Nowy Napis Co Tydzień #253 / Ameryka się sypie
„Ameryka też się sypie, to osobny rozdział” – znacie to? Prześmiewcze słowa Kazika z lat 90. brzmią dzisiaj niemal proroczo. Zgodnie z internetowym porzekadłem, w każdym z nas są dwa wilki – i podobnie można by określić Stany Zjednoczone Ameryki. To państwo, które kojarzy się z mocarstwowością, potęgą militarną i gospodarczą, wolnością i demokratycznymi cnotami. Z gwieździstego sztandaru płatami zaczyna jednak odpadać warstwa czerwono-biało-niebieskiej farby, pod którą kryją się coraz liczniejsze patologie i problemy, nie tylko społeczne, ale także (a może przede wszystkim) polityczne. Dodajmy, iż w większości są to kwestie, które nie pojawiły się w amerykańskim życiu publicznym w ostatnim czasie, lecz dziesiątki, a nawet setki lat temu.
Piotr Tarczyński, jeden z autorów „Podkastu amerykańskiego”, postanowił prześledzić różne bolączki, niedoróbki i niedobory systemu politycznego USA, czego efektem jest książka Rozkład. O niedemokracji w Ameryce. Jeśli znacie wydane po polsku dzieła Howarda Zinna (Ludowa historia Stanów Zjednoczonych) oraz Jill Lepore (My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych), to mniej więcej wiecie, czego się spodziewać. O ile jednak powyższe publikacje stanowiły opasłe, przekrojowe i syntetyczne spojrzenie na niemal całość dziejów Ameryki, tak książka Tarczyńskiego skupia się raczej na najnowszej historii politycznej (choć nie brak tu także wycieczek w odległą przeszłość) oraz na próbie indukcyjnego, retrospektywnego poszukiwania odpowiedzi na podstawowe pytanie: jak to się stało, że amerykańska demokracja zapędziła się kozi róg i wpadła w spiralę samopogłębiającego się kryzysu?
Rozkład czyta się długimi fragmentami jak thriller polityczny, zaś całość rozpoczyna się hitchcockowskim trzęsieniem ziemi, po którym napięcie już tylko wzrasta. Chodzi oczywiście o „ukradzione” wybory w 2020 roku oraz słynny szturm zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol, który zachwiał amerykańską demokracją i wiarą Amerykanów w obowiązujący system polityczny. Tarczyński na szczęście nie jest zafiksowany na Trumpie i „trumpizmie” – za systemową degrengoladę obwinia nie tylko konserwatystów, alt-rightowców i radykalizujących się republikanów, ale krytykuje także demokratów, przede wszystkim za polityczną bierność i oportunizm. Aktualny stan wewnętrznej polityki USA przypomina klincz lub węzeł gordyjski, którego nie sposób rozsupłać, a nikt nie waży się nawet spróbować go przeciąć.
Wymienienie wszystkich problemów, nad którymi Tarczyński pochyla się w swojej książce, zajęłoby kilka akapitów, postaram się zatem wymienić najważniejsze z nich: radykalna polaryzacja polityczno-społeczna, anachroniczność obowiązującego prawa i rozwiązań systemowych, przeciążenie oraz spadek jakości i autorytetu sądownictwa, skrajny obstrukcjonizm w Senacie, niesprawiedliwe wytyczanie okręgów wyborczych, zbyt szerokie kompetencje prezydenta (skutkujące, paradoksalnie, nieefektywnością jego urzędu), wpływ mediów oraz lobbystów na politykę, wysoki poziom frustracji i niewiary w demokrację wśród zwykłych Amerykanów. Problemy Stanów Zjednoczonych z własnym ustrojem zaczęły się tak naprawdę już w XVIII wieku – wyobraźmy sobie bowiem sytuację, w której w Polsce do dziś obowiązuje Konstytucja 3 maja z naniesionymi poprawkami, a różne środowiska „stoją na straży” praw zapisanych w ustawie zasadniczej, nawet jeśli od dawna są przestarzałe lub tak enigmatyczne, że można je swobodnie interpretować. O kryzysie demokracji w Ameryce najlepiej świadczy fakt, że w większości stanów nie odbywają się kampanie wyborcze, ponieważ z góry wiadomo, który kandydat lub która partia w nich wygra.
Radykalizacja życia politycznego w USA, wojny kulturowe oraz związana z nimi polaryzacja społeczna przynależą już do strefy banału, ale mało kto pamięta, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu Partia Republikańska i Partia Demokratyczna były właściwie ugrupowaniami centrowymi, a amerykańscy politolodzy apelowali wręcz o większą dywersyfikację krajowej polityki.
Amerykańskie partie zamieniły się miejscami, i to nie tylko ideologicznie, lecz najzupełniej dosłownie. Republikanie byli tradycyjnie partią Północy, Demokraci partią Południa. Dziś Illinois, rodzinny stan Lincolna, głosuje na Demokratów; tak samo jak Nowy Jork i Massachusetts, kiedyś bastiony tzw. umiarkowanych Republikanów, łączących liberalizm gospodarczy z liberalizmem obyczajowym. Kalifornia, niegdysiejsza ostoja Republikanów, która wydała najważniejszych republikańskich prezydentów XX wieku, Richarda Nixona i Ronalda Reagana, jest dziś stanem, na który republikańscy kandydaci nawet nie marnują kampanijnych pieniędzy – i tak wiadomo, że wygra tam Demokrata lub Demokratka
P. Tarczyński, Rozkład. O niedemokracji w Ameryce, Kraków 2023, s. 56. [1].
Stany Zjednoczone są także krajem, w którym popkultura oraz media posiadają bezprecedensowy wpływ na życie polityczne. Chodzi nie tylko o nowe media społecznościowe i cyfrowe, ale także te tradycyjne – wielkie koncerny i stacje telewizyjne lobbują za konkretnymi środowiskami czy kandydatami, często przesądzając, jeśli nie o wyniku wyborów, to o stanie politycznej rzeczywistości, co zostało wymownie przedstawione chociażby w czwartym sezonie (skądinąd wyśmienitego) serialu Sukcesja.
Wielkim paradoksem ustroju politycznego USA jest fakt, że ojcowie założyciele i autorzy konstytucji z 1787 roku przewidzieli niektóre z wypaczeń systemu i ostrzegali przed wykoślawieniem demokracji i republikanizmu, trafnie przeczuwając, że największe zagrożenia dla stabilności tego ambitnego projektu będą czysto wewnętrzne. Widać to chociażby na przykładzie demografii: Stany Zjednoczone wraz z Indiami mają najludniejsze okręgi wyborcze na świecie, ale mimo radykalnego wzrostu populacji po drugiej wojnie światowej liczba reprezentantów w Kongresie nie zmieniła się od 1929 roku, a okręgi często są wytyczane antydemokratycznie, aby sprzyjać konkretnej partii.
Lektura książki Tarczyńskiego oprócz wartości merytorycznej ma także kolejną, niezaprzeczalną zaletę – otóż dobitnie uświadamia nam, że (by zacytować innego polskiego punkrockowca) „my już są Amerykany”. Nie chodzi jedynie o fakt, że globalizacja i amerykanizacja Polski po 1989 roku sprawiły, iż wiele opisanych w Rozkładzie fenomenów możemy zaobserwować również na naszym społeczno-politycznym podwórku. Kryzys, w jakim znalazły się Stany Zjednoczone, rzutuje na cały zachodni świat, zaburzając jego polityczną i (uwaga, modne słowo) geostrategiczną architekturę. Ameryka i Europa to pod wieloma względami naczynia połączone i nie ma się co dziwić diagnozom dyplomatów, dziennikarzy i politologów, według których problemy amerykańskiej demokracji skutkują otwieraniem szampanów na Kremlu i w Pekinie.
***
„Wszyscy żyjemy w Ameryce” – śpiewał swego czasu zespół Rammstein i rzeczywiście: Ameryka i „amerykański sen” to pojemne metafory (czy też synekdochy) nowoczesności, do których odwoływał się już chociażby Franz Kafka, gdy na kartach nieukończonej powieści wysłał Karla Rossmana w transatlantycką podróż, choć sam nigdy w tytułowej Ameryce nie był i wiedział o niej niewiele. Oczywiście Stany Zjednoczone nie są jedynym krajem, który mógłby posłużyć za modelową egzemplifikację powstawania i ewolucji nowoczesnych zagrożeń i fenomenów, równie dobrze można by się tu podeprzeć przykładem Związku Radzieckiego, Imperium Brytyjskiego czy współczesnych Chin. USA były jednak projektem szczególnym, powstałym u progu „rewolucyjnego” XIX wieku jako – podobnie jak mnóstwo innych nowoczesnych idei – zapowiedź utopii, w której przezwyciężone zostaną społeczne, polityczne, gospodarcze i kulturowe ograniczenia ludzkości. Stany Zjednoczone miały być, jak pisał w 1844 roku Ralph Waldo Emerson, „krajem przyszłości, […] krajem początków, projektów, wielkich planów i oczekiwań”
Niemal półtora stulecia później kolejny Francuz skrytykuje Amerykę w typowy dla dojrzałej nowoczesności sposób, kojarzący się z silną aporetycznością i paradoksalnością, w której obawy i krytycyzm mieszają się z fascynacją czy wręcz podziwem:
Ameryka nie jest ani snem, ani rzeczywistością, lecz hiperrzeczywistością. Hiperrzeczywistością zaś jest dlatego, że powstała jako od początku urzeczywistniona utopia. Wszystko tu jest rzeczywiste i pragmatyczne, ale jednocześnie nie daje pewności, że to nie sen. Nie jest wykluczone, że prawdziwe oblicze Ameryki może objawić się jedynie Europejczykowi, ponieważ tylko on odnajduje tu doskonałe simulacrum immanencji i materialnej transkrypcji wszystkich wartości. […] Teraz trzeba wkroczyć w fikcję Ameryki, w Amerykę jako fikcję. Skądinąd z tego właśnie powodu panuje ona nad światem
J. Baudrillard, Ameryka, tłum. R. Lis, Warszawa 2011, s. 38–39. [6].
Również współcześnieAmeryka wciąż pozostaje symbolem nowoczesności, w którym jak w soczewce skupiają się aktualne zjawiska i problemy. Jest symulakrum, „Fabryką Snów”, „światowym policjantem”, ziemią obiecaną i niezrealizowaną utopią, która w procesie globalizacji wywarła przemożny wpływ na kulturę i postawy społeczne, nie tylko w tak zwanym świecie zachodnim. Ameryka mimo wszystko nie jest fikcją – jej realne oddziaływanie na świat jest być może silniejsze niż kiedykolwiek, właśnie w momencie, kiedy stoi ona u progu kryzysu, który przypieczętować może powrót Donalda Trumpa do Białego Domu.
W literaturze anglosaskiej funkcjonuje pojęcie cautionary tale: opowiastki z morałem, przestrogi. W tych kategoriach można potraktować Rozkład Piotra Tarczyńskiego – to opowieść o tym, jak przesadna wiara w niezawodność, doskonałość i niezmienność statusu quo oraz spoczęcie na politycznych laurach połączone z podkręcaniem ideologizacji i polaryzacji mogą doprowadzić do dysfunkcji, a nawet kolapsu całego ustroju. Z książki Tarczyńskiego nie tylko dowiecie się, co to jest filibuster, gerrymandering lub efficiency gap, ale – przede wszystkim – poznacie kulisy (nie)działania polityki Stanów Zjednoczonych oraz dostrzeżecie, że amerykańskie absurdy i europejskie problemy polityczno-społeczne wcale nie są od siebie tak odległe, jak mogłoby się wydawać.
Piotr Tarczyński, Rozkład. O niedemokracji w Ameryce, Znak Literanova, Kraków 2023.