Nowy Napis Co Tydzień #254 / Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni. Marek Hłasko
W ramach cyklu (Nie) znani Polacy, (nie) znane historie autorzy stworzyli serię tekstów
o postaciach wyjątkowych, wartych poznania i odkrycia kolejnych kart ich życiorysów. Wśród bohaterów serii znajdą się zarówno postaci znane, jak i te zapomniane. Bohaterem reportażu Katarzyny Kachel został Marek Hłasko.
Marek Hłasko (ur. 14 stycznia 1934 w Warszawie, zm. 14 czerwca 1969 w Wiesbaden) – polski pisarz i scenarzysta filmowy. Był legendarną postacią młodego pokolenia powojennego, symbolem nonkonformizmu. W 1958 roku wyjechał na Zachód. Prasa nazywała go wschodnioeuropejskim Jamesem Deanem. Od 1960 mieszkał w Niemczech z żoną, aktorką Sonją Ziemann. Hłasko zmarł w nocy z 13 na 14 czerwca 1969 w Wiesbaden na skutek zapaści wywołanej połączeniem nadmiernej ilości środków nasennych z alkoholem. Autor m.in. książek Pierwszy krok w chmurach (1956), Ósmy dzień tygodnia (1957), Następny do raju (1958), Cmentarze (1958).
Zapraszamy do lektury.
Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni. Marek Hłasko
Ma dwa lata, krótko ostrzyżone włosy i ładny garniturek, kiedy podczas chrztu mówi księdzu, że nie wyrzeka się złego ducha. Trudno go przekonać do zmiany „nie” na „tak” i trzeba się posunąć do przekupstwa. To „nie” stanie się dla niego czymś dużo więcej niż tylko dziecinnym przekomarzaniem się. O nim napisze w Pięknych dwudziestoletnich, że jest najważniejszym słowem w życiu człowieka. „Nie” pisane i mówione coraz pewniej i mocniej uczyni go idolem, niemal bożyszczem całego pokolenia ludzi zmęczonych szarą i ciasną sztuką socrealizmu, „produkcyjniakami” czy mitologizującą literaturą i sprawi, że Marek Hłasko stanie się symbolem nonkonformizmu. Ale zanim się stanie, jeszcze jest Kubą, Kubusiem nawet, jak mówią o nim najbliżsi, dzieckiem ruchliwym, ładnym, inteligentnym i rezolutnym. Do zdjęć wystawia okrągłą, nieco łobuzerską twarz. Ma ponad trzy lata, kiedy rodzice się rozwodzą, a on zostaje z matką. Czy to po tym wydarzeniu i życiu bez ojca, który umiera niedługo później na gruźlicę albo infekcję nerek, nabiera przekonania, że w rodzinie nic nikomu się nie udaje? Dużo dziedziczy po rodzicach, po ojcu, zdaniem Andrzeja Czyżewskiego, autora biografii Hłaski
Buntownik, któremu niewygodnie w systemie i regułach, już za życia staje się legendą i legendy tej zostaje ofiarą. Wraz z nią, a może dzieje się to równocześnie, pojawiają się nagrody, uznanie, popularność, ale także krytyka, odrzucenie, zazdrość, a po publikacji książek przez Instytut Literacki, zakaz wydawania w Polsce i wygnanie, z powodu którego będzie cierpiał aż do śmierci. Bezczelnie prowokuje słowem i uwodzi swoim szorstkim, nieco łajdackim językiem, w którym jedni krytycy dostrzegają świeżość i powiew nowej literatury, inni zboczenie, perwersje i prowokacje. Staje się, jak mówi Maria Hłasko, „gwiazdą”. A ona się tego boi i nie potrafi cieszyć, bo gwiazdy przecież spadają, zwłaszcza w tym kraju nad Wisłą. Jest przesądny, boi się piątków, które przypadają trzynastego dnia miesiąca, i ma w sobie nieusuwalny pierwiastek niespokojnego ducha, który uwiera niczym kamień w bucie i nie pozwala mu nigdy znaleźć ukojenia ani spokoju. Zarówno w kraju, w systemie opresyjnym, jak i na wygnaniu.
Ma dwadzieścia cztery lata, kiedy wyjeżdża z Polski, i nigdy już nie wraca. Z Paryża pisuje do matki smutne listy, że tęskni i że kupi jej włochaty płaszcz zwany we Francji „miśkiem”. Nie wiem, czy obietnicę spełnia. Gwiazda Marka Hłaski gaśnie w Wiesbaden w wieku niemal szczenięcym. Jak powie dużo później pisarz i publicysta Bohdan Czeszko, tytuł „Umrzeć w Wiesbaden” mogłoby spokojnie nosić jedno z opowiadań Hłaski. Autor Pięknych dwudziestoletnich ma zaledwie trzydzieści pięć lat, kiedy jego serce zatrzymuje się, prawdopodobnie po zażyciu tabletek nasennych, które łączy z alkoholem. „Czysty, dobry, bez gniewu”, takie słowa można przeczytać na krzyżu w niemieckiej miejscowości, w której umiera. Ale to grób symboliczny; prochy Hłaski zostają przewiezione do Warszawy na Cmentarz Powązkowski. Miejsce ostatniego spoczynku pomaga matce pisarza załatwić Jan Himilsbach, który wówczas pracuje jako kamieniarz:
Któregoś dnia Himilsbach powiedział głośno w gronie dziennikarzy: „Trzeba sprowadzić Marka do kraju. Gdzie on tam, w tych Niemczech, będzie leżał? Tam nawet nie ma kumpli. Do granicy przyjedzie pociągiem, a od granicy będziemy nieść trumnę. A za trumną będą szły te wszystkie kurwy”
B. Stanisławczyk, Miłosne gry Marka Hłaski, Warszawa 1988, s. 75. [2].
Pamiętał czasy, kiedy strzelali do psów
Z dzieciństwa zapamiętał, jak niemiecki żołnierz z nudów zastrzelił mu psa. Kundel miał na imię Misiek, a Marek dostał go od matki. Pamiętał też dobrze, jak na stacji zobaczył pięknego owczarka i podszedł, by się z nim pobawić. Zrozumiał, że nie wolno, że mu wara, gdy tylko poczuł kopnięcie w twarz tak silne, że odrzuciło go do tyłu. Pies należał do Niemca, może oficera, a niemieckim oficerom nie podobało się, że zaczepia go jakieś polskie dziecko. I jeszcze zapamiętał, jak niemiecki oficer zastrzelił psa biegnącego obok pociągu, w którym jechał z polską kurwą. Pies był własnością kobiety, którą strzał tak samo rozbawił jak jej kochanka. Obrazy wracały może nie często, ale na pewno nie podlegały wymazywaniu, nawet blaknięciu. Na pewno wracały wtedy, kiedy pytano już dorosłego Hłaskę, dlaczego wciąż pisze o dwóch opryszkach zabijających psy. Wtedy też przypominał mu się strach, który nawet w dorosłym życiu nie pozwalał mu spokojnie przejść obok funkcjonariuszy. Zawsze schodził im z drogi.
Marek Hłasko urodził się pięć lat przed wojną, 14 stycznia 1934 roku w rodzinie młodego małżeństwa Marii i Macieja Hłasków. Syn przyszedł na świat w warszawskim szpitalu na Solcu, a Hłaskowie szybko zmienili podwarszawski wiejski dom w Szczakach-Złotokłosie na mieszkanie w stolicy. Ale to właśnie w Szczakach, wiosce słynącej z przystanku kolejki wąskotorowej, oddanej do użytku 10 kwietnia 1914 roku, a później także z miejsca, gdzie po narodzinach zamieszkał przyszły wybitny pisarz, zrobiono pierwsze zdjęcie Marka Hłaski. Leży na nim nagi na białym kocu rozłożonym na łące i wydaje się być całkiem beztroskim maluchem.
Ojcem tego malucha był Maciej, mężczyzna o wyraźnych rysach twarzy i mocno zarysowanej szczęce, prawnik i urzędnik państwowy, matką ‒ Maria z domu Rosiek, ładna, rozmarzona, oczytana i ambitna, choć nieco histeryczna i nieuporządkowana kobieta, której życie nie pozwoliło ukończyć żadnych studiów; ani polonistyki, ani romanistyki, ani prawa, które zaczynała. Na chrzcie w kościele Najświętszego Zbawiciela, który tak zapadł w pamięć całej rodziny zarówno ze strony ojca, jak i matki, rodzice dali synowi imiona „Marek Jakub” i przez całkiem długi czas używali tego drugiego, najczęściej zdrabniając je do Kuby i Kubusia. Tak naprawdę do końca nie było wiadomo, a przynajmniej tak pisał Andrzej Czyżewski, dlaczego między rodzicami Hłaski się nie układało. Czy winny był temu urok ojca i to, że jak pisał Andrzej Krauze, brat cioteczny Macieja Hłaski, „baby na niego leciały”, a kiedy szedł po Nowym Świecie „dziewczyny i kurewki krzyczały: Patrzcie, Maciek idzie!”? A może całkiem coś innego? Wyprowadził się z domu, kiedy Marek miał nieco ponad trzy lata, umarł na infekcję nerek bądź, jak mówią inne źródła, na gruźlicę, kiedy chłopiec miał nieco ponad pięć lat. W opowiadaniu Dom mojej matki Hłasko napisał gorzko:
Prawie nie pamiętałem ojca, lecz z opowieści wiem, że przez całe życie paliło mu się pod czaszką. Był to jednak zimny ogień inteligenta, który nie daje nic prócz blasku
M. Hłasko, Dom mojej matki [w:] tenże, Opowiadania, cyt za: http://comporecordeyros.cba.pl/lektury/Hlasko%20Marek%20-%20Opowiadania.pdf [dostęp 10.04.2024], s. 7. [3].
Marek został sam z mamą, a z roku 1939 zapamiętał dwie klęski, właściwie dwie straty ‒ wolności i ojca. Tak zapisał to później, bo pod datą 7 marca 1945 roku, w swoim pamiętniku. Śmierć ojca, jak i wojna wdarły się w życie chłopca bez zapowiedzi, weszły niemal pod balkony domu Hłasków, zmieniły rytm dnia, przyzwyczajenia, zbliżyły świat dzieci do świata dorosłych i brutalnie odebrały Markowi dzieciństwo. Andrzej Czyżewski w okresie wojny i w przeżyciach z nią związanych dostrzegł pierwszą próbę formowania się Marka jako człowieka, ale także późniejszego pisarza. Straszne przeżycia okupacyjne zostawiły ślad, który nie pozostał bez znaczenia dla koncepcji świata, późniejszego sposobu opowiadania o nim i prób jego zrozumienia. Przyznał się zresztą do tego po latach sam pisarz. Jak pisał w 1967 roku w jednym z Listów z Ameryki, które wydawała paryska „Kultura”:
Będąc dzieckiem w okupacji, widziałem tak wiele zabitych, zmasakrowanych i publicznie rozstrzeliwanych ludzi, że nie robiło to na mnie wcale wrażenia […]. Nie wiem, czy jestem typowym produktem; lecz dla mnie jest oczywiste, że stanowię produkt czasu wojny, głodu i terroru. Stąd bierze się nędza intelektualna moich opowiadań, ja po prostu nie umiem wymyślić opowiadania, które nie kończyłoby się śmiercią, katastrofą, samobójstwem czy też więzieniem
Zob. M. Hłasko, List z Ameryki, „Kultura”1967, nr 5. [4].
Matce Marka, mimo starań i początkowych prób izolacji od tego, co działo się za oknem, nie udało się ochronić syna przed wojennymi obrazami. Przez całą niemal wojnę mieszkali w stolicy, najpierw na alei 3 Maja, później, od 1943 roku, przy ulicy Cieplnej 10, w tańszej i gorszej dzielnicy. Przeprowadzka nastąpiła, kiedy Maria Hłasko straciła pracę w sekretariacie dyrekcji Elektrowni Miejskiej w Warszawie i zmuszona było zarabiać na życie, otwierając stragan z żywnością na placu Kazimierza. Czyżewski pisał, że można było na nim coś zjeść, napić się ciepłej herbaty, podobno dla niektórych już bardziej zaprzyjaźnionych pani Maria miała nawet bimber. Po latach w Sowie, córce piekarza Marek napisze, że rodzina była biedna. Wojenne życie wydawało się być pozbawione atrakcji, zwłaszcza dla kogoś tak ruchliwego i ciekawego świata jak Marek. Cioteczny brat Hłaski wspominał, że życie i ruch wracały w weekendy, kiedy ich rodziny odwiedzały się nawzajem; Maria z synem zostawali u ciotki Reni, młodszej siostry Marii, a matki Andrzeja Czyżewskiego, późniejszego biografa Marka, albo odwrotnie. To był czas wspólnych zabaw i snucia nocnych opowieści. To wtedy, w niedzielę, można było gdzieś wyjść na spacer. Andrzej wspominał w biografii Piękny dwudziestoletni jedną z wypraw w miasto, której nie zapomnieli z Markiem pewnie do końca życia. Odbyła się prawdopodobnie w roku 1942, wiosną, kiedy pogoda była piękna i słoneczna, a Warszawa zdawała się pusta. Oficera w lśniących rękawiczkach, który celował do przypadkowego, rannego dziecka, by je dobić, nie dało się wymazać z pamięci. Jak wspominał po latach sam pisarz, wszystko co widział, nie było rzeczą obojętną na kształtowanie się jego charakteru.
Wakacje podczas wojny spędzali Hłaskowie na wsi, w Szczakach-Złotokłosie, tej samej, w której kolej zatrzymywała się od 1914 roku, w tej samej, gdzie Marek mieszkał krótko po narodzinach. Towarzyszył im Andrzej Czyżewski, jeszcze wtedy Jędrek. Nie zachowały się z tamtego okresu żadne zdjęcia, a może po prostu się ich wówczas nie robiło. Zachowały się za to wspomnienia zwyczajności, swobody i czystego nieba. To był ten czas, kiedy dzieci mogły sobie przypomnieć, że są tylko dziećmi. To właśnie w tamtym okresie do Marii Hłasko zaczął przyjeżdżać Kazimierz Gryczkiewicz, mężczyzna trzynaście lat starszy od niej, w trakcie rozwodu, który za parę lat zostanie jej mężem. Do tego czasu pomagał w gospodarstwie i dawał rodzinie, w której nie było dorosłego mężczyzny, poczucie bezpieczeństwa. Czytał na głos książki, wymyślał zadania, uczył chłopaków dyscypliny. Czyżewski zapamiętał ten czas niemal idyllicznie, jakby dom podwarszawski był wyspą, którą omijały wojenne sprawy. Był to czas chodzenia nad rzekę, łażenia po drzewach, zabaw w Indian i palenia fajki pokoju zrobionej z szyszki świerkowej. Żywica, która wylała się na rękę Hłaski podczas jednej z takich ceremonii, zostawiła na niej trwałą bliznę. Będzie później opowiadał, że to ślad po wojennej ranie.
Podczas okupacji Marek poszedł do szkoły, z której, oprócz wspomnień literackich, nie zachowały się ani świadectwa, ani inne dokumenty. W Pięknych dwudziestoletnich opisywał, jak w szkole na Tamce, którą prowadziły siostry zakonne, dopinało się najgorszemu uczniowi ośle uszy i dodawał tamże: „Nosiłem je przez cały czas”. W lutym 1945 roku Marek Hłasko miał skończone jedenaście lat i pierwszy wpis w pamiętniku, który długo ukrywał nawet przed najbliższymi.
Pamiętam doskonale chwilę rozpoczęcia Powstania ‒ pisał pod datą 7 maja 1945 roku ‒ Byłem wtedy u Andrzeja, mojego ciotecznego brata. Siedzieliśmy na balkonie na V piętrze i patrzyliśmy z góry na przejeżdżające dorożki, rowery, samochody. Nagle usłyszeliśmy odgłos strzałów. Wychyliliśmy ciekawie łby i patrzyliśmy dookoła, tratatattata! znowuż […] Moja matka i ja poszliśmy do domu, a raczej czołgaliśmy kilka domów dalej do swojego mieszkania. Szliśmy 3 godziny
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 43. [5].
Czyżewski nie kryje, że przyszły pisarz już wtedy ubarwiał rzeczywistość, jakby czuł, że rytm i emocje są ważniejsze od rzeczywistości, że to, co widział, może być przetworzone przez jego wyobraźnię i talent, że może odrywać się od realiów.
Warszawę i dom Marek wraz z matką opuścili po powstaniu. Ich cały dobytek zmieścił się w kilku pakunkach. I może wtedy jeszcze Hłasko nie rozumiał, nie przeczuwał, że właśnie to, jak pisze jego brat cioteczny, brutalne wyrwanie z rodzinnego środowiska sprawi, że już nigdzie nie uda mu się zagnieździć. Że nigdy w swoim młodzieńczym czy dorosłym życiu nie będzie miał tak naprawdę swojego miejsca na ziemi, pokoju, w którym będą stały ulubione przedmioty. Że może już wtedy zrodziła się w nim niechęć do gromadzenia, przywiązywania, posiadania. Że może już wtedy wiedział, że podróżować będzie zawsze z jednym pakunkiem.
Chciał zginąć śmiercią lotniczą
„Jak bym miał zginąć, to bym chciał ŚMIERCIĄ LOTNICZĄ”
Kolejnym adresem w życiu Marka był adres chorzowski. Na Śląsku czuli się oboje z matką obco i może dlatego, kiedy Kazimierz Gryczkiewicz, adorator Marii, ten sam, który czytał na głos książki w wakacyjne długie wieczory, dostał posadę i mieszkanie w Białymstoku, Hłaskowie spakowali się i wyruszyli na północ. To był kolejny cios w życiu młodego chłopaka. Wspólne zamieszkanie z partnerem matki stało się dla Marka osobistym dramatem. Jak pisze Czyżewski, był o matkę piekielnie zazdrosny, nie wyobrażał sobie, by dzielić ukochaną osobę z kimś obcym, na dodatek starym i równie zaborczym, jak on sam. Tym bardziej że Gryczkiewicz próbował zastąpić mu ojca, dawał niechciane rady, wtrącał się w wychowanie, pouczał, był obowiązkowy i poukładany.
W Białymstoku Marek chodził do szkoły i uczył się nieźle, co potwierdzają zachowane świadectwa. Zanim zdążył jednak wsiąknąć, przywyknąć, czekała go kolejna przeprowadzka, tym razem do Wrocławia. Znów musiał zmienić szkołę, znów był nowy, znów był obcy. Nie było to bez znaczenia dla nawiązywania przez Marka relacji, nie wpływało dobrze na jego naukę.
We Wrocławiu rodzina Hłasków poznała Stefana Łosia, członka Związku Literatów Polskich, żołnierza wojen polsko-bolszewickich i osobę, która bez wątpienia wpłynęła na początki literackie Hłaski. To od Łosia Marek za parę lat pożyczy maszynę do pisania, na której będzie tworzył pierwsze opowiadania, ale na razie próbuje zaadaptować się w nowej rzeczywistości. Jak pisze Czyżewski, jak dotąd był zaczepny i zadziorny, nie lubił szkoły, nie nawiązywał kontaktów. Czy atakował i nadrabiał arogancją, bo bał się, że ktoś wcześniej odkryje jego zagubienie i brak pewności siebie?
We Wrocławiu Marek Hłasko powrócił do pisania pamiętnika i wstąpił do drużyny harcerskiej, która go rozczarowała, bo nie przyniosła wymarzonych przygód. Na zdjęciach w harcerskiej rogatywce przyszły pisarz patrzy wzrokiem poważnego już człowieka. To właśnie w tamtym czasie spróbował pierwszych papierosów i alkoholu. Dojrzewał, a konflikty i spięcia z Kazimierzem stawały się ostrzejsze. Uciekał od swojej rodziny do domu Stefana Łosia, który już wówczas zabiegał o względy chłopaka. Do matki Marek pisał listy pełne miłości i żalu:
Kocham Ciebie tak samo, jak kochałem, lecz mi przykro, że wolisz obcego człowieka niż mnie. Nie dziw się, że uciekłem, lecz powiedział mi „Paszoł won”, powiedział, że mnie zabije
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 79. [8].
Dodawał, że z przyjemnością sam zabije Kazimierza, gdy uda mu się tylko zdobyć broń.
W szkole szło mu ciężko; miał coraz więcej nieobecności i coraz więcej uwag w dzienniczku ucznia. Całkiem różnych: że rzucił pantoflami na lekcji angielskiego, że na lekcji śpiewu zachowywał się z dziewczynkami nieodpowiednio. Matka, bezradna wobec ucieczek syna i jego kłopotów z nauką, w końcu zapisała syna do szkoły z internatem. W Pięknych dwudziestoletnich można przeczytać fragment, w którym Hłasko pisze, jak za głupotę wyrzucono go ze szkoły ogólnokształcącej i o poradni, do której trafił na wniosek kuratora, a którą opuścił z zaświadczeniem uznającym go za niezdolnego do nauki w szkole typu humanistycznego. Pobyt w Liceum Handlowo-Przemysłowym, które zaczął, również zakończył się klęską ‒ po paru lekcjach matematyki.
Szkoły Hłasko zmieniał jeszcze nieraz. Z internatu w Legnicy pisał do mamy, że potrzebuje dużo pieniędzy, całusów i jedzenia. Znów chodził głodny jak wilk, a brak pieniędzy zmuszał go do zjadania obrzydliwej owsianki i grochówki. W szkole czuł się lekceważony, koledzy śmiali się z niego, nazywając dzieckiem, a nawet dziewczyną. Czyżewski słusznie zauważył, że korespondencje Hłaski z tamtego okresu czyta się jak kartki z więzienia, a nie listy wysyłane przez nastolatka z bursy. Pojawiają się w nich rozpaczliwe informacje, że nie słyszy na lewe ucho, miewa torsje, nie może spać i bolą go zęby. Alarmował: „Przyjedź, bo mogę sobie zrobić coś złego”
Szkołę powszechną udało mu się skończyć, ale z Liceum Techniczno-Teatralnego, do którego zaczął chodzić od września 1949 roku, już nie. Z warszawskiej placówki został usunięty za demoralizujący wpływ na kolegów i wykroczenia natury karnej. Spodziewając się kary i złości mamy, a może Kazimierza, tak sugestywnie uciekł w chorobę, że wycięli mu zdrową ślepą kiszkę. Do szkoły nigdy nie wrócił.
W filcowych butach wyglądał jak doński Kozak
Nauka albo praca. Tak ustanawiało ówczesne prawo, nie było nic pomiędzy. Miał szesnaście lat i by uniknąć kary i etykietki państwowego pasożyta, przyjął posadę gońca w stoczni rzecznej we Wrocławiu. Jako kierowca ciężarówki zaczął pracować niemal od razu po zdanym egzaminie z prawa jazdy. I w życiu szofera zdarzały mu się jednak momenty upadku. Za naruszenie dyscypliny socjalistycznej pracy został skazany 28 września 1950 roku prawomocnym wyrokiem na dwa miesiące obowiązkowej pracy z potrąceniem dziesięciu procent zarobku. Za bliżej nieznany incydent czy przekroczenie, które stało u genezy wyroku, trafił do rejestru skazanych, co, jak pisze Czyżewski, było kolejnym epizodem, którym się chwalił, podkreślając swą kryminalną przeszłość i kolejną cegiełką, która pozwalała mu budować swój wizerunek.
Pracę w przedsiębiorstwie transportowym rzucił niemal od razu, by zatrudnić się w „PAGED” Bystrzyca, czyli w Państwowej Centrali Drewna. Pracował tam sześć miesięcy, podczas których pisał do matki listy pełne tęsknoty i próśb o przesłanie jedzenia. Narzekał na brak pieniędzy i chwalił się, że dostał filcowe buty, dzięki którym wyglądał jak doński Kozak. O pracy kierowców ciężarówek, którzy, by dotrzeć do raju, musieli przeżyć piekło, napisze za kilka lat opowiadanie Następny do raju – zimne jak śnieg, który leżał w Karkonoszach, tragiczne jak los robotników gdzieś na końcu świata, odciętych od wszystkiego, co ludzkie, ginących na serpentynach niebezpiecznych dróg. Do swojego półrocznego doświadczenia powrócił także w Pięknych dwudziestoletnich:
Pytano mnie wielokrotnie, czy rzeczywiście było tam tak, jak o tym napisałem. Nie, nie było tak. Było o wiele gorzej: wstawaliśmy rano o czwartej, a o dziesiątej wieczór kończyliśmy załadunek na stacji, potem jechało się jeszcze czterdzieści kilometrów do domu, co przy samochodzie typu GMC z przyczepą po górskich drogach zajmowało około dwóch godzin
M. Hłasko, Piękni dwudziestoletni, cyt za: http://comporecordeyros.cba.pl/lektury/Hlasko%20Marek%20-%20PiekniDwudziestoletni.pdf, s. 7 [dostęp: 10.04.2024]. [10].
Z Państwowej Centrali Drewna wrócił ze wspomnieniami dzikiej, opuszczonej, zapomnianej krainy i zaświadczeniem wystawionym mu przez Kierownika Bazy Transportowej:
Zaświadcza się, że Ob. Hłasko Marek był zatrudniony w naszym zakładzie w charakterze pom. kierowcy od dnia 15.XI.1950 R do 1.1.1951 r. Wyżej wymieniony zwolnił się na własne życzenie
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 99. [11].
W domu czekały na niego już spakowane walizki i informacja o przeprowadzce, a właściwie powrocie. W trójkę, z mamą i Kazimierzem, zameldowali się w Warszawie. Jak wyglądało miasto w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku? Podnosiło się dopiero z gruzów, było wciąż brudne i ciemne, zrujnowane i smutne. Stare Miasto odbudowano dopiero w 1953 roku, na ulicach śmierdziało końskim łajnem, a z bram cuchnęło ludzkim moczem.
Dla mnie miasto mojej młodości – Warszawa – zawsze będzie tym miastem, gdzie ludzie nie mają gdzie mieszkać, gdzie są rozgoryczeni, gdzie nie ma mowy o żadnej piosence. Gdzie jakiś pijak idzie drogą, gdzie jest bójka
– mówił w wywiadzie dla radiowej „Jedynki”. O takiej Warszawie zacznie niedługo pisać.
W sobotę centrum miasta wygląda tak samo jak w każdy inny dzień tygodnia. Jest tylko więcej pijanych; w knajpach i barach, autobusach i bramach – wszędzie unosi się zapach przetrawionego alkoholu. W sobotę miasto traci swoją pracowitą twarz – w sobotę miasto ma pijaną mordę
‒ tak opisywał stolicę w Pięknych dwudziestoletnich. Mieszkanie na Żoliborzu, do którego się wprowadzili, było tak małe i ciasne, że na noc trzeba w nim było rozkładać dodatkowe miejsce do spania. Uciekali stamtąd wszyscy po kolei, Marek na Marymont, gdzie miał swoją mityczną krainę przestrzeni i spokoju, Kazimierz na kolejne delegacje, a matka do sanatorium dla nerwowo chorych. Hłasko zatrudnił się jako kierowca w kolejnych mało zajmujących miejscach. Zanim na dobre rzucił pracę szofera pracował kolejno: w Bazie Sprzętu Budownictwa Miejskiego przy ul. Dzielnej, w Metrobudowie, w Spółdzielni Przewozowej Warszawskich Spółdzielni Spożywców i w Miejskim Handlu Detalicznym – Stołecznym Przedsiębiorstwie Transportowym. Gdy miał etat w Metrobudowie, został lokalnym korespondentem „Trybuny Ludu”.
Nikt nie pytał go o zdanie przy stwarzaniu świata
Bałaganiarz, wszystko wszędzie rozrzucał, tak miał od dzieciństwa, opowiadała o nim matka w wywiadach radiowych. Zostawiał gazety i książki byle gdzie, które ona później zbierała i porządkowała. Dużo czytał, co, jak później napisze w Pięknych dwudziestoletnich, było winą matki, która podsuwała mu książki. Stały się jego nałogiem. Pisać zaczął bardzo wcześnie. W bardzo bliskiej matce Sonacie Marymonckiej, powieści, którą, jak podkreślał, stworzył, gdy miał siedemnaście lat, tak opisywał swoje mitologiczne miejsce:
Uliczka była brudna, przycupnięta drewnianymi domkami, jak inne ulice Marymontu: błotniste i krzywe, tak jakby je ktoś pijanymi krokami wyznaczał. Parę anemicznych, zakurzonych drzewek, trochę cherlawej zieleni, połamane spróchniałe płotki, z których już dawno spełzła farba, sklep z warzywami i piwem, na rogu krzywa latarnia. To wszystko. Nawet nie można napisać, że bruk był wyboisty i dziurawy. Wcale go nie było. Podczas jesiennych deszczów ulica zamieniała się w czarną kałużę, po której puszczało się łódki zrobione z gazety
M. Hłasko, Sonata Marymoncka, cyt za: https://ebookpoint.pl/pobierz-fragment/e_3ogz/pdf, s. 2 [dostęp 10.04.2024]. [12].
Pierwsze teksty Marka czytała matka, drugim czytelnikiem był zapewne Łoś, kolejnym – pisarz Bohdan Czeszko, któremu Marek odważył się wysłać do oceny swoją pierwszą powieść. Było to w 1952 roku, a Hłasko miał zaledwie osiemnaście lat. Jak wspominała matka, na odpowiedź czekał niecierpliwie i nerwowo. List przyszedł z datą 3 grudnia:
To, że macie zdolności, o niczym nie świadczy – pisarzem jeszcze nie jesteście i jeszcze długo nie będziecie. Jak długo nie będziecie – od Was zależy. W czym widzę te zdolności. Macie to „oko” pisarskie i nie tylko, macie umiejętność przekazywania waszych przeżyć, jest to umiejętność najważniejsza ze wszystkich. Widzę je w Waszej nader jędrnej polszczyźnie. Widzę je w tym wreszcie, że nie jesteście człekiem obranym z rozumu
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 107. [13].
Czeszko namawiał Hłaskę do pisania krótszych form, wskazał mu nawet fragment, który miał potencjał na dobre opowiadanie:
Jest tam u was w powodzi mazi pisarskiej taka scena na szosie, jak to szofer uznany za łajzę przestaje być łajzą. Napiszcie opowiadanie o tym, niezbyt długie, lecz bogate i proste
Tamże, s. 108. [14].
Takie źródło miała Baza Sokołowska. Później zaczęły powstawać kolejne opowiadania, także te, o których przez bardzo długi czas nie mieli pojęcia ani krytycy, ani biografowie Hłaski. Przeleżały w Ossolineum, gdzie znajduje się archiwum pisarza, między innymi jego brudnopisy i szkice. Dziesięć niepublikowanych młodzieńczych opowiadań, między innymi teksty zatytułowane Burzliwa pogoda i Najlepsze lata naszego życia, gloryfikują pracę robotników, piętnują bumelantów, pijaków i przeciwników socjalizmu. Ukazały się dopiero w 2016 roku. Historyk literatury Radosław Młynarczyk nazwał je próbą wpisania się w poetykę socrealizmu. Dlaczego młody Hłasko ich nie pokazał, czy uznał, że nie są wystarczająco dobre? Znając jego tendencję do niskiej oceny swoich dzieł, wydaje się to bardzo prawdopodobne. Czy napisał je, kiedy jeszcze pracował jako szofer i pił z kierowcami ciężarówek?
Alkohol powraca zarówno w listach pisanych do Kazimierza czy matki, powraca w legendzie, którą powoli tworzył. „Pił, żeby odreagować życie” – pisał Andrzej Czyżewski
Nie wiesz nawet, w jaki sposób odpokutowałem swoje ostatnie pijaństwo. Nie wiesz naprawdę, ile mnie to kosztowało. Dobrze, że to już koniec. Dopiero teraz widzę, jak naprawdę mało wart jestem. Nie wiesz, jaka to jest bolesna świadomość i jak mnie to boli
Tamże, s. 118. [16]
‒ pisał w czerwcu 1952 roku do Kazimierza.
Wydawać by się mogło, że alkohol jest w tekstach Hłaski wszechobecny, że Warszawa, jak później zarzucą to Hłasce jego krytycy, ma jednowymiarową, pijacką gębę. W jednym z wywiadów radiowych pisarz tak próbował się bronić przed zarzutami brzydoty świata:
To, że ta prawda tak wygląda, a nie inaczej – ostatecznie nikt mnie nie pytał o zdanie przy stworzeniu świata, więc ja nie ponoszę odpowiedzialności.
Czy Warszawa była stolicą pijaństwa, parszywych, podrzędnych spelun i podejrzanych miejsc? Czy, żeby naprawdę pokochać prozę Hłaski, trzeba, jak pisał dużo później literat, publicysta Artur Ilgner,
[…] wypić przynajmniej pół cysterny wódki, niejeden raz obudzić się w nieznanym miejscu i czasie, powiedzmy w chaszczach przy Wiśle. Trzeba na Pradze, np. na ulicy Inżynierskiej, pić w barze, dopóki w kieszeni forsa, na zagrychę zamawiać „inwalidę", czyli tatara z jednym jajkiem?
A. Ilgner, Z wiatrówką na Hłaskę,https://www.rp.pl/plus-minus/art9750661-z-wiatrowka-na-hlaske [dostęp: 10.04.2024]. [17]
Nałóg, który robi z człowieka bydlę
Zanim zaczął pisać, Hłasko długo chodził po pokoju, potem siadał na tapczanie i kłapał w maszynę, która stała zawsze niżej na krzesełku. Pisał długo, potem rzucał tekst na łóżko i mówił „czytaj” – tak Maria Hłasko opowiadała o rytuałach pisarskich syna w radiowej „Jedynce”. Maszyna, w którą „kłapał”, to ta pożyczona od Stefana Łosia. W marcu 1953 roku Marek skończył swoją ostatnią pracę jako szofer. To był ten moment, kiedy otrzymał obietnicę stypendium literackiego, a Baza Sokołowska została zakupiona przez „Sztandar Młodych” i zaplanowana do publikacji. Na zdjęciach z tego okresu nie rozstawał się z papierosem, nawet gdy pozował do nich z ciotką Renią, która tego nałogu nie cierpiała. Był szczupły, nosił się nonszalancko, włosy zaczesywał do tyłu.
Z zaliczką pojechał do Wrocławia, gdzie w małym pokoiku przygotowywał opowiadanie do druku, pracował też nad Sonatą Marymoncką. Szło mu wówczas ciężko, brakowało pewności siebie, nigdy nie był zadowolony z tego, co napisał, i to zostanie z nim na zawsze. Jak opowiadała Maria Hłasko, nie chciał czytać żadnych recenzji, wszystko jego zdaniem było po napisaniu złe i nic niewarte. Mimo tego pracował nad kolejnymi tekstami, wdawał się w romanse i zaczytywał Dostojewskim. Potrafił cytować całe fragmenty Biesów. W kwietniu 1954 roku po raz pierwszy mógł zobaczyć swoje nazwisko w druku. Baza Sokołowska wywołała mocne poruszenie w świecie literackim; pojawiły się pierwsze zachwyty, ale też zarzuty wulgarności i zbytniej dosadność języka. Środowisko błyskawicznie wzięło go na celownik, pisarze chcieli się z nim zaprzyjaźniać, rozmawiać o książkach, wysyłali mu egzemplarze swoich tomików, tomów, tomiszczy z płomiennymi dedykacjami, chcieli z nim pić wódkę. Andrzej Horubała, pisarz i krytyk literacki, pisząc o Hłasce w cyklu „Wielcy pisarze PRL-u” podkreślał, że nikt tak pięknie i z taką dezynwolturą nie pokazał wcześniej, że istnieje coś takiego jak dar opowiadania. Że można dzięki niemu bezczelnie dotrzeć do prawdy naszej codzienności. Hłasko najpierw
[…] rozsadził ciasne ramy socrealistycznych produkcyjniaków, potem stworzył utwory wyrażające rozczarowanie światem, który nie dorastał do marzeń i obietnic. Ten ton rozczarowania rymował się doskonale z nastrojami młodych wychodzących z lat stalinizmu. Jego obrazki z życia, scenki z rzewnymi puentami czytano jako manifest wolności i odbicie klimatu epoki
A. Horubała, teologiapolityczna.pl, https://teologiapolityczna.pl/andrzej-horubala-hlasko-czlowiek-z-talentem [dostęp: 10.04.2024]. [18].
O jego debiucie zrobiło się na tyle głośno, że obce kobiety pisały do niego liściki, w których wyznawały mu uwielbienie. Niektórzy krytycy pisali o jego stylu, że cyniczny i brak w nim nadziei. Pisarz Jerzy Andrzejewski tak wspominał młodego buntownika, którego poznał u Wilka, właściwie Wilhelma Macha, prozaika i krytyka literackiego:
Jeśli powiem, że mnie oczarował i zachwycił, nie powiem wszystkiego. Lecz chyba już wtedy, kiedy wymknęliśmy się z mieszkania Wilka i w niedalekiej restauracji na ostatnim piętrze ówczesnego Pedetu piliśmy wódkę i przeszliśmy na mówienie sobie po imieniu, więc już chyba wówczas wiedziałem, że przyjaźń z tym człowiekiem będzie trudna, pogmatwana, bogata w radości, w udręki także. Należał do wybranego gatunku ludzi, którzy naznaczeni charyzmą geniuszu, uwodzą i ranią. Nie mógł nie uwodzić, nie mógł nie ranić, tak, jakby nie mógł nie pisać
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 155. [19].
Dostrzegał w nim urodzonego aktora, mitomana z bujną potrzebą kreacji, który jeśli pił i upijał się, to wcale nie jak radosny Bachus, tylko jak potępieniec szukający wyzwolenia.
Matka nie ukrywała, że z uwagi na to, iż tak szybko zaczął drukować i stał się gwiazdą, wręcz ją przerażał. Czuła, jak może to stać się niebezpieczne. W późniejszym wywiadzie mówiła:
U nas wszystkie gwiazdy spadają. Bardzo się tego bałam, nie umiałam się z tego cieszyć. Bałam się, że to się źle skończy.
Popularność zaczęła mu przeszkadzać w pisaniu, próbował uciec, ale nie było to łatwe. Miał tylko dwadzieścia jeden lat, kiedy dostawać zaczął telegramy pełne zachwytu, miłości, także od znanych mężczyzn, literatów, którzy nie ukrywali swoich skłonności homoseksualnych ‒ jak Andrzejewski, Mach czy Iwaszkiewicz.
Nauczyli go pić wódkę i chcieli nauczyć wielu rzeczy ohydnych, mimo że przykrytych szatą poezji
– wspominała w radiowym wywiadzie Maria Hłasko.
Wódkę piło się wówczas w wielu miejscach, ale kultowa i legendarna wciąż pozostawała „Kameralna”. Plotki głosiły, że kiedy przesiadywał w niej Hłasko, brakowało miejsc. W tym lokalu na Foksal 16 pili ci, co mieli za co pić, i pili ci, których kieszenie świeciły pustkami. Badylarze, artyści, milionerzy, redaktorki i panie szukających opiekunów i przewodników. Do stałych bywalców należeli artyści, wymieniając ich alfabetycznie: Andrzej Brycht, Zbigniew Domański, Stanisław Grochowiak, Jan Himilsbach, Ireneusz Iredyński, Zbigniew Jerzyna, Janusz Krasiński, Krzysztof Mętrak, Marek Nowakowski i inni. Także Hłasko. Czyżewski pisze, że Marek siadywał tam często przy jednym stoliku z Jarosławem Iwaszkiewiczem, Igorem Newerlym czy Jerzym Andrzejewskim. Podobno miał w szatni okolicznościową marynarkę i krawat. Ale „Kameralna” była jednym z bardzo wielu lokali, w których bywał. Roman Śliwonik w swojej książce Portrety z bufetem w tle
Po takich nocach ciężko było pisać, ale próbował. W „Po prostu” ukazywały się jego felietony, podpisał umowę na tom opowiadań, przeżywał twórcze frustracje i niemoc równie mocno jak nieudane romanse i niespełnione miłości. Po sylwestrowej nocy przełomu 1955 na 1956 rok po Warszawie krążyły plotki o jego próbie samobójczej. Czy były prawdziwe, a może pobyt w szpitalu był skutkiem połączenia alkoholu z proszkami veramonu, czy jak chcą inni veramidu, dwuetylowej pochodnej malonylomocznika, pierwszego barbituranuwprowadzonego do lecznictwa w 1903 roku? Iwaszkiewicz komentował plotki, kontestując, że to taki zdolny, dziki, ale zapity chłopak. Sam Hłasko w liście do Andrzejewskiego pisał:
To niestety nałóg, który robi ze mnie bydlę, być może że aktualnie nie ma w tym już mojej wielkiej winy, być może jest
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 177. [21].
O nałogu, próbie wyjścia z niego i śmierci napisał przejmująco w opowiadaniu Pętla, które ukazało się w 1956 roku w miesięczniku „Twórczość”. Padają w nim słowa:
Nic z tego dziś nie będzie. Zacznę od jutra… ‒ Nagle roześmiał się cicho. ‒ Od jutra? ‒ powtórzył w myślach. ‒ Od jutra… Największym nieszczęściem każdego pijaka jest to, że zaczyna od jutra, a nie od dziś
M. Hłasko, Pętla [w:] Opowiadania Marka Hłaski, cyt za: http://comporecordeyros.cba.pl/lektury/Hlasko%20Marek%20-%20Opowiadania.pdf [dostęp 10.04.2024], s. 33. [22].
Wiosną 1956 roku Hłasko odebrał klucze od samodzielnego mieszkania, które dostał z puli premiera Józefa Cyrankiewicza. Jego nowym warszawskim adresem była ulica Częstochowska, Ochota. Nigdy nie poczuł się tam dobrze, nie zamieszkał tak naprawdę, nigdy nie był tam u siebie. Do mamy pisał, że ma już tapczany, dwa stoły, fotel i półkę na książki. Miał też dwa karnisze, wszystko z palonej sosny. Uciekał stamtąd.
Pragnął spokoju i ciszy. W maju został wydany tom opowiadań Hłaski pod tytułem Pierwszy krok w chmurach i zebrał świetne recenzje. Andrzej Kijowski, krytyk literacki, nie bał się go nazywać najwybitniejszym powojennym debiutem na miarę Borowskiego, Dygata, Żukrowskiego
Kiedyś zachorował i prosił mnie, bym zadzwoniła do Wilka Macha, że nie może przyjść na umówione spotkane. Mach przyszedł i widziałam, że był zdziwiony. Myślał, że Hłasko ma matkę z sutereny.
‒ przypominała na radiowej antenie Maria Hłasko.
O jego życiu plotkowała niemal cała Warszawa. O tym, jak po północy zjawiał się w Kameralnej, latem w skórze szofera, zimą w słynnym białym kożuchu – i pił do rana. Tylko nieliczni mogli się domyślić, jaką cenę już wówczas płacił za to, kim się stawał dla ludzi, dla czytelników i wiernych fanów. Opowiadania Hłaski były wznawiane, doceniała je polska emigracja. Gustaw Herling-Grudziński, wtedy już uznany pisarz i krytyk, pisał o napięciu, które tworzyło prozę Hłaski, o zdrapywaniu politury kłamstwa i mitologii propagandowej z powojennego życia Polski. „Oto nareszcie narodził się w Kraju nowy nieprzeciętny talent pisarski”, chwalił. Recenzja ukazała się w „Wiadomościach” londyńskich
Pracowałem jako pikolak, ładowacz, szofer, furman, monter itd. Nie chce mi się wymieniać, bo i tak nikt nie uwierzy.
Ludzie jednak wierzyli, a on pisał dalej. To był ten czas, kiedy współpracował z Wojciechem Hasem nad scenariuszem do filmu Pętla, a kolejne ekranizacje na podstawie Ósmego dnia tygodnia i Głupcy wierzą w poranek już niemal były dogadane. Czuł, że wziął na siebie zbyt dużo, bo zobowiązań było coraz więcej, a czasu na pisanie coraz mniej. Jerzy Putrament napisał we wspomnieniach:
Rzuciło się nań całe środowisko literackie i dokoła literackie. I pierwsze ma swoje niebezpieczeństwa, groźniejsze jest jednak to drugie. Pierwsze cóż, pobawiło się, pobawiło. Jeden pan podrzucał młodzieńca innemu. Przewrócili mu w głowie, owszem, ale każdy pisarz w końcu odkrywał w nim jego możliwości i zatykało go tym silniej, im sam był więcej wart
J. Putrament, Pół wieku – Poślizg, Warszawa 1980, cyt. za A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 199. [25].
Chciał oglądać wieżę Eiffla
„Chciałbym jeszcze coś zobaczyć i napisać, nim kompletnie zgłupieję pośród ruin, knajp i płotek” ‒ te słowa Hłasko skierował do Antoniego Słonimskiego, prezesa Związku Literatów Polskich, do którego zwrócił się z prośbą o umożliwienie wyjazdu za granicę. Starania o paszport i stypendium toczyły się długo, miały różne etapy i zawirowania, ale też pozostawały w tle niecierpliwego oczekiwania na nagrodę Wydawców. To prestiżowe w ówczesnej Polsce wyróżnienie pisarz otrzymał 11 stycznia 1958 roku, a „Trybuna Ludu” przypominała, że to nagroda ufundowana przez najpoważniejsze nasze placówki wydawnicze za najwybitniejsze dzieło z zakresu prozy powieściowej lub eseistycznej wydane w kraju. Hłasko odebrał ją za tom Pierwszy krok w chmurach. Maria Dąbrowska, zasiadająca w jury, zanotowała w swoich Dziennikach, że nie było co do tego werdyktu żadnych dyskusji i drastycznych różnic zdań
Tydzień później na ekranach można było oglądać Pętlę, a Hłasko już planował wyjazd do Paryża. Potrzebny mu był paszport i pieniądze. Z notatki Ministra Kultury, którego odwiedził, można się dowiedzieć, jak przebiegało spotkanie z pisarzem, którego celem było staranie się o stypendium:
Prosił o przyznanie stypendium na wyjazd do Paryża. Zapytałem go, dlaczego do Paryża. „Bo chcę poznać tamtejsze życie”. „Czy zna pan francuski?”. „Nie znam, znam tylko rosyjski i niemiecki”. „Jak zatem, pan, jako pisarz, może poznawać życie kraju, w którym pan przebywa, nie znając języka?”. „Będę oglądał sobie wieżę Eiffla”. „Czy nie taniej byłoby wyjechać do Krakowa i tam oglądać wieżę Kościoła Mariackiego? Albo wieżę Eiffla na fotografii?”. Po krótkiej kontrowersji Hłasko wyszedł urażony
E. Kuryluk, Hłaski a Kurylukowie, „Zeszyty Historyczne” 2008, zesz. 164, Paryż, cyt. za A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 231 [28].
Nie zamierzał jednak zrezygnować. Czy była w tym tylko chęć poznania świata, czy forma ucieczki, izolacji? Za bilet lotniczy do Paryża zapłacił znajomy korespondent z „New York Times”, a pisarz pierwszy raz poleciał samolotem. Czyżewski napisał, że Hłasko wyjeżdżał na własne ryzyko, 20 lutego 1958 roku, mając w kieszeni dozwolone pięć dolarów. Koledzy żegnający go na lotnisku nie wierzyli, że wróci; on, jak napisze później, ani przez chwilę nie myślał, że pozostanie.
Na paryskim lotnisku łatwo go było wtedy rozpoznać. Wyróżniał się kożuchem i zdenerwowaniem. Jerzy Giedroyć, założyciel Wydawnictwa Literackiego w Maisons-Laffitte, pod adres którego przyjechał Hłasko, w liście do pisarza Andrzeja Bobkowskiego napisał, że legenda o nim zupełnie była fałszywa. Spotkał chłopca skrzywdzonego i nieszczęśliwego, który się zbuntował
Od dłuższego czasu rozważni czytelnicy Hłaski zwracali uwagę na fałszywy kierunek jego rozwoju. Nagroda Wydawców spotkała się z bardzo niejednolitym przyjęciem.
I dalej autor streścił „paszkwile” Hłaski wydane za granicą, w których Warszawa jawi się jako miasto zarzyganych pijaków, prostytutek, błota i nędznych, zastraszonych ludzi przemykających między patrolami wojska i błota. Polska to strach, podłość, oszustwo, terror.
Hłasko poczuł się urażony i skrzywdzony.
Ja nie jestem cynikiem, cyniczna była literatura socrealizmu. Wszystko mi można zarzucić, ale nie to, że nie pisałem nieprawdy, a że prawdę czasami wyjaskrawiam, to sprawa mojego talentu
‒ mówił w wywiadzie dla radia
„Wyjaskrawiania” Hłaski nie spodobały się komunistycznej władzy. W Polsce rozpoczęła się nagonka na pisarza, zrobiono z niego nieudacznika i politycznego paszkwilanta.
Nie przejmuj się żadnymi głupstwami, które wypisują zawistnicy, bo nie ma w tym cienia prawdy. Kocham Cię i jestem z Tobą
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 245. [32]
‒ pisał uspokajająco do matki, która była przerażona atakami na syna. Wściekły napisał też list do „Trybuny”, który, jak się można domyślić, nie został nigdy zamieszczony. Opublikowała go wraz z listem Hłaski „Kultura” Giedroycia. Bronił się w nim szczerze i z pasją, pisał, że nie wierzy w cynizm, ale wierzy w bunt jako najwyższą wartość młodości, formę nienawiści do terroru, ucisku i niesprawiedliwości:
A bunt nie może być sprawiedliwy, tak jak nie może być sprawiedliwy świat, w którym rodzi się bunt
Marek Hłasko a Trybuna Ludu, „Kultura” 1958, nr 6/128, Paryż, cyt. za A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s.246–247. [33].
To nie był dobry czas, na pewno nie ze snów, które śnił w warszawskim mieszkaniu. Pisał, że w Paryżu mówiącym językiem, którego nie znał, czuł się jak idiota. Kraj, który przez całe lata dla Polaka był synonimem wolności, przeżywał wówczas ciężki okres buntów społecznych. Hłasko opuścił Polskę, gdzie ludzie byli tresowani jak psy, a trafił do stolicy, w której Pola Elizejskie obstawione były kordonami policji, a strajki robotników czy policjantów były codziennością. Zapamiętał – i zostało w nim to na długo – jak dwóch żandarmów zanęcało się na którejś ulicy nad starym Algierczykiem. Czy przypomniały mu się wówczas sceny z okupowanej Warszawy, esesmani w lśniących rękawiczkach? Bohdan Czeszko powie dużo później, już po śmierci Hłaski, w wywiadzie dla radia:
Marek Hłasko wyemigrował myśląc, że skoro w kraju nie znalazł możliwości egzystencji, być może odnajdzie ją w innych normach polityczno ustrojowych, w świecie wolności. I też nie znalazł. I znów był w drastycznej opozycji. Jego opowiadanie „W dzień śmierci Jego” świadczy o rozterce, z której się nie wyzwolił
Bohdan Czeszko dla Polskiego Radia, https://www.polskieradio.pl/412,marek-hlasko [dostęp: 10.04.2024]. [34].
Na zdjęciach z Maisons-Laffitte pisarz pozuje z Zofią Hertz, psem i czarnym kotem, który skacze mu po plecach. Był to czas, kiedy trudno mu było porozumieć się z matką, z czego w liście tłumaczył się ciotce:
Nie otrzymałem od Matki odpowiedzi na list jeden i drugi, a jedyne listy, jakie otrzymywałem, były to żądania finansowe, wyrzuty, wymówki czynione mi za moją postawę itd. Nie potrzeba chyba Ci pisać, jak ciężko żyje się człowiekowi za granicą – człowiekowi, który nie znał w dodatku żadnego języka; który nie miał nikogo; wreszcie – człowiekowi, który musiał opuścić swoją ojczyznę u tzw. szczytu powodzenia
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 272. [35].
Życie, jak mówił, okazało się cięższe od tego, które opisywał w swoich najczarniejszych opowiadaniach. Po otrzymaniu azylu wyjechał do Berlina Zachodniego, stamtąd do Izraela, bo choć wizy miał dwie – do Izraela i USA, wybrał lot do Tel Awiwu. Wydawał mu się bliższy Polsce, żyło tam wielu jego dawnych znajomych ze stolicy, z którymi utrzymywał nieregularny, ale jednak kontakt. Konsul Antoni Bida odnotował w notatce służbowej, że z lotniska, na którym witali go dziennikarze, udał się do hotelu, a następnego dnia do kibucu, gdzie mieszkał jego przyjaciel Jan Rojewski.
Hłasko wciąż liczył na powrót do Polski, dlatego w licznych wywiadach, których udzielał mediom, ostrożnie wypowiadał się na temat sytuacji w kraju, rządu czy wpływów Związku Radzieckiego. Ucinał pytania, zapewniając: „Wszystko przemyślę, przeczuję, rozważę we własnym sumieniu i odpowiem”
Marek został w Izraelu, pojawiał się na tamtejszych plażach. W gazetach pisano, że to polski James Dean, a on sprzedawał dziennikarzom łakome kawałki, jak ciężko pracuje, ładując towary w porcie i pomagając przy połowie ryb. Henryk Rozpędowski, pisarz i dziennikarz, twierdził, że nie Hłasko wyglądał na skołatanego pracą i że nie mógł oprzeć się wrażeniu, że pisarz w ogóle nie pracował. Na zdjęciach z tego okresu, zwłaszcza tych z plaży Tel Awiwu, wygląda, jakby był na wakacjach, choć przecież nie był to najłatwiejszy etap w jego życia. Z Izraela najczęściej pisał do Agnieszki Osieckiej, z którą zaręczył się tuż przed wyjazdem z Polski. Zapewniał ją, że jego plany życiowe się nie zmieniły, zamierza z nią być i wrócić. Nie dajmy się zwariować, powtarzał
Kochał w życiu tylko raz
Najdziwniejsze jest jego powodzenie u kobiet. Tego nie rozumiem; brudas, aż śmierdzi, neurastenik, pijak okazyjny, awanturnik też okazyjny
‒ nie mógł wyjść ze zdumienia dziennikarz Zygmunt Hertz. Kochali się w nim zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Kiedy chodził po Warszawie w swoim białym kożuchu, wyglądał jakby przybył z innego świata. Wyróżniał się i lubił zwracać na siebie uwagę. Artur Ilgner w przytoczonym już tekście Z wiatrówką na Hłaskę pisał:
Szarmancki wobec kobiet, po wódce brutalny i chamski; młodzieniaszek z zaciśniętymi pięściami, skory do bitki, gdy ktoś nadepnął mu na odcisk. Obiekt westchnień i pożądań homoseksualistów, decydentów ówczesnej literatury: Berezy, Macha, Stryjeńskiego, Iwaszkiewicza. Z nimi często przebywał, pomieszkiwał u niejednego, wspólnie z nimi tu lub tam wyjeżdżał.
Ale kochał wyłącznie kobiety i – jak chcą niektórzy – kobiet nienawidził, a nawet nimi gardził. Słynne cytaty: „Nie będziesz miał innej. Wszystkie są kurwami i wy wszyscy jesteście klientami” (W dzień śmierci Jego), „Kobiety ściągają w dół, w głupotę, w nie kończące się kompromisy, które człowiek czyni wbrew sobie dla spokoju, a potem dla złudzenia spokoju, a potem tylko dla chwili ciszy” (Brudne czyny) czy „Nie ufam niczemu, co ma pizdę i zna wartość pieniądza” (Palcie ryż każdego dnia), które przytaczane są w kontekście mizoginizmu Hłaski i stają się tematem prac magisterskich, można równoważyć jednak cytatami, w których oddaje kobietom cześć i hołd. W Najświętszych słowach naszego życia deklaruje chociażby, że miłość uważa za wielką wartość moralną – a jej poniewieranie i profanację za wielką zbrodnię.
Jarosław Hebel, autor książki Legenda Marka Hłaski, podkreślał w wywiadach, że pisarz był człowiekiem z krwi i kości, który pił alkohol i podrywał dziewczyny. A może to one podrywały jego i same zabiegały o kontakt, jak twierdzi Czyżewski? Hłasko potrafił też pięknie o kobietach pisać. W mniej znanym opowiadaniu Pamiętasz, Wanda opisywał z niesamowitą wręcz czułością piękno kobiecego ciała:
Może nawet sama się nie domyślasz, gdy tak idziesz koło mnie w swojej powiewnej sukieneczce, machając zerwaną gałązką. Nie, nie możesz się domyślać, jak bardzo Cię kocham. Ciebie, Twoje włosy, kiść bzu w Twojej ręce. Czuję łagodne ciepło Twojego ramienia, […] w milczeniu ściskam Twoją małą, ciepłą dłoń. Kochamy się, jest nas dwoje, a przecież tworzymy jednego człowieka, myślimy razem, czujemy razem: jest nam dobrze.
Tajemnicza Wanda z opowiadania przez całe lata była na celowniku badań biografów. Kim była ta pierwsza fascynacja Marka Hłaski? Czyżewski twierdził, że w życiu jego brata ciotecznego były nawet dwie Wandy, co dziś trudno rozstrzygnąć. Istotne, że płomienny związek z Wandą nie przetrwał. Jak twierdzą jedni biografowie przyczyny rozstania były prozaiczne: brak pieniędzy i mieszkania, inni przytaczają historię, w której na zerwanie znajomości miała wpłynąć szynka, a właściwie ignorancja dziewczyny. Kiedy Hłasko miał czytać Wandzie tak długo wyczekiwany list od Bohdana Czeszki, który miał mu otworzyć salony literackie, ta miała mu przerwać bezdusznie, mówiąc: „A, wiesz Marek, mama kupiła sześciokilową szynkę na święta!”.
Niewątpliwie największą życiową miłością Hłaski, tą, o której potem napisze, że „kochałem się w życiu tylko raz”, była Hanka Golde, redaktorka, bywalczyni modnych warszawskich knajp i ulubienica literatów. Barbara Stanisławczyk w swojej książce Miłosne gry Marka Hłaski
Była wysoka, smukła, o doskonałej figurze i miała niezwykle czarne, migdałowo wycięte, niemal wilgotne oczy. Takie oczy miewają niektóre madonny na bizantyjskich ikonach
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 170–171. [40].
Kiedy pod koniec 1955 roku Hanka Golde poznała Marka, była mężatką i matką dwójki dzieci. O ich romansie plotkowała cała Warszawa, a właściwie nawet nie plotkowała: kochali się na oczach całego literackiego świata. Oczytana, błyskotliwa, piękna w dyskusji, jak i tańcu, była rozpieszczana przez mężczyzn. Umiała się o to upomnieć. Golde pomieszkiwała u Hłaski, razem pojawiali się w nocnych lokalach, on wyznawał jej miłość, proponował małżeństwo, ale ona nigdy nie odeszła od męża. Hłasko wydzwaniał zresztą szaleńczo zazdrosny do Goldego, by mu opowiedzieć o szczegółach seksualnego życia z jego żoną. Nawet mieszkanie z puli premiera Cyrankiewicza, to samo, którego tak później nie polubił, wybrał ze względu na wybrankę właśnie w takiej, a nie innej dzielnicy:
[…] wybrałem Ochotę, ponieważ w domu, w którym mieściło się gniazdo mego przyszłego szczęścia rodzinnego, mieścił się również żłobek dla dzieci; a Hania miała dzieci. Tak więc Hania odeszła, a ja zostałem z dziećmi. Wracałem o piątej rano z knajpy zalany łzami; ale już o siódmej chór świeżych głosów dziecięcych, w sile trzystu osób, budził mnie pieśnią, której część tylko pamiętam.
Hłasko był także blisko związany z Agnieszką Osiecką, do której z Izraela pisał, że nigdy jej nie zdradzi. Był dla niej, jak pisała później, niczym proletariacki książę, którego jej zazdrościły koleżanki. Mówiła, że ma twarz rozgrymaszonego bachora, figurę cowboya, a ręce Madonny. Poznali się w 1956 roku, kiedy ona była jeszcze studentką i działała w Studenckim Teatrze Satyryków, a jemu towarzyszyła już aura młodego gniewnego, w dodatku uznanego literata, mającego na koncie sukces tomu Pierwszy krok w chmurach. Ona odnosiła mu w zastępstwie koleżanki książkę do warszawskiej kawiarni „Kamienne Schodki”, on wówczas nie wydawał się nią zainteresowany. Wkrótce byli razem, spotykali się u Osieckiej na Saskiej Kępie. Wielu biografów zastanawiało się, czy gdyby nie wygnanie Hłaski i brak możliwości powrotu do kraju, byliby razem. W filmie dokumentalnym Andrzeja Titkowa pod tytułem Piękni dwudziestoletni Osiecka opowiadała:
Poznałam Marka w okresie „odwilży”, miałam dziewiętnaście czy dwadzieścia lat i w sprawach miłości byłam strasznie infantylna. Raz mi się wydawało tak, raz siak, wszystko było grą wyobraźni. Marek był jeszcze barwniej upierzonym ptakiem! Raz odgrywał kowboja, raz starca pochylonego nad grobem, raz typa spod ciemnej gwiazdy, raz znowu brutalnego maczo, to znamy z jego prozy.
Czy byli do siebie podobni? Niektórzy twierdzili, że tak. Jak pisze Barbara Stanisławczyk
[…] każde zajęte własnymi sprawami pędziło w swoim kierunku, a kiedy się spotkali, przeżywali coś w rodzaju flirtu. Bo to nie była wielka miłość
B. Stanisławczyk, Miłosne gry…, s. 79. [41].
Czyżewski miał inne zdanie. To przecież do niej pisał Hłasko z Izraela, jej obiecywał ślub, jej, przed samym wyjazdem do Paryża się oświadczył.
Tylko że ślub wziął z Sonją Ziemann, niemiecką aktorką, tancerką, gwiazdą kina. Poznali się jeszcze w Polsce, we Wrocławiu, na planie „cholernego”, jak określał Hłasko, dzieła Forda, filmu Ósmy dzień tygodnia. „Cholernego”, bo film Forda, zdaniem pisarza, całkowicie wypaczał ducha jego opowiadania.
Dobrze pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Siedziałam w filmowym atelier w intensywnym świetle. Koło Zbyszka Cybulskiego stanął młody człowiek, który trochę nerwowo popalał papierosa
https://www.newsweek.pl/kultura/tango-z-markiem/7psbge5 [dostęp: 10.04.2024]. [42]
– wspominała Sonja w rozmowie z dziennikarzem „Newsweeka”. Hłasko miał, wskazując na nią, rzucić bezceremonialnie: „A ta kurwa to kto?”. Czyżewski zaprzeczał kategorycznie, by tak mogło wyglądać pierwsze spotkanie Hłaski i Sonji, więc może to kolejna z wielu legend, które przykleiły się do pisarza. Prawdą było, że nawiązali gorący romans, który po latach skończył się ślubem. Czyżewski pisał, że Hłasko nie miał szczęścia w miłości, której przez całe życie szukał. Proponował małżeństwo niemal każdej kobiecie i w momencie składania propozycji był w niej absolutnie szczery. Sonja po prostu była pierwszą, która się zgodziła.
I była jeszcze Esther o kruczoczarnych włosach i dużych oczach. Pisał do niej namiętne listy, jej także poświęcił opowiadanie Opowiem wam o Esther:
Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, stała na środku sali, w której jadło trzystu ludzi, i mówiła coś, a jej szczupłe ramiona były ciemne i mocne i wszyscy mężczyźni w tej sali patrzyli na nią, ale ona nic o tym nie wiedziała; była zbyt młoda i zbyt ładna, aby rozumieć ich spojrzenia.
Nazywał ją czule pluszowym zwierzątkiem i bał się, że odejdzie z kimś o centymetr wyższym od niego. Groził jej w listach, że ją zabije, jeśli nie pozostanie mu wierna. Czy gdyby nie śmierć Hłaski, byliby razem?
W rozmowie z „Newsweekiem” – już po śmierci Hłaski – Esther powiedziała:
Do dziś mam jego sweter. Mam też listy i zdjęcia, które trzymam w specjalnym pudełku. No i wspomnienia. Nie sądzę, żeby ktokolwiek miał złe wspomnienia związane z Markiem. Był jak meteor. Przemknął przez życie wielu ludzi, zniknął i zostawił świecący ślad. Nawet po 40 latach nie jest zapomniany. Hemingway twierdził, że nikt, kogo kochasz, nie umarł. Marka może nie być wśród nas, ale tak naprawdę nie umarł
https://www.newsweek.pl/kultura/sen-o-marku/ywcwws3 [dostęp: 10.04.2024]. [43].
Całe życie miał tylko kłopoty
Hłasko wrócił do Europy 12 sierpnia 1960 roku. Na lotnisku czekał na niego samochód od przyszłej żony. Wrócił do pisania, a jego pierwszym opowiadaniem po powrocie było wydane w 1961 roku Powiedz im, kim byłem
W 1963 roku wydawnictwo Kiepenheuer & Witsch wydało w języku niemieckim jego książkę Peitsche deines Zorns (Bicz Twego gniewu)
Ja kochałam także jego wady, jego kłamstwa i złe humory. Jego wybuchy chamstwa i tatuaż rodem z przedmieścia, ranę po rupturze, bełkot i woń pijaka w łóżku.
Kiedy w „Corriere della Sera” ukazała się wiadomość o hospitalizacji Hłaski w szpitalu psychiatrycznym z powodu otrucia barbituranami, nikt z najbliższych nie wierzył, że to próba samobójcza. Eseista i krytyk literacki Jerzy Stempowski w liście do Giedroycia z 12 kwietnia 1964 roku napisał:
Hłasko jest tak narwany, że wszystkiego się można po nim spodziewać, ale samobójstwo jest rzeczą nieco specjalną i mało do niego podobną. Natomiast zatrucie przypadkowe środkami nasennymi wydaje mi się bardzo prawdopodobne. W ostatnich czasach widziałem Hłaskę dwukrotnie. Skarżył się na uporczywą bezsenność i na ujemne skutki barbituranów
J. Stempowski, Listy do Jerzego Giedroycia, Warszawa 1991, cyt. za A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 373. [47].
Hłasko na emigracji nie przynależał do żadnych kręgów, nie bratał się z nikim. I dało się to łatwo zauważyć ‒ Giedroyć w liście do Stempowskiego ubolewał, że pisarz jest poza jakąkolwiek koterią, zupełnie na marginesie zarówno na emigracji, dla której jest bardzo obcy, jak i w kraju, gdzie nie wolno go nawet wspomnieć.
To poczucie samotności bardzo go nurtuje, choć się do tego nie przyznaje. Stąd jego wyskoki czy nadużycie środków nasennych
J. Giedroyc, J. Stempowski, Listy 1964-1969, cz. II, Warszawa 1998, cyt. za A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 378. [48]
‒ pisał i równocześnie zachwalał nowe opowiadanie Hłaski Drugie zabicie psa.
Pisarz nie potrafił zerwać ani z pisaniem, ani z lekami. W ciągu dwóch lat był hospitalizowany w zamkniętej klinice aż 242 dni z przerwami. 29 sierpnia 1965 roku pochwalił się matce, że napisał nową książkę i że Europa mu zbrzydła. Chwalił się, że pływa codziennie po pięć kilometrów, waży 84 kilogramy i nie ma ani grama tłuszczu.
Jak tylko mojej kochanej żony nie ma – zaraz zmieniam skórę jak wąż. Zresztą żonę trzeba zmienić na młodszą. Najwyższy czas
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 386. [49].
Czy był nihilistą, dywersantem i brutalem, jak mu niektórzy zarzucali? Sam opowiadał o tym w jednym z wywiadów radiowych:
Dla człowieka, który nie wierzy w życie, który myśli, że życie nie ma sensu, to jest prosta historia. Jeśli chce się być traktowanym na serio, trzeba się powiesić. Jeżeli żyjesz, to znaczy, że albo się czegoś spodziewasz, albo liczysz na jakieś szczęście, albo tchórzysz. Mnie zawsze zarzucają nihilizm […], podczas kiedy ja trzy czwarte tego, co napisałem, to o ludziach, którzy się kochają szczerze i których największą tragedią jest to, że nie mogą lub nie są razem, jak Ósmy dzień tygodnia czy Pierwszy krok w chmurach. Ja nie mam nic wspólnego z nihilizmem, nie chcę epatować brutalnością czy erotyzmem. Chciałbym na miarę swoich możliwości i zdolności przekazać prawdę o swoim życiu czy o swoim czasie
https://www.polskieradio.pl/412,marek-hlasko [dostęp: 10.04.2024]. [50].
Od żony odszedł, żeby nie zwariować. W Palermo, dokładniej w słynącej z pięknych plaż dzielnicy Mondello, pracował nad Pięknymi dwudziestoletnimi, a po opuszczeniu Sycylii jeszcze raz wrócił do Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte. Zygmunt Hertz w liście do Czesława Miłosza napisał wówczas, że odrzuca go sposób myślenia Hłaski o codziennym życiu, zaś z drugiej strony to nieszczęśliwy człowiek, który się poniewierał całe życie i nigdy nie miał swojego kąta.
W listopadowym (1965) numerze paryskiej „Kultury” opublikowany został pierwszy odcinek Pięknych dwudziestoletnich ‒ książki, która, jak Hłasko sam mówił, powstała dla rozśmieszenia Giedroycia. Na zdjęciu z tego okresu, zrobionym mu w łóżku, pisarz trzyma papierosa między palcami i wygląda na zrezygnowanego. Do matki pisze, że nie ma siły żyć dłużej na walizkach, że wyjedzie i nigdy do Europy nie wróci. „Jak wiesz, całe życie miałem tylko kłopoty i nie robi to już na mnie wielkiego wrażenia”
Już wtedy miał spory emigracyjny dorobek pisarski. Wyliczył go zresztą bardzo skrupulatnie w liście do Jana Nowaka-Jeziorańskiego, dyrektora rozgłośni Polskie Radio Wolna Europa, licząc na możliwość zatrudnienia i zarabiania pieniędzy. W liście wymienia teksty: W dzień śmierci Jego, Brudne czyny, Wszyscy byli odwróceni, Drugie zabicie psa, Sowa, córka piekarza, Miesiąc Matki Bożej, Amor, Stacja, Powiedz im, kim byłem oraz Piękni dwudziestoletni, wspomina też o scenariuszu telewizyjnym i dwóch scenariuszach filmowych. „Proszę mi kochany Panie Dyrektorze, pokazać drugiego pisarza emigracyjnego, który by napisał tyle – objętościowo – na przestrzeni lat pięciu”
Chciał wreszcie zaufać innym ludziom
Do Ameryki Hłasko wyleciał 22 lutego 1966 roku. Czy wierzył, że wizyta może stać się początkiem wielkiej kariery w Hollywood? Do Los Angeles, które zaszokowało go bezludnymi ulicami, przyjechał na zaproszenie producenta Martina Ransohoffa, który stał za takim produkcjami jak Nieustraszeni pogromcy wampirów, Paragraf 22 czy Adwokat zbrodni. Wynajęty specjalnie dla pisarza apartament przy Bulwarze Zachodzącego Słońca był większy niż jakiekolwiek z jego mieszkań. Składał się między innymi z pokoju sypialnego, gabinetu do pracy, salonu i pokoju jadalnego. Widoki na współpracę w Los Angeles miał jednak gorsze niż te, które widział z okna. W liście do Romana Polańskiego opisywał pierwsze spotkanie z Ransohoffem, człowiekiem o dzikim spojrzeniu, który pomylił jego nazwisko z Kowalskim, miotał klątwy, a każde zdanie zaczynał od słowa „pierdolę”.
Nie dogadali się. Z hollywoodzkiej kariery Hłaski nie wyszło nic, a on sam zaczął zastanawiać się, czy wracać, czy zapuszczać w Ameryce korzenie. Instytut Literacki wydał tymczasem w maju 1966 roku jego Pięknych dwudziestoletnich, książkę, którą Andrzej Czyżewski nazwie „pułapką”. Napisana w pierwszej osobie, sprawia wrażenie, że jest autobiograficzna, co zmyliło nawet matkę pisarza.
Jeśli nie umiesz czytać książek i nie rozumiesz różnicy między parodią a autobiografią – cóż mogę Ci powiedzieć, najlepiej nie czytaj. Gdybyś przeczytała uważnie, to dowiedziałabyś się wielu rzeczy. Między innymi o tym, kto nauczył mnie czytać i komu zawdzięczam miłość do książek. Niestety nauczyć czytać trzeba się samemu
‒ pisał do niej rozsierdzony Hłasko. W Polsce ukazała się dopiero po upadku cenzury i zyskała od razu miano kultowej. Zresztą wciąż jest książką legendą, którą ‒ jak pisał w 2008 roku Mirosław Pęczak w „Polityce” ‒ czyta się jak fascynujący zapis tamtej epoki i gdzie Polska Ludowa jest nie tylko ponura, lecz także groteskowa i folklorystyczna.
Kiedy 7 lipca 1966 umarł Kazimierz Gryczkiewicz, z którym relacje Marka niemal całe życie były burzliwe, Hłasko pisał do matki pocieszające listy.
Żył długo i dobrze, nikt go nie będzie źle wspominał i tylko ja najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie mogę cierpieć, że tak dużo czasu upłynęło, zanim ja z Nim nauczyłem się mówić […] Wierzę, że Twoja wiara w Boga pomoże Ci przetrwać nasze wspólne nieszczęście
Brak przypisu bibliograficznego [53].
W Ameryce odżyły dawne fascynacje Hłaski. Mając kilka lat, znał już niemal wszystkie nazwy i typy samolotów, a po latach roznamiętniony pisał w pamiętniku: „Niech żyje lotnictwo. Niech żyje Ikar, który dał początek lotnictwu”. W prywatnej szkole lotniczej Mrs. Betty Miller, w której rozpoczął naukę pilotażu, oprócz szeregu pewnie ważnych technicznych i praktycznych rzeczy, uczył się także zaufania.
Lubię to właśnie; chcę nareszcie zaufać innym ludziom, że zbudowany przez nich przedmiot jest dobry i bezpieczny. Zbyt długo żyłem w kraju, w którym spuszczenie wody w klozecie mogło spowodować zawalenie się domu, naciśnięcie klamki spadek napięcia prądu w całym województwie
‒ pisał w jednym z Listów z Ameryki, drukowanych w paryskiej „Kulturze”. Przygotowywał do druku Sowę, córkę piekarza
I jeszcze czuć zapach tanich kobiet i zmęczonych pracą mężczyzn; i tam pić z nimi piwo i wino i opowiadać im o sobie zmyślone rzeczy i zmyślać dalej w trakcie rozmowy.
Sporo chyba w tych słowach pragnień samego autora.
Był grudzień 1967 roku, kiedy sąd w Los Angeles orzekł rozwód Marka i Sonji ‒ z winy Marka. Barbara Stanisławczyk pisała, że aktorka jeszcze długo po rozstaniu próbowała szukać wsparcia u matki byłego męża, co bardzo go denerwowało. Złość minęła po wizycie Sonji w Ameryce, po której ich relacja zacieśniła się znowu. Pisał do niej w listach, że ją kocha i wierzy w odbudowanie związku. Czy „Anioł Stróż” jej syna, jak mówiła o Sonji matka Marka Hłaski, w to wierzyła?
Trzydzieste piąte urodziny w 1969 roku Hłasko spędził sam i było mu z tym dobrze. Choć często narzekał, w Ameryce żyło mu się dość dobrze ‒ wyglądał zdrowo, przytył, mało pił. W listach do matki pisał, że dużo czyta, mało wychodzi, czasami lata i że planuje kolejne spotkanie z Sonją. Doszło do niego w Izraelu, gdzie telewizja niemiecka kręciła film na podstawie opowiadania Hłaski Wszyscy byliśmy odwróceni, w którym Sonja grała główna rolę. Jak pisze Stanisławczyk, Sonja znów miała Marka dla siebie. Na zdjęciach z ogrodu pod Tel Awiwem wyglądają na szczęśliwych, trzymają się za ręce. Ale Hłasko niemal w tym samym czasie planuje przyszłość z Esther ‒ na powstałych równolegle fotografiach z Esther stoją na tle okna, a on czule ją obejmuje. To wówczas kupił jej także kożuszek, by nie zmarzła w niemal letniej sukience. To także z Tel Awiwu Hłasko napisał bardzo krótką kartkę do mamy: „Jestem w Izraelu, w przejeździe do Niemiec i Szwajcarii. Stamtąd napiszę obszerniej”
Mówił, że człowiek musi być sam
Marek wrócił do Monachium 28 maja 1969 roku. Na początku czerwca wyleciał do Frankfurtu, skąd dotarł do Wiesbaden, do domu zaprzyjaźnionego redaktora telewizji Hansa-Jürgena Bobermina. Jak pisał Bobermin: „[Hłasko] Był jakby pod wpływem depresji, trudno go było wyciągnąć nawet na spacer”. 8 czerwca pojechali na sportowe lotnisko w Engelsbach, gdzie pisarz poleciał z pilotem na trwający 35 minut lot. 9 czerwca podpisał umowę z Uniwersum Film GmbH i dostał zaliczkę 4 500 marek. 12 czerwca pojechał jeszcze do Mainz, by kupić bilet powrotny do Izraela. Bobermin zapamiętał, że kupował go na godzinę popołudniową, mówiąc ironicznie: „rano to ja jestem jeszcze przepity”. Kolejny wieczór – 13 czerwca w piątek – siedzieli jak zwykle z Boberminem, słuchali muzyki i pili trochę alkoholu, a Hłasko chciał posłuchać pieśni rosyjskich. Rano następnego dnia żona dziennikarza znalazła Hłaskę martwego w jego pokoju. W poniedziałek do Marii Hłasko dotarł telegram od Sonji, że Markowi stało się coś strasznego, ale ona już wiedziała. Informację podało radio, ktoś znajomy przyjechał z Warszawy do Stoczka, gdzie akurat odpoczywała, by jej o tym powiedzieć. Wieczorem dotarł kolejny telegram, od znajomego Sonji, już z informacją, że jej syn zmarł na zawał serca, a pogrzeb odbędzie się w najbliższy piątek. Bilet lotniczy Maria miała już zakupiony. „Ekspres Wieczorny” w ten sam poniedziałek zamieścił na pierwszej stronie tekst, w którym jako prawdopodobną przyczynę nagłej śmierci pisarza podaje samobójstwo.
Jak wiadomo, Marek Hłasko, autor wielu opowiadań szkalujących Polskę Ludową, zdradził w 1958 r. Ojczyznę i zbiegł do Berlina Zachodniego
Tajemniczy zgon Marka Hłaski, „Ekspress Wieczorny”, 16.06.1969. [56].
Czytając pierwsze strony „Ekspresu”, matka pisarza poczuła się, jakby ktoś uderzył ją w policzek. Od razu napisała do redaktora naczelnego list, w którym można przeczytać:
Tysiące ludzi czytało te słowa. Tysiące ludzi w nie uwierzyło. Tysiące ludzi ma prawo patrzeć na mnie, jak na matkę zdrajcy. Jak żyć dalej z takim piętnem i ciężarem?
A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia…, s. 494-495. [57]
Na fotografii z pogrzebu w Wiesbaden, zrobionej 20 czerwca 1969 roku, na pierwszym planie widać Sonję. Maria stoi tuż za nią, podtrzymywana przez jakiegoś młodego człowieka. Z Polski przywiozła do Wiesbaden ziemię w woreczku, którą później wysypała na trumnę syna. Po wielu bataliach i wsparciu ZLP w roku 1975 udało się jej sprowadzić prochy syna do Polski. Przy załatwianiu spraw spadkowych okazało się, że do końca życia Marek Hłasko miał polskie obywatelstwo. Uroczystości warszawskie miały miejsce 18 listopada na cmentarzu Powązkowskim. Napis, który znalazł się na grobie według życzenia matki brzmiał: „Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni”.
Jak napisał Radosław Młynarczyk, Hłasko już za życia stał się zlepkiem legend, wyobrażeń wyniesionych z opowiadań i powieści. Mitów nie rozwiało także kilka popularnonaukowych opracowań, które na jego temat powstały. Na ile był rodzimym Jamesem Deanem, pisarzem wyklętym, na ile człowiekiem, który, by pisać, przekraczał ostatnią granicę wstydu? Przecież, jak sam twierdził w Pięknych dwudziestoletnich”, pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka. W Następnym do raju komentował zaś:
Człowiek musi być sam, rozumiesz? Zawsze sam, jeśli chce zrobić cokolwiek. Bóg dał człowiekowi jedno dobrodziejstwo – to jest właśnie samotność. To wszystko dobre, czym człowiek może być. Każdy drugi jest wrogiem. Ludzie tego nie rozumieją i łażą po sobie jak pająki w gównie.
Bez wątpienia do końca życia pozostał człowiekiem samotnym.
Katarzyna Kachel
Bibliografia
Andrzej Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia Marka Hłaski, Prószyński i S-ka, 2012
Barbara Stanisławczyk, Miłosne gry Marka Hłaski, Prószyński i S-ka, 1998
Zyta Kwiecińska, Opowiem Wam o Marku, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1991
Roman Śliwonik, Portrety z bufetem w tle, Wydawnictwo Iskry, 2001
Tomasz Zbigniew Zapert, Kobiety, które kochał Hłasko. I mężczyźni, którzy go chcieli zaciągnąć do łóżka, https://tygodnik.tvp.pl
Filip Gańczak, Sen o Marku – rozmowa z Esther Steinbach, https://www.newsweek.pl/kultura/sen-o-marku/ywcwws3
Sonja Ziemann, Byłam żoną Marka Hłaski, Rachocki i S-ka, 2001
Artur Sandauer, Bez taryfy ulgowej, Czytelnik, 1959
Marek Hłasko, Dzieła zebrane, Da capo, 1994
https://www.polskieradio.pl/39/156/artykul/2655789,marek-hlasko-%E2%80%93-polski-james-dean-archiwalne-nagrania-posluchaj
Artur Ilgner, Z wiatrówką na Hłaskę, https://www.rp.pl/plus-minus/art9750661-z-wiatrowka-na-hlaske
https://www.porta-polonica.de/pl/atlas-miejsc-pami%C4%99ci/sonja-ziemann-i-marek-hlasko
Jarosław Hebel, Legenda Marka Hłaski, https://mojaprzestrzenkultury.pl/wp-content/uploads/2022/03/Jaroslaw-Hebel_Legenda-Marka-Hlaski_PDF.pdf
Andrzej Horubała, Hłasko: chłopiec z talentem, w https://teologiapolityczna.pl/andrzej-horubala-hlasko-czlowiek-z-talentem
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/270050,1,recenzja-ksiazki-marek-hlasko-piekni-dwudziestoletni.read
https://culture.pl/pl/artykul/hlasko-w-ameryce-w-tlumaczeniu
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach zadania (Nie) znani Polacy, (nie) znane historie.