09.05.2024

Nowy Napis Co Tydzień #253 / Ameryka się sypie

„Ameryka też się sypie, to osobny rozdział” – znacie to? Prześmiewcze słowa Kazika z lat 90. brzmią dzisiaj niemal proroczo. Zgodnie z internetowym porzekadłem, w każdym z nas są dwa wilki – i podobnie można by określić Stany Zjednoczone Ameryki. To państwo, które kojarzy się z mocarstwowością, potęgą militarną i gospodarczą, wolnością i demokratycznymi cnotami. Z gwieździstego sztandaru płatami zaczyna jednak odpadać warstwa czerwono-biało-niebieskiej farby, pod którą kryją się coraz liczniejsze patologie i problemy, nie tylko społeczne, ale także (a może przede wszystkim) polityczne. Dodajmy, iż w większości są to kwestie, które nie pojawiły się w amerykańskim życiu publicznym w ostatnim czasie, lecz dziesiątki, a nawet setki lat temu.

Piotr Tarczyński, jeden z autorów „Podkastu amerykańskiego”, postanowił prześledzić różne bolączki, niedoróbki i niedobory systemu politycznego USA, czego efektem jest książka Rozkład. O niedemokracji w Ameryce. Jeśli znacie wydane po polsku dzieła Howarda Zinna (Ludowa historia Stanów Zjednoczonych) oraz Jill Lepore (My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych), to mniej więcej wiecie, czego się spodziewać. O ile jednak powyższe publikacje stanowiły opasłe, przekrojowe i syntetyczne spojrzenie na niemal całość dziejów Ameryki, tak książka Tarczyńskiego skupia się raczej na najnowszej historii politycznej (choć nie brak tu także wycieczek w odległą przeszłość) oraz na próbie indukcyjnego, retrospektywnego poszukiwania odpowiedzi na podstawowe pytanie: jak to się stało, że amerykańska demokracja zapędziła się kozi róg i wpadła w spiralę samopogłębiającego się kryzysu?

Rozkład czyta się długimi fragmentami jak thriller polityczny, zaś całość rozpoczyna się hitchcockowskim trzęsieniem ziemi, po którym napięcie już tylko wzrasta. Chodzi oczywiście o „ukradzione” wybory w 2020 roku oraz słynny szturm zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol, który zachwiał amerykańską demokracją i wiarą Amerykanów w obowiązujący system polityczny. Tarczyński na szczęście nie jest zafiksowany na Trumpie i „trumpizmie” – za systemową degrengoladę obwinia nie tylko konserwatystów, alt-rightowców i radykalizujących się republikanów, ale krytykuje także demokratów, przede wszystkim za polityczną bierność i oportunizm. Aktualny stan wewnętrznej polityki USA przypomina klincz lub węzeł gordyjski, którego nie sposób rozsupłać, a nikt nie waży się nawet spróbować go przeciąć.

Wymienienie wszystkich problemów, nad którymi Tarczyński pochyla się w swojej książce, zajęłoby kilka akapitów, postaram się zatem wymienić najważniejsze z nich: radykalna polaryzacja polityczno-społeczna, anachroniczność obowiązującego prawa i rozwiązań systemowych, przeciążenie oraz spadek jakości i autorytetu sądownictwa, skrajny obstrukcjonizm w Senacie, niesprawiedliwe wytyczanie okręgów wyborczych, zbyt szerokie kompetencje prezydenta (skutkujące, paradoksalnie, nieefektywnością jego urzędu), wpływ mediów oraz lobbystów na politykę, wysoki poziom frustracji i niewiary w demokrację wśród zwykłych Amerykanów. Problemy Stanów Zjednoczonych z własnym ustrojem zaczęły się tak naprawdę już w XVIII wieku – wyobraźmy sobie bowiem sytuację, w której w Polsce do dziś obowiązuje Konstytucja 3 maja z naniesionymi poprawkami, a różne środowiska „stoją na straży” praw zapisanych w ustawie zasadniczej, nawet jeśli od dawna są przestarzałe lub tak enigmatyczne, że można je swobodnie interpretować. O kryzysie demokracji w Ameryce najlepiej świadczy fakt, że w większości stanów nie odbywają się kampanie wyborcze, ponieważ z góry wiadomo, który kandydat lub która partia w nich wygra.

Radykalizacja życia politycznego w USA, wojny kulturowe oraz związana z nimi polaryzacja społeczna przynależą już do strefy banału, ale mało kto pamięta, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu Partia Republikańska i Partia Demokratyczna były właściwie ugrupowaniami centrowymi, a amerykańscy politolodzy apelowali wręcz o większą dywersyfikację krajowej polityki.

Amerykańskie partie zamieniły się miejscami, i to nie tylko ideologicznie, lecz najzupełniej dosłownie. Republikanie byli tradycyjnie partią Północy, Demokraci partią Południa. Dziś Illinois, rodzinny stan Lincolna, głosuje na Demokratów; tak samo jak Nowy Jork i Massachusetts, kiedyś bastiony tzw. umiarkowanych Republikanów, łączących liberalizm gospodarczy z liberalizmem obyczajowym. Kalifornia, niegdysiejsza ostoja Republikanów, która wydała najważniejszych republikańskich prezydentów XX wieku, Richarda Nixona i Ronalda Reagana, jest dziś stanem, na który republikańscy kandydaci nawet nie marnują kampanijnych pieniędzy – i tak wiadomo, że wygra tam Demokrata lub DemokratkaP. Tarczyński, Rozkład. O niedemokracji w Ameryce, Kraków 2023, s. 56.[1].

Stany Zjednoczone są także krajem, w którym popkultura oraz media posiadają bezprecedensowy wpływ na życie polityczne. Chodzi nie tylko o nowe media społecznościowe i cyfrowe, ale także te tradycyjne – wielkie koncerny i stacje telewizyjne lobbują za konkretnymi środowiskami czy kandydatami, często przesądzając, jeśli nie o wyniku wyborów, to o stanie politycznej rzeczywistości, co zostało wymownie przedstawione chociażby w czwartym sezonie (skądinąd wyśmienitego) serialu Sukcesja.

Wielkim paradoksem ustroju politycznego USA jest fakt, że ojcowie założyciele i autorzy konstytucji z 1787 roku przewidzieli niektóre z wypaczeń systemu i ostrzegali przed wykoślawieniem demokracji i republikanizmu, trafnie przeczuwając, że największe zagrożenia dla stabilności tego ambitnego projektu będą czysto wewnętrzne. Widać to chociażby na przykładzie demografii: Stany Zjednoczone wraz z Indiami mają najludniejsze okręgi wyborcze na świecie, ale mimo radykalnego wzrostu populacji po drugiej wojnie światowej liczba reprezentantów w Kongresie nie zmieniła się od 1929 roku, a okręgi często są wytyczane antydemokratycznie, aby sprzyjać konkretnej partii.

Lektura książki Tarczyńskiego oprócz wartości merytorycznej ma także kolejną, niezaprzeczalną zaletę – otóż dobitnie uświadamia nam, że (by zacytować innego polskiego punkrockowca) „my już są Amerykany”. Nie chodzi jedynie o fakt, że globalizacja i amerykanizacja Polski po 1989 roku sprawiły, iż wiele opisanych w Rozkładzie fenomenów możemy zaobserwować również na naszym społeczno-politycznym podwórku. Kryzys, w jakim znalazły się Stany Zjednoczone, rzutuje na cały zachodni świat, zaburzając jego polityczną i (uwaga, modne słowo) geostrategiczną architekturę. Ameryka i Europa to pod wieloma względami naczynia połączone i nie ma się co dziwić diagnozom dyplomatów, dziennikarzy i politologów, według których problemy amerykańskiej demokracji skutkują otwieraniem szampanów na Kremlu i w Pekinie.

***

„Wszyscy żyjemy w Ameryce” – śpiewał swego czasu zespół Rammstein i rzeczywiście: Ameryka i „amerykański sen” to pojemne metafory (czy też synekdochy) nowoczesności, do których odwoływał się już chociażby Franz Kafka, gdy na kartach nieukończonej powieści wysłał Karla Rossmana w transatlantycką podróż, choć sam nigdy w tytułowej Ameryce nie był i wiedział o niej niewiele. Oczywiście Stany Zjednoczone nie są jedynym krajem, który mógłby posłużyć za modelową egzemplifikację powstawania i ewolucji nowoczesnych zagrożeń i fenomenów, równie dobrze można by się tu podeprzeć przykładem Związku Radzieckiego, Imperium Brytyjskiego czy współczesnych Chin. USA były jednak projektem szczególnym, powstałym u progu „rewolucyjnego” XIX wieku jako – podobnie jak mnóstwo innych nowoczesnych idei – zapowiedź utopii, w której przezwyciężone zostaną społeczne, polityczne, gospodarcze i kulturowe ograniczenia ludzkości. Stany Zjednoczone miały być, jak pisał w 1844 roku Ralph Waldo Emerson, „krajem przyszłości, […] krajem początków, projektów, wielkich planów i oczekiwań”J. Lepore, My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych, tłum. J. Szkudliński, Poznań 2020, s. 248 (wyd. elektroniczne).[2]. W mniej więcej tym samym okresie swoje krytyczne uwagi o stanie amerykańskiej polityki, społeczeństwa i kultury, tym razem z europejskiej perspektywy, publikuje Alexis de Tocqueville. Francuski arystokrata, choć pisał o Ameryce, zdawał się dostrzegać pewne powinowactwa między przedmiotem swoich badań a rodzimym krajem, kreśląc kulturowy krajobraz euroatlantyckiej nowoczesności. De Tocqueville nie tylko pochylił się nad kwestią typowego dla epoki nowoczesnej atomizującego społecznie indywidualizmu, który jest według niego przystankiem na drodze do egoizmuA. de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, tłum. B. Janicka, M. Król, Warszawa 2005, s. 481.[3], ale również nad „osobliwą melancholi[ą], w jaką mieszkańcy krajów demokratycznych często popadają pośród otaczającego ich bogactwa, oraz owo zniechęcenie życiem, które czasem ich ogarnia mimo dostatniej i spokojnej egzystencji”Tamże, s. 513.[4]. Dalej autor Dawnych rządów i rewolucji kojarzy wysoką liczbę samobójstw we Francji z rzekomo częstszym niż gdziekolwiek indziej obłędem wśród Amerykanów, nazywając oba zjawiska „symptomem tej samej choroby”Tamże.[5]. Argument o amerykańskim szaleństwie jest oczywiście anegdotyczny i niepodparty żadnymi rzetelnymi badaniami, nie sposób jednak nie docenić intuicji w dość trafnym zdiagnozowaniu nowoczesnych bolączek, które były ewidentnym i palącym problemem dla obserwatorów życia społecznego już w pierwszej połowie XIX wieku.

Niemal półtora stulecia później kolejny Francuz skrytykuje Amerykę w typowy dla dojrzałej nowoczesności sposób, kojarzący się z silną aporetycznością i paradoksalnością, w której obawy i krytycyzm mieszają się z fascynacją czy wręcz podziwem:

Ameryka nie jest ani snem, ani rzeczywistością, lecz hiperrzeczywistością. Hiperrzeczywistością zaś jest dlatego, że powstała jako od początku urzeczywistniona utopia. Wszystko tu jest rzeczywiste i pragmatyczne, ale jednocześnie nie daje pewności, że to nie sen. Nie jest wykluczone, że prawdziwe oblicze Ameryki może objawić się jedynie Europejczykowi, ponieważ tylko on odnajduje tu doskonałe simulacrum immanencji i materialnej transkrypcji wszystkich wartości. […] Teraz trzeba wkroczyć w fikcję Ameryki, w Amerykę jako fikcję. Skądinąd z tego właśnie powodu panuje ona nad światemJ. Baudrillard, Ameryka, tłum. R. Lis, Warszawa 2011, s. 38–39.[6].

Również współcześnieAmeryka wciąż pozostaje symbolem nowoczesności, w którym jak w soczewce skupiają się aktualne zjawiska i problemy. Jest symulakrum, „Fabryką Snów”, „światowym policjantem”, ziemią obiecaną i niezrealizowaną utopią, która w procesie globalizacji wywarła przemożny wpływ na kulturę i postawy społeczne, nie tylko w tak zwanym świecie zachodnim. Ameryka mimo wszystko nie jest fikcją – jej realne oddziaływanie na świat jest być może silniejsze niż kiedykolwiek, właśnie w momencie, kiedy stoi ona u progu kryzysu, który przypieczętować może powrót Donalda Trumpa do Białego Domu.

W literaturze anglosaskiej funkcjonuje pojęcie cautionary tale: opowiastki z morałem, przestrogi. W tych kategoriach można potraktować Rozkład Piotra Tarczyńskiego – to opowieść o tym, jak przesadna wiara w niezawodność, doskonałość i niezmienność statusu quo oraz spoczęcie na politycznych laurach połączone z podkręcaniem ideologizacji i polaryzacji mogą doprowadzić do dysfunkcji, a nawet kolapsu całego ustroju. Z książki Tarczyńskiego nie tylko dowiecie się, co to jest filibuster, gerrymandering lub efficiency gap, ale – przede wszystkim – poznacie kulisy (nie)działania polityki Stanów Zjednoczonych oraz dostrzeżecie, że amerykańskie absurdy i europejskie problemy polityczno-społeczne wcale nie są od siebie tak odległe, jak mogłoby się wydawać.

Piotr Tarczyński, Rozkład. O niedemokracji w Ameryce, Znak Literanova, Kraków 2023.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Ameryka się sypie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 253

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...