28.03.2024

Nowy Napis Co Tydzień #247 / „Krzyczy i płacze bez łez”

Pochłonęłam Bezdusznych. Zapomnianą zagładę chorychK. Błażejowska, Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych, Wołowiec 2023.[1] w jeden dzień. Brak mi słów podziwu dla wartości pracy, jaką wykonała Kalina Błażejowska – zbierając materiały do tej książki, docierając do ostatnich żyjących świadków eksterminacji psychicznie chorych przed i w czasie drugiej wojny światowej oraz układając dla nas tę opowieść. Podziwiam ją nie tylko za skrupulatność pracy badawczej i warsztat literacki, ale przede wszystkim za odwagę, empatię i determinację. Bo trzeba było wykazać wszystkie te trzy cechy, żeby zabrać się za tak „beznadziejny” temat i kontynuować go mimo licznych przeciwności. Nadziei na „sukces” pozbawiali jej wszyscy na początku tej drogi, tłumacząc, że po pierwsze, psychicznie chorzy to najbardziej stabuizowana grupa ofiar drugiej wojny światowej, a po drugie – nie ma już świadków.

‒ Spóźniła się pani o jakieś dwadzieścia lat. Wszyscy, którzy coś pamiętali, już nie żyją.

Nie chciałam słuchać. […] Nawet jeśli szansa jest mała, jest to szansa ostatnia. Za kilka lat będzie już za późno (s. 8).

Wydawnictwo Czarne przyzwyczaiło już swoich czytelników do „mocowania się” z trudnymi momentami historii Polski, wypieranymi często z pamięci zbiorowej i rzadko (lub wcale) pojawiającymi się w publicznej dyskusji. Dlatego spodziewałam się odkryć ogrom swojej niewiedzy na temat zagłady chorych przez nazistów, ale nie spodziewałam się tego, że będę musiała zmierzyć się z cierpieniem dzieci, które nie zawsze z powodu wad zdrowotnych umieszczano w ośrodkach tak zwanych psychiatrycznych, w rzeczywistości będącymi obozami śmierci.

Autorka już na wstępie przygotowuje nas na tę trudną drogę, dzieląc się osobistym doświadczeniem:

Po każdym dniu spędzonym w archiwum na przeglądaniu protokołów przesłuchań albo dokumentacji medycznej czułam się otępiała, jakby mój mózg wyczerpał całą swoją energię na przetwarzanie cudzego cierpienia. Nie miałam na nic ochoty – jedyne, czego chciałam, to żeby już nigdy niczego podobnego nie oglądać. […] Porwałam się na coś, na co nie byłam gotowa (s. 10).

Jest to bardzo poruszające wyznanie kogoś, kto w życiowym dorobku ma wiele nagród dziennikarskich i już udowodnił, że potrafi wykonywać „brudną” reporterską robotę, dlatego tą otwartością autorka zdobyła mój wielki szacunek.

Konstrukcja Bezdusznych sprzyja czytelności tej opowieści. Błażejowska najpierw kreśli rys historyczny powstania eugeniki i wykorzystania jej przez nazistów do swoich zbrodniczych celów. Przedstawia dokumenty, które stały się kamieniem węgielnym całego systemu eksterminacji chorych psychicznie w III Rzeszy i później na okupowanych przez Niemców terenach. Następnie przechodzi do dwóch wielkich opowieści o ośrodkach zagłady chorych w Gostyninie (dla dorosłych) i Lublińcu (dla dzieci). Pierwszą tytułuje Pod palmami Północy, drugą – Jakiego koloru jest cytryna? ‒ i każda z nich mogłaby stanowić osobną książkę. Rozdziały są podzielone na stosunkowo krótkie podrozdziały o wiele mówiących tytułach. Większość z nich to cytaty z wypowiedzi jej rozmówców; niektóre przybierają formę metafor.

Błażejowska podaje nazwy akcji eksterminacji, liczby ofiar, ale najbardziej przejmujące są plastyczne opisy wywózek chorych z zakładów w celu zagazowywania ich w ciężarówkach lub rozstrzelania w masowych egzekucjach, opisy zakopywania ciał w lasach i zacierania śladów po zbrodniach. Czujemy, że autorka stopniuje poziom grozy tamtych wydarzeń i to, co najgorsze jeszcze przed nami. I rzeczywiście, prawdziwy horror rozgrywa się ośrodku w Lublińcu przeznaczonym dla dzieci. Nie wszystkie są oddawane tu dobrowolnie przez rodziców. Nie wszystkie dzieci są chore psychicznie. Błażejowska odnotowuje podczas przeglądania kart medycznych w archiwum:

[…] historia choroby wygląda jak akt oskarżenia. Zarzucono mu [11-letniemu Helmutowi, synowi prostytutki z Bytomia – przyp. A.K.] „uchybienia moralne, żebractwo, kłamstwo, kradzież, popędliwość seksualną” (s. 115).

O Heinzu W.: „Krzyczy i płacze bez łez” […] O Günterze H.: „Ścieli łóżko pół godziny i jeszcze nie w porządku”. O Edeltraut P.: „Nie usiedzi spokojnie, ciągle w ruchu, zawsze coś mówi” (s. 144).

Ale personel medyczny zakładu, kierowany przez dwa odpowiedniki słynnego doktora Mengele, wie, jak dzieci „wyleczyć” z tych „przypadłości”. Więcej, otrzymał tajne instrukcje w tym zakresie z samego Berlina. Po wojnie wyprze się wszystkiego i nie poniesie żadnych karnych konsekwencji za stosowaną „terapię” polegającą na podtruwaniu dzieci luminalem, barbituranami, wychładzanie, podtapianie, bicie, zamykanie w izolatkach, głodzenie. Było to świadome uśmiercanie ich rozłożone na tygodnie, miesiące lub przyspieszone – między innymi z powodu nacisków zaniepokojonych rodziców żądających oddania im dziecka. Prośby, groźby, a nawet siłowe zabranie dziecka z zakładu zazwyczaj kończyły się niepowodzeniem. Dziecko po takich interwencjach umierało nagle na „zapalenie płuc” lub było z powrotem odbierane zrozpaczonej matce i umieszczane w placówce. Obraz grozy dopełniają opisy wykonywanej pneumoencefalografii – wbijania w rdzeń kręgowy igły, wpuszczania powietrza do mózgu, żeby wykonać jego zdjęcie rentgenowskie. Dzieci w trakcie i po tym „badaniu” bardzo cierpiały, niektóre umierały.

Błażejowskiej udaje się dotrzeć do uczestników i krewnych ofiar tych zbrodni. Te rozmowy są bardzo trudne dla obu stron, a nawet trzeciej – krewnych, którzy nigdy nie słyszeli o jakimś dziecku w rodzinie, zmarłym w nie do końca oczywistych dla jego rodziców okolicznościach. Ale zapisy tych rozmów w książce bez wątpienia jeszcze podnoszą wartość tego dokumentu:

Czego jo nigdy nie słyszała na taki temat?! Nic! Nigdy! Jak mnie dziwi, że mama nigdy nie wspomniała! Pochowała [brata bliźniaka rozmówczyni – przyp. A.K.] i nie pamiętom, żeby coś godała.

‒ To bardzo częste wśród bliskich ofiar – tłumaczę, chociaż nie muszę, a może nie powinnam. – Czytałam o wielu szpitalach, w których dokonywano podobnych zbrodni, kontaktowałam się z rożnymi krewnymi ofiar i jeszcze nie spotkałam się z przypadkiem, żeby taka historia była dobrze znana w rodzinie. Myślę, że rodzice po prostu bardzo to przeżyli i nie umieli o tym mówić. Pewnie też wyrzucali sobie, że go tam oddali, że nie zdążyli zabrać (s. 213).

 Reporterka odwiedza również miejsca ‒ budynki, w których znajdowały się te zbrodnicze zakłady. Niektóre są zamieszkane. Również z ich lokatorami Błażejowska rozmawia, wykazując się niezwykle daleko idącą wrażliwością. Bardzo uważa, żeby nikomu ze swoich rozmówców nie dokładać cierpień. Dlatego na przykład podczas odwiedzin w budynku dawnego zakładu w Lublińcu rezygnuje z poproszenia o pokazanie jej piwnic, gdzie może dokonywano sekcji zwłok dzieci.

To kolejna makabryczna odsłona tej historii – przekazywanie mózgów i rdzeni kręgowych ofiar do Instytutu Badań Neurologicznych we Wrocławiu. Autorka dociera do potomków jednego z owych „badaczy” i dyrektora instytutu. Próbuje skonfrontować ich ze zdobytą przez siebie wiedzą. Pozostają przy swoim: że pierwszy był zmuszony przez niemieckie władze do wykonywania badań, a drugi nie znał pochodzenia przysyłanych narządów. Po lekturze ich „mów obronnych”, a także akt sądowych z procesów przeciwko personelowi medycznemu zakładu w Lublińcu jeszcze bardziej docenia się sens powstania Bezdusznych.

Umorzeniom spraw zbrodniarzy nie dziwi się Henryk Lelonek, ofiara ich eksperymentów. Podczas rozmowy z Błażejowską mówi: „To samo przecież [było – przyp. A.K.] z załogą Oświęcimia” (s. 291). Ta konstatacja jest dla mnie równie trudna do udźwignięcia, jak cała wcześniej opisywana zagłada ludzi – jak się okazuje, nie tyle wszystkich chorych psychicznie, co „niepożądanych” w świecie budowanym przez nazistowskich ideologów. „Bezproduktywni” chorzy nie mieścili się w rachunku ekonomicznym budowania Tysiącletniej Rzeszy. Poza tym przy likwidowaniu szpitali psychiatrycznych chodziło też o 

[…] zwolnienie budynków nadających się na koszary dla Wehrmachtu, kwatery SS czy ośrodki dla przesiedlonych Niemców. Na całym przedwojennym terytorium Rzeczpospolitej od 1939 do 1945 roku zginęło co najmniej dwadzieścia tysięcy pacjentów szpitali psychiatrycznych i pensjonariuszy domów opieki. To bardzo ostrożne szacunki […] sprawcy zadbali o to, żeby zatrzeć ślady swoich zbrodni (s. 21).

Dlatego również z wyżej wymienionych powodów ‒ „zacierania śladów zbrodni”, uniewinniania oprawców przez sądy i próby wybielania ich życiorysów przez potomków ‒ trzeba uznać Bezdusznych Kaliny Błażejowskiej za niezwykle ważny dokument, przywracający pamięć o zapomnianych ofiarach i ukazujący prawdę o ich katach.

K. Błażejowska, Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agnieszka Kostuch, „Krzyczy i płacze bez łez”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 247

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...