04.07.2019

Nowy Napis Co Tydzień #004 / Wątpienie i gnoza. O „Przesilonej wątpliwości” Sebastiana Dudy

„Potomek światła i syn bogów

Otom wygnany, oddzielony.

Ja bogiem jestem, synem bożym

Teraz zmuszonym do cierpienia”

Anomimowy manichejski poemat „Przeznaczenie duszy”

 

„Mój poemat wydałby się niedorzeczny aż do głupoty, gdyby nie miał podwójnego znaczenia…”

Trubadur Alegret

Nowosielski, Dostojewski, Sartre, Genet, Leśmian, Tolkien, Lewis, Miłosz, Białoszewski, de Montaigne – to bohaterowie Sebastiana Dudy, bohaterowie krótkiej i bardzo pociągającej książeczki wydanej pod tytułem Przesilona wątpliwość, zbierającej teksty poświęcone wymienionym twórcom. Co ich łączy? Jak zdaje się sugerować autor książki, to że wychodzą poza powszechne w epoce sekularnej traktowanie religii przez sztukę jedynie jako „niezobowiązujący konfesyjnie cytat bądź jako czysty estetyczny emblemat, bądź jeszcze jako innego typu gra z martwym już duchowo w swojej istocie dziedzictwem przeszłości”.

Drugim ważnym dla Sebastiana Dudy tropem wydaje się być przekonanie sformułowane przez Jerzego Nowosielskiego, „że możliwa dziś jest twórczość de facto religijna, której autorami są zdeklarowani ateiści”, która jednak „nie bardzo może się zmieścić w ramach ograniczonych ortodoksjami konfesji”. Jednak mimo powracającego w tekstach dystansu do tego, co ortodoksyjne, autor nie podąża – jak mógłby pomyśleć czytelnik – drogą apoteozy ateizmu jako „głębszej” religijności, religijności nowoczesnej i postępowej. Co więcej, rodzaj rytualnego ateizmu naszych czasów to nieustannie powtarzanie na tysiące – jeśli nie miliony sposobów – gestu Iwana Karamazowa polegającego na „zwracaniu Bogu biletu” z powodu istnienia zła w świecie, co autor Przesilonej wątpliwości nazywa „skomleniem”. Jak bowiem pisze Duda, „łatwiej jest skomleć coraz beznamiętniej na Wszechmogącego, który pozwala na cierpienie niewinnych, niż wątpliwość oddalić”. We wstępie dodaje zaś, jak się wydaje, ironicznie: „można z takiej mantry uczynić wcale skuteczny surogat głębokiej duchowości, ale trudno by rodziły się z niego zbawczy sens i ufność.” Taką właśnie postawę – rytualnego wątpienia – autor nazywa przesiloną wątpliwością.

Czy Duda proponuje coś w zamian? Sprawa nie jest oczywista, zarówno w samych esejach, jak i w wyjaśnieniach, jakie daje Sebastian Duda we wstępie niejako pro domo sua. Dobrze to widać choćby tam, gdzie pisze, że:

tej „przesilonej wątpliwości” wraz z towarzyszącą jej bezsilnością niejednokrotnie doświadczyłem w spotkaniach z dziełami twórców, którym nieobca jest (jakkolwiek nie zawsze wyrażania wprost) podszyta lękiem, z własnej woli wiecznie niespełniona tęsknota za zbawczym sensem i ufnością.

Potem zaś puentuje:

Mam przy tym przykrą świadomość, że sam do końca nie uwolniłem się od choroby, którą staram się rozpoznać. Jasne jest dla mnie, że nie bardzo powinienem poczytywać to sobie za zasługę.

Powstaje pytanie, czemu przeciwstawia się wola autora, że „tęsknota nie może się spełnić?” To bardzo intrygujący wątek, jeśli nie zapomnimy o dystansie, jaki książka wyraża zarówno w stosunku do ortodoksji, jak i do ateizmu.

Co ważne, książka Dudy nie idzie w kierunku specyficznej apoteozy współczesnej sztuki, często obecnej u eseistów i publicystów przywiązanych do tradycji religijnej. Mam na myśli ten rodzaj kompleksu, który nakazuje im każde wspomnienie o wierze, o Kościele, Bogu czy Chrystusie traktować jako rodzaj dobrej nowiny, wielki atut skłaniający do poklepania po plecach. Tymczasem owi autorzy często nie zwracają uwagi, jaki konkretny kontekst duchowy idzie za tekstami, które podają swoim czytelnikom jako zachwycające. Autor Przesilonej wątpliwości nie pisze w cieniu poczucia niższości tradycji religijnej, stara się, jak sądzę, badać sprawy głębiej, rozpoznawać konkretne ścieżki duchowe rysujące się za wątkami religijnymi u spotykanych przez siebie twórców. Wyraźnie mówi nam o tym polemiczny rys niektórych tekstów. Należałoby zatem sądzić, że ma on również do zaoferowania jakiś pozytywny przekaz w sprawach religijnych, a nie samo jeszcze bardziej pogłębione wątpienie.

*

Spróbujmy zrozumieć to przesłanie Sebastiana Dudy lub przynajmniej poszukajmy dokładniej, co jego książka do nas mówi. Może to pomyłka, ale nie zakładam by dobór tekstów w Przesilonej wątpliwości był przypadkowy. Jednocześnie jednak, jak wiadomo, książki nie raz mówią więcej niż autor chciał przekazać.

W tytułowym eseju, autor, odnosząc się bardzo polemicznie do postawy przesilonej wątpliwości, pisze, że

przesilona wątpliwość to [...] coś znacznie więcej niż niezgoda na cierpienie obecne w świecie. To przede wszystkim powtórzenie gestu Księcia Tego Świata – naśladowanie Szatana w jego upadku z nadzieją na status Anioła-nadczłowieka. Nawet gdy współczujemy cierpiącym, może w nas pojawić się w pewnym momencie przekonanie, że lepiej umiemy współczuć niż sam Bóg. I wtedy zwracamy mu bilet, mając na uwadze nie tylko okrucieństwo świata, ale i nasze wywyższenie.

Czy jednak ten akurat esej jest najważniejszy w całej książce? Moim zdaniem jest najbardziej inteligentny, najbardziej błyskotliwy, ale nie wyczerpuje całej treści książki. Dlaczego?

Przesilona wątpliwość – ten konkretny tekst ze zbioru – jest tylko propozycją wyjścia z programowego ateizmu, który, jak już to zaznaczyłem, Sebastian Duda ocenia negatywnie. Jednak ten esej nie jest wcale zaproszeniem do „chrześcijaństwa ortodoksyjnego”, a przynajmniej jest to zaproszenie bardzo nieoczywiste. Następujące po tytułowym eseju teksty wydają się być w pierwszym momencie kolejnymi analizami – bardziej lub mniej interesujących – postchrześcijańskich użyć treści kultury katolickiej: Sartre konstruujący jakiś rodzaj quasi-mesjanizmu na podstawie opowieści o życiu Geneta, Leśmian estetycznie celebrujący nihilistyczne wyobrażenia transcendencji, Białoszewski przetwarzający Zmartwychwstanie ciała na pogańskie „nie wszystek umrę”. Co więcej, każda z tych artystycznych kreacji jakoś naszego autora, który jest teologiem i często o tym przypomina, zachwyca.

Na przykład esej poświęcony Mironowi Białoszewskiemu kończy się w taki oto sposób:

Pewien internowany w stanie wojennym uczeń profesor Janion napisał do Białoszewskiego list, w którym zwierzał się, że teksty autora Obrotów rzeczy są jak dywan, na którym można się unieść i uciec z obozu. Czasem i ja mam takie wrażenie przy lekturze wierszy i próz Mirona. Tajnego dziennika także. Tylko, że obozem internowania wydaje mi się wtedy cały świat, a zamiast stanu wojennego widzę po prostu czas mojego życia.

Z kolei rozdział poświęcony Leśmianowi zamyka przytoczenie tekstu wiersza W przeddzień zmartwychwstania i konkluzja, że teologowie przeszkadzają Bogu w śnieniu nas. Czy na pewno można się z tym zgodzić? Teologowie zwykle reprezentują przecież jakiś rodzaj chrześcijańskiej prawowierności. Słyszymy natomiast od Sebastiana Dudy, że na „lęk nie pomaga ani wiara religijna, ani ateizm, a tym bardziej odnoszące się do wiary [...] wątpienie”.

*

Przynajmniej częściową odpowiedź na nurtujące mnie pytanie o sens książki związanego ostatnio z „Tygodnikiem Powszechnym” autora, znalazłem, jak sądzę, w bardzo interesującym eseju pod tytułem Fantasy – nowa postać gnozy?. Choć tekst dotyczy przede wszystkim jednego z esejów Jacka Dukaja, to ostrze krytyki wymierzone jest przede wszystkim w Tolkiena i Lewisa, dwóch pisarzy, których postrzega się jako literackich promotorów „ortodoksyjnego chrześcijaństwa”. Ten sprytny zabieg autora, nie odnoszący się praktycznie wcale do utworów Brytyjczyków (którzy, zarówno jako teoretycy literatury, jak i jako twórcy, bardzo się różnili), ustawia ich w jednym rzędzie z całym rozległym gatunkiem literatury fantastycznej i przenosi wnioski z „rozmowy” z Dukajem na pisarstwo autorów SilmarillionuPodziału ostatecznego. W uproszczeniu, wniosek Dudy jest taki, że wykreowane światy fantasy zastępują metafizykę chrześcijańską, stając się dla czytelników jakimś rodzajem prawdziwego mitu, jednym słowem – zastępują prawdziwe zbawienie. Warto przywołać tu dłuższy fragment tekstu:

Już widzę, jak moi rozkochani w dziełach Lewisa i Tolkiena przyjaciele kręcą nosem na taką konstatację. Przecież deklarowany przez tych dwóch autorów żarliwy chrystianizm nie powinien budzić wątpliwości. A jednak teolog może mieć w ich przypadku intuicję [...], że ich dzieła są bardziej wyrazem „kresu metafizyki” niż chrześcijańskiej wiary. Mnie niestety się zdaje, że „hiperrzeczywistość”, w którą wielu z nas wprowadza dziś fantasy, często przypomina kosmosy, w które chcieli wprowadzić swoich uczniów i czytelników starożytni gnostyccy pisarze. Wyznawcy tamtej gnozy też otwarcie głosili, że w innych światach jest „pełniej i prawdziwiej”. Jednak przy okazji przyznawali, że świat, w którym żyjemy, stworzony został przez złego demiurga. W naszej zsekularyzowanej epoce takie twierdzenie wielu może wydawać się nazbyt podejrzane o zaprzeszłe mitologiczne konotacje. Co nie znaczy, że stary gnostycki „scenariusz inicjacyjny” w ich przypadku nie działa.

Zaskakuje nagłe przywiązanie autora Prześnionej wątpliwości do „chrześcijańskiej metafizyki”, która jednoznacznie musi być kojarzona z krytycznie traktowaną w książce „chrześcijańską ortodoksją” i jej „gładkim wywodem”. Coś tu zgrzyta, jeśli weźmiemy poważnie lekturę wcześniejszych tekstów. Co więcej, swoista definicja gnozy podana przez Sebastiana Dudę na koniec eseju o fantasy jest zbieżna z podaną nam w poprzednich rozdziałach charakterystyką twórczości Nowosielskiego, Leśmiana czy Białoszewskiego.

Czytając powyższy fragment, odniosłem wrażenie, że w książce Dudy zawarty jest jakiegoś rodzaju ezoteryczny przekaz. Być może ten wymijający sposób krytyki Tolkiena i Lewisa wcale nie ma na celu zdemaskowania ich jako gnostyków. Gdyby tak było, w większym nawet stopniu krytyka należałaby się pozostałym bohaterom książki, którzy ewidentnie pasują do modelu gnostyckiej mistycznej fantazji. Znakomitym przykładem niech będą „intuicje teologiczne” o niepełnym zmartwychwstaniu lub wciąż nierozstrzygniętej walce w świecie nadprzyrodzonym. Jednak Duda widzi innych swoich bohaterów jako pociągających eksploatatorów treści chrześcijańskich. Tolkien i Lewis wydają się być raczej kompromitowani jako propagatorzy „chrześcijańskiej prawowierności”.

Można odnieść wrażenie, że Duda wiąże gnostycyzm z Tolkienem i Lewisem, by odciągnąć uwagę od własnej skłonności do uznawania, „że świat, w którym żyjemy, stworzony został przez złego demiurga”. Także na początku książki czytamy:

Z pewnością wierzący powinien zawsze mieć w pamięci, że wątpić o Bogu wszechmogącym (czy także dobrym?) należy, gdyż inaczej wierzylibyśmy tylko w idole skrojone na miarę naszych potrzeb, uczuć i poznania.

[…]

Słabość Boga miłosiernego to być może najważniejszy obecnie trop duchowy dla człowieka pragnącego wierzyć, choć dla wspomnianych przez Miłosza zamkniętych w swych kościołach „posiadaczy prawdy” ów Bóg z pewnością jest większym zgorszeniem niż wiązanie erotyki z sacrum.

Cóż można dodać? Trop Boga bezsilnego, ukrytego przed „niewierzącymi” z dwóch stron – ateistami oraz prawowiernymi chrześcijanami – jest centralnym punktem tradycji manichejskiej gnozy. Taką gnozę, choć zostawiając tę etykietkę Tolkienowi i Lewisowi, zdaje się proponować uwięzionym w przesilonej wątpliwości Sebastian Duda. Idąc tym tropem, należałoby uznać, że polemika z fantasy to, oprócz osłabiania chrystianizującego kulturę znaczenia twórczości Tolkiena i Lewisa, także próba odsiania „gnozy bajecznej” (parafrazując św. Augustyna), zawartej w szerokim nurcie fantasy, science-fiction, transhumanizmu, o czym mówi Dukaj, od prawdziwej gnozy filozoficzno-teologicznej.

W innym miejscu Duda cytuje Jerzego Prokopiuka, najbardziej znanego badacza i wyznawcę gnozy w Polsce, który tak definiuje ten nurt religijności:

Termin gnoza oznacza poznanie (wiedzę). W tym przypadku jednak chodzi o poznanie transracjonalne – wychodzące więc poza ratio i intelekt – choć nie irracjonalne, gdyż nie rezygnuje z formułowania swych wyników w języku idei i pojęć abstrakcyjnych. Poznanie gnostyczne jest bezpośrednim wewnętrznym doświadczeniem – niedostępnej poznaniu empiryczno-racjonalnemu – duchowej rzeczywistości, duchowego aspektu człowieka, kosmosu i Bóstwa.

Czy „niespełniona tęsknota za zbawczym sensem i ufnością” jest właśnie tęsknotą za wyjściem poza uporczywe wątpienie w słabego Boga, wątpienie, które może przyjąć formę „gładkiej mowy” ateistów lub katolików? Tego nie wiem, ale takie ezoteryczne odczytanie książki Sebastiana Dudy jest bardzo pociągające. Jeśli autor chciał zaniepokoić czytającego, to mu się udało. Tylko nie wiem, czy to dobrze. Zresztą może powyższa rekonstrukcja jest zaledwie snem czytelnika, a książka jest po prostu zbiorem bardzo ciekawych erudycyjnych esejów z naszego postchrześcijańskiego miejsca w historii. Może tak właśnie jest – i może wystarczy.

Sebastian Duda, Przesilona wątpliwość, Warszawa 2018.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Rowiński, Wątpienie i gnoza. O „Przesilonej wątpliwości” Sebastiana Dudy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 4

Przypisy

    Loading...