Nowy Napis Co Tydzień #024 / „Miłość”, która ocala
Wyłaniają się z mroku. Dwoje różnych ludzi, dwoje takich samych ludzi. Ona, starsza, dystyngowana, niewidoma kobieta. On, starszy mężczyzna, abnegat, żyjący obecnie na ulicy, ale pozujący na fotografa. Wpadają na siebie, jak to w życiu, oczywiście przypadkiem… Ona upada, on wcale nie zamierza jej pomóc, reaguje nieskrywaną irytacją.
Są tacy sami, bo potem okazuje się, że są potężnie samotni — ślady dawnych zranień przebijają przez nieśmiałe próby oswajania. Jej, Heleny, życie jest jak klamra: do czternastego roku życia i traumatycznego wydarzenia z tego czasu była szczęśliwa, teraz znów ma szansę na szczęście. Pomiędzy teraźniejszością a tamtym wypadkiem nie widać nic. I to całkiem dosłownie: po tym, jak w wieku czternastu lat zobaczyła w kuchni ich domu ojca, który się powiesił, straciła wzrok. Aż do teraz, do — mówiąc za bohaterką wprost — „starości”, nie widziała nic, nie miała nadziei, za to dużo strachu. Z kolei on, Fred, dużo pracował, może zbyt dużo. Po przejściu na emeryturę postanowił wrócić do pasji, na którą nie miał wcześniej czasu, do fotografii. Ale też zamieszkał na ulicy, oszczędności zostawił sobie na później.
Co się dalej wydarzy? Czy pozwolą sobie na miłość i czułość? Wreszcie, czy dawne rany nie okażą się blokadą, czy strach przed kolejnym zranieniem nie będzie silniejszy? Warto iść na spektakl pt. Miłość do Teatru Słowackiego (scena Małopolskiego Ogrodu Sztuk), aby się o tym przekonać.
To subtelne przedstawienie, pięknie zagrane przez Annę Polony i Jana Peszka, polecam każdemu po 30. roku życia. Młodsi mogą nie odebrać, nie odkryć w sobie emocji, które przeżywają bohaterowie. No bo jaką refleksję o starości może mieć dwudziestolatek? Wtedy starość wydaje się kategorią odległą i niezdobytą, jak Himalaje dla przeciętnego człowieka… Chociaż, z drugiej strony, na szczelnie wypełnionej widowni zasiadło sporo ludzi młodych i miałam wrażenie, potwierdzone owacją na stojąco, że ten refleksyjny i dzięki ironicznemu dystansowi („Nie wiedziałem, że aż tak śmierdzę!” — mówi on) pozbawiony patosu spektakl wzbudził refleksję u wszystkich, którzy mieli wtedy przyjemność być w Małopolskim Ogrodzie Sztuk.
Przestrzenią, w której rozgrywa się akcja, jest współczesne, nieustannie pędzące miasto. Helena znalazła w nim swój azyl, w którym karmi ptaki i z nimi rozmawia. Wyrazem jej stosunku do świata współczesnego jest strach przed rozczarowaniem, które może poczuć, gdy zobaczy ptaki — bo cóż zrobi, gdy okażą się brzydsze niż w jej wspomnieniach i wyobraźni? Fred też rozmawia z ptakami: mówi do nich, aby „s…ły”, gdy podlecą zbyt blisko i istnieje widome niebezpieczeństwo, że ich odchody wylądują na jego ubraniu. To także wyraża jego stosunek do świata — później okazuje się, że jego i jej relacje ze światem są podobne.
Miasto jest im obojgu, szczególnie Helenie, obce, wręcz wrogie. Współczesna cywilizacja nie sprzyja człowiekowi. Asfalt, beton i stal zastąpiły zieleń. Przestrzeń sceniczna w MOS–ie gra to idealnie — trochę industrialna, stanowi wręcz wymarzoną scenografię. Zagubiona w wiecznym pędzie istota ludzka, rodem z pesymistycznej diagnozy Zygmunta Baumana, zastąpiła człowieka, który żyje w harmonii ze światem. W takim świecie, aby przetrwać, ocalić swe człowieczeństwo, trzeba, tak jak bohaterowie spektaklu, znaleźć swój azyl.
Takim azylem jest w dosłownym znaczeniu miejsce, w którym się spotykają, ale jest nim przede wszystkim tytułowe uczucie. Mimo iż budzi strach, to przede wszystkim wyzwala. Wyzwala oboje, ale przede wszystkim Helenę, która w pewnym momencie zaczyna widzieć… bo przestaje się bać przede wszystkim kiełkującego w niej uczucia.
Autor spektaklu napisał tekst poruszający, rzecz o miłości i erotyzmie ludzi starszych. Oczywiście temat ten z psychologicznego, socjologicznego, a także artystycznego punktu widzenia, eksploatowany był nie raz, ale z taką lekkością i elegancją zrealizowanego spektaklu nie widziałam dawno. Ale jako że łyżki dziegciu zabraknąć nie może, to i tutaj odrobina się go znajdzie — nie mam bowiem pomysłu, czemu służyć by miały pokazywane na ekranie w tle subtelnej sceny erotycznej zdjęcia kobiecych wagin…
Nieodłącznym elementem rzeczywistości scenicznej jest w spektaklu Błażeja Peszka muzyka. Już po kilkunastu minutach przedstawienia przyszło mi do głowy skojarzenie z piosenką Love Rescue Me U2, mimo, że motywem przewodnim spektaklu jest inny utwór, mianowicie kompozycja Irvinga Gordona z 1951 roku, Unforgettable, którą brawurowo wykonywał niezapomniany Nat King Cole. Lecz teksty obu tych utworów, szczególnie w kontekście spektaklu, wydają się komplementarne:
That's why, darling, it's incredible
That someone so unforgettable
Thinks that I am
Unforgettable, too.
Dlatego, kochanie, to niesamowite,
Że ktoś tak niezapomniany
Myśli, że i ja jestem
Niezapomniany.
Wokalista U2 śpiewa jakby o wcześniejszym etapie znajomości Heleny i Freda, o tym, że strach przed zaangażowaniem może być największym wrogiem, może także o tym, jak Fred podnosi, pomaga wstać niewidomej kobiecie i o tym, jak za sprawą miłości można odzyskać zdolność widzenia:
Miłości, ratuj mnie,
Wyjdź i do mnie mów,
Podnieś mnie i nie pozwól mi upaść.
Nikt nie jest moim wrogiem
Moje własne ręce mnie więżą,
Miłości, ratuj mnie.
Ciemna dolina jest nie tylko nawiązaniem do Psalmu Dawidowego, ale też — przynajmniej dla mnie — smutną diagnozą współczesności:
Mimo tego, że idę
ciemną doliną
Nie będę bał się żadnego zła.
Przekląłem twój kij i laskę
Już dłużej nie są dla mnie pociechą.
Miłości, ratuj mnie.
To oczywiście subiektywne skojarzenie i zestawienie, ale sądzę, że to jest istota sztuki — ma ona budzić — z innymi dziełami, skojarzenia z własnym życiem czy zasłyszaną dawno melodią, która nigdy nie zatarła się w pamięci. Pozostała, jak przedstawienie w wykonaniu Anny Polony i Jana Peszka, niezapomniana.
Miłość ocala — robi to także Miłość, spektakl z Anną Polony i Janem Peszkiem. Ocala w widzach wiarę, nadzieję i miłość właśnie.
Beniamin Bukowski, Miłość, reż. Błażej Peszek, Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, premiera: 8.05.2019.