11.06.2020

Nowy Napis Co Tydzień #053 / Kochało się go 24 godziny

Marek Hłasko zapisał się w zbiorowej pamięci jako romantyczny awanturnik i polski James Dean. Poza wódką i opowiadaniami kryło się tam wiele dramatów. Także te tak typowe dla polskiej emigracji. Ciekawe jest także dziwne splątanie losów Hłaski i Leopolda Tyrmanda. 

 

Lata pięćdziesiąte, gimnazjum imienia Stefana Batorego w Warszawie.

– Jeżeli ty myślisz, że on się z tobą ożeni, to naprawdę jesteś głupia – mówi Leopold Tyrmand do Agnieszki Osieckiej, która siedzi zapatrzona w Hłaskę.

Marek nazywa ją „Panną Czeczkes”. Nawet się zaręczają, ale do ślubu nie dochodzi. Kiedy ona współpracuje wówczas ze Studenckim Teatrem Satyryków i studiuje w łódzkiej filmówce, Hłasko po debiucie w „Sztandarze młodych” wspina się na literacki szczyt. Wydaje Pięknych dwudziestoletnich. „Twórczość” puszcza głośną Pętlę, którą wkrótce zekranizuje Wojciech Jerzy Has, z genialnym Gustawem Holoubkiem w roli alkoholika Kuby. Inne teksty Hłaski także trafią na ekran. Ósmy dzień tygodnia nakręci Aleksander Ford, zaraz po tym, jak zniweczy Jerzemu Hoffmanowi szansę na ekranizację Złego Tyrmanda. Ale to właśnie na planie u Forda Marek poznaje swoją przyszłą żonę, niemiecką aktorkę Sonję Ziemann.

– To nie ja wymyśliłem Warszawę, w której największym dobrem biedoty jest butelka wódki – ma jej powiedzieć na wycieczce po warszawskich zaułkach. — To Warszawa wymyśliła mnie.

*

Tyrmand wyprowadza się w 1955 roku z YMCA do bloku na Alei Zjednoczenia. Marek Hłasko wpada często do niego, siada na taborecie w kuchni i, zajadając jugosłowiańskie sardynki, opowiada o tym, co napisze. Twierdzi, że nigdy nie robi błędów gramatycznych.

– Pisarze na ogół mówią lepiej o tym, co napiszą. Ich udręki polegają na niemożności odnalezienia własnych słów – zanotuje Tyrmand.

Autor Złego uważa, że Hłasko odtwarza wówczas w literaturze Polskę zaplutą i straszliwą, że kiedy Marek nurza ją w ohydach i w tym, co nie do wytrzymania, to ta Polska jakoś ciągle wychodzi mu tak urzekająca, jak w najlepszym filmie. Zresztą każda dziewczyna w Warszawie chce być w tamtych dniach Agnieszką z Ósmego Dnia Tygodnia.

Z pełną zgodą na wszystko, co się Agnieszce przytrafiło.

*

W drugiej połowie lat 50. zaczynają się kłopoty. Marek Hłasko jest stałym bywalcem nocnych lokali, w których – wedle relacji – rozgryza kieliszki i często się bije. Ma 185 centymetrów wzrostu i potężne ręce, a do tego słaby wzrok, więc nie zawsze wie, komu wymierza ciosy. W Kameralnej, do której można wchodzić tylko w marynarkach, wisi w szatni jedna – od ojca dziennikarza Andrzeja Romana – przygotowana specjalnie dla Marka.

Kiedy pewnego razu leżącego pod ołtarzem, pijanego Hłaskę próbuje dobudzić ksiądz, pisarz ma krzyknąć:

– Odpierdol się, nie widzisz, że pokutuję?

Wyrzucony zostaje z pisma „Po Prostu”, dostaje łatkę romantycznego awanturnika.

W innej z plotek półnagi Hłasko z izby wytrzeźwień trafia wprost do sali kinowej, gdzie trwa jakiś oficjalny pokaz. Kawałkiem materiału okrywa go wtedy Jerzy Putrament.

Podobno można go kochać góra przez dwadzieścia cztery godziny i ani minuty dłużej.

– Kilka pań próbowało, ale żadnej nie wyszło. Znaczne ilości innych koleżanek rozumiały instynktownie prawa gry. I te mają dziś piękne wspomnienia – będzie wspominał Leopold Tyrmand w tekście o Hłasce na łamach paryskiej „Kultury”. – Każdy, kto go napotkał – dziewczyna, starzec, dziecko, pies – popadał z nim w miłość nagłą i gwałtowną. Chciał być kochany przez każdego, wdzięczył się, krygował i dopraszał miłości. Może dlatego właśnie przestawał kochać w ciągu jednego litra i dwóch paczek Sportów. Był romantykiem, a więc mazał i upiększał. Ja wiem swoje, a to, co wiem, wie jeszcze paru ludzi i tylko z nimi należałoby siedzieć i mówić, bawiąc się zapałkami na mokrym stole.

Tyrmand przychodzi raz redakcji pisma „Po Prostu”. Jest odwilż, 1956 rok. Otwiera drzwi, a tam Hłasko na krześle czyta Dostojewskiego. A czyta po warszawsku, z owym l wbitym mocno w podniebienie. Na podłodze, u stóp Hłaski, jakiś podchmielony poeta-murarz, ręce ma złożone jak do modlitwy. A wzrok wśrubowany w Hłaskę, jak w wyrocznię.

*

W Marku kocha się Jerzy Andrzejewski, ale bez wzajemności. Hłasko od autora Miazgi będzie wolał jego służącą.

– Wszyscy wiedzieliśmy, że to był syn Marka Hłaski i gosposi Andrzejewskiego – napisze o usynowionym przez Andrzejewskiego chłopcu Janusz Głowacki. W przyszłości potwierdzą to listy Hłaski, w których przyzna, że wie o potomku.

Marek wyjeżdża do Paryża. Początkowo myśli, żeby zostać. Kiedy zdanie zmienia, droga powrotna jest zamknięta. Osiecka będzie zabiegać o paszport dla niego, ale bez skutku. On wtedy pojedzie do Izraela, a potem do Niemiec, gdzie ożeni się z Sonją Ziemann.

*

Raport CIA na temat sytuacji w Polsce z 26 lutego 1960 roku:

Wstrzymywane są liczne powieści, artykuły i poezji, w których cenzura dopatrzyła się w prawdziwego opisu warunków życia w Polsce. Nie ma miejsca na druk Poematu dla dorosłych Adama Ważyka, Złego Leopolda Tyrmanda czy Ósmego dnia Marka Hłaski. Partia odnosi już pewne sukcesy w zmuszaniu pisarzy do ich pozytywnego wkładu w budowę socjalizmu.

*

10 lutego 1963 roku. Na antenie Polskiego Radia Marek Hłasko opowiada o książce, którą właśnie skończył pisać:

Nazywa się Bicz gniewu twego. Ta historia się dzieje w Izraelu. Bohaterami są lotnicy, którzy latają 3 metry nad ziemią. Mało kto wie, że istnieje taka praca. To historia dwóch ludzi, którzy przybyli z Izraela do Europy. Jeden z nich ginie, a drugiego wszyscy uznają winnym jego śmierci. To jest historia o przyjaźni. Historia o wierności, której człowiek próbuje dochować cieniowi.

*

W 1966 roku Hłasko leci do USA na zaproszenie Romka Polańskiego. Mają pisać scenariusze. Kiedy tancerka Krystyna Mazurówna kupuje w Nowym Jorku buty o trzeciej w nocy i mówi, że „łapie życie na gorąco”, Marek mówi jej:

– Nie żyj tymczasowo. Trzeba żyć ostatecznie.

Trafia wreszcie do Hollywood, skąd dzwoni do Tyrmanda. Lolek wyemigrował do USA w 1966 roku, trafił do „The New Yorker Magazine”, pisze też do paryskiej „Kultury”.

– Ten kraj jest jak trzeba – mówi Hłasko do słuchawki.

– Chłopcze – odpowiada Tyrmand. – Jest trzecia nad ranem i nikogo tu teraz nie interesuje polska konwersacja.

 Domyślam się – odpowiada Marek. – Ale ja jestem sam, pijany i chory.

– Co ci jest?

– Mam białaczkę.

– Mówiłeś to w zeszłym tygodniu i Mroczkoszczak posłał ci nawet parę złotych na lekarstwa.

– Dziwne – mówi z troską Hłasko. – Ale moje oczy nie zobaczyły ani grosza z tych pieniędzy. Widocznie Murzyni pocztę spalili. I ty wierzysz, że ktoś by posłał coś w celu niesienia tak zwanej pomocy?

– Oczywiście, że ci posłał.

– Ja tobie nie wierzę – kończy Hłasko.

*

Polańskiemu współpraca wychodzi tylko z Krzysztofem Komedą, który pisze mu muzykę do Dziecka Rosemary. Soundtrack do filmu bije rekordy. Na plakacie tytułu dziecięcy wózek stoi na szczycie górki.

Wkrótce dochodzi do skandalu towarzyskiego: reżyser Nicholas Ray przyłapuje Marka ze swoją żoną Betty w łóżku. Ray miał robić film z Markiem, do czego oczywiście nie dojdzie.

Hłasko rozstaje się z Sonją, w USA wiele tygodni spędzi w zakładach zamkniętych. Czuje się zagubiony, nie ma też talentu do języków obcych. Swoje doświadczenia opisuje miedzy innymi w Liście z Ameryki na łamach „Kultury”.

Ale odnosi swój mały sukces: zdobywa w USA licencję pilota. To jego pierwszy krok w chmurach.

*

Listopad 1969 roku. Marek Hłasko i Krzysztof Komeda-Trzciński spacerują na skarpie na przedmieściach Los Angeles. Znana historia: są pijani, przepychają się, nie wiadomo czy dla zabawy, czy toczy się jakaś kłótnia, ale pewne jest, że nagle Komeda traci równowagę i szybuje w dół. Niedużo, raptem kilka metrów. Jakby ze wzgórza na plakacie Dziecka Rosemary.

Potłuczonego Komedę rano wypisują ze szpitala, a on szybko wraca do roboty. Podpisał kontrakt na trzy filmy z wytwórnią Paramount Pictures, co nawet w Krainie Snów jest osiągnięciem. Niedługo ma się brać za muzykę do filmu Jerzego Skolimowskiego we Włoszech.

Grudzień 1969 roku. Komeda ma spędzić Święta z Romanem Polańskim i Sharon Tate, ale jego stan się nagle pogarsza i Krzysiek trafia do szpitala. Dzień przed Wigilią przechodzi operację usunięcia skrzepu w mózgu. Kilka dni wcześniej zemdlał i dopiero dokonano diagnozy.

Hłasko mówi do przyjaciela, fotografa, Marka Nizińskiego:

– Jeżeli Krzysio umrze, to i ja też pójdę.

Dopytuje wciąż, czy przyczyną nie był upadek na nartach. Do USA przylatuje Zosia Trzcińska, żona Komedy i zabiera męża do Polski, który umiera w szpitalu 23 kwietnia 1969 roku w Warszawie. Cztery dni przed 38. urodzinami. Paradoksalnie przyczyną śmierci jest zapalenie płuc.

W nocy z 13 na 14 czerwca, w pokoju producenta telewizyjnego w niemieckim Wiesbaden znalezione zostaje ciało Marka Hłaski. Nie żyje. Przyczyną śmierci jest zapaść wywołana połączeniem nadmiernej ilości środków nasennych i alkoholu. Niektórzy podejrzewają samobójstwo. Czy Marek Hłasko, jak bohater książki Bicz gniewu twego, próbował dochować wierności cieniowi?

*

14 czerwca w Nowym Jorku pada deszcz. Leopold Tyrmand wchodzi do swojego mieszkania nocą, kiedy zrazu dzwoni telefon. Odbiera. To znajomy dziennikarz z „The New York Times”. Donosi mu, że Hłasko nie żyje.

– Czy sądzisz, że to samobójstwo?

Tyrmand wspomina na łamach „Kultury” w epitafium Hłasko:

I pytał mnie o coś, mówił, że „potrzebuje do sylwetki pisarza”. Coś mu mówiłem, ale zrobiło mi się jakoś sucho i szmacianie, i potem on się wymeldował, a ja wyjąłem jakąś wódkę – nie dla stylu, ale żeby się skoncentrować na zmartwieniu, bo to nie takie proste w takich chwilach i czasem człowiek myśli o przetartych sznurowadłach i o tym, że zapomniał wczoraj kupić banany. Potem zadzwoniłem do New Haven, do jednego faceta, co był z Hłaską bardziej niż na ty, i słyszałem, jak tamten zesztywniał, bo można to było usłyszeć, i ja się w takich chwilach zawsze boję o atak serca u tego drugiego. Potem zadzwoniłem do jednej dziewczyny, i ona już wiedziała, i była jakby przesiąkła płaczem, mimo że Hłaski prawie nie znała, i ma swoje problemy, i w ogóle, co można poza tzw. westchnieniem i ochronnym już tak to jest. Potem wyciągnąłem Pięknych Dwudziestoletnich i śmiałem się z tego, z czego już kiedyś się śmiałem, i czułem własne łzy, chociaż ich jakby nie było. Potem przyszła inna dziewczyna, ni stąd ni z owąd, o wpół do trzeciej w nocy, bo znała Hłaskę i też już wiedziała, i ja miałem trochę spirytusu z wermutem, i siedzieliśmy i mieliśmy wszystkiego dosyć, i było nam rozpaczliwie kojąco, że coś nas tak jeszcze w życiu wzięło. Oczy mieliśmy wypalone przez noc, alkohol, zmęczenie, żal.

Potem, w parę dni później, siedziałem z jedną dziewczyną, Amerykanką, w hotelu Plaza i patrzyliśmy w telewizję, gdzie dawali Na wschód od Edenu. I James Dean skręcał się i wił, i gryzł własną duszę, chcąc powiedzieć coś, o czym on wiedział, a nikt ani tego, ani jego nie rozumiał, ani nie lubił, chociaż każdy oddałby palec, żeby Dean dał się lubić i właśnie się dla niego tak skręcał. Powiedziałem:

– Wyobraź sobie Dean'a metr osiemdziesiąt wzrostu i z cholernym poczuciem humoru, a będziesz miała tego człowieka, co umarł w zeszłym tygodniu, i „Times” o nim pisał; ta sama twarz.

I ta dziewczyna powiedziała:

– Dziwne, znałam u siebie, w Minneapolis, jednego faceta, który zupełnie wyglądał i był jak Dean i też umarł około trzydziestki.

– Widocznie oni umierają w tym wieku.

– Coś w tym jest.

Potem przyjechała jedna Polka z Los Angeles i opowiadała, że jej zdaniem on popełnił samobójstwo. Nie, samobójstwo, oderwana szajba, czy nawet najprecyzyjniejsze diagnozy psychoanalityczne mnie jakoś nie trafiają do przekonania. Trzeba go było znać, oczko miał na siebie uważne, zanim zażył, długo oglądał „Seconal” pod światło, czy nie uda się go podzielić na pół. A wódka? Ci, którzy robią z jego picia wielkie eschatologie, to są ci sami, co o wszystkim w życiu wiedzą połowę. I to zawsze tę mniej ważną. Prawdziwym pijakom pęka wątroba, zrywa się mięsień sercowy, śledziona wypływa przez uszy. A on był pozer, hipochondryk i trochę tchórz. I dzięki Bogu, że taki był. Tylko dlatego tyle wiedział i był mądry, tak, po prostu mądry – choć nigdy nie umiał być mądrym dla siebie samego. Więc co to było?

Nie wiem i chyba nigdy już nie będę wiedział. Nawet gdy znajdą niezbite dowody na to, że było właśnie tak i tak, to i to – ja nadal nic wiedzieć nie będę.

Panna Czaczkes. Kto ją teraz zawoła po nazwisku? Zaś z Polski jedna dziewczyna pisze:

– Płaczę i płaczę po nim, uspokoić się nie mogę sama nie wiem dlaczego.

*

Pogrzeb Marka Hłaski, pierwszy, odbywa się dwa miesiące po śmierci Krzysztofa Komedy.

Agnieszka Osiecka, panna Czaczkes, zjawia się na cmentarzu w białym kożuchu, prezencie od Marka. W ręku ma butelkę wódki.

Tak, jak kiedyś powiedział jej Tyrmand: nic dobrego z tego nie wyszło.

Dwa miesiące później Osiecka dowiaduje się, że jej pierwszy mąż, Wojtek Frykowski, również nie żyje. Zginął w domu Romana Polańskiego z rąk sekty Mansona. Podobnie jak ciężarna żona Polańskiego, Sharon Tate.

*

W 1975roku matka sprowadza z Wiesbaden do Polski prochy Marka. Na nagrobku każe wyryć napis:

„Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni”.

Świadkowie ceremonii będą twierdzić, że widzieli nad grobem chłopca, który mógł być synem pisarza.

*

Rok 1984. Ranking pisma „Polityka” „Czterdzieści książek na czterdziestolecie”:

1. Popiół i diament, Jerzy Andrzejewski

2. Kolumbowie, Kazimierz Brandys

3. Cesarz, Ryszard Kapuściński

[…]

35. Pierwszy krok w chmurach, Marek Hłasko

36. Zły, Leopold Tyrmand

*

1985 rok. Feliks Falk w Konkursie Głównym festiwalu w Gdyni pokazuje film Idol. Akcja filmu osadzona jest pod koniec lat 60. Otwiera go scena w pokoju, gdzieś w Niemczech: znalezione zostaje ciało samobójcy – znanego pisarza, Piotra Kortona. Chwilę potem poznajemy głównego bohatera. To dziennikarz i literat, Tomasz Sołtan, który o okolicznościach śmierci dowiaduje się z radia. Śmiercią Kortona jest wstrząśnięty i postanawia napisać o nim tekst:

– Przecież to był wielki pisarz – mówi do cenzora Sołtan.

– Czy był wielki, to inna historia. To był facet, który zrobił parę głupstw za dużo. Także za wcześnie jeszcze na sławę dla Kortona. Może za parę lat, kiedy do władzy dojdzie inne pokolenie…?

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcel Woźniak, Kochało się go 24 godziny, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 53

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...