Nowy Napis Co Tydzień #024 / Dlaczego piszę
Dlaczego w ogóle piszę?
Piszę, żeby być wolnym. Tutaj, wśród liter, czuję się jak w raju. Tak jak teraz. Mogę sobie chadzać, gdzie chcę, i z tymi moimi literkami robić, co chcę. Chodzić pod rękę, pod górę, z góry. Mogę napisać, że latam – i rzeczywiście latam. Piszę i to się staje: latam, czuję to. Nie potrzebuję do tego wielkiego budżetu. Kolosalnych nakładów finansowych. Pisania projektów. Zgodności z prawami natury. Niczego nie potrzebuję – tylko swojej wolności.
Kiedy piszę, jestem wolny. Jakie to proste. W tym moim „raju” nie ma też owoców zakazanych. Wszystkie są dostępne, gratis. Nikt nie będzie mnie karał, że zjadłem jabłko, cytrynę czy arbuza, bo tu nie ma kar ani nagród. Ani marchewki, ani bata. Czuję się wolny także dlatego, że mogę wcielić się w każdą postać, jaka mi przyjdzie do głowy. Powiedzmy, że chcę być szatanem – i jestem tym szatanem, ale też nie takim, jakim chciałby go widzieć ktoś inny. Ja mam ochotę być szatanem dobrym, trochę bezrobotnym, bo nie mam kogo kusić. Ba, mogę nawet być aniołem, który gra w karty z szatanem, albo – żeby było nowocześnie – w FIFA 2018 na Xboxie. Uważam jednak, że najfajniej w tej wolności pozostawać sobą. Poruszać się swoimi drogami, ścieżkami, samemu je wytyczać, rysować.
Wolność pisania polega również na tworzeniu przestrzeni. Piszę, że jestem w górach – i już tam jestem. Jak mało trzeba, prawda? Zaledwie skleić ze sobą parę liter. Albo napiszę, że jestem na Sycylii – i już patrzę z Etny w dół na Taorminę, licząc, ile Grecy pozostawili tam ociosanych kolumn. Czy to nie jest wolność? Może właśnie pisanie zostało wymyślone po to, żeby ludzie mieli miejsce, w którym naprawdę będą się czuć wolni. A może tylko tak jest ze mną? Właśnie dlatego piszę.
Zaprzyjaźniam się ze słowami. Staram się je zaprosić do wspólnej zabawy w wymyślanie historii. Wolność jest jeszcze piękniejsza z Aneczką, moją żoną, która powtarza mi: pisz, będziesz się czuł lepiej. Wyrzuć to z siebie. Napisz to, tę historię, to jest świetne. Bo ta moja wolność w pisaniu jest wolnością Aneczki, moich dzieci i mnie samego. Nie piszę nic, co jest przeciw mojemu domowi, temu konkretnemu – pod Wrocławiem, w Piecowicach. Domowi, który stoi w rzepaku.
Dlaczego piszę tak, a nie inaczej?
Piszę, chociaż tak naprawdę przede wszystkim skreślam. Nigdy nie udaje mi się zostawić tylu liter, ile zapisałem w pierwszym odruchu. Zawsze – jak kat, morderca, oszust i trener – wykreślam litery, które zaprosiłem do współpracy. To słowo nie pasuje, trzeba je skreślić. To zdanie kompletnie nie pasuje, więc je wyrzucam. Nie, ta scena nie ma sensu, nie „szarpie” mnie. Jest o niczym. Dlatego całą scenę wyrzucam do kosza. Piszę tak, żeby zapisać jak najmniej słów.
Staram się nie pisać zbyt dużo, żeby słowa mi się nie rozbiegały, żeby się nie kotłowały, nie wchodziły sobie na głowę. Chcę, żeby razem tworzyły jakiś zwarty szyk, jakąś taktykę, mur, miłość, która się nie rozpadnie. Ktoś mądry powiedział, że „za dużo to mało” – i trzymam się tego jak pijany samochodu. Dlatego kreślę, wycinam, wyrzucam, zrzucam, porzucam, aż mi się spodoba. A że mi się nie podoba często, to często kreślę i kreślę.
Najpiękniejszą skreślaczką, poprawiaczką – moim prawdziwym sumieniem pisarskim – jest moja Aneczka, żona, która czyta moje teksty i od razu widzi, że czegoś jest za dużo, albo jakaś scena jest bez sensu. Aneczka dostrzega, że tu czy tam brakuje akcji, albo że „w ogóle w tym tekście nie ma ciebie”. To naprawdę daje mi benzynę, wlewa ją „w bak”, odpala silnik. Kiedy dostaję te piękne słowa od Aneczki, prosto z jej pięknego serca, biorę się do roboty – i wtedy moje pisanie nabiera rumieńców, coś zaczyna iskrzyć, żyć, kwitnąć. Dlatego piszę, tak jak piszę. Chcę, żeby się podobało wszystkim tak samo, jak Aneczce.
Jak widzę możliwość rozwoju rodzaju literackiego, który uprawiam?
Widzę tu całe obszary, terytoria, hektary pól, kosmosy, oceany do zagospodarowania. Wystarczy wejść do metra, pojechać tramwajem, siąść w parku, iść na koncert, pomóc kłaść kafelki, jechać windą, wejść do banku albo porozmawiać z policjantem. Istnieje tyle historii, ilu ludzi. Każdy niesieswoją historię i może ją opowiedzieć na scenie.
Poza tym tylu ludzi teraz pisze… Tu mejl, tam messenger czy WhatsApp. Wyobrażam sobie, że można ten wielogłos jakoś zapisać – całą ludzkość zapisać w jej różnorodności. Opisać niesamowitą energię, która codziennie uruchamia każdego z nas. Wyobrażam sobie, że sztuka teatralna mogłaby zawierać każdy głos, każdą emocję i każdą historię. To byłaby taka sztuka teatralna, w której każdy by mógł powiedzieć coś od siebie.
Podoba mi się też potencjał obszaru poza Ziemią. Podskakuje przecież ta nasza „ludzkość” wysoko, chce się oderwać od Ziemi, polecieć w kosmos. I kiedyś się oderwie, a kiedy już pisarze i inni artyści będą latać w kosmosie, podziwiając Ziemię, Marsa, czarne dziury – to opiszą nas inaczej, z innego punktu widzenia. I to będzie mocne, nowe. Bardzo chciałbym polecieć w kosmos i zacząć pisać stamtąd.
Wracając na Ziemię… Kiedy już piszę (bo ja swoje „wiedzieć, co pisać” biorę z życia, ze słuchania, z przyklejania się do ludzi, do ich dusz, historii, emocji) i kiedy przetwarzam to, co słyszę, w swojej głowie, kiedy to zapisuję, czuję się medium, wcieleniem każdego, kto przeze mnie mówi – ale nie siebie. Jak ktoś mądry kiedyś napisał, sztuka teatralna to opisywanie podmiotów. Co za „żylaste” słowo: „podmiot”. Może już lepiej mówić o duszach? Właśnie owe „podmiotodusze” stanowią, moim zdaniem, istotę rozwoju sztuki, którą uprawiam. Skąd o tym wiem? Kto mi o tym mówi? Nie zdradzę, bo powiedziałbym za dużo.