04.04.2024

Nowy Napis Co Tydzień #248 / Wezwanie zamierzchłych czasów. Notatki o kilku wierszach Krzysztofa D. Szatrawskiego

Kultura, tradycje, a przede wszystkim język mieszkańców dawnych Prus Wschodnich zostały zamknięte w wiecznym milczeniu, a pamięć o istniejącym tam przez kilkaset lat państwie pozostała jedynie na kartach historii Europy. Prusy Wschodnie, podzielone dziś między Litwę, Polskę i Rosję, w średniowieczu były gęstą, nieprzebytą puszczą, zamieszkiwaną przez dziesięć plemion posługujących się różnymi, choć podobnymi dialektami, stanowiącymi jeden język pruski. Dwunastowieczny kronikarz saski Helmold tak opisał Prusaków: „Ludzie tam mają błękitne oczy, cerę czerwoną, włosy długie. Prócz tego niedostępni z powodu błot, nie cierpią pośród siebie żadnego pana”. Do XIII wieku kraina ta rzeczywiście pozostawała niezdobyta, choć jej tereny wielokrotnie i bezskutecznie próbowali podbić Duńczycy, Rusini i Szwedzi, mimo że zamieszkujące ją społeczności nie tworzyły zwartego tworu państwowego. Właśnie tam zginął czeski biskup Wojciech, próbując schrystianizować pruskie plemiona. Udało się to dopiero zakonowi krzyżackiemu, który w 1283 roku zapanował tam na ponad dwieście lat i ustanowił państwowość. Rdzenni Prusowie dobrowolnie lub pod przymusem przesiedlili się na tereny Warmii, Pomezanii oraz Sambii, mieszając się z Litwinami i Polakami. Kiedy ostatni mistrz zakonu książę Albrecht Hohenzollern przeszedł na luteranizm, polecił miejscowemu proboszczowi Ablowi Willowi przetłumaczyć z niemieckiego na pruski Mały katechizm Marcina Lutra. Zapewne ani tłumacz, ani zleceniodawca nie przypuszczali, że to niewielkie stutrzydziestoczterostronicowe dzieło stanie się najobszerniejszym i jednym z niewielu zachowanych do dziś zabytków języka pruskiego, który niemal zupełnie znikł w XVII wieku, niedługo po upadku zakonu krzyżackiego i końcu jego panowania na tych ziemiach. Do roku 1917, kiedy w Tylży urodził się poeta i prozaik Johannes Bobrowski, pół Polak, pół Prusak, w użyciu pozostało zaledwie kilkanaście słów tego języka oraz prusko brzmiące nazwy miejscowości. Prusy oficjalnie zlikwidowano w 1947 roku, choć ich los był niepewny już od czasów hołdu pruskiego, kiedy znalazły się najpierw w zależności od króla Rzeczypospolitej, a potem od cesarza Niemiec. Bobrowski przeżył więc śmierć państwa, w którym urodził się i wychował – Prusy po wojnie zniknęły z mapy Europy, a ślady ich języka i kultury przez dziesięciolecia były wymazywane przez nowych zarządców tych terenów.

Ale tożsamości etnicznej nie da się po prostu skasować. Johannes Bobrowski, choć został wplątany w wojnę jako żołnierz po stronie Niemiec, potem w obozie jenieckim w sowieckiej niewoli poddany antyfaszystowskiej reedukacji, finalnie znalazł się w Berlinie, gdzie do końca życia pracował jako redaktor książek dla dzieci, nie utracił przywiązania do ziem swoich przodków. Bohaterami swojej poezji i prozy uczynił zwykłych mieszkańców Prus: młynarza, rybaka, flisaka, wiejskie dziewczyny. Wiele swoich wierszy poświęcił też pruskim pisarzom, poetom i filozofom, którzy mieli ogromny wpływ na jego świadomość etniczną, między innymi Alfredowi Brustowi, Johannowi Hamannowi, Immanuelowi Kantowi, Johannowi Gottfriedowi Herderowi czy Ernstowi Wiechertowi. Duch Johannesa Bobrowskiego na zawsze pozostał między Tylżą (po wojnie nazwaną Sowieckiem), Kętrzynem (po prusku Rastemborkiem) oraz Królewcem (po rosyjsku nazywanym Kaliningradem) – miejscowościami, w których poeta spędził swoje dzieciństwo i młodość.

1.

Właśnie na drodze pod Kętrzynem, miastem, które świetność i znaczenie straciło wraz z końcem istnienia Prus, w wierszu Krzysztofa Szatrawskiego zatytułowanym notabeneBobrowski spotykają się dwaj poeci, których tożsamość jest silnie związana z tą lesistą, nadbałtycką krainą. Do tego spotkania mogło dojść naprawdę, choć w planie treściowym odbyło się ono jedynie w umyśle młodszego poety. Ostatnie cztery lata życia Johannesa Bobrowskiego to zarazem pierwsze Krzysztofa Szatrawskiego. Ale zdarzenie w tym wierszu, choć zachodzi w konkretnym miejscu, niweluje wszelką czasowość, a nawet realność, o czym świadczy przymiotnik „niemożliwa”, dookreślający charakter obecności Bobrowskiego. Ta sytuacja ma miejsce na przecięciu przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, przy czym teraźniejszość nie jest wyrażona wprost i odnosi się do momentu pisania wiersza, kiedy całe zdarzenie ożywa w wyobraźni Krzysztofa Szatrawskiego. Bobrowski nosi w tym wierszu przebranie robotnika leśnego – próbuje w ten sposób pozostać niedostrzeżony, wtopić się w miejscową ludność, którą w latach powojennych stanowili tam w większości właśnie robotnicy leśni. Nikt nie zwraca uwagi na wędrującego mężczyznę w znoszonym uniformie, prowadzącego stary rower z przytroczoną do ramy piłą. Nikt oprócz małego chłopca, który „nie rozróżnia jeszcze imion”, bo ludzi w swoim krótkim życiu postrzega według funkcji, jakie pełnią oni w jego rodzinie. To spotkanie wydaje się zaplanowane, ponieważ napotkany chłopiec staje się sukcesorem poetyckim Johannesa Bobrowskiego. Potwierdza to zresztą podmiot mówiący:

jego niemożliwa obecność
wydawała mi się konieczna
aby domknęły się nasze historie

To spotkanie jest jak dołożenie kolejnego trybu do maszyny historii, która nigdy nie zatrzymuje się nawet na chwilę. „Lekcja sarmacji”, udzielona chłopcu przez autora tomu wierszy Sarmatische Zeit, brzmi:

jesteśmy tu tylko przejazdem
więc w końcu zrozumiesz, że wygnanie
też można przyjąć jak łaskę

Poeta zawsze w pewnym sensie jest wygnańcem, bo język poezji jest osobny. Tu jednak wygnanie ma przede wszystkim znaczenie kulturowe. Wygnani ze swojej kultury zostali dawni obywatele nieistniejącego już państwa, których język rozpłynął się w językach narodowych państw władających tą krainą. W tym znaczeniu sam Bobrowski też jest wygnańcem, bo próbuje ocalić to, co niemal zupełnie umarło – język i kulturę pruską (Bobrowski prowadził zapiski, w których spisywał pruskie słowa, jakby próbując na nowo wskrzesić ten zapomniany język). Pojęcie Sarmacji u Bobrowskiego zakorzenione jest w pismach Ptolemeusza, który nazwał tak przestrzeń geograficzną rozciągającą się od mórz Czarnego i Kaspijskiego aż do Bałtyku. Ta Sarmacja sięga czasów mitycznych, kiedy ludzie nie izolowali się od natury, ale żyli z nią w głębokim związku. Zrozumienie procesów przyrody pozwalało im nie tylko przeżyć, ale też oswoić śmierć. Dlatego w słowach Bobrowskiego, tak mocno zżytego z naturą północnych krańców Sarmacji, próżno szukać żalu czy pretensji. Poeta smakuje nowo brzmiące dla niego polskie nazwy miejscowości i trwa „w zachwycie nad kruchością świata”. Procesy historyczne, które spychają jedne kultury w zapomnienie, aby ustąpić miejsca innym, są dla niego czymś tak naturalnym jak wędrówka chmur po niebie, a wygnanie z ziemi, na której żyli jego przodkowie, pozwala mu spojrzeć na ich język i tradycje z dystansu, który możliwy jest tylko z pozycji zewnętrznej. Być może właśnie dzięki takiemu patrzeniu z oddalenia udało mu się w poezji odtworzyć obraz mitycznej krainy Prusów.

Poeta w przebraniu i chłopiec spotykają się jeszcze raz. Tym razem Bobrowski odjeżdża starym wartburgiem „z tabliczką DDR nad tylnym zderzakiem”. Ale przecież nie może opuścić tych ziem, gdzie

pobrzmiewa jeszcze
w pieśniach starych kobiet,
ledwie wytłumaczalne
wezwanie zamierzchłych czasów

(Johannes Bobrowski, Elegia dla Prusów)

Niebawem jego duch znów pojawi się na rozdrożach dróg wiodących do dawnych pruskich miast. Odjeżdżającemu poecie towarzyszy „wakacyjna radość”, spogląda w twarze mijanych, letnich dziewcząt, ale w tym opisie pobrzmiewa melancholia, taka, jaką odczuwa się u schyłku sierpnia, kiedy lato jeszcze trwa, ale w powietrzu czuć już zapach butwiejących, jesiennych liści.

2.

Zapach jesieni to zapach zbliżającej się śmierci. Ale silny mróz pozwala lepiej słyszeć – w niskich temperaturach dźwięk rozchodzi się szybciej. Może więc zimą najlepiej słychać umarłych, którzy chcą żywym opowiadać swoje historie? W Opowieściach Krzysztofa Szatrawskiego podmiot mówiący posługuje się właśnie ich głosem. Jest kimś w rodzaju proroka przekazującego ludziom to, co usłyszał z zaświatów. Pozornie są to zupełnie zwykłe historie o czynnościach takich samych, jakie wykonują żywi: układanie włosów czy przygotowywanie się do czegoś ważnego. „Władcy mówią o świętości”, a „pomordowani skarżą się na zabójców”. Ale te początkowe frazy kolejnych strof, które zestawione razem brzmią niemal groteskowo, jak plotki i narzekania sąsiadek, stają się złowieszcze, gdy skonfrontować je z reakcjami żywych:

żywi słuchają o śmierci, jakby wiedzieli wszystko
o życiu, policzyli krzywdy i zdążyli zapomnieć
że żadna własność nie jest wieczna
że żadna wieczność nie może być własna

Obojętność i ignorancja żyjących wobec tych, których już nie ma na świecie, nie wynika z ich buntu, ale z przekonania, że współczesność uprawnia do bycia pewnym siebie, ponad wszelkie prawdy, nawet te wynikające z doświadczenia przeszłych pokoleń. Historia jako nauczycielka nie ma żadnej mocy, jej lekcje wydają się archaiczne rozwydrzonemu i chcącemu żyć wygodnie społeczeństwu, które nie chce już słuchać o cierpieniu i nie uznaje żadnych autorytetów. Bo skoro wszelka transcendencja została zakwestionowana, to głosy zmarłych są tylko złudzeniem, świętość zamienia się w świętowanie, a odkupić można transze na giełdzie, a nie winy. Za pomocą przesunięć semantycznych autor kreśli wykrzywiony obraz wartości i norm moralnych, które dla współczesnego człowieka nie mają żadnego znaczenia – są bowiem utożsamiane z koniecznością uznania ludzkiej słabości i zmuszają do refleksji nad metafizyką. Ale druga strofa trzeciej części wiersza zawiera przestrogę, jaką zmarli dają żywym:

W podświadomości lasu brzmi głos
prędzej czy później i na was
przyjdzie czas

To przestroga skierowana nie tylko do tych, którzy podbili ziemie – między innymi Prusy – i wygnali z niej rdzennych mieszkańców lub skazali ich na śmierć. Oni zresztą ponieśli już karę: „ich imiona z chrzęstem białych kości / gwałtownie odwrócone, nieme”. Zostali zapomniani, tak jak za życia sami chcieli zapomnieć o zamordowanych. Ale przeszłe pokolenia, które oddały życie za swoją tożsamość etniczną, której nie chciały się wyrzec, dopominają się o szacunek i pamięć żyjących. Żywi przecież też kiedyś znajdą się po tamtej stronie i będą wówczas tak samo znikać w niepamięci.

Ten, który w wierszu rezonuje głosami umarłych, milczy. Milczący budzi szacunek i zaufanie właśnie dlatego, że słucha. Potrafi zapomnieć o sobie, by usłyszeć drugiego człowieka – nawet jeśli woła on z zaświatów. Milczący prorok z Opowieści nie uderza w ostry, moralizatorski ton, ale łagodnie zaprasza do przyjrzenia się światu z pozycji umarłego:

zamknij na chwilę powieki
i zaśnij
jeśli spać jeszcze możesz

Pod powierzchnią świata tymczasowego, kruchego i lekkiego, który skrzy się i błyszczy, znajduje się świat wartości uznanych przez współczesność za niepotrzebne. To właśnie one, choć trudne i wymagające wielu poświęceń, są jedyną drogą do poznania natury człowieka i jego miejsca w świecie. Głosów umarłych nie wolno lekceważyć, a usłyszeć je można tylko w milczeniu.

3.

Poeci powinni umieć milczeć, tak jak prorocy. Nadmiar słów odbiera szlachetność poezji i może zwyczajnie znudzić każdego – nawet boga. Już sam tytuł wiersza Nie wszyscy poeci idą do nieba brzmi nieco groteskowo. Bo przecież nie można w świecie żywych wiedzieć kto pójdzie do nieba, a kto nie. Zapisany w wierszu małą literą bóg nie jest bogiem konkretnej religii – jest symbolem transcendencji, siły metafizycznej. Odpowiada na ludzką potrzebę wiary w nieśmiertelność. Ma zresztą ludzkie cechy: okazuje znudzenie kiepską poezją. Doskonałość w wykreowanym przez Krzysztofa Szatrawskiego niebie polega na precyzji słów, na dokładnym odmierzaniu sensów w poezji. Kluczowa w tym wierszu wydaje się fraza „to wszystko już było”, powtarzana zresztą przez artystów w minionych wiekach. Zeschnięte psalmy i wierszyki wyśpiewywane przez kędzierzawe aniołki to nic innego jak zachwyty nad światem, wyrażane w poezji (i nie tylko) przez twórców kolejnych pokoleń. Ale nie jest to zanegowanie sensu istnienia poezji w ogóle. Wydaje się raczej, że chodzi o uwrażliwienie (innych poetów? czytelników?) na ukryte sensy, które powstają tylko w milczeniu, w niedopowiedzeniu. Milczenie w poezji ma zatem wielkie znaczenie. Wiedział o tym mistrz precyzyjnej frazy Julian Przyboś, kiedy mówił o międzysłowiu – wartością poezji są utajone sensy, wyrażone w metaforze. Poeci, którzy nie idą do nieba, docierają do stromych schodów. Szatrawski nie daje odpowiedzi na pytanie, dokąd one prowadzą, można się jednak domyślać, że w dół, gdzie płonie wieczny ogień, w którym język „niedoskonałej” poezji ginie na zawsze. Podobnie jak Opowieści, także ten wiersz ma charakter przestrogi: wartością poezji są precyzja języka i 

dokładnie tyle sensu
ile potrzeba
nie więcej i nie mniej

Wieczność nie potrzebuje tłumaczenia – potrzebuje, żeby w nią uwierzyć. Zadaniem poetów jest więc dawanie wiary w niezniszczalność słowa, które nabiera szlachetności w milczeniu.

***

Te trzy wiersze: Bobrowski, OpowieściNie wszyscy poeci idą do nieba tworzą zamknięty krąg sensów, w środku którego przecinają się przeszłość i teraźniejszość, świat umarłych ze światem żyjących. Językowe obrazy Sarmacji i mitycznych Prus, zrekonstruowane przez Johannesa Bobrowskiego i niewątpliwie w dużym stopniu kształtujące frazę poetycką Krzysztofa Szatrawskiego, nie są tu tylko tłem. Indywidualną tożsamość każdego człowieka tworzy poczucie związku z grupą etniczną, z ziemią i językiem oraz pamięć o przodkach. Są to fundamenty życia społecznego, a co za tym idzie – bezpieczeństwa i stabilności życiowej. Tworzenie genealogii w oparciu nie tylko o najbliższą rodzinę, ale też o nieznanych przodków sprzed setek lat, nadaje sens jednostkowej egzystencji „tu i teraz”.

Z tego panoramicznego obrazu z Johannesem Bobrowskim na pierwszym planie wyłania się jeszcze jeden wątek, niewyrażony wprost, ale ukryty głęboko we wszystkich trzech wierszach. To pytanie o rolę poety i poezji we współczesności. Wydaje się, że odpowiedź na nie znał Johannes Bobrowski, odnosząc się nie tylko do poezji, ale do pisarstwa w ogóle:

[…] zadaniem pisarza nie jest przedstawianie minionego okresu dla samego li tylko przedstawiania, lecz chodzi o przekazywanie owego minionego z pozycji współczesnej tak, by oddziaływało ono na współczesność, aby owa historyczna sfera i świadectwo współczesności ustawicznie się przenikały (tłum. E. Wachowiak).

Fundamentem twórczości literackiej w ujęciu Bobrowskiego stają się więc dwa czasowniki: „oddziaływać” i „przenikać”. Poeta powinien posiadać świadomość procesów dziejowych i potrafić wyizolować z nich te wartości, które będą oddziaływać na współczesność, otwierając nowe przestrzenie myślenia, ale nie zamykać historii w ciasnych faktach, tylko pozwolić jej swobodnie przenikać do mentalności społeczeństwa. Taką funkcję pełniła w poezji metafora, która wyrażała konkret, ale jej niedosłowność pozwalała na interpretację, a nie odczytanie wprost. W ten sposób tworzyły się sensy niematerialnej strony rzeczywistości, które zestawione razem, dawały spójny obraz świata idei. Odejście w poezji od niedookreślenia frazy i próba dopowiedzenia tego, co nie powinno być dopowiedziane, skutkuje sprowadzeniem jej do czystego opisu, bez przekraczania progu metafizyki.

Tryptyk Krzysztofa Szatrawskiego to swoista lekcja historii, pokazująca, że tylko w milczeniu można usłyszeć wezwanie duchów z zamierzchłych czasów, które mają jeszcze dużo ważnych prawd do przekazania żyjącym.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Katarzyna Wójcik, Wezwanie zamierzchłych czasów. Notatki o kilku wierszach Krzysztofa D. Szatrawskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 248

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...