18.01.2024

Nowy Napis Co Tydzień #237 / Można spojrzeć w tył. O „Nowym Nurcie”

W 1994 roku rozpoczęła się pewna historia. Od tamtego przeminęły miesiące i lata, pozostały głosy i daty sprawiające tak potężne i mylące wrażenie, że wystarczy odwrócić się i spojrzeć w tył, sięgnąć ręką. Siła iluzji i przeszłości siła. Między nimi – życie. Między nimi – pismo, dwutygodnik literacki „Nowy Nurt”. Wiem, że dziesiątki lat mruczą niewyraźnie, to mowa minionego czasu, której można słuchać z mniejszą lub większą uwagą, wedle własnej woli i usposobienia, lecz nie sposób odwrócić się z obojętnością, kiedy przemawia jeden rok i jego mowa jest językiem pamięci.

Dlatego wspominam o maju 1994 roku, gdy ukazał się pierwszy numer „Nowego Nurtu”, dwutygodnika, z którym moje ówczesne życie i moje ówczesne czytanie czasopism literackich połączyły się dość intensywnie, zazębiły się na tyle mocno, że pozostał we mnie sentyment do tego pisma, początkowo żarliwy i czuły, dziś po latach zapewne słabszy. Nie ukrywam, że miałem do niego słabość i ta słabość we mnie pozostała, chociaż przez pewien czas wiersze, które publikowano w „Nowym Nurcie”, uznawałem za drogowskazy mówiące, jakiej poezji nie warto ani pisać ani czytać, ale to może temat na odmienną opowieść.

Pozostała także pamięć tamtego maja, gdy na rynku w Jędrzejowie zobaczyłem małe dziecko biegnące z ogromnym słoikiem dżemu pod pachą (samo dziecko wielkości trzech słoików), a na kioskowej ladzie dostrzegłem pierwszy numer „Nowego Nurtu”. Kupiłem i przeczytałem ów numer, i przyszło mi kupować i czytać każdy następny, co robiłem zawsze z ogromną ciekawością i wielką przyjemnością. Z pasją, której dziś nie ma już we mnie tak wiele jak kiedyś.

*

Można więc spojrzeć w tył, przywołać głosy i daty. „Nowy Nurt” ukazywał się przez dwa lata: od 1 maja 1994 roku do 23 czerwca 1996 roku. Publikowano go w edycjach dwutygodniowych: łącznie wydano pięćdziesiąt siedem numerów o stałej objętości szesnastu stron formatu A3. Winieta pisma najpierw była błękitna, później została zastąpiona czarną (w rozmaitych opracowaniach poświęconych „Nowemu Nurtowi” tę pierwszą uznawano za dość archaiczną i siermiężną, tę drugą za znacznie nowocześniejszą i bardziej urokliwą, lecz sam nie przywiązywałem do tego większej wagi dlatego sygnalizuję jedynie, że tak było: ze względu na urok spoglądania w tył). Papier: maszynowo gładki, gramatura nieznacznie większa od przeciętnego papieru gazetowego.

Teraz, po upływie niespełna trzydziestu lat od tamtego czasu, mógłbym lakonicznie i obojętnie stwierdzić, że ów dwutygodnik to była efemeryda (owszem, była, podobnie jak całe mnóstwo pism literackich: kilka tytułów pojawi się niżej), albo inaczej: mógłbym zbudować sobie z pamiątek po „Nowym Nurcie” relikwiarz i utrzymywać, że pismo tak wyjątkowe i ważne nie pojawiło się nigdy później i już nigdy się nie pojawi, ale tego też nie zrobię.

Wolę spojrzeć w tył i znów zobaczyć: kilka wierszy, kilka rozmów, kilka osób. Przypomnieć sobie to, co po upływie czasu okazało się jakoś istotniejsze, a także i to, co było bieżącą pyskówką oraz biciem piany, w publicystyce zawsze obecnym.

Wolę sobie przypomnieć również to, co najważniejsze, co może być jakimś pewniejszym punktem orientacyjnym, ułatwiającym żeglugę po wzburzonym morzu tytułów literackich tamtego czasu. Ze świadomością, że dziś można uznać je za morze martwe, przynajmniej w znacznej części.

Przypomnieć sobie, że najpierw, w 1989 roku w Polsce została zlikwidowana cenzura, czyli Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Oficjalnie działanie tej instytucji zawieszono w 1990 roku, a działanie jej ciężkiej ręki znane było z tego, że decyzje o zasadniczej wadze ubierała w słowa niezmiernie praktyczne, jako uzasadnienie braku zgody na wydawanie tytułu prasowego podając najczęściej brak papieru. Że również w 1990 roku zostało zlikwidowane Robotnicze Stowarzyszenie Wydawnicze „Prasa-Książka-Ruch”, instytucja istniejąca od 1973 roku i mająca monopol na rynku prasy, a wydawane przez nią tytuły zostały sprzedane (albo sprywatyzowane, jak kto woli, choć warto podkreślić, że pisma literackie jako instytucje nie stały się przedmiotem transakcji handlowych, więc słowo „prywatyzacja” zapisuję tu na wyrost, raczej jako słowo klucz odnoszące się do rzeczywistości społeczno-politycznej przełomu lat 80. i 90 ubiegłego wieku). W każdym razie spośród pism o mniejszym lub większym zacięciu literackim tamten okres przetrwały między innymi wydawane do dziś „Odra”, „Twórczość”, Pamiętnik Literacki” i „Dialog”.

Można przypomnieć, że równocześnie wydawnictwa i czasopisma, funkcjonujące dotychczas w niezbyt stabilnej, a przede wszystkim nieformalnej sferze drugiego obiegu, zaczęły działać w sposób oficjalny. Tak było w przypadku „Czasu Kultury” (1985), „brulionu” (1986), „FA-artu” (1988) oraz „Lampy i Iskry Bożej” (1988/1989). Można także przypomnieć, że pojawiło się wiele odmiennych tytułów, właściwie pojawiło się całe zatrzęsienie pism literackich. Wspomnę choćby o kilku: „Kresy” (1989), „Kartki” (1990), „Fraza” (1991), „Borussia” (1991), „Krasnogruda” (1993) i „Topos” (1993).

*

Przede wszystkim można przypomnieć, że „Nowy Nurt” okazał się jedynym po 1989 roku powszechnie dostępnym dwutygodnikiem, prezentującym niemal wyłącznie młodą literaturę. Ukazywał się w Poznaniu nakładem Wydawnictwa Kurpisz założonego przez Mieczysława Kurpisza. Swoim tytułem nawiązywał do wydawanego w latach 1965–1989 poznańskiego miesięcznika „Nurt”, niemniej Mariusz Grzebalski, późniejszy redaktor naczelny „Nowego Nurtu”, w rozmowie z Piotrem Mareckim wspomniał, że w żadnej mierze nie był spadkobiercą „Nurtu” – pisma hołubiącego lokalność, mocno zakorzenionego w poznańskości i poznańskim środowisku literackim.

Tak więc miał „Nowy Nurt” zasięg ogólnopolski, lecz na uwagę zasługiwał zwłaszcza nakład dwutygodnika, gigantyczny: wynosił około czterdziestu tysięcy egzemplarzy. Ukazaniu się pierwszych numerów pisma towarzyszyła – zdarzenie niebywałe i dziś, i wówczas – reklama telewizyjna, emitowana zaraz przed wieczornym wydaniem „Wiadomości”. Przedstawiała wirującą winietę pisma i hasło „W sztuce nie ma świętych krów”, które pojawiło się także w stopce redakcyjnej (po latach, w przywołanej już rozmowie, Mariusz Grzebalski stwierdził, że „był to niepotrzebny wydatek. Emisja jednej reklamy kosztowała tyle, co druk pięciu numerów”).

Pierwszym redaktorem naczelnym „Nowego Nurtu” został Krzysztof Szymoniak poprzednio pracujący w redakcji poznańskiego dziennika „Głos Wielkopolski”. W swoim słowie wstępnym zapowiadał:

wyłącznie wysiłek finansowy Wydawcy sprawił, że powstało czasopismo, które nikomu nie musi się kłaniać, żadnej partii nie musi płacić haraczu i żadnego wpływowego grafomana nie musi wynosić nad poziomy. [...] Liczymy na trzydzieści tysięcy czytelników, którzy zechcą zrozumieć, że to, co przed chwilą kupili, jest zaledwie trudnym początkiem czegoś naprawdę ważnego, solidnego i otwartego na pomysły choćby z piekła rodem. Kupujemy wszystko, co dobre, mądre, kontrowersyjne, polemiczne i „niegodne” zmarmurzonych wydawnictw o salonowej i dworskiej proweniencji. Chcemy denerwować i pobudzać do myślenia, ale jak ognia wystrzegać się będziemy przerostu formy nad treścią, pustych haseł i pseudointelektualnej bździny.

Stwierdzenie Szymoniaka było elementem programowego trójgłosu: redaktora naczelnego, sekretarza redakcji i wydawcy. Nosił tytuł Po bitwie... przed bitwą i zamieszono go na pierwszej stronie pierwszego numeru na tle skrzyżowanych szabli. W tekście wydawcy znalazła się deklaracja:

„Nowy Nurt” przeznaczony jest dla tych młodych twórców, którzy pragną wreszcie przemówić własnym głosem i we własnym imieniu, którzy nie muszą zabiegać o pięć tysięcy podpisów, aby mogło się ukazać w druku ich nazwisko. Przyznaję im prawo zarówno do osiągania satysfakcji, jak i do popełniania błędów na własny rachunek. Mam nadzieję, że gazeta wolna od jakichkolwiek nacisków – da im tego pierwszego najwięcej.

Można uznać ją za sarkastyczne nawiązanie do decyzji Kazimierza Dejmka, ówczesnego ministra kultury w rządzie SLD-PSL, o stałym i wysokim finansowaniu tygodnika „Wiadomości Kulturalne” (pierwszy numer tego pisma, wydawanego pod redakcją Krzysztofa Teodora Toeplitza, ukazał się 29 maja 1994 roku i spotkał się z powszechną kontestacją kręgów opiniotwórczych). Warto znów spojrzeć w tył i wspomnieć, że miał ów tygodnik nakład wynoszący pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy i otrzymał dofinansowanie resortu kultury w wysokości dwudziestu miliardów złotych wobec całościowej kwoty przeznaczonej na wspieranie prasy kulturalnej wynoszącej pięćdziesiąt osiem i pół miliarda złotych. Towarzyszyły mu reklamy na ulicznych plakatach i w prasie: „Tygodnik, który wzbudził emocje, zanim się ukazał”.

Warto przywołać także redakcyjne zamierzenia zawarte w programowym słowie wstępnym przez sekretarza redakcji Dariusza Sośnickiego: „Jeśli w ciągu najbliższych miesięcy skupi się wokół tytułu grupa autorów, którzy nie wpadli jeszcze na pomysł, aby uzgadniać swoje teksty z którąś z lansowanych poetyk – to będzie właściwy początek”. Zapowiedź ta została zrealizowana zasadniczo na trzy sposoby. Pierwszym była edycja konkursu „Nowego Nurtu” ogłoszona w czwartym numerze w trzech kategoriach: poezji, prozy oraz szkicu, eseju, recenzji, którego laureaci (między innymi Wojciech Bonowicz, Krzysztof Jaworski, Adam Wiedemann, Marta Lenartowska i Waldemar Bawołek) publikowali później w wydawanym w Poznaniu dwutygodniku. Drugim sposobem było zamawianie tekstów u autorów, czemu służyły dość wysokie honoraria, ponoć niespotykane na ówczesnym rynku czasopism literackich. Ponadto – trzeci sposób – wydawca ustanowił roczne stypendia literackie krajowe i zagraniczne. Ogłoszono je w numerze ósmym, a zdobywcy stypendiów również znaleźli się wśród autorów publikujących w „Nowym Nurcie”. Tak formowała się grupa poetów, prozaików i krytyków, którzy współpracowali z pismem. Nie do przecenienia dla ówczesnych współpracowników, zarówno aktualnych, jak i potencjalnych, było również to, że pismo miało znakomitą dystrybucję, ukazywało się często, zawsze regularnie (Grzebalski we wspomnianej rozmowie mówił: „Nie zdarzyło się, żeby numer ukazał się z opóźnieniem”) oraz że jego dział recenzencki szybko reagował na książki młodych autorów. Ta regularność i częstość wydawania w połączeniu ze ogólnopolską dystrybucją należały do najistotniejszych walorów „Nowego Nurtu”.

Wspomnę jeszcze o jednym, czyli czwartym sposobie, który znam najlepiej, bo z doświadczenia: można było wysłać do redakcji wiersze (zapewne także prozę albo recenzję) i jeśli zyskały aprobatę redakcji, drukowano je w „Nowym Nurcie”.

*

Żeby choć na chwilę odsunąć ów bibliograficzny nadmiar treści, odepchnąć, choćby na dystans nieznaczny i tymczasowy, ów natłok sensów i zawirowań ówczesnego funkcjonowania (w zagęszczonej fluktuacji, w jakimś wszędobylskim szumie) czasopism literackich, pozwolę sobie przywołać wspaniały wiersz Wojciecha Bonowicza Drzewa. Został nagrodzony we wspomnianym wcześniej konkursie, ukazał się w dwunastym numerze „Nowego Nurtu” z 1995 roku, a później trafił do świetnego debiutu Bonowicza – do Wyboru większości, znakomitego tomu wydanego w tymże roku przez Stowarzyszenie Literackie im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w Łodzi.

Między nas wchodzą umarli. I my
wyobrażamy sobie że nie zapomnieli
o nas. Mówimy: oho wrócili przygnała ich
tęsknota. Oni tymczasem wchodzą
miedzy nas jak między drzewa.

Kiedy go czytam, znów przypomina mi się tamto dziecko biegnące przez jędrzejowski rynek w maju 1994 roku (więc jeszcze przed ukazaniem się tego wiersza), przypomina mi się, jak później, już całe lata po wydaniu tego wiersza, może pięć, może dziesięć lat później, wróciłem w okolice Jędrzejowa i tam przechodziłem przez wysokie mosty nad rzekami, przez szosę, gdzie na zakręcie w nocy paliła się żółta latarnia. Dziś pewnie nie ma już tamtej latarni, nie ma żadnego z nielicznych deszczowych dni tamtego lata: mnie także już tam nie ma. Ale jest szum, nie hałas pism literackich, lecz szum poezji – to właśnie ów wiersz, przejmująco piękny wiersz Wojciecha Bonowicza (a rzadko mówię i piszę: piękny wiersz, więc tym ogromniej się cieszę, że mogę sobie teraz na tę słabość i przyjemność pozwolić).

*

Tu warto wrócić do bibliograficzno-publicystycznych perypetii, zatrzymać się na moment i przypomnieć, że ukazanie się „Nowego Nurtu” rzeczywiście można było postrzegać jako podwójne wyzwanie. Po pierwsze rzucone państwowemu mecenatowi w czasie, gdy ten w efekcie decyzji politycznej zaczął odradzać się w niezbyt fortunnej formie (a zdaniem niektórych w formie spaczonej), czyli jako przeciwwagę do „Wiadomości Kulturalnych”. Robert Tekieli w rozmowie z Marcinem Wieczorkiem i Miłoszem Biedrzyckim, przeprowadzonej latem 1995 roku, mówił: „Ta gazeta jest niezbędna, ponieważ jest to jedyna alternatywa dla nieistniejących, aczkolwiek konsumujących bardzo dużo energii instytucji typu »Wiadomości Kulturalne«. Instytucji, które są dmuchane od początku, to znaczy ktoś pompuje w nie energię i one niby są, a tak naprawdę ich nie ma”. Po drugie jako wyzwanie rzucone ustalonym i skostniałym hierarchiom artystycznym. W przywołanej już rozmowie z Piotrem Mareckim, przeprowadzonej niespełna dziesięć lat po zakończeniu wydawania pisma, Mariusz Grzebalski stwierdził, że Kurpisz „chciał trochę pojanosikować, wymierzać »sprawiedliwość«”.

W pierwszym numerze „Nowego Nurtu” oprócz programowych deklaracji, dość typowych dla inauguracyjnych edycji czasopism literackich, pojawiły się wiersze Miłosza Biedrzyckiego, Henryka Banasiewicza, Krzysztofa Kuczkowskiego, Ewy Sonnenberg, a także rozmowa z Rolandem Toporem, fragmenty Dzienników Tomasza Manna (w przekładzie Ireny i Egona Naganowskich) oraz szkic Henryka Berezy zatytułowany Obrachunek. W swoim poniekąd rozliczeniowym tekście Bereza pisał:

Nie czuję się jako krytyk przegrany, ponieważ nie mam sobie jako krytyk nic do zarzucenia. [...] Pamiętam aż do bólu, w jaki sposób wpędzono do grobu Jana Drzeżdżona i Andrzeja Łuczeńczyka, jak zniechęcono do literatury Ryszarda Schuberta, kto wypędził z Polski Donata Kirscha i Romana Wysogląda, kto przywrócił chorobie Marka Słyka. Za ogrom zła i szkód literackich, o których wiem, że je wyrządzono w ciągu lat dwudziestu, nie mogę czuć się odpowiedzialny.

Równocześnie w przywołanym pierwszym numerze jako reklama niezbyt fortunnej powieści Mieczysława Kurpisza Striptiz papugi znalazło się nad wyraz życzliwe sformułowanie autorstwa Berezy, dotyczącej tej właśnie książki. Trudno uznać to za przypadek, zwłaszcza że w numerze szóstym zamieszczono obszerny wywiad z Kurpiszem. A więc „Nowy Nurt” pod redakcją Krzysztofa Szymoniaka jako narzędzie prowadzenia przedsiębiorstwa i realizowania biznesowo-autorskich ambicji właściciela tytułu? Jako inicjatywa promująca Wydawnictwo Kurpisz? Częściowo zapewne tak, mogą o tym świadczyć wspomniana rozmowa z Toporem w pierwszym numerze, recenzje między innymi książek Topora i Ismaila Kadarego (autorów publikowanych wówczas przez Kurpisz) czy zamieszczana na przedostatniej stronie właściwie każdego numeru reklama tej oficyny. Niemniej trudno to potępiać. Sądzę, że nie ma sensu doszukiwanie się w tym jakiejś autorsko-biznesowej perfidii, ponieważ „Nowy Nurt” okazał się pomysłem absolutnie prekursorskim w świecie polskiego życia literackiego tamtego czasu. Zresztą po zmianie redaktora naczelnego pismo skupiło się przede wszystkim na bieżącym prezentowaniu najnowszej literatury oraz na inicjowaniu, ożywianiu i podtrzymywaniu dyskusji na temat poezji, prozy i krytyki współczesnej. Mam tu na myśli dość znaczącą zmianę w składzie redakcyjnym dwutygodnika: otóż w numerze 12 (30) z 1995 roku z redakcji odszedł naczelny Krzysztof Szymoniak, w numerze 17 (35) z 1995 w stopce pojawił się Bartosz Żurawiecki, zaś od numeru 19 (37) z 1995 aż do końca istnienia pisma redagował je zespół w składzie: Mariusz Grzebalski (redaktor naczelny), Dariusz Sośnicki (zastępca redaktora naczelnego), Bartosz Żurawiecki (sekretarz redakcji). Do stałych współpracowników redakcji należeli: Paweł Dunin-Wąsowicz, Piotr Juszkiewicz, Krzysztof Kuczkowski, Norbert Leśniewski, Piotr Wiktor Lorkowski, Tomasz Majeran, Karol Maliszewski, Dariusz Nowacki, Rafał Rżany, Ewa Sonnenberg, Anna Szyda, Krzysztof Varga i Joanna Wójcik.

Wówczas także nastąpiła wspomniana wcześniej zmiana graficznej formy winiety: kolor błękitny został zastąpiony przez czarny, zmienił się także format graficznego zapisu samego tytułu „Nowy Nurt” oraz wielkość czcionki w piśmie. Przestano również zamieszczać na pierwszej stronie każdego numeru wiersz, co dotychczas było stałym elementem zawartości i równocześnie szaty graficznej poznańskiego dwutygodnika (tak ukazały się między innym utwory Henryk Kwiatek Marcina Świetlickiego i Pora na truskawki Dariusza Suski, ten ostatni zaraz przywołam w całości). Zmniejszeniu uległ gargantuiczny nakład pisma – Mariusz Grzebalski w przywołanej już rozmowie stwierdził: „Po zmianach wydawaliśmy gazetę w nakładzie pięciu tysięcy egzemplarzy, z których sprzedawało się blisko cztery i pół tysiąca, a dalsze trzysta trafiało do ludzi jako gratisy”.

Warto wspomnieć, że w numerze dziewiętnastym z 1995 roku, a więc już po redakcyjnych przetasowaniach, zapowiedziano i wydrukowano pierwszy tom Biblioteki „Nowego Nurtu” – debiutancki zbiór wierszy Szymona Kantorskiego Solo. Niestety, nie upłynęło zbyt wiele czasu, gdy okazało się, że była to pierwsza i ostatnia pozycja wydana nakładem tej oficyny.

*

Na pierwszej stronie dziesiątego numeru „Nowego Nurtu” z 1995 roku ukazał się zatem wspomniany wiersz Dariusza Suski. Wiersz poruszający. Nosił tytuł Pora na truskawki:

Urodziła się w mieście, z którego emigrowała
czułość, stare nazwy ulic i mechanizmy zegarów.
Mimo to pora na truskawki wypadała tam w czerwcu,
a ona była, jak myślę, panią pór i biegunów.

Śmieszne, że nie wiedziałem o jej szarych
rzęsach i zwyczaju grzebania wróbli
w przysosennym piachu, na małym cmentarzyku
z krzyżykami z trawy, gdzie bywała naraz

boginią i przedszkolakiem. Ze śmiercią wróbli
dalej jest tak samo – dla tutejszej chemii śmierć
nie jest skandalem – dlatego adoruję tę bezbrzeżną

czułość, kiedy bierze w objęcia zranionego
ptaka i zbiera się lawa pod chmurą powieki, i
deszcz iskier nad miastem, kruchonieme światło.

Gdy czytam go teraz, uświadamiam sobie, jak odsuwa się ode mnie czas, gdy ukazywał się „Nowy Nurt”. Właściwie odsunął się całe lata temu, i to daleko, lecz wspominając go, widzę jakiegoś tamtego siebie w środku minionych dawno rzeczy i zdarzeń, w rozmowach z dawnymi przyjaciółmi – jakbym jeszcze nie stał na zewnątrz tego wszystkiego, tak jak stoję teraz, gdy relacjonuję tamten czas własnego życia jak czyjąś opowieść i gdy mniej lub bardziej fortunnie próbuję – choćby na chwilę – znów wcielić się w jej uczestnika. Przyniósł mi ów wiersz ogromną radość i przeszywający smutek, przyniósł rodzaj jakiegoś zapatrzenia – może właśnie spojrzenia w tył.

*

Pora na krótkie podsumowanie „Nowego Nurtu” pod redakcją Krzysztofa Szymoniaka, w pewnej mierze odnoszące się także do późniejszych edycji dwutygodnika. Niewykluczone, że prowadzonemu przez niego pismu można było zarzucić pewną przypadkowość w doborze tekstów choćby dlatego, że utworom debiutantów (a jeśli nie zupełnych debiutantów, to autorów, którzy dopiero zaczynali publikować lirykę czy prozę) towarzyszyły na przykład fragmenty Dzienników Tomasza Manna. Programowe deklaracje z pierwszego numeru wprawdzie brzmiały niezmiernie zawadiacko, niemal prowokacyjnie, równocześnie jednak w piśmie poświęcano wiele miejsca na publikację tekstów o wątpliwej z tej perspektywy wartości. W ten sposób w „Nowym Nurcie” (aż w trzech numerach: 11, 12, 13 z 1995) ukazał się obszerny wywiad z Krzysztofem Gąsiorowskim, poetą i eseistą, byłym zastępcą redaktora naczelnego „Poezji”. Nosił wyzywająco-użalający się tytuł W tej spowiedzi otwierają się przepaście i chociaż Szymoniak później wyjaśniał, że jego zamierzeniem było obnażenie postawy rozmówcy, tekst uznano za próbę gloryfikacji postaci skompromitowanej. Wcześniej, w numerze dziesiątym z 1994 roku, wydrukowano sążnistą, zamieszczoną na sześciu stronach rozmowę Szymoniaka z Andrzejem K. Waśkiewiczem pod tytułem Białoszewski chciał być socrealistą. Dla odmiany jako ożywczą i interesującą przeciwwagę dla wywiadów z zaawansowanymi metrykalnie literackimi kombatantami z polskiego podwórka (choć nadal pozostającą poza deklaracją wydawcy zawartą we wspomnianym tu słowie programowym: „»Nowy Nurt« przeznaczony jest dla tych młodych twórców, którzy pragną wreszcie przemówić własnym głosem i we własnym imieniu”) warto przywołać rozmowę Szymoniaka z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim zatytułowaną Chcę być „niesprawiedliwy” (nr 17 i 18 z 1994).

Skoro zatrzymałem się przy wywiadach, wspomnę, że rozpoczynały się prze- ważnie na trzeciej stronie „Nowego Nurtu”, a na jego łamach – w całym okresie publikowania pisma – ukazały się rozmowy między innymi ze wspomnianym już Herlingiem-Grudzińskim, Henrykiem Berezą i Rolandem Toporem, a także z Olgą Tokarczuk, Andrzejem Sosnowskim, Andrzejem Stasiukiem, Marcinem Sendeckim, Darkiem Foksem, Bohdanem Zadurą, Dariuszem Suską, Kazimierzem Biculewiczem, Tadeuszem Piórą, Markiem Bieńczykiem, Maciejem Maleńczukiem, Pawłem Dunin-Wąsowiczem, Rafałem Grupińskim, Antonim Pawlakiem, Janem Błońskim, Julianem Kornhauserem, Marianem Stalą i Grzegorzem Strumykiem (zdarzały się także rozmowy z filozofami: Hansem-Georgem Gadamerem i Zygmuntem Baumanem).

Warto również wspomnieć, że po objęciu przez Mariusza Grzebalskiego funkcji redaktora naczelnego, a przez Dariusza Sośnickiego sekretarza redakcji „Nowy Nurt” nie zmienił się w sposób radykalny: nadal pozostał wielogłosowym forum, prezentującym zróżnicowane zjawiska kulturowe, zwłaszcza literackie. Oprócz wywiadów publikowano tłumaczenia z literatury zagranicznej, głównie anglosaskiej (John Ashbery, Charles Bukowski, Edgar Allan Poe, Anne Sexton, Walt Whitman), liczne recenzje oraz teksty eseistyczne. Najważniejszym elementem późniejszych wydań stały się zaś prezentacje poetyckie i prozatorskie młodych autorów: należy podkreślić, że często byli to debiutanci.

*

O czym jeszcze warto wspomnieć, przywołując tamten czas i tamtą, nazwijmy ją tutaj – na okoliczność tego spoglądania w tył – pierwszą odsłonę „Nowego Nurtu”? O kilku zdarzeniach, może w jakiś wyraźniejszy sposób ważnych, z większą ilustracyjnością mogących dzisiaj oddać to, co wówczas było przedmiotem zainteresowania autorów i czytelników poznańskiego dwutygodnika, co spotykało się z ich przychylnością, a czasem wręcz z aprobatą, lub budziło sprzeciw.

Wspomnę więc o felietonie Krzysztofa Szymoniaka Czy S. Barańczak wielkim tłumaczem jest? opublikowanym w trzecim numerze z 1994 roku. Autor zacytował anonimowe wypowiedzi swoich znajomych (asekurując się równocześnie, że ze względów towarzyskich nie powtórzą swoich opinii w sposób oficjalny) na temat „mielizn, potknięć i trywialnych »cieniactw« wielkich pisarzy”. Uderzał Szymoniak mocno, z rozmachem, choć nie można przeoczyć dość trywialnego faktu, że powoływanie się na niepodpisane, a za to krytyczne opinie dość poważnie nadwerężało wiarygodność jego zapisu. O poezji Czesława Miłosza napisał, że to „rzeka ładnych słów i pięknych zdań” i że „jego wiersze przestały być poezją dawno temu”, o twórczości Wisławy Szymborskiej i Zbigniewa Herberta, że „jest kompletnie wyprana z poezji, tam nie ma życia, to jest taki nieustający ciąg dalszy dawno minionej świetności”, że „jako poeci się skończyli”, o prozie Andrzeja Szczypiorskiego, że to „lekkie, łatwe i przyjemne powieści, obliczone na zakompleksionych niemieckich intelektualistów i leniwych, niemieckich mieszczan” oraz że to „słaba literatura i zakłamane zwierciadło dziejów”. Odniósł się także do przekładów wymienionego w tytule felietonu Stanisława Barańczaka, zapisując, że „jeśli ktoś tłumaczy tak dużo, tak szybko i z tak różnych obszarów i epok, to albo jest absolutnym geniuszem, albo genialnym hochsztaplerem”. Tomasz Majeran w polemicznym tekście Albo chleba, albo igrzysk (nr 5 z 1994) podsumował, że w felietonie Szymoniaka „pod pozorem (ledwie markowanej) analizy postaw kryje się w istocie szczeniacki, licealny wyskok, który pożytku nikomu nie przyniesie”, z kolei Krzysztof Stanisławski w liście do redakcji (wydrukowanym w czwartym numerze) stwierdził, że „»kontrowersyjne« wypowiedzi można odczytywać jako gorzkie żale ludzi powaśnionych z losem. Nie można na anonimowych wypowiedziach budować żadnej hipotezy”.

Sporów tego rodzaju, toczonych w wysokiej temperaturze emocjonalnej, nie brakowało na łamach „Nowego Nurtu” przez cały okres istnienia pisma, niemniej bez tak podniesionego napięcia publicystycznego – czasem wyzwolonego przez świadome prowokacje, a czasem przez sztubackie wyskoki – nie istnieje rozsądna rozmowa o literaturze.

Warto wspomnieć także o szkicu Dariusza Nowackiego Brać kiedy dają (nr 7 z 1995) dotyczącym polskiej prozy postmodernistycznej. Autor zaznaczał, że aby mówić o polskiej wersji postmodernizmu, należy wrócić do twórczości Marka Słyka i Krzysztofa Bieleckiego, które umożliwiły krytyce, nieposiadającej wówczas odpowiednich narzędzi, „uczenie się” postmodernizmu. Wspominał, że proza współczesna, „nowa proza” opowiada o współczesnej Polsce, tyle że w odmienny sposób – „bez złudzeń tradycyjnej, realistycznej konwencji”, że wprawdzie bywa „szyfrem egzotycznym bądź ezoterycznym” (tu jako przykłady wymieniał powieści Manueli Gretkowskiej i Nataszy Goerke), ale może trzeba uznać to za przejaw „ponowoczesnego pluralizmu”, a więc procesu zastępowania „literatury polskiej” przez „literaturę w Polsce” i równocześnie za odpowiedź na „odmienne oczekiwania publiczności czytającej”. Strategia postmodernistyczna, pisał dalej Nowacki, nie jest nihilistyczna, ponieważ „zakłada bezwzględną odpowiedzialność za własny dyskurs”. Wymienił także dwa największe niebezpieczeństwa w dyskusji o polskim postmodernizmie: „myślenie życzeniowe” i słabą znajomość dyskursu postmodernistycznego: „Nie dość, że spóźniona i fragmentaryczna, to jeszcze uwikłana w hasłowość, zniewolona przez swoistą frazeologię”. Podsumował, że „mimo wszystko gra nadal warta jest świeczki. Tym bardziej że cały czas powstają nowe teksty nakazujące zastanowić się, czy aby kluczy do nich nie szukać w narzędziowni postmodernizmu”.

Poprzez publikację szkicu Dariusza Nowackiego „Nowy Nurt” włączył się w dyskusję, momentami niezmiernie burzliwą, o postmodernizmie polskiej prozy najnowszej. To jeden z wielu przykładów uważnego reagowania redaktorów tego pisma na zjawiska w zachodzące w ówczesnej polskiej kulturze literackiej.

Warto również wspomnieć, że nieco wcześniej, w grudniu 1994 roku (nr 18) „Nowy Nurt” opublikował artykuł Cezarego Konrada Kędera Syndrom listy przebojów. Dotyczył on zawartości ówczesnych pism literackich. Kęder oszacował, że redaktorzy kwartalników niewłaściwie rozumieją swoją rolę, ponieważ dążą do prezentacji własnego środowiska zamiast wspierać „młodych adeptów pióra”. W rezultacie autopromocyjne i środowiskowe zabiegi tego rodzaju doprowadziły do powstania czegoś „w rodzaju permanentnej drugiej ligi, złożonej z wielokroć uhonorowanych drukiem autorów, którzy nie za bardzo mają jak od tej popularności odciąć kupony”, ponieważ – pytał retorycznie i z pewnym sarkazmem – „gdzież »w nagrodę« mają ich dostrzec?”. Tu wspomnę, z lekkim sentymentalnym przymrużeniem oka, ale także z towarzyszącą mu melancholią, że bywały czasy tak rozkoszne i nie tak znowu odległe, gdy autorzy mogli być „honorowani drukiem”. Dalej Kęder skonstatował, że doszło do powstania swoistej listy literackich przebojów, na którą trafiły „zjawiska oraz osoby spełniające wymagania widowiskowości”, wspominając, że na pierwszym miejscu owej listy znajduje się słowo „kryzys”, na drugim – „brulionowcy”, a na trzecim „panie piszące prozę”.

Wypowiedź Kędera okazała się jednym z wielu głosów w dyskusji o kondycji czasopism literackich oraz roli promocji i krytyki towarzyszącej młodej literaturze jaką prowadzono na łamach „Nowego Nurtu”.

W „Nowym Nurcie” pojawił się także spór o „klasycystów” i „barbarzyńców” w poezji najnowszej. Była to debata ogromnie żywiołowa i wówczas niezmiernie ważna, lecz wspomnę o niej później, na zakończenie tej przygody ze spoglądaniem w tył, czyli z przybliżaniem specyfiki omawianego tu czasopisma.

Podsumowując ową pierwszą odsłonę „Nowego Nurtu”, można więc stwierdzić, że pismo zdołało połączyć – ze skutkiem gorszym lub lepszym – prezentowanie starszych i powstających in statu nascendi utworów literackich z opisywaniem bieżących zdarzeń kulturalnych. Pierwsze wydania „Nowego Nurtu” niewątpliwie stały się poważną i odważną zapowiedzią poszukiwania własnego miejsca wśród wydarzeń kulturalnych i gromadziły autorów zajmujących się rozmaitymi dziedzinami sztuki. Tu warto dodać: przewodnią rolę zawsze odgrywała literatura.

*

Teraz znów pozwolę sobie zrobić przerwę na wiersz. Na oddech między wymienianiem kolejnych dat, nazwisk, tytułów. Głęboki oddech. To opublikowany w czternastym numerze „Nowego Nurtu” utwór Alicji Bykowskiej-Salczyńskiej Aronia:

Rozmawiam ze starą kobietą (o Ermland, Ermland).
Z wielkiego sadu swojego pradziadka przyniosła tu
tylko aronię, mały dziwny krzaczek, który urósł.
Zajmuje jej oczy przez trzy pory roku.
Gizella pokazuje mi palce pobrudzone sokiem.
„To jest atrament” – chichocze; znowu jest uczennicą
i wędruje w skórzanych butach i skarpetkach
z wełny owiec po śniegach mojej krainy.
Ojciec dla niej pługiem dróżkę przeciera.
Pies, kot i prosię też wyruszają, i wróbel, on także.
„Wiosną to jak sukienka kwiatki ma bielutkie” – mówi.
Potem ktoś szuka szczęścia daleko, chwile mijają,
pachnie niebieska szałwia, owoc się zawiązuje,
ciągnie z ziemi krwawy sok,
krew tęskni do wcielenia, rodziny zasiadają, radzą
przy lampie, pociąg odjeżdża.
Aronia – miąższ wokół pestek pęcznieje; nabrzmiałe
od pocałunków usta, opuchnięte biografie, rany, blizny:
cała ta przeszłość. Połyskliwa cienka skórka
naciskowi białych zębów się poddaje albo stawia opór.
Wszystkie moje wizje zapisane czarnym sokiem
na piasku, na glinie, na skórze, na desce; zimą zblakną.
Aronia skruszona, rozdarta, zmiażdżona
siłą barwy i smaku służebna.
„Tylko pamiętaj, że w samotności gorzknieje
i cierpka jest”. Przyjaźnie z jabłkiem, z szarą renetą,
porzeczką, gruszką, z innym smakiem, z obcą mową;
co smakuje ptakom, powinno smakować ludziom: Warmiakom
Mazurom Niemcom Litwinom Polakom, istotom surowych
klimatów, olśnionych tym, co przybywa z daleka.
„Ja tam nie wiem, czy to ma jakieś uzasadnienie
w wyższym porządku rzeczy – mówi Gizella –
ale może chcesz tę odnóżkę
ukorzenić?”
W ogród Gizelli (o Ermland, Ermland) depesze spadają
jak owoce w październiku; kobieta pochyla się nad krzewem,
rodzi się przywiązanie, wnukowie odlatują na zachód.
Zapasy na zimę w słojach, zapobiegliwe gospodynie,
Mgliste obietnice: „Wrócę, napiszę, odezwę się”.
Babka Gizella krzak aronii przez ustami mrozu
Mchem i papierem opatula.

1994

Czasem zdarza się, że wspominam miejsca, w których kiedyś byłem, odwiedziłem je raz albo kilka razy. Tak przypomina mi się dworzec kolejowy w pewnym galicyjskim miasteczku, jesienią obsypany lawiną złotych i brązowych liści albo wiosną z ławkami ukrytymi w cieniu topoli i buków, przypominają mi się oszronione latarnie w zimowe noce albo ulice, już z trudem, rozpoznawane jakby tamte wcześniejsze zapadły się pod ziemię, ustępując miejsca swojej zdeformowanej kopii. Wówczas wspominam ów wiersz Alicji Bykowskiej-Salczyńskiej, najpiękniejszą dla mnie pamiątkę z czasów „Nowego Nurtu”, liryczną perełkę.

*

Niewykluczone, że zasygnalizowany powyżej spór o „klasycystów” i „barbarzyńców” w poezji najnowszej stał się najważniejszą debatą opublikowaną w „Nowym Nurcie”. Teraz, po upływie niepełna trzydziestu lat, warto przyjrzeć się jej bliżej: może zamyślić się, może zatrzymać ją w pamięci. Brali w niej udział Karol Maliszewski, Jarosław Klejnocki, Krzysztof Koehler i Wojciech Wencel. Ten ostatni w artykule Kłopoty z językiem (nr 18 z 1995) stwierdził, że „apologia” języka młodego pokolenia prowadzi do „duchowej pustki” i postulował, że język literacki

nie może poprzestać na wyrażaniu świadomości i uczuciowości okresu dojrzewania. [...] [W]inien posiadać właściwą sobie godność i wagę, dysponować uniwersalnym, choć zarazem osobniczym tonem, który zapewni mu możliwość eksplikacji świata, wyjście poza jeden, mało istotny punkt widzenia.

Równocześnie przekonywał, że poezję „brulionu” przenika „narcystyczny i chorobliwy autotematyzm”, a jej wiodącym tematem są „klasyczne problemy dorastania, żałosne i krańcowo odległe od egzystencjalnej prawdy”.

Z kolei Karol Maliszewski w szkicu Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy (nr 19 z 1995) pisał: „poręczne dychotomie odłóżmy na bok. Choćby dlatego, że roi się wokół od wierszy łączących prywatność z kulturowym dialogiem, mieszających »zapis egzystencji« z »klasycznością«, scalających w przedziwny sposób trywialny temat z wysoką dykcją”. Dalej Maliszewski stwierdzał: „Według mnie to, co poczytywane jest jako klasycyzm, w swej istocie jest odmienną formą prywatności. Prywatna zabawa w erudycję, wypełnianie polonistycznych obowiązków”. I deklarował:

Credo. Wolę barbarzyńców. Są bliżej krwiobiegu. I tak niewiele potrzeba im do szczęścia. Trochę rozpaczy w kraju, w którym wszystko już wolno. Odrobinę własnego języka, nie kojarzącego się ani z „różą”, „drozdem”, „Vermeerem”, ani z panoczkiem Cogito. Kwestie zaś związane z solidarnością obserwują przez pomazane ptasim gównem grube szyby księgarń. Chciałbym wybuchnąć razem z nimi w zeszycie. To wszystko.

Polemizował z nim Jarosław Klejnocki w artykule Trochę czytał, ma tupet i lubi pouczać (nr 22 z 1995), pisząc, że Maliszewski ma „potrzebę obiektywizowania tego, co subiektywne”, odmawia „klasycystom” „prawa do subiektywnych zachwytów nad arcydziełami dostępnymi skądinąd dla wszystkich” i pytając: „gdzie jest powiedziane, że trzeba zastosować się do listy lektur podanej przez Maliszewskiego?”. Tutaj sfera polemiczna okazała się otwarta dla argumentów pozamerytorycznych, odnoszących się na przykład do profesji wykonywanej przez adwersarza. Pisał Klejnocki:

Ponieważ nasz krytyk lubi, zdaje się, prosty i mocny język, więc specjalnie i wyjątkowo dla niego powiedzmy wprost, w jego poetyce: otóż wypraszam sobie, żeby jakiś prowincjonalny belfer grzebał mi w życiorysie psychicznym i arbitralnie konkludował, co przeżyłem i przechorowałem – a czego nie; a także wyznaczał mi horyzont artystycznych zainteresowań, posługując się masturbacyjnymi metaforami. Nie życzę sobie protekcjonalizmu, Panie Karolu, bo ani nie jest Pan poetą tej rangi, ani krytykiem, żeby sobie na tego typu chwyty pozwalać. Z takim językiem proszę łaskawie co najwyżej do własnych uczniów, jeśli akceptują to rodzice i kurator.

Odpowiedź Karola Maliszewskiego, opublikowana w tym samym numerze „Nowego Nurtu”, nosiła tytuł Dużo czytał; nie wie, co z tym zrobić; i podarła mu się maska. Pisał w niej: „Poważną dyskusję – która była jednak do zrobienia – o młodej poezji polskiej uśmiercił J. Klejnocki w zarodku i zamienił w drobną, karczemną awanturę”. Stwierdzał także, że Klejnocki kieruje się „osobistymi urazami – po prostu załatwia swoje interesy, które wzięły się z nadszarpniętego egotyzmu” i konstatował: „Naddarła się, uchyliła maska wrażliwego, kulturalnego hermeneuty. I cóż tam widać? Nadąsanie się zadurzonego w sobie skryby, filologa, bo nawet nie poety”.

Niedługo później z odsieczą „klasycystom” przyszedł Krzysztof Koehler, w tekście Wysychające kałuże (krótki traktat o poetach barbarzyńcach (nr 25 z 1995) stwierdzając:

Nie uznaję barbarzyńców. Są kosmicznie daleko od krwiobiegu. Nie mają zielonego pojęcia, gdzie on się mieści. Jedyne, co rozpoznają, to własny puls, a pomysł, by zaprzątać głowę innym tym odkryciem, jest żenujący. To prawda, bardzo niewiele potrzeba im do szczęścia. Trochę własnego języka, kompletnie nie kojarzącego się z językiem, jakim mówiła nasza poezja przez setki lat. [...] Kwestie zaś związane z solidarnością i samotnością obserwują przez pomazane ptasim gównem grube szyby księgarń. Nic więc dziwnego, że otacza ich smród.

W kolejnym, czyli w 1996 roku, nastąpił epilog sporu o „młodą poezję” w „Nowym Nurcie”. Maliszewski odpowiedział Koehlerowi w tekście Proste zestawienia i dalsze konsekwencje (nr 2 z 1996). Pisał:

co to znaczy, że poeta chce być odpowiedzialny, głosi odpowiedzialność i tak wzruszająco odnosi swe pragnienia do jakiejś, dość hipotetycznej, wspólnoty ludzi, wspólnoty wartości? Moim zdaniem, szuka w etyce usprawiedliwienia dla swych słabo wyeksplikowanych dążeń estetycznych. Szuka zadośćuczynienia, oddaje się mitotwórstwu, boi się nienazwanego, radykalnego, rzeczywiście własnego. Boi się tragizmu samotnej egzystencji.

Dalej podsumowywał: „Do diaska z taką odpowiedzialnością! [...] naprawdę odpowiedzialny czuję się za najbliższą rodzinę słów, za wiersz. [...] za w miarę dobrze wykonaną robotę poetycką”, stwierdzał: „Żadna narodowa msza nie jest już możliwa” i deklarował, że nie dostrzega zapotrzebowania na „wiersz »dźwigający«, emblematyczny, narodowo-socjalistyczny”.

W efekcie tego sporu w krytyce literackiej zakorzenił się model opozycji „barbarzyńców” i „klasycystów”. Obydwa pojęcia okazały się niezmiernie nośne – poniekąd wbrew postulatowi Maliszewskiego, że proste dychotomie w liryce są zbytnim uproszczeniem – i później przez wiele lat często posługiwano się nimi w debacie o najnowszej poezji współczesnej.

W szkicu Chwilami bardzo ciekawy dwutygodnik. O „Nowym Nurcie”, zamieszczonym w opracowaniu Dwadzieścia lat literatury polskiej 1989–2009 pod redakcją Dariusza Nowackiego i Krzysztofa Uniłowskiego, Tomasz Cieślak wspomnianą debatę uznał za przykład tego, „jak dyskusje na łamach »Nowego Nurtu«, stanowiące próbę krytycznego oglądu rzeczywistości młodoliterackiej, uczyniły z dwutygodnika żywe i atrakcyjne forum wymiany myśli, prowadzonej głównie przez autorów z roczników 60. i 70.”.

*

23 czerwca 1996 roku ukazał się ostatni, pięćdziesiąty siódmy numer „Nowego Nurtu”. Dlaczego pismo przestało się ukazywać? Decyzję o zaprzestaniu wydawania dwutygodnika wydawca argumentował zbyt niską sprzedażą. Można zakładać, że o ile początkowe czterdzieści tysięcy egzemplarzy nakładu rzeczywiście dało się uzasadniać próbą realizowania biznesowej kampanii przez Wydawnictwo Kurpisz, o tyle ów ogromny nakład został dość szybko zmniejszony, więc próba ta zakończyła się niepowodzeniem znacznie wcześniej niż na początku lata 1996 roku. Nie jest więc wykluczone, że pismo – już po zmianach w składzie redakcji i znacznym ograniczeniu nakładu – przestało odpowiadać zarówno promocyjnym oczekiwaniom Wydawnictwa Kurpisz, jak i osobistym, czyli pisarskim ambicjom jego właściciela.

Odezwały się dość liczne głosy, których autorzy usiłowali dociec rzeczywistej przyczyny likwidacji „Nowego Nurtu”, drukowano także apele w obronie pisma. W odezwie na łamach „Gazety Wyborczej” (5 lipca 1996) sympatycy i przyjaciele pisma napisali:

„Nowy Nurt” padł nagle wskutek tyleż zaskakującej, co niezrozumiałej decyzji Wydawnictwa Kurpisz, decyzji tak nagłej, że udaremniła ona redakcji możliwość znalezienia pomocy u innych sponsorów i zachowania ciągłości wydawania pisma.

Pod apelem w obronie „Nowego Nurtu”, wydrukowanym w „Literaturze na Świecie” (nr 4/1996), podpisali się między innymi Michał Głowiński, Jerzy Illg, Jerzy Jarzębski, Tadeusz Komendant, Ryszard Krynicki, Jerzy Lisowski, Jacek Łukasiewicz, Piotr Matywiecki, Adam Michnik, Artur Międzyrzecki, Czesław Miłosz, Joanna Pollakówna, Wisława Szymborska, Jerzy Turowicz, Teresa Walas i Henryk Woźniakowski (niemniej z pewną wyrozumiałością można wątpić, czy każda osoba z tego szacownego grona widziała choć jeden egzemplarz „Nowego Nurtu” na własne oczy).

Z kolei już po zamknięciu pisma Maciej Mazurek w opublikowanym w „Czasie Kultury” prowokacyjnym tekście „Nowy Nurt” a sprawa polska uznał ważną rolę dwutygodnika jako „katalogu nowych zjawisk”, a równocześnie stwierdzał, że redaktorzy „Nowego Nurtu” „umiejętnie wywołali histerię, że za sprawą Mieczysława Kurpisza ginie polska kultura”. W „Twórczości” (nr 9 z 1996 roku) Dariusz Nowacki zapisał:

Tak wczoraj bowiem, jak i obecnie, domeną gazet literackich rządzi kaprys i magiczne słówko będące arką przymierza między dawnymi a nowymi laty – układ. Dawna kapryśność sekretarzy i dzisiejsza kapryśność donatorów to w gruncie rzeczy ta sama przestrzeń irracjonalna, w dużej mierze niepojęta, mroczna.

Były – także odzywające się później, po latach – głosy, że Mieczysław Kurpisz zwyczajnie „stracił ochotę” na wydawanie pisma. Może rzeczywiście tak było? Może nie ma sensu zbyt głębokie drążenie tamtego czasu, może zamiast tego warto przychylić się do przypuszczenia Joanny Orskiej, że Kurpiszowi sponsorowanie tego pisma „po prostu się znudziło”?

*

Na zakończenie można jeszcze raz spojrzeć w tył, przypomnieć sobie, podsumować: nie miał „Nowy Nurt” charakteru programowego, a raczej prezentacyjny. Może właśnie dlatego okazał się niezmiernie nośnym forum wymiany myśli dla twórców urodzonych głównie w latach 60. i 70 ubiegłego wieku. Może także dlatego lista autorów zamieszczanych na jego łamach przedstawia się tak imponująco. Znajdują się na niej twórcy wówczas najmłodsi, jak Marek Krystian Emanuel Baczewski, Wojciech Bonowicz, Cezary Domarus, Mirosław Gabryś, Szymon Kantorski, Wojciech Kuczok, Tomasz Majeran, Robert Mielhorski, Paweł Marcinkiewicz, Grzegorz Olszański, Rafał Rżany, Krzysztof Siwczyk, Dariusz Suska, Krzysztof Varga, Adam Wiedemann, Jakub Winiarski (i niżej podpisany).

Są na niej także autorzy nieco starsi, jak Dariusz Bitner, Kazimierz Brakoniecki, Andrzej Sosnowski, Zbigniew Machej, Piotr Sommer, Grzegorz Strumyk, Bohdan Zadura, a także autorzy zaliczani do tak zwanego pokolenia „brulionu”, przynajmniej metrykalnie, a więc: Marcin Baran, Miłosz Biedrzycki, Dariusz Bugalski, Stanisław Dłuski, Mirosław Dzień, Izabela Filipiak, Darek Foks, Natasza Goerke, Manuela Gretkowska, Krzysztof Jaworski, Jarosław Klejnocki, Krzysztof Koehler, Karol Maliszewski, Andrzej Niewiadomski, Jacek Podsiadło, Marcin Sendecki, Andrzej Stasiuk, Marcin Świetlicki i Olga Tokarczuk.

„Nowy Nurt”, choć wydawany zaledwie przez dwa lata, niewątpliwe okazał się – jak podsumował Karol Maliszewski – „wybitnym i szeroko czytanym oraz komentowanym czasopismem”, którego działalność „w pewnym sensie kończyła etap formowania się świadomości poetyckiej »brulionu« i inicjowała proces dokonywania się wyborów estetycznych przez następców, poetów urodzonych na przełomie lat 60. i 70.”.

Dzisiaj więc, po wydanych niespełna trzydzieści lat temu pięćdziesięciu siedmiu numerach „Nowego Nurtu”, pozostały, jak to określił później Mariusz Grzebalski, „autorzy i echa ważnych dyskusji”. To bardzo wiele.

 

Wykorzystane źródła:

„Nowy Nurt” nr. 1–57.

Cieślak Tomasz, Chwilami bardzo ciekawy dwutygodnik. O „Nowym Nurcie”, [w:] Dwadzieścia lat literatury polskiej 1989–2009, red. D. Nowacki, K. Uniłowski, Katowice 2010.

Czapliński Przemysław, Leciński Maciej, Szybowicz Eliza, Warkocki Błażej, Kalendarium życia literackiego 1976–2000, Kraków 2003.

Orska Joanna, Liryczne narracje. Nowe tendencje w poezji polskiej 1989–2006, Kraków 2006.

Wiedza płynąca z objawienia nie była naszą specjalnością – rozmowa z Mariuszem Grzebalskim o „Nowym Nurcie”, [w:] Marecki Piotr, Pospolite ruszenie. Czasopisma kulturalno-literackie w Polsce po 1989 roku, Kraków 2005.

Szkic pochodzi z kwartalnika „Nowy Napis. Liryka, Epika, Dramat” nr 18, rok 2023.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Roman Honet, Można spojrzeć w tył. O „Nowym Nurcie”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 237

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...