K. Pawlikowski. Listy, J. Mackiewicz, Dzieła, t. 34, Londyn 2022 [listy z 20 kwietnia i 12 czerwca 1953 roku], s. 31, 33, 35.[52]. Także Nowakowski, nadmieniając Celinie o „dwóch dziennikach amerykańskich”, ujawni, że „płacą bardzo mało”Listy Zygmunta Nowakowskiego do Róży Celiny Otowskiej z lat 1959–1963… [list z 16 marca 1961 roku], s. 268.[53]. Dzieli się Mieroszewski 11 sierpnia 1954 roku z Giedroyciem kolejną plotką, iż Stefan Ropp

[…] (z detroickiego „Dziennika Polskiego”) powiadomił Cata, że jak długo jest premierem, zwalnia go z obowiązków korespondenta londyńskiego i płaci mu 80 funtów miesięcznie!

Naigrywa się:

Czy jeżeli ja zostałbym premierem, to będę mógł przestać pisywać Listy z Wyspy, a Pan będzie mi płacił 100 funtów miesięcznie? Jeżeli tak – to poproszę o depeszę!J. Giedroyc, J. Mieroszewski, Listy 1949–1956, cz. 1…, s. 415.[54].

Stanisław Mackiewicz (podobnie jak Nowakowski) występował wtedy w gazecie z tygodniową kroniką. Zachęcony perspektywą dodatkowych dochodów Mieroszewski również podejmie regularną kooperację. Zdaje sprawę do Maisons Laffitte 11 listopada 1955 roku:

Piszę co tydzień korespondencję do „Dziennika Polskiego” w Detroit na 5 stron pisma maszynowegoCiż sami, Listy 1949–1956, cz. 2, wybrał i wstępem poprzedził K. Pomian, przypisami i indeksami opatrzyli J. Krawczyk i K. Pomian, szkicem o Mieroszewskich i Mieroszewskim uzupełnił P. Wandycz, Warszawa 1999, s. 183.[55].

Wyleje mu Giedroyc na głowę wiadro zimnej wody:

Co do „Dziennika Polskiego”, to – proszę wybaczyć szczerość – zrobił Pan głupstwo, zgadzając się na tak niskie honorariumTamże [list z 1 września 1955 roku], s. 138.[56].

Ale co znaczy „niskie”? Otóż redaktor naczelny zaproponował Mieroszewskiemu 10 $ za artykułTamże, przypis, s. 141.[57] [wszystkie dalsze podkreślenia – P.Ch.]. Skrupulatny Londyńczyk wykalkulował, że zarabia „w przeliczeniu 26 funtów miesięcznieTamże [list z 4 listopada 1956 roku], s. 448–449.[58]. Nie jest to wymarzona, premierowska pensja, prędzej „honorarium z dolnej granicy”, jak kwitował GiedroycJ. Giedroyc, J. Mieroszewski, Listy 1949–1956, cz. 1…, s. 138.[59].

Ile jednak uzyskiwał z tego źródła prominent Nowakowski? Wznawiając (przerwaną z powodów różnic w ocenie Radia Wolna Europa) współpracę, od 1 października 1955 roku otrzymywać miał 15 $ za artykuł (na razie jeden w tygodniu, docelowo – dwa)Listy Janusza Ostrowskiego z 15 sierpnia i 20 września 1955 roku, archiwum Z. Nowakowskiego w Bibliotece Polskiej POSK w Londynie: BPL 01255/2/ Rps.[60]. Dla orientacji podajmy, że jedna minuta nagrania felietonu historycznego w RWE wyceniona została przez Dyrektora Polskiej Sekcji na $3.50 za „minutę napisanego i przeczytanego skryptu”List J. Nowaka-Jeziorańskiego z 10 stycznia 1953, tamże. [61]. Zwykle pogadanka trwała nieco mniej niż kwadrans.

Czy więc niewzruszona optyka redaktora „Kultury” mówiąca: „Jeden «Dziennik Polski» z Detroit płaci nieźle” miała związek z rzeczywistością? Nie mylił się co do jednego: „Na przedruki w prasie polonijnej amerykańskiej nie ma rady, gdyż ich copyright nie obowiązuje”J. Giedroyc, J. Mieroszewski, Listy 1949–1956, cz. 2…, [list z 11 lutego 1955 roku], s. 51, 50.[62]. Nie zawsze wszak byli skłonni płacić. Mógł Nowakowski pocieszać się, że praca dla tej gazety „jest łatwa i zajmuje mało czasu”Listy Zygmunta Nowakowskiego do Róży Celiny Otowskiej z lat 1959–1963…, s. 268.[63]. Mieroszewski przejawiał innego rodzaju wymagania: „Nudzi mnie potwornie pisywanie do tego «Detroiczaka», zwłaszcza że poziom i kierunek tego piśmidła jest koszmarny”J. Giedroyc, J. Mieroszewski, Listy 1949–1956, cz. 1…, s. [list z 4 listopada 1954 roku], s. 448–449.[64].

Nieprzychylna milknącemu weteranowi nowelistyki Maria Danilewicz-Zielińska widziała go w nekrologu z 1963 roku „organicznie niezdolnego do rozsądnej gospodarki pokaźnymi w pewnych okresach dochodami”, do której to cechy „dołączyła się coraz realniejsza groźba utraty wzroku”. A przecież: „Oczy i zdolność czytania decydowały o zarobkach”. Żalił się Nowakowski Grydzewskiemu po operacji katarakty:

Boję się, że w związku z mą chwilową niezdolnością do roboty mogę utracić którąś z moich posad, np. w Monachium albo w Detroit, bo moje stanowisko w tych instytucjach wymaga ciągłościAE AW/CCXXVII/6 [list z 27 listopada 1959 roku].[65].

Danilewicz-Zielińska:

Ciągnął, wspierany przez przyjaciół, którzy nie zawiedli go w potrzebie, zdobywał się na zrywy w jego warunkach bohaterskie(m. l. d.) [M. Danilewiczowa], W oczach Londynu, „Kultura” 1963, nr 11 (193), s. 55.[66].

Czy nie przez ten pryzmat patrzyli nań Zygmunt Markiewicz i Zbigniew Grabowski? Pierwszy zrekapituluje: „Prawie każdy występ Nowakowskiego w dziedzinie opowiadania przynosi duże zadowolenie estetyczne”Z. Markiewicz, Proza beletrystyczna…, s. 168.[67]. Dla drugiego Nowakowski to „jeden z najlepszych twórców krótkich opowiadań od czasów Sienkiewicza”. A tłumaczył tak rzecz obcemu odbiorcyZ. Grabowski, Polish Literature in Exile, „Arena” 1961, nr 2, s. 5–19, cyt. za: Polska literatura emigracyjna, tłum. A. Skarbińska-Zielińska, „Archiwum Emigracji. Studia – Szkice – Dokumenty” 2009, z. 1 (10), s. 14.[68].

Wigilijna opowieść

Znamy chwilę, gdy doświadczony fechmistrz słowa dokonał wyboru i złamał jedno ze swych piór – to wysublimowane, najpierwsze, nowelistyczne. Relacjonował 17 czerwca 1950 roku Grydzewskiemu, z którym ciągle jest w przyjaźni, ale z którym nie może już współpracować:

Wiesz, że urżnąłem się u [Leszka] Kirkiena? Co gorsza, nie mogłem już złapać ani kolejki, ani autobusu, i dopiero gdzieś koło Baker Street znalazłem taksówkę. Jutro mam widzieć się z [Tadeuszem] Horką i mówić o ew[entualnej] mojej współpracy w „Dzienniku”. Ciekawy jestem, czy coś z tego wyniknieAE AW/CCXXVII/1.[69].

Wynikło. Co prawda – nie nowe powieści w odcinkach. Został nadwornym, cotygodniowym felietonistą „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”. Tego oczekiwali od niego diabelnie operatywni i cokolwiek mętni ówcześni wydawcy. Decyzja ta pieczętowała jego los. Nigdy już z bieżącej drobnicy się nie wydobędzie, choć rozsiewa na tej drodze całe garści pereł. Z literata pozostał człowiek-instytucja. Czyżby obywatelską służbą i użytecznością tekstów wetował sobie rozstanie z beletrystyką i dramatem?

Zwierzał się Zofii Josztowej:

Zabijają mnie rozmaite funkcje natury społecznej, ale nie mogę ich zrzucić z siebie. Czasem trafiają się i sukcesy w stylu tych, jakie miewałem bardzo często w Polsce. Moi czytelnicy amerykańscy („Dziennik Polski” w Detroit) złożyli sporo pieniędzy na bursę dla sierot w Londynie. Jakoś poruszył ich kieszenie szczęśliwy artykuł Ratujmy wiosnę!

Relacjonuje, jak pomógł wielodzietnej rodzinie „dipisów” (D–P od displaced persons, uchodźcy), co utknęła w amerykańskiej strefie Niemiec:

Mają ci państwo Madejowie aż sześciu synów – wszystko pokolenie wojenne. Oczywiście, z takim dorobkiem trudno aspirować do wizy. Niemniej, jakiś mój felieton sprawił, że Polacy amerykańscy zaopiekowali się tą familią […]w ogóle zaadoptowali tych małych sześciu zbójów. Byłem naprawdę zdumiony tym efektem mego felietonu! Inne są mniej szczęśliweBiblioteka Polska POSK w Londynie, BPL 189/ Rps [list z 30 grudnia 1949 roku].[70].

Tytuł Ratujmy wiosnę! brzmi jak parafraza nagłówka głośnego i skutecznego „odcinka” z „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” Dokarmianie wiosny z 1932 roku„IKC”, 18 kwietnia 1932, przedruk [w:] Z. Nowakowski, Lajkonik. Wybór felietonów lat 1931–1939, oprac. H. Markiewicz, Kraków 1975, s. 433–436.[71]. Zaowocował on jednym z długiego szeregu sukcesów, o których wspominał – przyczynieniem się do wybudowania nowej szkoły w Trzęsówce i inną pomocą dla mizernej podkarpackiej wsiWięcej o związkach Nowakowskiego z Trzęsówką i właścicielką tamtejszego dworu Różą Celiną Otowską w monografii: P. Chojnacki, Reemigrejtan. KIEDY ZYGMUNT NOWAKOWSKI WRÓCI WRESZCIE DO KRAKOWA?!, Kraków 2019, s. 195–207.[72]. Drugi „wiosenny” tekst przyniósł „ileś tam tysięcy dolarów”. Idąc za ciosem, na potrzeby Antokolu (londyńskiego domu dla starszych emigrantów) ukuł hasło Ratujmy jesień!, ale ten felieton „nie chwycił, chociaż napisany był z fajerem. […] Kapnęły dwa małe datki i koniec”Z. Nowakowski, QFFFC, „Wiadomości” 1951, nr 31 (279).[73]. W sprawie wielodzietnej gromadki „kropnął” artykuł pod wymownym tytułem Madejowe łoże:Myślę sobie: hyci albo nie hyci?”Tenże, Gedeminowicze…[74]. „Hycił” – „znaleźli się Polacy, którzy pomogli tej rodzinie dostać się do Stanów Zjednoczonych”Tenże, Prezent dla Bieruta, „Dziennik Polski” (Detroit), 10 lutego 1954.[75].

Dopytywał 29 listopada 1946 roku: „Czy mam myśleć o felietonie «gwiazdkowym» i na kiedy?”AE AW/CCXXVI/3.[76]. Wtedy „Grydz” nie wyraził zainteresowania, ale zdarzyło się w 1954 roku, że wspólnie spożyli wieczerzę. Narzekał po niej Nowakowski: „Jedzenie było świetne, ale za obfite dla mnie” (siedem potraw, wśród nich… pieczarki z migdałami!)AE AW/CCXXVII/5 [list z 26 grudnia 1954 roku].[77]. Niekiedy propozycje świątecznych wystąpień nadchodziły z zewnątrz. Prosząc rok wcześniej o nagranie okolicznościowego „orędzia”, Jan Nowak-Jeziorański kadził, że przed wojną stały się one „niemal tradycją” (podobnie jak audycje Kornela Makuszyńskiego). Kierownik Polskiej Sekcji RWE deklarował, że rozgłośnia stara się

[…] w miarę możliwości i szczupłych środków naśladować przedwojenny program wigilijny Polskiego Radia. To właśnie natchnęło mnie, aby Pana Doktora zaprosić do wygłoszenia wigilijnego przemówieniaList J. Nowaka-Jeziorańskiego z 2 listopada 1953 roku. Archiwum Z. Nowakowskiego w Bibliotece Polskiej POSK w Londynie: BPL 01255/2/ Rps.[78].

Inspirować musiała pamięć i o przeszłych recenzjach. Walerian Charkiewicz postawi w 1935 roku obok siebie trójcę: Makuszyński, Nowakowski, Ossendowski naszej młodzieży na Gwiazdkę. Na tapetę weźmie: W polskiej dżungli Ferdynanda Ossendowskiego, Awantury i wybryki małej małpki Fiki-Miki Makuszyńskiego oraz Złotówkę Manoela Nowakowskiego. Jej autor oszacuje dwa lata później serię opowiadań dla młodzieży na „już ponad setkę”(PIL), Zygmunt Nowakowski o swych pracach i planach literackich, „IKC”, 22 listopada 1937.[79]. Dziennikarz „Słowa” wróży z fusów:

Oto trzej pisarze, którzy mają największą w Polsce ilość czytelników i cieszą się, czy też martwią, niezwykłą popularnością. Oto zarazem trzej nieszczęśliwcy (właściwie dwaj, bo Nowakowski może jeszcze opamiętać się), którzy wskutek niezwykłej intensywności produkcji literackiej, nie doczekają się żadnej monografii literackiej, opracowanej przez nudzącą się, smutną pannę, absolwentkę humanistykiW. Charkiewicz, Makuszyński, Nowakowski, Ossendowski naszej młodzieży na Gwiazdkę, „Słowo”, 17 grudnia 1935.[80].

„Opamiętaniu” nie pomogły nadchodzące czasy. W 1940 roku mocuje się z przedmową do albumu kolęd w układzie Adama Harasowskiego (ukazują się także po angielsku w Glasgow). W epoce, gdy nie stanie „nawet wołu i osła, które by ciepłem własnym ogrzać mogły Dzieciątko” nada wprowadzeniu prosty tytuł:

Moc truchleje, gdy Bóg się rodzi, gdy rodzi się ten Bóg wzgardzonyokryty chwałą”! Jest to Bóg potężny, Bóg sprawiedliwy. Z nim razem rodzi się dobroć, miłość, prawda, pokój ludziom na ziemi. Razem z tym Bogiem rodzi się i kara. Kara surowa. Dlatego moc truchleje”!Z. Nowakowski, Moc truchleje, [przedmowa do:] A. Harasowski, Z. Nowakowski, J. Śliwiński, Polish Christmas Carols – Najpiękniesze polskie kolędy, Glasgow 1940, s. 2. Były też wydania w 1942 i 1955 roku. Zob.: P. Chojnacki, „Wilija wiliji świętej Wiktoryji”. Kłaniam się pani Harasowskiej, „Dziennik Polski” (Kraków), 23 grudnia 2021: https://plus.dziennikpolski24.pl/wilija-wiliji-swietej-wiktoryji-klaniam-sie-pani-harasowskiej/ar/c15-15967263 [dostęp: 6.12.2023].[81].

Długo obce potęgi musiały drętwieć… W 1955 roku zdaje mu się: „Wyraźnie słyszę tę kolędę, najpiękniejszą z kolęd polskich, więc polonez «Bóg się rodzi…»” Z. Nowakowski, Zapraszam mgłę, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 24 grudnia 1955.[82]. Zabrzmi ta „kolęda-polonez” i trzy lata wcześniej: „Poezja doskonała, potężna, porywająca, godna Szekspira. Jakaż śmiałość w tych przeciwieństwach […]”. No i melodia „pełna prawdziwej mocy, wzniosła, targająca duszę na strzępy niczym niemal polonez Szopena”Tenże, Która najpiękniejsza?, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 24 grudnia 1952.[83]. I znów rok 1955:

Słyszę! […] Przecie mam uszy i oko! Słyszę tylko tę kolędę i widzę choinki. […] Idę przez ten gęsty las choinek, myli mi się droga, lecz nie spytam nikogo, ani policjanta, ani przechodnia, bo dzisiaj nie potrafię sklecić najprostszego zdania po angielsku […] Ulatniają mi się z głowy najprostsze słowa. […] Umiem tylko po polsku.

Niby: „Jestem nie w Londynie, ale zupełnie gdzie indziej, u siebie, albo nawet u matki, w domu dzieciństwa mego, w domu, któremu niegdyś nadałem nazwę Przylądka dobrej nadzieiTenże, Zapraszam mgłę, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 24 grudnia 1955.[84]. A książka ta zawiera rozdział Choinka Zosi, o umierającej na cukrzycę córeczce hrabiów z krakowskiego sąsiedztwa, w związku z czym: „Wilia była jakaś dziwna, a dopiero gdy podano kutię, jakoś rozbawiliśmy się”. Mały Zygmunt i bracia. Przesmutną opowieść rozświetli kilka zdań:

Bo babcia powiedziała nam, że tam, na Ukrainie, chłopi w wieczór wigilijny rzucają łyżkę kutii na powałę, aby z tego wróżyć o urodzaju. Nie trzeba nam było tego dwa razy powtarzać.

Chłopięca przepowiednia dobrze rokuje mużykom, ale mama się gniewa: „Plamy na białym suficie zostały”Tenże, Przylądek dobrej nadziei, Londyn 1957, s. 79–80. Reminiscencje innych Świąt Bożego Narodzenia zawiera również rozdział pod tytułem Sól na wargach, tamże s. 325–330.[85]. Nie przy świątecznej okazji pojawi się inne wspomnienie – o aktorze Leonie Wyrwiczu. Z czasów „orędzi”, z czasów pisania powieści:

Co roku ciągnąłem go na „gwiazdkę” i na święcone, które urządzała krakowska YMCA dla gazeciarzy i dla bezdomnych chłopców. Leon, w te dni będąc lekko pod gazem, nie odmówił mi nigdy. Szliśmy tedy, ja miałem mowę, on zaś podczas tej mowy umierał z tremy, po czym zaczynał monologi, którym końca nie było. Audytorium za nic nie chciało go puścić. Bisował, sypał naddatki, pytał tych chłopaków, jakiego sobie życzą monologu, był niezmordowanyTenże, Hejnał dla Wyrwicza, „Wiadomości” 1951, nr 22 (270).[86].

„Gwiazdka” z „jajeczkiem” się miesza… Lecz materiały wielkanocne Nowakowskiego, to osobna kategoriaNadmieniałem o niej: P. Chojnacki, Krytyka i historia. O „Scenie w kaplicy” Zygmunta Nowakowskiego, „Twórczość” 2022, nr 7/8 (920/921), lipiec–sierpień, s. 134–139, fragment: https://tworczosc.com.pl/artykul/krytyka-i-historia-o-scenie-w-kaplicy-zygmunta-nowakowskiego/ [dostęp: 6.12.2023]. Wstęp do: Z. Nowakowski, Scena w kaplicy, tamże, s. 140–145.[87]. Już w pierwszym roku współpracy Nowak-Jeziorański proponuje nagranie dziesięciominutowego felietonu świątecznego:

Byłby on nadany przez nas w chwili, kiedy ludzie w Polsce siadają do stołu wigilijnego […] aby umożliwić słuchaczom zapomnienie na chwilę o rzeczywistości, w jakiej się znajdują.

Stąd prośba, by mówca uniknął „jakichkolwiek momentów nostalgii i smutku”List J. Nowaka-Jeziorańskiego z 2 listopada 1953 roku. Archiwum Z. Nowakowskiego w Bibliotece Polskiej POSK w Londynie: BPL 01255/2/ Rps.[88]. Stara się Nowakowski zachować pogodny nastrój nie tylko w 1952 roku. Zadanie to nie lada, przecież obecnie: „Świąt «wesołych» być nie może. W jaki sposób?”Z. Nowakowski, Jedno z życzeń, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 24 grudnia 1953.[89], w ogóle teraz – „cóż za nonsens myśleć o «świętach»!”Listy Zygmunta Nowakowskiego do Róży Celiny Otowskiej z lat 1953–1956…, [list z 4 grudnia 1953 roku], s. 199.[90]Kilkakrotnie w felietonach rachował liczbę wygnańczych wigilii. W perspektywie piętnastej duma:

Spędzę ją jutro samotnie, przy stole zasłanym nie białym jak śnieg obrusem, ale życzeniami, które od dwóch tygodni przynosi mi pocztaZ. Nowakowski, Jedno z życzeń…[91].

Trzy lata wcześniej pomstuje: „Te życzenia to klątwa prawdziwa!”. Biada:

Tego tylko nauczyliśmy się od tubylców, tylko w tym ich naśladujemy, zamiast uczyć się od nich cnót praktycznych, więc np. pogardy dla dobrej kuchni, lojalności wobec sprzymierzeńców albo zupełnego braku pamięci […]Tenże, Eugenia Jerychońska, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 21 grudnia 1950.[92].

Nowy zwyczaj męczył go i wracał doń nie raz – zarówno w korespondencji, jak i w publicystyce. W 1956 roku zamieści apel:

Ludziom, którym nigdy najmniejszej krzywdy nie wyrządziłem, a którzy mnie krzywdzą, przesyłając najlepsze życzenia świąteczne i noworoczne, wybaczam po raz ostatniTenże, Próba bilansu, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 5 stycznia 1956.[93].

W utyskiwaniach nie pozostawał osamotniony. Lizus–Kowalewski dopytywał 25 grudnia 1950 roku Mieczysława Grydzewskiego: „Nie wiem, jaki jest Pański pogląd na życzenia świąteczne, bo mój całkowicie zgodny z opinią Nowakowskiego”J. Kowalewski, Listy do redaktorów „Wiadomości”…, s. 181.[94]. Zdarzało się, że Boże Narodzenie czcił specjalnym opowiadaniem. Jednym z przykładów jest Ulica Słowików. Z czystym sercem stwierdzimy, że pewna dawniejsza ocena przylega jak ulał do prezentowanego fragmentu powojennej, drobnej prozatorskiej twórczości:

Nowelki Nowakowskiego, pisane na różne tematy, zawsze z jakąś budującą tendencją […] nie są równe pod względem wartości artystycznej, ale ponieważ autor zawsze ma coś do powiedzenia i posługuje się nienaganną polszczyzną, a porusza nieraz bardzo ciekawe tematy, przeważnie wzięte bezpośrednio z życia – przeto całość tworzy się barwna, ciekawa i ujmująca.

A także (podobnie jak omawiane razem pozycje Makuszyńskiego i Ossendowskiego) – szlachetna i budującaW. Charkiewicz, Makuszyński, Nowakowski, Ossendowski naszej młodzieży na Gwiazdkę… [95]. Zaczęliśmy od francuszczyzny i na niej kończymy. Maria Danilewicz-Zielińska: „Bez względu na osobiste sympatie czy urazy był to niewątpliwie quelqu’ unQuelqu (franc.) – ktoś, (m. l. d.) [M. Danilewiczowa], W oczach Londynu…, s. 54.[96]. – Ktoś.

 

Zrealizowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z programu (Nie) znani Polacy i (nie) znane historie.

Logo MKiDN

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chojnacki, Złamane pióro. Nie tylko świąteczne nowele Zygmunta Nowakowskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 234

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...