11.04.2024

Nowy Napis Co Tydzień #249 / Dobry pan i zły cham

Zwrot ludowy ma się w Polsce świetnie – i to dobrze. Wymieńmy kilka najbardziej znanych książek związanych z tym tematem (kolejność losowa): Chamstwo Kacpra Pobłockiego, Pańszczyzna Kamila Janickiego, Ludowa historia Polski Adam Leszczyńskiego czy Chłopki Joanny Kuciel-Frydryszak. W 2023 roku do tej kolekcji dołączyli Obrońcy pańszczyzny Adama Leszczyńskiego – profesora SWPS, dziennikarza OKO.press, historyka i socjologa. Pańszczyzna w mentalności Polaków została właściwie wyparta i mało kto przyznaje wprost, że była siostrą niewolnictwa. Nasza świadomość zbiorowa każe nam raczej stereotypowo uważać się za potomków szlacheckich niż włościańskich (oczywiście to się zmienia, ludzie odkrywają swe pochodzenie chłopskie i bywają z niego dumni). Gdy rozmawiam z kolegą, historykiem, człowiekiem wykształconym, ten chwali się szlacheckim pochodzeniem. Przymusowa praca chłopów średnio pasuje do wizerunku powszechnej demokracji (nomen omen szlacheckiej), jaki mamy w głowach i jaki chcemy pokazywać Zachodowi, chociaż pamiątki po pańszczyźnie istnieją. Sam doskonale pamiętam rodzinną opowieść o jakimś przodku ze strony matki, który szlachcicem nie był, ale jako ekonom ‒ a więc w imieniu dziedzica ‒ znęcał się nad chłopami. Nawet własna familia uznawała go za kogoś jednoznacznie złego. Nawiasem mówiąc, dziedzic w rodzinnych świadectwach także nie jawił się jako ideał.

Książka Leszczyńskiego jest w jakimś sensie przełomowa, bowiem prześledził on dyskurs powstały wokół obrony pańszczyzny oraz narracje z tego okresu. Wykonał pracę benedyktyńską – podkreślam to z pełnym uznaniem i przekonaniem. Bo – wbrew temu, jak wygląda uproszczona nauka na ten temat w polskich szkołach – historia pańszczyzny nie ogranicza się do kilku dat w podręczniku, które wskazują, kiedy nastąpiło uwłaszczenie, a więc rok 1863 i 1864. Nie, to nie tak.

Po pierwsze, mało kto pamięta, że pańszczyznę w Rosji zniesiono wcześniej niż w Królestwie Polskim, co świadczy, że cywilizacja w zakresie traktowania chłopstwa dotarła do nas później niż do zacofanej Rosji. Po drugie, o darmosze albo daremszczyźnie – czyli przymusowej i darmowej pracy chłopów na rzecz dworu, niewliczanej do wymiaru pańszczyzny – niewiele się mówi, a powinno, bo nie było to nic innego jak kreatywna księgowość polskich panów. Po trzecie ‒ zniesienie pańszczyzny przez zaborców miało gruntowną podbudowę, poprzedzały je najpierw postulaty oczynszowania, potem odpowiednie akty prawne, a mimo tego mieliśmy zjawisko wysadzonych z siodła, tylko częściowo wynikające z represji popowstaniowych. Okazuje się więc, że oświecony szlachcic, chcący edukować chłopa do wolności, sam nie potrafił przygotować się do tego, że czasy się zmieniają.

Tym, co uderza w publikacji Leszczyńskiego, jest przede wszystkim uwidocznienie, do jakiego stopnia dyskurs został zawłaszczony przez szlachtę. To niby oczywiste, biorąc pod uwagę panujące wówczas stosunki społeczne, a jednak jakoś otwierające oczy, tym bardziej że i literatura z tego okresu mówi głównie o szlachcie. Chłopi nie mieli swoich przedstawicieli, byli zdani na co bardziej oświeconych szlachciców. Ich zdania – poza pojedynczymi relacjami – nie znajdziemy. Zostali zmarginalizowani, pominięci. A przecież literatura pokazuje, że tak być nie musiało. W Placówce Prusa polskiej ziemi przed zaborcą broni chłop, a w Chłopach Reymonta zbiorowość upomina się o las i staje do walki o niego. Tak więc Obrońcy pańszczyzny to także opowieść o społeczeństwie, w którym większość nie ma głosu, nie może mówić, reprezentować swoich poglądów, jest skazana na posłuszeństwo decyzjom innych. W takim warunkach obrońcy pańszczyzny mogą gruntować swoje poglądy, odwlekać jej zniesienie czy też mówić, że nie jesteśmy na to gotowi. Swoje teksty adresowali oni bowiem często właśnie do chłopów – do ich „pokory i posłuszeństwa” (s. 26). Chłopi byli przedmiotem, a nie podmiotem dyskursu, co również podkreśla ówczesną hierarchię.

Interesująca jest rozbudowana refleksja – przewijająca się właściwie przez całą publikację – przyrównująca obronę pańszczyzny do obrony niewolnictwa w USA (co znamienne – to podobne lata). Jednocześnie monografista wskazuje, że w krytyce amerykańskiej to zagadnienie doczekało się uczciwego przedstawienia, w naszej zaś jego książka jest chyba pierwszą taką próbą, wcześniejsze uznaje on bowiem za przyczynkowe. Autor bada także, czym była wolność dla chłopa, jakie były jej granice. „Czy chłop był niewolnikiem?” – pyta w tytule drugiego rozdziału, referując dyskusje na ten temat, bowiem już współcześni, na przykład Napoleon, tak nazywali tę formę służebności wobec dworu. Leszczyński zauważa:

Protest budziło więc słowo uważane za obraźliwe, a nie opisanie istoty rzeczy. Jedna z kluczowych różnic pomiędzy kolonialnym niewolnictwem a polskim poddaństwem (przed nadaniem chłopom wolności osobistej) polegała na tym, że niewolników sprzedawano na targu, a chłopów zazwyczaj razem z ziemią, na której żyli i pracowali. I jedni, i drudzy byli traktowani jak własność pana. Ani jedni, ani drudzy nie mieli do kogo się odwołać od jego wyroków, a pan miał moc wymierzania kar według uznania. Dla Dłuskiego jednak ta niewielka w istocie różnica przesądzała sprawę: „ustąpić bliźniego bliźniemu” zgadzało się z chrześcijaństwem, o ile był przywiązany do ziemi. Sprzedać go na targu już nie (s. 86).

Co ciekawe, cały system stał po stronie pańszczyzny, wywodzonej przez duchownych hierarchów od Boga. Biskupi – dysponujący kościelnym majątkiem – stali bowiem przecież na straży interesów znajdujących się w ich władaniu latyfundiów, uwłaszczenie (a może raczej powinniśmy mówić: wyzwolenie) chłopów prowadziłoby do uszczuplenia ich majątków. W moim odczuciu istniało więc w Polsce systemowo ugruntowane niewolnictwo – i wyprzeć tego nie możemy. Jak inaczej nazwać sytuację, w której większość społeczeństwa jest przywiązana do ziemi, musi kilka razy w tygodniu (za darmo!) wykonywać pracę na rzecz pana? Oczywiście istniało – i tutaj obrońcy pańszczyzny znajdowali argumentację – prawo własności, jednak ograniczało się ono do panów. Ci raz otrzymane przed wiekami od króla ziemie (w przypadku królewszczyzn zawłaszczone, ponieważ otrzymywano je w dożywocie, a nie na zawsze) posiadali na wieczność, chłopi zaś niczego nie dziedziczyli, tylko rodzili się jako część inwentarza. Zresztą retoryka obrońców pańszczyzny żonglowała argumentami ‒ argumentami, które było trudno zbić nie ze względu na ich merytorykę, lecz mnogość.

Autor notuje również istotne spostrzeżenie:

Pisząc o równi pochyłej, na końcu której leżało wyzucie ich z reszty własności, konserwatyści intuicyjnie wyczuwali, że znaleźli się po złej stronie historii i że w nowoczesnym świecie ich przywilej jest nie do utrzymania (s. 202).

Obrona pańszczyzny nie była więc niczym innym niż próbą utrzymania status quo, szlachta nie chciała być poszkodowana, próbowała desperacko bronić swojego posiadania przed uwłaszczeniem, a w dalszej perspektywie – reformą rolną. Był to przejaw typowego samolubstwa, egoizmu i wsteczności – choć argumentowano odwrotnie. Zniesienie chłopskich obowiązków miało doprowadzić do zapaści gospodarczej, tymczasem – jak wiemy – reforma rolna to nieunikniony warunek rozwoju społeczeństwa. Już sama jej wizja – majacząca na horyzoncie – przerażała arystokratów.

Książka Leszczyńskiego spełnia wszystkie wymogi stawiane pracom naukowym – zawiera rozbudowany aparat naukowy wraz z szeroką bibliografią, została podparta imponującą kwerendą naukową. Autor sięga po teksty z epoki, przede wszystkim prasę, zarazem wykorzystując istniejące ustalenia naukowe. Jednak nie to jest dla mnie najważniejsze ‒ najważniejsze okazuje się bowiem to, że publikacja stanowi przede wszystkim ciekawą syntezę, napisaną przystępnie i z retoryczną swadą, co sprawia, że być może sięgną po nią szersze kręgi odbiorców. Autor podejmuje liczne polemiki, zbija argumenty, próbuje dojść do sedna. Nie ulega powierzchniowym narracjom, tylko spogląda głębiej. Również styl tej książki został odpowiednio dobrany, dzięki niemu z zaciekawieniem, a nie – jak w przypadku wielu naukowych narracji – ze znużeniem, pozwalamy się prowadzić przez meandry narracji. Nie ma tutaj naukowego nadęcia, w efekcie czyta się po prostu przyjemnie, a przy okazji śledzi się interesujące odkrycia.

Podsumowując, warto książkę Leszczyńskiego nie tylko przeczytać, ale postarać się także przełożyć na rzeczywistość i zapytać, kto dzisiaj jest obrońcą pańszczyzny. Niektóre argumenty można dostrzec i dzisiaj, gdy w przestrzeni medialnej porusza się wspomniany temat ‒ to jednak czytelnicy muszą odkryć sami.

A. Leszczyński, Obrońcy pańszczyzny, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2023

Obrońcy pańszczyzny [E-Book] [epub]

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dariusz Żółtowski, Dobry pan i zły cham, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 249

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...