19.03.2020

Nowy Napis Co Tydzień #041 / Zostawcie Mickiewicza!

Jak to się stało, że w XXI wieku świat zaludnili płaskoziemcy, antyszczepionkowcy oraz klimatyczni denialiści i – ogłosiwszy swój antynaukowy manifest – zarządzili radykalny odwrót od tego wszystkiego, co zostało zbadane i udowodnione? Mateusz Pakuła, dramaturg i reżyser Chaosu pierwszego poziomu ze sceny Starego Teatru odpowiada: „Oskarżam Mickiewicza!”. Jego spektakl jest absurdalną pochwałą rozumu; tak bardzo kuriozalną lekcją biologii, że można po niej już tylko pójść na Planty i na złość mamie (oraz nauce) odmrozić sobie uszy.

Pochwała cynicznego rozumu

Gdyby Karusiowe pacierze, do których odwołania powracają w sztuce, potraktowano jako synekdochę irracjonalności i uczyniono z niej preludium do teatralnego (niekoniecznie od razu gotowego do habilitacji!) eseju o źródłach popularności ponowoczesnych szarlatanów, być może krakowskie przedstawienie nie byłoby jedynie dyskursywną wydmuszką w krzykliwych dekoracjach. Tymczasem Pakuła zmierza właśnie w stronę nieskażonego refleksją efekciarstwa. Robi spektakl już nawet nie tyle publicystyczny, ile tabloidowy, zbudowany z clickbaitowych tytułów, które unieważniają znaczenie treści. Z przedstawienia dowiadujemy się, że mamy trzy nowe plagi: onanizm, wegetarianizm i krytycyzm, że nadgorliwi księża palą „złe” książki, a homoseksualizm nadal bywa tłumaczony jako dewiacja, zagrażająca zdrowej tkance heteronormatywnego społeczeństwa. Reżyser działa jak internetowy troll, który – ku uciesze oświeconej gawiedzi – „repostuje” śmieszne teorie spiskowe. Jest niczym mędrzec z Romantyczności – dumnie wymachuje „szkiełkiem i okiem”, ale nie tłumaczy Karusiom, dlaczego tak właściwie nie mogą w tłumie zobaczyć swoich Jasieńków.

zdjęcie spektaklu

Pewnie niedorzecznością byłoby oczekiwanie, że spektakl teatralny udzieli wyczerpujących odpowiedzi na pytania o to, jakie mechanizmy społeczne oraz błędy poznawcze umożliwiły ruchom antynaukowym wpływanie na opinię publiczną oraz o to, jak same naukowczynie i sami naukowcy przyczyniają się do kryzysu wiary w naukę. Niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że Pakuła tylko pozornie diagnozuje fenomen irracjonalnych pomysłów, które w medialnej debacie funkcjonują już nie jako efemeryczne kurioza, ale jako zyskujące coraz większy rozgłos kontrdyskursy. Wymierzenie niemalże wszystkich dział w tradycję romantyczną wydaje się zaś gestem tyleż naiwnym, co zwyczajnie absurdalnym. Twórca najwyraźniej niezbyt dokładnie odrobił lekcje z historii literatury oraz z historii ideologii, skoro tak wytrwale gloryfikuje narzędzia mędrca, pomijając fakt, że oświeceniowy projekt głośnym echem odbija się na przykład w narracjach totalitarnych, tworzonych przez (hiper)racjonalne „ja”, popadające w szaleństwo Sloterdijkowskiego cynizmu.

Klapsa za koncepcję nadczłowieka, z inspiracji której miał narodzić się nazistowski Übermensch, dostaje natomiast Nietzsche. W przedstawieniu powraca także temat ewolucjonizmu kulturowo-społecznego, przed którym twórczynie i twórcy przestrzegają publiczność. Uwierzmy Darwinowi, ale zachowajmy ostrożność w przykładaniu jego teorii do opowieści o rozwoju społeczeństw – zdaje się mówić reżyser, ale jego postulat, odwołujący się do krytyki postkolonialnej, rozpływa się w scenicznym chaosie.

Projekt Starego Teatru, zapowiadany jako spektakl naukowy i adresowany przede wszystkim do młodszych – licealnych – widzek oraz widzów, obnaża tutaj swoją fasadowość. Pakuła nie inicjuje narracji, która mogłaby demaskować silnie normatywy charakter ewolucjonizmu, czyli teorii posługującej się wykluczającymi, przemocowymi binaryzmami, zorganizowanymi wokół wartościującej opozycji między barbarzyństwem a cywilizacją. Reżyser zatrzymuje się na poziomie retorycznego pouczenia. Jeden z ciekawszych wątków zostaje w ten sposób zagłuszony przez efekciarskie popisy. To, co w nim najważniejsze, czyli związek między ewolucjonizmem-systemem wiedzy a strukturami kolonialnej władzy, legitymizującej swoje panowanie „zachodnią misją cywilizacyjną”, nigdy nie wybrzmiewa.

„Szkiełko i oko” w Chaosie pierwszego poziomu stają się emblematami oświeceniowego rozumu, który, wyzwoliwszy się z przesądów, utożsamił wiedzę z władzą i dążył do zapanowania nad przyrodą oraz nieucywilizowanymi i wciąż omotanymi zabobonami Innymi. Jego rozbuchana apoteoza dziwi przede wszystkim dlatego, że Pakuła jednocześnie próbuje uruchomić mechanizmy ekokrytyki, a z tekstu dramatu przemawia troska o matkę naturę i jej sponiewierane ciało.

zdjęcie spektaklu

W jednej ze scen Ekoterrorystka (Anna Paruszyńska), szczerze nienawidząca ludzkości oraz grożąca wysadzeniem siebie i teatru, opowiada o nowym, wspanialszym świecie, w którym to śmieci toną pod roślinną magmą, a nie na odwrót. Ta wizja, chociaż piękna i szlachetna, pozostawia jednak niesmak, ponieważ bohaterkę, która ją wygłasza, wcześniej poznajemy jako rozhisteryzowaną i niebezpieczną eko-oszołomkę z tykającą bombą. Postać Paruszyńskiej jawnie przywołuje z jednej strony medialny wizerunek Grety Thunberg (długie rude warkocze i emocjonalna narracja), z drugiej – rasistowski stereotyp zamachowczyni jako nie-białej kobiety – jej twarz jest usmarowana czarną farbą. Nawet jeśli przyjmiemy, że Pakuła pragnie być ironiczny, a jego Ekoterrorystka to groteskowe ucieleśnienie fobii klimatycznych denialistek i denialistów oraz obsesji uprzywilejowanych facetów u władzy pokroju Donalda Trumpa, to i tak mizoginiczna i ksenofobiczna scena nie stanie się wywrotowa, bowiem w Chaosie pierwszego poziomu upłynnia się granica między kabaretową farsą a subwersywną krytyką zastanego ładu i w konsekwencji spektakl nie jest ani śmieszny, ani poważny.

„Antynaukowy działacz narodowy”

Z tego samego powodu nie sposób ironią wytłumaczyć wyznaczającego dramaturgiczną oś przedstawienia nienegocjowalnego, anachronicznego dualizmu serce – rozum. Z popisowego monologu wściekłego na Karusię gryzonia (Szymon Czacki), któremu reżyser powierza godne Marii Janion zadanie rozprawienia się z romantycznym paradygmatem, dowiadujemy się, że jesteśmy „niewolnikami romantyzmu”, a Mickiewicz to „antynaukowy działacz narodowy”. I chociaż trudno byłoby zaprzeczyć temu, że polską zbiorową wyobraźnię wciąż trawi wirus nerwicy romantycznej, to jednak wpisanie krytyki dziewiętnastowiecznego wieszcza w opowieść o katastrofie klimatycznej wydaje się już nawet nie tyle sztubacką prowokacją, ile symptomem pozornej wywrotowości tekstu Pakuły, który, afirmując naukowość, jednocześnie operuje poetyką demagogicznego uproszczenia.

Alternatywna lekcja języka polskiego, którą reżyser przeprowadza na scenie Starego Teatru, oskarżając narodowego wieszcza o nieodwracalne skretynienie czujących umysłów jego ponowoczesnych potomkiń i potomków, nie pozwala na prze-myślenie narodowych mitów ani na demontaż mechanizmów przechwytywania przez populistyczne i nacjocentryczne narracje idiomów romantyzmu mesjanistyczno-martyrologicznego. Staje się ona natomiast ramą dla pogrążającej się we własnym chaosie narracji o tym, że naród polski jest jak lawa, której – parafrazując poetę – wewnętrznego plastiku sto lat nie rozłoży.

Wstawki około-mickiewiczowskie zaskakują nie tylko ich interpretacyjną niefrasobliwością, ale także tym, że zostają wtłoczone w całkiem zręcznie napisaną historię ewolucji, która przyjmuje kształt śmieszno-gorzkiej opowieści o często przemocowym procesie uczłowieczania świata. Czytający ją z offu Jan Peszek podaje się co prawda za Krystynę Czubównę, jednak bliżej mu chyba do Davida Attenborougha, legendarnego, wirtuozerskiego lektora brytyjskich filmów i seriali przyrodniczych. Jego narracja, z jednej strony oscylująca między poetykami baśni i mitu, z drugiej – popularnonaukowa, ale tłumaczona na język młodzieżowy, jest zabawna i dobrze skonstruowana. Fakty przeplatają się w niej z nieoczywistymi komentarzami, uwypuklającymi stałość najbardziej podstawowych praw warunkujących zarówno ludzkie, jak i zwierzęce czy roślinne bycie w świecie. W centrum tej unaukowionej historii stworzenia pozostaje komórka organiczna, której niezmienna od miliardów lat konstrukcja ujawnia zaskakujące podobieństwa między bakterią, dinozaurem i człowiekiem.

Pakuła zestawia Darwinowską koncepcję z biblijnymi przypowieściami oraz mniej lub bardziej absurdalnie reinterpretuje te ostatnie w kluczu ewolucjonistycznym. Na tym poziomie groteskowość Chaosu pierwszego poziomu wydaje się przemyślaną strategią twórczą i pozwala reżyserowi uniknąć patosu, który łatwo wyzwolić w opowieści o świecie jako naczyniu połączonym, będącym siecią powiązań między mikro- i makro-organizmami z jednej oraz pozornie rozbieżnymi narracjami z drugiej strony. Kabaretowo-pantomimiczne wygłupy pary Białek Motorycznych (Julian Chrząstowski i Michał Majnicz zamiennie ze Stanisławem Linowskim i Maciejem Charytonem), czyli błaznów-przewodników po scenicznym uniwersum, które przyjmuje kształt żywej komórki (świetna, baśniowo-farsowa scenografia Justyny Elminowskiej), rozpędzają karuzelę śmiechu, niekoniecznie najmądrzejszego, ale mieszczącego się w przyjętej konwencji.

zdjęcie spektaklu

Prędko okazuje się jednak, że raz rozbudzony żywioł żenady trudno zatrzymać – wraz z pojawianiem się na scenie kolejnych postaci (Dinozaurzycy Małgorzaty Gałkowskiej, Komórki Jajowej Marty Ojrzyńskiej / Małgorzaty Zawadzkiej czy wspominanej już Ekoterrorystki) spektakl coraz wyraźniej wypada ze swoich ram i w pewnym momencie nie wiadomo już, czy mamy do czynienia z kabaretem czy ze stypą, z nauką czy z jej parodią. Jeśli przyjąć, że Pakuła chce demaskować narracje antynaukowe, których niechlubnym patronem czyni Mickiewicza, można spodziewać się, że racjonalna koncepcja dziejów (wszech)świata zostanie wyłożona w tonie serio. Reżyser zaciera jednak różnice między krytykowanym a krytykującym (zob. postać Ekoterrorystki) z oraz między (tragi)komizmem a karykaturą tegoż. Wydaje się, że, wbrew zapowiedziom, postanowił spakować naukowe zabawki i opuścić scjentystyczną piaskownicę.

Sceniczna karykatura

W ten sposób sceniczna opowieść staje się karykaturą zarówno romantycznych, jak i oświeceniowych dyskursów, a naukowość okazuje się popularnonaukowo-kabaretowym pozorem. Widać to już na poziomie języka – wyjaśniając naturę kolejnych ziemskich bytów, Peszek urywa niektóre opisy formułkami typu „i tak dalej”, co nie dodaje lekkości tekstowi i tak już przecież odciążonemu z podręcznikowej przezroczystości i doprawianego pikanymi ciekawostkami (na przykład o tym, że pantofelki nie mają tyłków, a prokarionty jąder) – nadmiar anegdot raczej unieważnia istotność przedstawianych treści. Wydaje się, że tym, co gubi reżysera jest przede wszystkim pragnienie „bycia cool” oraz dostosowania spektaklu do założonych przez siebie specjalnych potrzeb licealnej widowni. Stąd biorą się w jego tekście eluwinka, Liroy i DJ Dobor, a także gramatyczna anarchia. Spektakl, który chce i bawić, i uczyć, staje się widowiskową, przaśną sroką w pstrokatych piórkach modnych dyskursów, która – jako ten król, co nie wiedział, że jest nagi – upaja się swoją intertekstualną elokwencją.

Niemniej opowieść o doborze naturalnym i rządzącym nim przypadku, stanowiąc ramę rozhulanego przedstawienia Pakuły, jednocześnie pozostaje jego najlepszym elementem. Warto nadmienić, że Darwin (Łukasz Szczepanowski), demiurg-konstruktor tej narracji, jest też postacią najbardziej w całym spektaklu tragiczną i przejmującą. To on – elegancki teoretyk-optymista – otwiera Chaos pierwszego poziomu piosenką I’ve Got Sunshine on a Cloudy Day i to on później musi zmierzyć się z jednej strony z niewystarczalnością i zawodnością racjonalnego języka wobec traumy utraty bliskich, a z drugiej – z konsekwencjami wtłoczenia jego koncepcji w dyskurs kolonialny.

Autora książki O powstawaniu gatunków prześladuje Ekoterrorystka. W przemocowo-brutalnej scenie bohaterka ośmiesza optymizm Karola, opowiadając o kolejnych przedwczesnych śmierciach jego dzieci, które nazywa „małpkami”. Okazuje się, że intymne doświadczenie utraty trudno oswoić racjonalną opowieścią o nieuniknionym umieraniu słabszych, a język (współ)czucia to nie tylko mowa romantycznych szaleńców. Darwin konfrontuje się też z rozpaczającą nad nie-istnieniem duszy Dinozaurzycą, której monolog, chociaż utkany z banałów (jeśli po śmierci nie ma nic, po co w ogóle żyć?!), przekonująco wskazuje na źródła potrzeby wytwarzania fantastycznych opowieści o pozagrobowej egzystencji i wymykającej się narzędziom rozumu w nią wiary. Pakuła, jak widać, porusza się po terytorium już wielokrotnie zdiagnozowanym, a jego spektakl, mimo że momentami poruszający, jest powtórzeniem z udziwnieniem najbardziej fundamentalnych rozpoznań organizujących życie społeczne zarówno w jego racjonalnym, jak i uduchowionym wymiarze.

Chaos pierwszego poziomu, Tekst i reżyseria: Mateusz Pakuła, Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, premiera: 5 stycznia 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Alicja Müller, Zostawcie Mickiewicza!, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 41

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...