11.04.2024

Nowy Napis Co Tydzień #249 / Wady i zalety skórzanych kurtek

Sándor Jászberényi to węgierski pisarz, poeta, dziennikarz i korespondent wojenny. Ciężko ocenić, w jakiej kolejności. Podróżował głównie do krajów Afryki – Czadu, Libanu, Nigerii – i relacjonował tamtejsze konflikty. Wydana w tym roku przez Ha!art książka Diabeł to czarny pies jest zbiorem reportaży czy też opowiadań. Linia dzieląca literaturę i faktografię jest tu bardzo cienka, mamy bowiem do czynienia z reporterskim gonzo, które programowo bardzo swobodnie traktuje wierność źródłom i faktom, prawidła zawodu czy dziennikarską etykę. Jászberényi, trzeba dodać, swobodnie traktuje w ogóle wszelką etykę.

Już od początku autor z gawędziarską fachowością wrzuca czytelników w środek akcji: afrykański upał, choroba narratora, gonitwa do wiejskiego lekarza przez ogarnięty wojną domową kraj. „Jestem chory. Czuję cały swój układ nerwowy, każdą jedną komórkę. Pulsuje mi w skroniach. Przeszywa mózg” – to pierwsze zdania tej książki, których pulsujący rytm łatwo poczuć i we własnej czaszce. Szybko jednak zwalnia. Narrator ma pewne obowiązki ekspozycyjne. Pierwszą osobą, jaką nam przedstawia, jest młoda sudańska prostytutka-przewodniczka, której płaci pięć dolarów za noc – choć, jak prędko dopowiada, dziewczyna prawdopodobnie już się w nim zakochała i nie musiałby płacić jej wcale. Sudanka wybucha płaczem, kiedy gorączkujący, półprzytomny mężczyzna uśmiecha się do swoich myśli. „W Darfurze, skąd pochodzi, panuje przekonanie, że chory, który zaczyna się uśmiechać, niedługo umrze” – tłumaczy narrator. Ma oko do detali. Czemu jednak na ustach umierającego pojawia się uśmiech?

Uśmiecham się, bo właściwie niczego nie żałuję. Nigdy nie chciałem rozsądnego życia. […] Odnajduję się tylko w czystych sytuacjach, takich jak śmierć i życie, a najlepiej czuję się wtedy, gdy pytania są proste, niezagmatwane przez odruchy konającej cywilizacji.

Pierwsze opowiadanie okazuje się dobrym wprowadzeniem do reszty książki: będzie miejscami porywająco, ciekawie, ale nie uwolnimy się już od cynizmu i nieznośnego pozerstwa kolejnych narratorów.

Zbiór ten jest bowiem egocentryczną autoterapią męskiego podmiotu, który topi się w gęstej, testosteronowej zupie na bazie alkoholu, z dodatkiem przemocy i przygodnego seksu. Chodzi o to, że ciężko być zmęczonym życiem gościem w skórzanej kurtce, po rozwodzie i w ogóle po przejściach, którego cynizm ma usprawiedliwiać to, że był na wojnie i „widział rzeczy”. Chodzi o to, żeby palić dużo papierosów i pić whisky, i pobłażliwie patrzeć na młodszych kolegów po fachu, którzy nie stracili jeszcze wszystkich ideałów. No i o to, że koniecznie trzeba o tym wszystkim pisać.

Oczywiście, można znaleźć pewną wartość w studium osób skrzywdzonych, boleśnie doświadczonych przez życie, wyalienowanych z „konającej cywilizacji”. Lub też w studium ludzi, których zawód korespondenta wojennego pozbawił złudzeń wobec świata, znieczulił na przemoc, uzależnił od adrenaliny i narkotyków. Zwłaszcza na tle polskiego reportażu (i popularnej Polskiej Szkoły tegoż) spojrzenie Sándora Jászberényi jest odświeżająco (o ironio) trzeźwe – hołubiona często figura korespondenta wojennego okazuje się tutaj trybikiem w machinie przemysłu medialno-wojennego, która to machina już dawno przestała przeciwdziałać przemocy; przeciwnie, karmi się nią i ją pomnaża. Zamiast mądrych, wrażliwych (nawet jeśli twardych i doświadczonych życiem) obserwatorów, autor podsuwa nam sylwetki prawdziwych hien z aparatem. Hien, które są przedstawicielami wymierającego gatunku – jak opisany w Coś o zawodzie fotoreporter Maros.

– W dzisiejszych czasach zwłoki mają konkretną cenę – mówił młodym. – Za zastrzelonego mężczyznę płaci się pięćdziesiąt dolarów, za dziecko – sto, pomiędzy nimi plasuje się stawka za kobietę. Świat nie stanie się ani odrobinę lepszy, jeśli odsłonimy jego okropieństwa […].

Zaliczał się do starej formacji fotoreporterów, których jeszcze zatrudniały międzynarodowe agencje prasowe, zanim zorientowały się, że miejscowi są nie tylko tańsi, ale też gotowi zrobić wszystko dla odrobiny twardej waluty. A w razie ich śmierci firma nie musi płacić za transport zwłok i wieniec pogrzebowy.

Odkąd przemysł prasowy zaczął funkcjonować właśnie jak przemysł, to znaczy zgodnie z zimną logiką rynku, nauczył się ciąć koszty, skracać łańcuchy dostaw, optymalizować produkcję. To, że końcowym produktem są przejmujące obrazy ludzkiej krzywdy, nie zmienia praw, którymi rządzi się kapitalizm.

Choć przyjęta konwencja każe wątpić w prawdziwość kolejnych historii, to bez wątpienia gruntuje je w realizmie detal, do którego Jászberényi – tego odmówić mu nie sposób – ma dryg. Drobna scena obyczajowa, szczegół otoczenia czy manieryzm postaci dowodzą raz za razem, że mamy do czynienia z kimś, kto mówi nam prawdę albo dobrze zmyśla. Chce się wierzyć w to pierwsze, bowiem autor dociera do miejsc i osób ciekawych, odsłania czytelnikowi kulisy rzadko opisywanych miejsc i społeczności, a jego cynizm w pewien sposób staje się wtedy atutem, bo powstrzymuje go przed owijaniem w bawełnę, przed idealizowaniem. Najlepsze chyba opowiadanie w zbiorze, tytułowy Diabeł to czarny pies, jest gęste od takich szczegółów, w dodatku osnute na porywającej, przygodowej fabule. Szkoda, że ostatecznie autor ma takich historii do opowiedzenia stosunkowo niewiele.

Znacznie bowiem częstsze od wnikliwych obserwacji reportera, pasjonujących anegdot czy introspekcji skrzywdzonego podmiotu, są u węgierskiego pisarza męskie pozy i erotyczne przygody, a jeżeli zdarza mu się na serio odsłaniać swoje wnętrze, szybko okazuje się, że jest ono zwyczajnie puste. Poprzez wspomnienia o ludziach, których skrzywdzili czy traumatycznych wydarzeniach, których byli świadkami, bohaterowie tych opowiadań puszczają czasem sondy w głąb swojego Ja – nie znajdują jednak śladów życia. Czasem, zwłaszcza na początku, świat widziany oczami tych opróżnionych podmiotów budzi frustrację, sprzeciw – szybko jednak staje się nużący. Nie lubię frazesów, ale może sęk w tym, że zło naprawdę jest po prostu banalne. Ktoś zawiódł czyjeś zaufanie, doprowadził do czyjejś krzywdy, po czym poszedł zalewać smutki rumem w hotelowej knajpie – gdzie tutaj temat dla literatury?

Wiele wybaczamy papierowym Hemingwayom, ponieważ męskość jest w ich świecie jakimś ideałem, idzie z nią w parze pewien etos, piękno straceńczego życia. Pozbawieni ideałów, etosu i ślepi na piękno bohaterowie Jászberényia popełniają, w konsekwencji wymienionych, jeszcze jeden grzech – z perspektywy czytelnika najcięższy. Są po prostu nudni.

Sándor Jászberényi, Diabeł to czarny pies, tłum. K. Wilamowska, Wydawnictwo Ha!art, Kraków 2023.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Michał Gliński, Wady i zalety skórzanych kurtek, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 249

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...