11.04.2024

Nowy Napis Co Tydzień #249 / Ma się to poczucie humoru…

Sprawy ludzkie nie zasługują zaiste na to, żeby przykładać do nich wielką wagę, niemniej musimy do nich przykładać wagę i w tym właśnie tkwi cała bieda.

Platon, Prawa (Leges VII)Platon, Prawa, tłum. M. Maykowska, Warszawa 1997, s. 269.[1]

Kiedy Gustaw Kramer, w którego postać brawurowo wcielił się niezapomniany Leonard Pietraszak w kultowej komedii Juliusza Machulskiego Vabank, emablując swoją ofiarę, a zarazem przynętę, wypowiada słowa: „No ma się to poczucie humoru, pani Natalio” – wyraża w ten sposób najwyższy stopień samozadowolenia, porównywalny może tylko z satysfakcją, jaką daje mu przekonanie o własnym sprycie i znaczny, niekoniecznie uczciwie zdobyty majątek. Poczucie humoru jest bowiem dla niego miarą inteligencji, synonimem błyskotliwości i uroku osobistego; stanowi uniwersalny szyfr, klucz do kobiecego serca, i nie tylko… Żeby jednak metoda na szarmanckiego uwodziciela z poczuciem humoru zadziałała, niezbędna jest stosowna reakcja obiektu adoracji – dlatego panna Natalia zaśmiewa się co rusz z dowcipów starszego pana, dorzucając przeciągle: „Doprawdy, pan jak coś powie…” W ten sposób na naszych oczach zawiązuje się najprostsza wspólnota śmiechu: czarujący otoczenie żartowniś oraz ulegający jego nieodpartemu wdziękowi i poczuciu humoru odbiorca.

Tyle tylko, że „Natalia Bielecka” śmieje się z dowcipów Kramera służbowo, wzorowo realizując powierzone jej zadanie aktorskie przynęty na nieuczciwego bankiera. W sytuacjach naturalnych, niewyreżyserowanych, ta interakcja nie zawsze jest tak zgodna. Zdarzają się przecież żarty niestosowne, opowiedziane nie w porę, w niewłaściwym miejscu lub towarzystwie albo zwyczajnie nieśmieszne. Powodują one zazwyczaj co najmniej jednostronną konfuzję. W takich sytuacjach jedni przykrywają swoje zażenowanie wymuszonym śmiechem, inni weryfikują dotychczasowe decyzje personalne dotyczące własnego życia osobistego i towarzyskiego. Poczucie humoru może bowiem w jednakowym stopniu łączyć i dzielić, budować więzi i zrywać je nieodwracalnie.

Co więcej, nie istnieje żaden skuteczny algorytm umożliwiający humorystyczne zestrojenie par ani, tym bardziej, większych grup ludzi. Śmiech bowiem – o ile jest szczery, a nie udawany: wymuszony lub kokieteryjny – jest żywiołem, odruchem porównywalnym z innymi reakcjami fizjologicznymi, którego receptory rozlokowane są według jakiegoś niezbadanego, indywidualnego kodu głęboko w naszej podświadomości. Wszelkie próby racjonalizowania śmiechu, poddawania go metodycznej analizie są więc z góry skazane na porażkę i wydają się podobnie żałosne jak tłumaczenie dowcipów. Nieprzypadkowo Johann Huizinga na początku swojej klasycznej już książki o zabawie i śmiechu stawia tezę, że są one wcześniejsze niż kultura, że towarzyszyły człowiekowi od zawsze, na długo przed tym, nim nauczył się mówić, tańczyć i śpiewaćZob. J. Huizinga, Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury, tłum. M. Kurecka, W. Wirpsza, Warszawa 1985, s. 11 i następne.[2]. Skoro tak, to żadne kulturowe narzędzia badawcze nie zmierzą go ani nie zważą. Mogą co najwyżej skutecznie nas do niego zniechęcić – tak jak w znanej anegdocie o człowieku, który okulał, kiedy zaczął analizować swoje kroki.

Olga Drenda chyba jest świadoma tych zagrożeń, skoro swojej książce o śmiechu ‒ zatytułowanej cytatem z babci: Słowo humorunadaje formę swobodnych uwag, humorystycznych wspomnień, subiektywnych rankingów śmieszności. Mimo znacznej objętości mamy do czynienia raczej z esejem niż regularnym wykładem czy naukową analizą zagadnienia. Nawet liczące dziesięć stron przypisy i bibliografia potraktowane zostały z asekuracyjną nonszalancją (Żarty z przypisów, Różne takie). Książka podzielona jest na sześć rozdziałów, poprzedzonych wstępem, a zamkniętych osobistą listą humorystycznych przebojów. W każdym rozdziale wyodrębniono jeszcze kilka (trzy–pięć) osobnych szkiców, skoncentrowanych wokół takich zagadnień jak: przydatność żartu do spożycia/użycia, czyli „kiedy żart przestaje być śmieszny?”; „komu wypada śmiać się z siebie”, o dowcipach etnicznych, żartowaniu z sąsiadów oraz autoironicznej postawie Polaków i innych nacji; krzepiąca moc sucharów, czyli dowcipy nieśmieszne, z których jednak z jakichś powodów się śmiejemy; humor kobiecy (Żart dam i bab); śmiech w polityce i z polityki oraz zamiłowanie do różnych form humoru absurdalnego.

Autorka Duchologii polskiej również w swojej najnowszej książce z upodobaniem eksponuje rozmaite znaleziska tudzież wykopaliska pamięci z okresu PRL oraz barwnych czasów transformacji ustrojowej i gospodarczej. Próbki do antropologicznych analiz zbiera, penetrując archiwa telewizyjne oraz otchłanie Internetu. Problemem nie jest w tym przypadku jednak dostęp do źródeł, ale raczej ich lawinowy nadmiar. Śmiech rozlega się przecież wokół nas nieustannie, a każdy ma inną przyczynę. Jedni śmieją się z „cudzego wypadku”, inni z baby, co po raz kolejny przyszła do lekarza, jeszcze inni nie wiadomo z czego – „jak głupi do sera”. Bez wyraźnego sfokusowania uwagi na konkretnych zjawiskach, tematach czy typach humoru skazani będziemy na kalejdoskopową narrację o wszystkim po trochu i o niczym dokładnie. I taka trochę jest ta książka. Olga Drenda, nauczona doświadczeniem autorów innych publikacji poświęconych teoriom humoru, którzy na ogół już we wprowadzeniach przyznają się do porażki, odważnie „daje nura w praktykę śmiechu i sprawdza, co z tego wyniknie”. Mam wrażenie, że na pewnej głębokości po prostu nieco brakuje jej tlenu. Sama zresztą przyznaje się do tego we wstępie:

[…] w trakcie pracy nad niniejszą książką miałam okazję przepuścić przez swój mózg tak dużo kawałów, memów, komedii, skeczy oraz towarzyszącej im literatury tematu, że w pewnym momencie straciłam rachubę, co właściwie uważam za zabawne. […] Towarzyszyło mi często poczucie, że moja głowa, niczym w pewnym odcinku Sąsiadów, znalazła się w betoniarce, na skutek czego moje przekonania dotyczące humoru ulegały ustawicznym wywrotkom. Dzisiaj mogę powiedzieć, że po tej przeprawie nie wiem do końca, co mnie właściwie śmieszy, być może prawie wszystkoO. Drenda, Słowo humoru, Kraków 2023, s. 11.[3].

 Z kolei podczas spotkania zorganizowanego przez wydawnictwo Karakter oraz Wrocławski Dom Literatury 2 grudnia ubiegłego roku autorka żaliła się, że bardzo trudno było jej tak skondensować treść, żeby zmieścić się w limicie objętości określonym w umowie z wydawcąhttps://www.youtube.com/watch?v=N0RDy1_XqxU [dostęp: 12.02.2023].[4].

W kalejdoskopowym skrócie poznajemy więc zarys historii polskiego kabaretu, reprezentowanego przez krakowskich „Siedem Kotów”, „Studencki Teatr Satyryków”, „Kabarecik” Olgi Lipińskiej, „Hybrydy” i „Pod Egidą”, kabaret „Owca” Jerzego Dobrowolskiego czy z najmłodszych – „Mumio” Jacka Borusińskiego i małżeństwa Basińskich. Przywoływane są liczne produkcje filmowe i telewizyjne: komedie Stanisława Barei, Marka Koterskiego, Rejs Marka Piwowskiego; rodzime Za chwilę dalszy ciąg programu Manna i Materny; KOC, czyli Komiczny Odcinek Cykliczny duetu Sławomir Szczęśniak i Grzegorz Wasowski; Zulu Gula Tadeusza Rossa czy „program parapopularny” Oczywiście grupy Łyżka Czyli Chilli albo Lalamido, czyli porykiwania szarpidrutów, obok angielskiego klasyka lat siedemdziesiątych – Latającego cyrku Monty Pythona. Cytowani są pisarze i poeci – tak różni i z tak różnych szczebli drabiny stylistycznej pochodzący, jak Edmund Niziurski, Marcin Świetlicki, Stanisław Barańczak i Czesław Miłosz czy z obcych – Milan Kundera. Wspominani są kształtujący poczucie humoru pokolenia lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych rysownicy Papcio Chmiel i Tadeusz Baranowski oraz ich następcy: Krzysztof Gawronkiewicz, Denis Wojda albo Tomasz Niewiadomski – twórca Ratmana. Bardzo bogato ilustrowany przykładami jest w książce Drendy humor absurdalny, wywracający do góry nogami przyzwyczajenia odbiorców, ich logiczne schematy i utarte skojarzenia. Na patrona tego nurtu w piśmiennictwie polskim typowany jest Soter Antoni Rozbicki, ale od podobnego humoru nie stronili również Stanisław Trembecki i Julian Tuwim, a we współczesnej kulturze popularnej obecny jest on chociażby w tekstach wczesnych piosenek Kuby Sienkiewicza czy Püdelsów. Na pograniczu kulturowej lub obyczajowej rebelii sytuują się przywoływane w książce happeningi wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywy, działania artystyczne trójmiejskiego Totartu z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych czy muzyczne eksperymenty spod znaku yassu, z którym w twórczą kolaborację wszedł między innymi Kazik Staszewski (wspólna płyta z Mazzollem i formacją Arhythmic Perfection).

Olga Drenda nie gardzi żadnym rodzajem humoru – ani tym makabrycznym, jak popularne w Stanach Zjednoczonych żarty z serii dead baby jokes, ani tym z kategorii sophomoric humor (humor gimbazjalny), koncentrującym się na perypetiach fekalno-seksualnych, którego przebojami są klaskanie pośladkami albo bitwa na bąki. W Słowie humoru jest więc również miejsce na dowcipy z wydawanej przez Szczepana Sadurskiego serii 103 najlepsze kawały o…, rzekomo autoironiczne teksty piosenek disco polo, internetowe memy, przykłady trollingu i beki, inskrypcje klozetowe, „jajcarski rock” spod znaku zespołów Kury, Big Cyc czy Bielizna, sitcomy albo radiowe ekscesy duetu Wojewódzki, Figurski. Najwyraźniej w myśl cytowanej już zasady, że śmieszy „być może prawie wszystko”.

„Prawie” jest tu jednak słowem kluczowym. W książce tak szeroko zakrojonej, w której – odnosimy wrażenie – nie istnieje żadna selekcja i darmową wejściówkę odebrać może praktycznie każdy rodzaj humoru, zabrakło jednak miejsca – choćby we wspomnieniu, nawiasowym wtrąceniu, żartem potraktowanym przypisie – dla Sławomira Mrożka, Juliusza Machulskiego, Władysława Sikory, jednego z twórców „Zielonogórskiego zagłębia kabaretowego”, czy Roberta Górskiego. Rozumiem argument, że nie o wszystkim się da, że limity objętości, ale pisanie na jakikolwiek temat jest przecież sztuką wyboru. Wybory, jakich dokonała w swojej książce Olga Drenda, sprawiają jednak, że część czytelników może odczuwać jednocześnie przesyt i niedosyt. Inna sprawa, czy tego niebezpieczeństwa można było w ogóle uniknąć. Jak słusznie zauważa autorka w rozdziale Żarty dam i bab,  po roku 1989 nastąpiło rozproszenie sygnału – w rezultacie rozsypał się wspólny kod śmiechu i śmieszności i żyjemy obecnie w „humorystycznej wieży Babel”, gdzie każdego bawi co innego.

Tak czy inaczej, rezultat tej kondensacji treści i lawinowego nadmiaru przykładów w Słowie humoru jest taki, że książce, mimo bardzo wybiórczego potraktowania zagadnienia, brakuje eseistycznej lekkości i chociaż Olga Drenda cytuje, przytacza tu wiele żartów i humorystycznych sytuacji, jej dzieło nie jest jakoś szczególnie zabawne – jest raczej „słowem o humorze” niż „słowem humoru”.

Deklarowaną już we wstępie jako „najważniejsze kryterium” zasadą tej książki miało być „omijanie powtórek i próba spojrzenia pod kątem, pod jakim być może jeszcze nie patrzono na ten temat”. Bez cienia sarkazmu stwierdzam, że akurat to – być może – się udało. Mam tylko obawę, czy po Oldze Drendzie nie przyjdzie przypadkiem kolejnym autorom książek na temat poczucia humoru czegoś powtarzać, dopowiadać, uzupełniać… Pewnie tak będzie, śmiech jest przecież jedną z naszych niekończących się opowieści.

Olga Drenda, Słowo humoru, Karakter, Kraków 2023.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Ma się to poczucie humoru…, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 249

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...