23.01.2020

Nowy Napis Co Tydzień #033 / Opadłych liści, gałązek, owoców i nasion nie żałuj nam, Panie

Przemijanie, nietrwałość rzeczy, nieistnienie rozumiane jako sens istnienia – to tematy, które Piwkowska, dysponując całym arsenałem środków poetyckich porusza w takich wierszach jak Na końcu czy Gdzie indziej. Obrazowość tych utworów pozwala czytelnikowi zanurzyć się w kwiecistości pozornie idealnego świata, „w puchu kwiatów”, „w zapachu ligustru i róż”, „w tej całej glorii życia”, „w jego czułości i chwale drobiazgów”, i trwać przez krótką chwilę w zadumie nad cudem stworzenia – a może nawet w nim uczestniczyć, żeby ostatecznie otrzeć się, „gdzieś na granicy szorstkości i gładkości kamienia”, o pewną niepewność, że to tylko złudzenie, że ten świat to zaledwie „surrealistyczna wycinanka”, a nas, niespełnionych bogów, albo nie ma wcale, albo jesteśmy zupełnie gdzie indziej. Prawda wpisana w wiersze Piwkowskiej jest drzazgą wbijaną w czuły punkt, dlatego już zawsze będzie nas uwierać. Głębia oczywistości jej wierszy sprawia, że czytelnik, zupełnie na to niegotowy, dowiaduje się na przykład, że „za firanką nie ma naszych postaci, nie drgnie nawet cień” albo że „przybić do portu, to wbić sobie kotwicę / w samo serce”. I zupełnie nie wie, co ma z taką informacją zrobić, choć czuje, że to są sprawy, które go dotyczą.

fragment okładki

*

Z wierszy zebranych w tomie Między monsunami przebija dojmująca melancholia, wzajemna zaduma człowieka nad światem i świata nad człowiekiem, który tego świata nie pojmuje. Widać to szczególnie w wierszu To, co tracimy. Z pozoru niewinny wywód, który mógłby uchodzić za niepełne świadectwo dokonań człowieka, w rzeczywistości jest tylko podsumowaniem naszej – całej ludzkości – niewiedzy o świecie. Od pierwszego wersu utworu poetka wprowadza czytelnika w symbolikę wszechstronnej gnozy, pozornego obycia w dziedzinie malarstwa („świat muśnięty jednym palcem”), botaniki („dąb, topola, klon, akacja, lipa”), architektury („Widzieliśmy parę pałaców i kościołów”), mitologii („Elektry szepczące do Orestesa słowa zemsty”), teologii („Rozpoznajemy kilka twarzy Magdaleny”) czy wreszcie literatury („rude włosy tej najniższej z rodu Buddenbrooków”). Tajemnica ludzkiego poznania nie zawiera się jednak w ciągu fragmentarycznych dokonań, ale w stwierdzeniu, że „zawsze będziemy wiedzieć o świecie tyle co nic”. Zawsze będziemy tylko ćmą, która ledwo dotyka płomienia. To porównanie nie jest bynajmniej obce literaturze polskiej. Z podobnej metaforyki skorzystał przecież Bolesław Prus w powieści Lalka, gdzie czytamy:

Człowiek jest jak ćma: na oślep rwie się do ognia, choć go boli i choć się w nim spali. Robi to jednak dopóty – dodał po namyśle – dopóki nie oprzytomnieje. I tym różni się od ćmy.

Do końca nie wiem, a  w mojej czytelniczej niepewności szukam dowodów na niejednoznaczność wierszy Piwkowskiej, czy ów człowiek, co był widział i wiedział prawie wszystko, oprzytomniał już, czy nadal igra z ogniem. „Jak dziecko, które jeszcze chciałoby poznawać”.

*

W wielu wierszach Piwkowskiej, choć chyba nigdzie indziej tak wyraźnie, jak w Ważkach i rowerach, dostrzegam cienką, bo nadszarpniętą nić między Bogiem a człowiekiem, między pierwszymi słowami, w których „odchodzi ukochany człowiek”, i puentą ostatniego wersu, gdzie on i ona, ta para nieszczęśliwców, śmieje się prawdziwie boskim śmiechem. Miłość, zresztą nie tylko tutaj, została przez Piwkowską ukazana jako absolut, stan doskonały, który połączonych tą miłością ludzi przemienia w jedynego boga ich samych. Ale miłość to również absurd, którego poezja wytłumaczyć nie potrafi. To wreszcie „jakiś most zwodzony”, który nas wszystkich prowadzi do zguby.

Zwracam w tym miejscu uwagę na obecność Drugiego w omawianych wierszach. Piotr Matywiecki nazywa autorkę mistrzynią poetyckiej anegdoty, po czym dodaje:

Potrafi z materii codziennego życia wykroić jakieś jedno, ledwo zauważalne zdarzenie, jakąś obserwację czegoś dziejącego się na uboczu spojrzeń – i w tak obramowanej chwili lirycznej zawrzeć wszystko, co najważniejszeP. Matywiecki, https://culture.pl/pl/tworca/anna-piwkowska [dostęp: 22.10.2019].[1].

Trudno nie zgodzić się z podobnym określeniem, zwłaszcza po lekturze wierszy To ja, Żydówka z Auschwitz; Pamięci Nadieżdy Mandelsztam, Gdzie odchodzą mężczyźni czy Ballada o Mary Ann. Piwkowska, ze skrawków ludzkich historii i wspomnień, fragmentów w pamięci zapisanych twarzy, cudzego i swojego zarazem bólu, miłości swojego i czyjegoś życia, odmalowuje potężne drzewo genealogiczne, któremu przyglądamy się z narastającą świadomością, że wszyscy jesteśmy rodziną. Że potrafimy odnaleźć jakąś cząstkę siebie, jakiś rys, ułomność albo cnotę, w każdym z wyklejonych słowem portretów, pamiątek po osobach, które połączyła kapryśność losu: Tomka, z którym idziemy Drogą do Białego, zdradzonej Ifigenii, bezbronnej Sary, Jonasza w brzuchu wieloryba, Mary Ann z wyjętym sercem…

*

Gdybym miała wskazać wiersz, który z całego tomu ujął mnie najmocniej, wybrałabym Kosmosy. Niewątpliwie jest tak, że najbardziej identyfikujemy się z wierszem, w którym – jak na ironię – poeta opowiedział naszą własną historię. Historię, dla której my sami nie znajdowaliśmy słów, przekonani, że takich słów nie ma. I jeśli nagle w czyimś wierszu czytamy to, czego rzekomo nie dało się opisać, przeżywamy coś w rodzaju podwójnego katharsis: oczyszczamy się z tamtego niewyrażonego bólu, a jednocześnie zaznajemy takiego spokoju, jaki musiał chyba towarzyszyć odkrywcom dobijającym do brzegów nieznanych lądów, kiedy okazywało się, że jednak ktoś tam mieszka. Kosmosy to zresztą wiersz sam w sobie podwójny, już w warstwie tytułowej. Kosmos jako przestrzeń, której jesteśmy częścią. Dom, w którym wszyscy mamy takie samo prawo być, choć nikt nas nie pytał, czy chcemy tu zamieszkać. Co gorsza, nigdy się nie dowiemy, kto nam ten dom tak śmiesznie urządził i dlaczego. Kto zdecydował o tym, że gwiazdy będą wisiały akurat na suficie, a na podłodze szeleściła będzie trawa albo skrzypiał śnieg. Dlaczego, przechodząc przez życie z jednego pokoju do drugiego, musimy deptać ziemię i łamać serca „roślinom, kwiatom, a nawet drzewom”. Piwkowska, a ściślej „ja” liryczne omawianego wiersza, mówi o wzajemnym przenikaniu się kosmosów, raz jeszcze łączy niepojęte, „nasz wspólny kosmos”, z przyziemną codziennością, która rośnie pod naszymi stopami. Szukając informacji na temat kwiatów kosmosu, natrafiłam na opis, który mógłby – gdyby słowa przekraczały własne granice, co zapewne się dzieje, kiedy nikt nie patrzy – posłużyć za obraz ilustrujący treść wiersza, może nawet taki, którym zainspirowała się sama autorka: „Zwiewne kwiaty kosmosu wznoszą się ku niebu na cienkich, niemal niewidocznych z oddali łodygach”M. Narkiewicz, Kosmos kwiaty. Uprawa kosmosów w ogrodzie, http://ladnydom.pl/Ogrody/7,113408,20460301,kosmos-kwiaty-uprawa-kosmosow-w-ogrodzie.html [dostęp: 20.10.2019].[2].

Kosmosy to wiersz o tym, że można dalej żyć, że czas ku temu. To także wiersz o wspólnocie, w której pora się w końcu odnaleźć, „pożegnać tamto i zapomnieć”. To wezwanie do wzięcia odpowiedzialności za świat, którego jesteśmy częścią. Ponad jego złem, ponad bólem, który jest i pozostanie jednostkową tragedią każdego z nas i wspólnym nieszczęściem. Chodzi o to, by w gąszczu niespełnionych pragnień, utraconych marzeń, minionych szczęść i krótkich radości, z ciążącym wspomnieniem naszych kochanych zmarłych i „tamtych miłości, które odeszły na zawsze”, dostrzec piękno kosmosów – kwiatów, „które jak konstelacje odległych gwiazd” przypominają nam o tym, że nasze małe światy składają się na jeden wspólny kosmos. I że ten kosmos jest w zasadzie piękny, tylko trzeba się nim zająć, wyplewić stare, zasadzić nowe. Wiersz ten można by pewnie interpretować inaczej i to właśnie – ta zupełnie niewymuszona wielopłaszczyznowość – czyni go, w mojej ocenie, wyjątkowym.

*

W głośnej lekturze, a tylko taka stanowi dla mnie pełną lekturę wiersza, utwory Piwkowskiej wystukują miarowy rytm. Kolejne stwierdzenia, zestawione we współbrzmieniu głosek, „bezradnie i bezpowrotnie” uderzają o siebie. Wyliczenia – niczym fale powstające na wodzie po wrzuceniu kamienia, po naruszeniu gładkiej tafli czegoś, co miało być doskonałe – wciągają czytelnika w matnię słów, od których nie ma ucieczki. Słów, które zataczają coraz większe („narody, plemiona, klany”) albo coraz mniejsze („z walizkami, kołdrami, garnkami”) kręgi, pozostawiając w uszach niewygodny szum, w którym tonie wszystko: „czarna żwirowa droga”, „światełka na bagnach, szczęk łańcuchów”, a nawet „człowiek, zwierzę, trawa”. Wiersz – z chrzęstem przypomina Piwkowska – to „złe miejsce, to bardzo złe miejsce”. Być może jedno z najgorszych miejsc, w jakich można być.

W warstwie prozodycznej wierszy Piwkowskiej na uwagę zasługuje także nieskrępowane, a przy tym dość oryginalne użycie rymów. Widać to szczególnie w wierszu Talizman, w którym odnajdujemy ciekawe i rzadko w poezji spotykane rymy wewnętrzno-zewnętrzne: „Przez góry śmieci, chore dzieci, przez zrujnowaną miłość, wiarę, / codziennie łamiąc w sobie sprzeciw, Abraham składa swą ofiarę”. Co więcej, przy całej parzystości rymów występujących w klauzulach tegoż wiersza uwagę przyciąga wers siódmy, który autorka niejako wyciągnęła z obranego schematu, pozostawiając go pozornie wolnym, bo przecież skazanym na wewnętrzne, szczególnie dosadne znaczeniowo, współbrzmienie w obrębie samego wersu („codziennie” – „bezimiennie”).

Na uwagę zasługuje w równym stopniu szczególne upodobanie Piwkowskiej do hiperboli i oksymoronów, w które autorka ubiera swoją refleksję nad kondycją świata i człowieka, a są to koncepty tak przenikliwe i trafne, że – ku mojemu przerażeniu – natychmiast czuję tę „nieśmiertelność śmiertelności”. Na własnej skórze, to znaczy „z najbliższego bliska”, a przy tym wiem, że nie potrafiłabym opisać tego uczucia inaczej. 

*

Na zakończenie pozwalam sobie na odważne nawiązanie do sztuki secesyjnej, który to nurt wiążę z twórczością Piwkowskiej z uwagi na bogatą ornamentykę i kolorystykę jej wierszy. Jako miłośniczka obrazów Gustava Klimta dostrzegam wyraźną analogię między złożonością obrazów austriackiego malarza a bujnością alegorii zebranych w tomie Między monsunami, które – niczym płatki złota u Klimta – subtelnie i naturalnie oprószają podejmowane przez autorkę problemy. Obu artystów cechuje również podobna swoboda twórcza, za którą nie stoi przypadek, a konkretny zamysł. Pomimo śmiałości tego porównania ciekawi mnie, czy ktoś inny odniesie podobne wrażenie po lekturze tomu. Mam także nadzieję, że swoim omówieniem nie nadszarpnęłam wierszy Piwkowskiej, a jedynie zwróciłam uwagę na ich dośrodkowy charakter, skłaniający czytelnika do tego, by w ocenie świata i ludzi już zawsze sięgał głębiej, po nieopisane i niewyrażone wprost. Aby pamiętał, że tylko te rzeczy, które przemijają, zostają tu na zawsze. A później „leżą te rzeczy na leśnym wysypisku, jakby nas tu nigdy nie było”.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agata Joanna Kornacka, Opadłych liści, gałązek, owoców i nasion nie żałuj nam, Panie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 33

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...