Nowy Napis Co Tydzień #032 / Jezus, Maria, wigor wrócił! – czyli „Panny z Wilka” w Teatrze Starym w Krakowie
„Jezus, Maria, pan Wiktor przyjechał!” Konkretnie rzecz ujmując, w spektaklu Teatru Starego Wiktor przyjeżdża kilkakrotnie. Adaptacja Panien z Wilka Jarosława Iwaszkiewicza to znakomity spektakl, szczególnie dla takich jak ja: Iwaszkiewicz mnie nudzi, ale nie nudą trywialną, tylko taką, o której pisał Tadeusz Gadacz: nudą metafizyczną. Melancholia, monotonia są dla mnie w tym i innych opowiadaniach Iwaszkiewicza tak sugestywne, że przenikają mnie i obejmują całkowicie. Staję się melancholijna, gdy go czytam – nie jestem w tym odosobniona – ale nie zmienia to faktu, że niechętnie wracam do opowiadań Iwaszkiewicza. Natomiast przyzwyczaiłam się już do tego, że nazwisko: Agnieszka Glińska stanowi gwarancję ożywiania klasyki w sposób, który budzi podziw (nomen omen przedstawienie to bierze udział w kolejnej edycji konkursu Klasyka Żywa) i dlatego wybrałam się na spektakl grany na Scenie Kameralnej Starego Narodowego Teatru. Zobaczyłam adaptację Iwaszkiewicza właśnie żywą, prawdziwą, zabawną chwilami i ironiczną.
Mam spory dystans do efektów wizualnych wykorzystujących multimedialne zdobycze cywilizacji – wprowadzania, czasem na siłę, do spektakli niemal filmowych obrazów na mniejszych, czy większych ekranach. Jednak tutaj te środki techniczne są wykorzystane w sposób budzący szacunek, nie tworzą wrażenia dysonansu. Przedstawienie Glińskiej rozpoczyna się właśnie od takiego obrazu: jedna z panien siedzi niemal nieruchomo na podłodze, niemal, bo rytmicznie porusza palcami u stóp… (przyznaję, że pomyślałam wtedy: aby przypadkiem nie było to jedyne poruszenie tego wieczoru – i nie było). Potem na ekranach sprytnie wkomponowanych w scenografię pojawiają się obrazy, zdjęcia kolejnych bohaterek. To nie tylko podpowiedź dla widza, której z kobiet perspektywa spojrzenia na aktualne i szczególnie dawne wydarzenia będzie teraz prezentowana. To także rodzaj wspomnienia, retrospekcji: część tych obrazów pokazuje bohaterki takimi, jakimi były w trakcie pierwszego pobytu Wiktora w Wilku. Inne filmowe obrazy stanowią starannie technicznie przemyślane i zrobione dekoracje: oto mamy las, szumiące na wietrze drzewa, przyrodę, w którą wręcz dosłownie wchodzą bohaterowie. Ciekawe jest to szczególnie w przypadku postaci Tuni, która interesuje się fotografią i to w jej kontekście rozgrywają się najciekawsze sceny multimedialne. Warto w tym miejscu podkreślić, że aktorka wcielająca się w jej postać robi to znakomicie: nie trzeba widowni nic więcej, aby czuć i rozumieć jej emocje, współodczuwać jej poczucie dystansu od pozostałych sióstr. Tego dystansu nie tworzy bynajmniej różnica wieku – dystans zbudowany jest na różnych oczekiwaniach, a właściwie aspiracjach. Najmłodsza z bohaterek nie chce życia pospolitego, pozbawionego głębszego sensu trwania. Takie życie ją przytłacza, a perspektywa spojrzenia na starsze mieszkanki domu daje jej poczucie, że jeśli chce ocalić siebie, musi od nich, od „zbędnych ludzi”, uciec. Tę wrażliwość, bunt i inne targające Tunią emocje młoda Kaja Natalia Chmielewska kreuje znakomicie. Warto zwrócić uwagę, zapamiętać tę młodą, zdolną aktorkę, jeszcze nie raz sprawi nam wiele teatralnej frajdy! Co więcej – świetnie się scenicznie komponuje ze starszymi Gwiazdami Teatru Starego.
„Rozminąć się w świecie łatwo”… czasem zbyt łatwo, ale Iwaszkiewicz i Glińska stawiają pytanie, czy gdyby Wiktor i kobiety, u których bywał, podjęli inne decyzje, to czy to tak bardzo zmieniłoby ich życie? Czy zawieszenie się na przeszłości i na swych dawnych oczekiwaniach może być konstruktywne? Odpowiedzią na te pytania, która niemal automatycznie pojawia się w mojej głowie, jest określenie „zbędni ludzie” – zbędni, bo właśnie zawieszeni na przeszłości, mający poczucie, że wszystko, co ważne już się w ich życiu wydarzyło. Że „…nie mogę… […] Życie to zamknięta elipsa”. Czy na Wiktora wpłynęła tak wojna, czy pospolitość życia, nie możemy być pewni, jednak jego aluzyjne wypowiedzi świadczą o tym, że oba te czynniki odcisnęły na nim silne piętno. Co więcej, bohater wspomina, że w trakcie wojny zabił człowieka i to nie daje mu spokoju, ale także staje się dla niego psychologicznym uzasadnieniem braku satysfakcji z aktualnej egzystencji.
Trudno mi zgodzić się z Jackiem Wakarem, twierdzącym, że spektakl prezentuje wydarzenia głównie z perspektywy kobiet, że Wiktor jest w nim tylko tłem. Tym trudniej, że przełomowa – moim zdaniem – scena w przedstawieniu, to ta, w której stary, przerażony bohater wpada młodemu w ramiona. „Podwójność” Wiktora, szczególnie w tej scenie, jest przejmująca: oto młody, pełen złudzeń chłopak zderza się, wręcz dosłownie, ze starym, który ma poczucie zmarnowanego życia i wiąże z powrotem do Wilka więcej nadziei, niż chce wprost przyznać. Chociaż i tu pada z jego ust pewna deklaracja. „Zawróciłem was!” – krzyczy, choć już sam wie, że to się nie uda, że powrót do przeszłości to jedynie ułuda, fantasmagoria.
Jednak to właśnie kreacje aktorskie młodego i starego Wiktora są najsłabszą stroną przedstawienia. Śmiem twierdzić, że jeśli Wiktor staje się w niektórych scenach tłem kobiecych bohaterek, to właśnie dlatego, że obaj aktorzy sprawiają wrażenie jakby męczyli się w swych rolach. Najbardziej przekonująco wypadają obaj w swych wspólnych, z przełomową na czele, scenach.
W przedstawieniu Agnieszki Glińskiej są jeszcze inne kwestie, które zwróciły uwagę widzów: po pierwsze problem kobiecości, miejsca kobiet we współczesnym świecie. Subtelnie, czasem mniej subtelnie, pojawiają się odniesienia do współczesności – wszak ta klasyka ma być żywa! Gdzie jest i jakie jest miejsce kobiety we współczesnym świecie? Dlaczego to, czym chwalą się mężczyźni, w kontekście życia erotycznego u kobiet jest godne wstydu? Czy w ogóle możemy określić, sprowadzić do jakichś wspólnych mianowników rolę kobiet w naszym świecie? Te pytania stawia Agnieszka Glińska. I – jak chciał Gombrowicz – nie daje prostych odpowiedzi. Ba! Nie daje niemal żadnych. Ale na tyle sugestywnie operuje obrazem, dźwiękiem, słowami, że trudno nie myśleć o tym już po spektaklu (dowodem na to rozmowy widzów wychodzących z przedstawienia, na którym i ja miałam przyjemność być). Przecież pewną w tej kwestii sugestią może być dla widza już to, że to z perspektywy kobiet prezentowane są wydarzenia i że autorki adaptacji zastosowały zasadę odwrócenia ról. Mężczyzna, Iwaszkiewicz, przedstawił świat z perspektywy Wiktora Rubena, one, kobiety, robią to z perspektywy żyjących pięciu sióstr. Kobiet, które są nieco metateatralne – wiedzą, że są bohaterkami Iwaszkiewicza, ironicznie komentują sposób, w jaki zostały wykreowane („Co za narracja!”) – krótko mówiąc, mają swój głos i ten głos jest prawdziwy, donośny. Szczególnie w scenach śpiewanych, które ciekawie wzbogacają przedstawienie (podobnie jak cytaty z Virginii Woolf), są komentarzem, często niepozbawionym ironicznego dystansu. Uwagę zwraca też prawdziwość, naturalizm, z jakim ukazane jest macierzyństwo: to nie tylko radość i (zdaniem niektórych) święty kobiecy obowiązek, to również bolące piersi, konieczność odciągania pokarmu oraz inne atrakcje, które matkom funduje ich własny organizm. Czy to coś pokazuje? Tak, prawdę, a także to, że nigdy spojrzenie jednostronne i skrajne nie będzie do końca prawdziwe.
W dalszej części przedstawienia uwagę zwracają aluzje polityczne – właśnie dlatego, że jest ich niewiele, bo pojawiają się na scenie wraz z mężem Julii (w tej roli Jacek Romanowski), który, owszem, jest banalny, szczególnie pewnie dla Julii i szczególnie w konfrontacji z Wiktorem, tym wyidealizowanym, bo ze wspomnień młodości i tym obecnym również… Ale kilka energicznych wejść Romanowskiego, gra słów, sugerowana nazwiskiem „Daszyński”, dają publiczności dużą radość i reakcja widowni za każdym razem jest błyskawiczna.
„Jezus, Maria, pan Wiktor przyjechał!” Jezus, Maria, odkryłam Iwaszkiewicza na nowo i Państwu też tego życzę! Idźcie po prostu do Teatru Starego na Panny z Wilka, bo Wiktor wrócił! Wigor wrócił?!
J. Iwaszkiewicz, Panny z Wilka, reż. A. Glińska, Stary Teatr w Krakowie, premiera 1 marca 2019 roku.