Nowy Napis Co Tydzień #027 / Przechadzki z cieniem (1): Polak Partenopejski
(z cyklu: Przechadzki z cieniem)
W szkicu o hiszpańskim malarzu Riberze Herling porównał sztukę do modlitwy, twierdząc, że jest to droga ku obszarom niewidzialnym dla oczu, utkwionych jedynie w rzeczywistości. Sztuka dla Ribery (i dla Herlinga również!) była modlitwą, gdyż pomagała przedzierać się przez powierzchnię rzeczywistości i zaglądać w głąb – poza doczesność. Esej Ribera – Hiszpańczyk Partenopejski jest dowodem przełomu w złożonych relacjach Herlinga z Neapolem. Po latach niemiłości na koniec pokochał to miasto – miejsce urodzenia swej żony i córki – podobnie jak bohater szkicu. Pojął, że Polską jedynie majaczy, a pojednania i miłości domaga się miasto twórczej medytacji i zbliżającej się śmierci. Można powiedzieć, że Herling-Grudziński pod koniec życia stał się częścią Neapolu… Jego pochówek na cmentarzu Poggioreale to przypieczętował i stamtąd należy rozpoczynać włóczęgę po mieście śladami polskiego pisarza.
Umówiliśmy się z Martą, córką Herlinga, u nich w domu na Via Crispi 69, abym mógł rzucić okiem na pracownię pisarza i zamienić parę słów z wdową po nim. Na pytanie o początek ich romansu, Lidia powiedziała, że kiedy Gustavo przyszedł do willi Tritone w Sorrento, poprosiła, żeby ją podciągnął w języku rosyjskim i zaczęli od rozbioru… Demona Lermontowa. Języka polskiego jej nie uczył, podobnie jak i dzieci. Nieprzydatny wam będzie, mówił, do niczego.
Po drodze na cmentarz opowiedziałem Marcie o Jercewie i o tym, jak tam trafiłem, o „licznom diele”
– Takim sposobem twój papa stał się moim chrzestnym ojcem w polskiej literaturze. Przez pewien czas sąsiadowaliśmy na łamach paryskiego miesięcznika, później Herling odszedł do „Plusa Minusa”, a ja zająłem jego miejsce w redakcyjnej stopce (jako rosyjski korespondent „Kultury” na Sołowkach), a jeszcze potem, już po śmierci Herlinga, mój Dziennik północny zapełnił miejsce po jego Dzienniku pisanym nocą w „Rzeczpospolitej”.
U wejścia na cmentarz kupiłem białą różę.
Na stróża z kluczami do kaplicy rodziny Croce trzeba było poczekać. Rozejrzałem się więc z ciekawością po najokazalszej nekropolii Neapolu, będącej dla Herlinga odmienną od innych, „specjalną” dzielnicą miasta. Sama kaplica, hm, aż się naprasza cytat z jego Dziennika 1957-1958: „okropna, przypomina szalet publiczny z okresu nowoczesnej architektury faszystowskiej + pałacyk z The Loved One Evelyna Waugh”. Dla polskiego pisarza zakrawało na drwinę, że miał w niej leżeć jeden z największych estetyków europejskich (czyż mógł wtedy pomyśleć, że 43 lata później jego samego tutaj położą?). A dalej – jak okiem sięgnąć – wąskie zaułki pomiędzy grobowcami, wysokimi jak kamienice o wielu piętrach, podziemne krypty i rzeźbione fasady – zaiste, Necropolis, gród umarłych... W Dzień Zaduszny pełno tu żywych, spacerują wśród grobów, żując bułkę z prosciutto albo pizzę, zaglądają do cudzych grobowców, odczytują napisy na płytach i tabliczkach, wymieniają plotki, pozdrawiają żywych i umarłych znajomych. Ów poufały stosunek neapolitańczyków do śmierci, wynikający z genius loci Neapolu, uprzytamniał Herlingowi, jak bardzo był w tym mieście obcy i jak bardzo ono było jemu obce... W końcu staruszek stróż otworzył nam kaplicę. Położyłem różę na płycie pisarza, szepcząc:
– Szkoda, że nie zdążyliśmy poznać się za życia. Teraz będę wywoływał twój partenopejski cień.
Wtenczas nie przypuszczałem, że za kilka miesięcy wrócę na Poggioreale, aby pożegnać Lidię? Po jej śmierci Józef Opalski napisał, że zgasło słońce Neapolu… Trumnę z ciałem wdowy po Herlingu zamurowano w grobowcu rodziny Croce pod mężem, nad nim spoczywa jego słynny teść, wyżej Alda, jedna z córek włoskiego filozofa, z którą polskiego pisarza wiązała serdeczna przyjaźń, obok żona filozofa, Adele Croce Rossi i jeszcze dwie ich córki, Elena oraz Sylwia.
Pod koniec życia Herling powiedział, że wybrał Neapol na miejsce, gdzie chciałby umrzeć, jak Ribera:
– Miejsce, w którym człowiek umiera jest nie mniej ważne niż to, w którym przychodzi na świat.
Noty
Partenope
Według mitologii Neapol zbudowali greccy kolonizatorzy z Cumae w VIII wieku p.n.e. na miejscu (Castel dell’Ovo), gdzie morze wyrzuciło na brzeg syrenę Partenope, której względami i śpiewem wzgardził Odyseusz. Syrena jako pierwotny symbol miasta nadaje mu kobiece oblicze (na poły Westy, a na poły kurwy) i na ulicach widać, że kobiety wiodą tutaj prym. Nie bez kozery Napoli jest rodzaju żeńskiego (podobnie jak Napule w miejscowym dialekcie), polszczyzna zaś, nie wiedzieć czemu, maskulinizuje nazwę, sprawiając, że polscy autorzy piszący o tym mieście, albo je nienawidzą, zamiast je miłować (Zygmunt Krasiński), albo wchodzą z nim w dwuznaczne męsko-damskie relacje, czego najlepszym przykładem jest początek opowieści Juliusza Słowackiego o jego podróży do Ziemi Świętej:
O Neapolu! Ty nie pożegnany
Czekasz, aż ciebie pożegnam epicznie.
Jak biała Wenus, urodzona z piany,
Wyszedłeś z morza zapłoniony ślicznie.
Na gejowski charakter tego wyznania zwrócił mi uwagę Andrea de Carlo, profesor slawistyki Uniwersytetu L’Orientale w Neapolu.
Curzio Malaparte twierdził, że to najbardziej tajemnicza metropolia Europy i jedyne miasto starożytnego świata, które nie umarło jak Ilion, Niniwa i Babilon. Autor Skóry porównywał je także do nigdy nie pogrzebanych Pompejów, mówiąc, że to nie miasto, a cały świat, świat odwieczny, przedchrześcijański, który ostał się – nienaruszony… – na powierzchni nowożytnego świata.
Jercewo (licznoje dieło)
Pamiętam swoje zaskoczenie w Jercewie, kiedy mi dano do ręki licznoje dieło Herlinga-Grudzińskiego i tam, w rubryce nacjonalnost’, zobaczyłem: jewrej. Major Gusiew, widząc moje zdziwienie, roześmiał się:
– Wy dumajetie, w obszcziej bani można skryt’, szto ty nie Poljak? – A po chwili dorzucił – No, jemu i tak kriepko powiezło, ibo iz stalinskoj zony popał w polskuju armiju, a iz Auschwitza wyszołby czierez trubu. (Notabene, polemizując później na łamach „Przeglądu Politycznego” z Herlingiem na temat zrównania przez niego sowieckich i niemieckich obozów, nie użyłem tego argumentu. Nie śmiałem.)
Zaskoczyło mnie nie to, że Herling okazał się Żydem, lecz to, że musiałem dotrzeć do teczki z jego danymi osobowymi w sowieckim łagrze, aby się o tym fakcie dowiedzieć, mimo, że od lat interesowałem się jego twórczością i nawet prowadziłem o niej zajęcia w ramach konspiracyjnego seminarium z literatury emigracyjnej pod koniec lat siedemdziesiątych. Dlatego odjęło mi mowę. Tym bardziej, że odwiedziłem Jercewo bezpośrednio po kolejnej lekturze Innego świata i wciąż pamiętałem postacie Żydów w tej książce, były to odrażające typy... Później do mnie doszło, że portretując w taki sposób swoich współplemieńców, odżegnywał się od nich, aby zataić własny rodowód.
Dzisiaj każdy zainteresowany może sięgnąć chociażby do polskiej Wikipedii, gdzie wyczyta, że Gecel (vel Gustaw) Herling (vel Grudziński) urodził się w spolonizowanej, ale wyznającej judaizm rodzinie. Profesor Joanna Tokarska-Bakir dopatruje się problemu Herlinga z tożsamością właśnie w spójniku „ale”, bo w przedwojennym polskim państwie narodowym, jej zdaniem, nie można było być zarazem Żydem i polskim pisarzem! Trudno się zgodzić z panią profesor, wszak wielu twórców żydowskiego pochodzenia – Julian Tuwim, Józef Wittlin i paru innych – było uznanymi polskimi poetami II Rzeczpospolitej, lecz nie wchodzę w te dywagacje, gdyż uważam, że każdy ma prawo sam budować swoją tożsamość (własną tropę wydeptujemy przez całe życie), co innego mnie zafrapowało w problemie Herlinga, mianowicie to, jak zatajenie żydowskiego dzieciństwa uniemożliwiało mu napisanie autobiografii.
To, że o niej myślał, nie ulega kwestii, wystarczy poczytać jego Dziennik 1957-1958, gdzie co rusz uskarża się, że nie idzie mu pisanie powieści autobiograficznej Ciemny staw, nad którą mordował się dwa lata, by w końcu spalić te kilkadziesiąt stron. Później, kiedy powróciła doń wena, nierzadko czerpał wątki do opowiadań ze swojego życia, mniej lub bardziej skrupulatnie je kamuflując, jak gdyby polerował oddzielne kamyki dla mozaiki, której tak i nie ułożył… Również w Dzienniku pisanym nocą można znaleźć szereg biograficznych zapisków, Herling nazwał je „meandrycznymi”, bo albo ucieka w nich od siebie, albo wraca, niekiedy używa postaci, które kiedyś poznał lub sam się wciela w wymyślone persony, dając im do ręki własną laskę lub okruchy swojej biografii. Meander, niczym deseń losu, ma to do siebie, że plącze, kluczy, powtarza motywy, nierzadko sąsiadujące bok o bok ze sobą ścieżki oddziela długą drogą (dla przykładu z Zatoki Neapolitańskiej raptem wyłania się łeb szczupaka, złowionego niegdyś w suchedniowskim stawie) albo też na odwrót, odległymi chodnikami prowadzi do jednego i tego samego wyjścia. Jednakże nigdy, meandrując w tę czy we w tę, nie cofnął się do żydowskiego dzieciństwa, do tych pierwszych dziesięciu lat życia, o których sędziwa Doris Lessing mówiła, że to siedemdziesiąt pięć procent naszej autobiografii… Wtenczas bowiem rodzą się mity, które można później eksploatować, jak Czesław Miłosz w Dolinie Issy, wzbudzającej zazdrość Herlinga. Bez dzieciństwa autobiografa nie ma sensu.
Herling to pewnie zrozumiał, bo pod koniec życia wymyślił osobliwy gatunek „autobiografii przemilczanej”. Łukasz Keban, bohater jego mikropowieści Biała noc miłości, a zarazem porte-parole autora, kiedy już i oślepł i ogłuchł na starość, nie mogąc czytać ni pisać, leżał bez ruchu i nurkował w przelotnych snach, aby po ocknięciu snuć niemą opowieść autobiograficzną, w której widzimy różne wątki z życia Herlinga (na przykład motyw chłopca z Sokółki…) wplecione w fikcyjny żywot bohatera Białej nocy miłości. O ile jednak sama mikropowieść przynosi jedynie ideę „autobiografii przemilczanej”, gdyż Keban jednak ujawnia swoją przeszłość, odtwarzając ją i opowiadając w milczeniu, i to w trzeciej osobie, o tyle w swoim ostatnim zakończonym opowiadaniu Podzwonne dla dzwonnika, Herling realizuję tę ideę w pełni, gdyż jego bohater Izaak Naftali, niedorozwinięty żydowski malec, poddany katolickiej regule w franciszkańskim klasztorze – na poły mnich, a na poły Żyd – jest „zamurowany” w sobie i nie ma doń dostępu, można co najwyżej pozbierać o nim biograficzne okruchy z opowiadań innych. Mając niemotę Fra Nafty na podorędziu, pisarz mógł wyraźnie zakreślić, dokąd sięga słowo... Rzucić cień na to, czego słowami niepodobna wyrazić.
Necropolis
W jednym z pierwszych zapisów Dziennika pisanego nocą Herling mówił o poczuciu kruchości życia w sejsmicznym rejonie Zatoki Neapolitańskiej, gdzie i Pompeje, i Herkulanum, stożek Wezuwiusza i dymiące fumarole Solfatary przypominają ciągle, że życie ludzkie jest nietrwałe, lada co może je przerwać w pół kroku... Notabene niedawno grono uczonych z Włoch, Szwajcarii i Stanów Zjednoczonych, od lat prowadzące badania w tym rejonie, uderzyło na alarm, że w super-wulkanie zbiera się magma, co oznacza gotowość do erupcji, a tym samym zagraża całej Europie... Jest to już drugie ostrzeżenie, dwa lata temu specjaliści z Włoch alarmowali, że komora magmowa super-wulkanu podnosi się w tempie trzech centymetrów rocznie.
Profesor Tadeusz Sławek w obszernym szkicu Vedi Napoli, e poi muori!Neapol i genius loci pisze, że miasto leży między dwoma żywiołami, wulkanem i morzem, i przytacza cudowny fragment nadmorskich medytacji Ernsta Jungera, dotyczących zapachów morza podczas porannego spaceru:
Zawsze, gdy wdychając go, podążam krawędzią lądu, gładką od przetaczających się fal, odczuwam lekkość, która jest oznaką rosnącej wolności. Może to wynikać stąd, iż zapach ten łączy w jedno rozkład i płodność, poczęcie i śmierć osiągają w nim równowagę. Wiele stworzeń znajduje tutaj śmierć, a wędrowiec widzi, jak jego drogę okala zgnilizna. Widzi białe ciała ryb wydęte rozkładem, widzi jak rozgwiazda od wierzchołka swych lśniących kolców wysycha na bezbarwną skórę, widzi wygięte krawędzie muszli w rozwarciu przyjmujące śmierć. Jednak nie ma w tym grozy pól bitewnych, które opuścił wojownik, ponieważ ostry i słony język drapieżcy – morza – oślinią ten barwny łup, węsząc krew, by ją ponownie wessać w siebie. Ta śmierć związana jest ze źródłami życia, stąd jej zapach równy jest gorzkiemu lekarstwu, przepędzającemu zmory wywołane gorączką.
Nic dziwnego, że dla mieszkańców miasta pod wulkanem, leżącego na granicy lądu i morza, życie i śmierć wzajem się dopełniają, co więcej, życie niejako wyrasta ze śmierci. Genius loci Neapolu ma jak Janus dwa oblicza i jak owo starożytne rzymskie bóstwo, które było opiekunem bram i mostów, jest duchem przejścia ze świata żywych do krainy umarłych i na odwrót.