17.09.2020

Nowy Napis Co Tydzień #067 / PRL skończył się w sierpniu

Rozmowa Kazimiery Kijowskiej z Andrzejem KijowskimRozmowa Kazimiery Kijowskiej (pod pseudonimem Delta) z Andrzejem Kijowskim pierwotnie ukazała się w książce Rozmowy niekontrolowane, wydanej nakładem Instytutu Literackiego w Paryżu w 1983 roku. Pisownia oryginału, o ile nie zaznaczono inaczej. Tytuł pochodzi od redakcji.[1]

Alfa [Kazimiera Kijowska]: Czym szczególnym wyróżnił się Sierpień od przeżywanych przez nas krótszych lub dłuższych okresów sprzeciwu?

Delta [Andrzej Kijowski]: Ruch społeczny, który zrodził się w Sierpniu, w istocie miał źródła głębsze, dawniejsze, w narastającym kryzysie ekonomicznym i w narastającym równolegle kryzysie politycznym. Ruch sierpniowy był przede wszystkim kontynuacją strajków grudniowych z 1970 roku. Nie mówię o zdarzeniach dawniejszych. Nie mówię o Październiku, nie mówię o roku 1968, bo tamte zdarzenia dotyczyły innej generacji. Natomiast pamięć wydarzeń grudniowych roku 1970 była w sierpniu 1980 niezmiernie żywa. Można powiedzieć, że pod wieloma względami ruch sierpniowy był odpowiedzią na tamten Grudzień i na rozwiązania pogrudniowe. Był rewanżem za te rozwiązania. Robotnicy Wybrzeża, robotnicy Gdańska i Szczecina pamiętali swoje błędy z Grudnia. Wiedzieli, że nie wolno im wychodzić na ulicę. Wiedzieli, że cały strajk musi się rozegrać wewnątrz zakładu. Musieli na ten temat bardzo wiele rozmawiać przez te dziesięć lat, które upłynęły od Grudnia. Pamięć ofiar poniesionych w Grudniu 1970 roku była niezmiernie żywa, a poza tym, i to jest najważniejsze, ludzie, którzy zdecydowali się na strajk w Sierpniu 1980 roku, byli tymi samymi ludźmi, którzy podjęli strajk w roku 1970. Wałęsa był zaangażowany w strajk roku siedemdziesiątego i mówił w Sierpniu, że ciąży na nim krew ofiar grudniowych. Sam słyszałem opowiadanie WądołowskiegoChodzi o Stanisława Wądołowskiego, działacza związkowego, który brał udział w protestach w Grudniu 1970, jednego z przywódców strajku w Stoczni Szczecińskiej w Sierpniu 1980, potem wiceprzewodniczącego Regionu Pomorze Zachodnie NSZZ „Solidarność” [przyp. red.].[2] o tym, jak wychodził z bramy oblężonej Stoczni i szedł w kierunku posterunków wojskowych z podniesionymi rękami, nie wiedząc, czy będą do niego strzelać czy nie. Słyszałem, jak mówił: powiedziałem sobie wtedy, że nigdy więcej nie dopuszczę do takiej masakry, jaka się zdarzyła. Tak mówiło bardzo wielu ludzi. Więc lato roku osiemdziesiątego było nawiązaniem do wydarzeń roku siedemdziesiątego, było ich drugą falą. O tym trzeba pamiętać.

Druga fala społecznego ruchu zawsze jest silniejsza, ponieważ zawiera w sobie nie tylko reakcje na wydarzenia aktualne, lecz także reminiscencje i uraz wyniesiony z wydarzeń dawniejszych. Robotnicy Wybrzeża poczuli się oszukani przez Gierka. Zaangażowali się w Gierka: to przecież ich właśnie cała Polska oglądała na ekranach telewizorów rozmawiających z Gierkiem przez wiele godzin. I to ich okrzyk „pomożemy” był hasłem całego Gierkowskiego reżimu. Oni w Gierka rzeczywiście uwierzyli, uwierzyli także w system, który on reprezentował. A zatem do pamięci o krwi, która pozostała z Grudnia siedemdziesiątego roku, do świadomości błędu taktycznego, jakim było wyjście ze Stoczni i narażenie się na konfrontację z milicją i wojskiem, doszedł także uraz polityczny, poczucie, że za wcześnie dali się spacyfikować, że dali się wziąć na obietnice, że zaangażowali się w system, który nie miał przyszłości. Tyle o robotniczym składniku tego ruchu.

Był i drugi, był też składnik inteligencki. Ruch sierpniowy, ruch Wybrzeża – bo w końcu mówimy o źródłach, z których ruch „Solidarności” się zrodził, a tym źródłem były stocznie, zwłaszcza stocznia gdańska – otóż niezwykłość tego ruchu polegała na spotkaniu, na zespoleniu robotniczego buntu z opozycją intelektualną. Nie byłoby takiej organizacji tego ruchu i wszystkich jego elementów politycznych, gdyby nie działania opozycji politycznej lat siedemdziesiątych. Tej opozycji, która powstała, która się zarysowała, która się skrystalizowała w postaci najróżniejszych organizacji, najrozmaitszych grup z KOR-em na czele po ’76 roku. Nastąpiło spotkanie tych dwóch elementów: elementu robotniczego i elementu intelektualnego, czyli elementu politycznego z elementem społecznym. A ten ruch intelektualny narastał już od roku 1976, a nawet wcześniej. Analiza jego wszystkich źródeł zaprowadziłaby nas zbyt daleko. Dosyć na tym, że te dwa elementy, te dwa wątki ze sobą się zetknęły, dając w rezultacie ruch, który był nie tylko spontaniczną reakcją robotników na warunki życia, nie tylko akcją strajkową, ale który natychmiast wyraził się w postulatach politycznych, wyraził się w niesłychanie silnej emocjonalnie atmosferze i wyraził się w strukturze organizacyjnej, której na imię „Solidarność”. Do tego doszedł jeszcze jeden element – mianowicie Kościół. Nagle w tym wszystkim pojawił się Kościół jako nadrzędna struktura emocjonalna całego ruchu. Poprzez udział Kościoła, udział księży, poprzez te wspólne msze i oczywiście poprzez kult Papieża cały ruch nabrał niesłychanie zdecydowanej formy. Wyraził się w symbolice, w rytuale, w modlitewnym i szalenie wzniosłym, sugestywnym stylu – stylu, który odpowiadał polskiej większości. I tę polską większość, w tym także wiejską, w tym także urzędniczą, mieszczańską przyciągnął do siebie. Gdyby ruch strajkowy wyraził się, na przykład, retoryką lewicową, rewolucyjną, gdyby się znów wyraził czerwonymi sztandarami, nawiązaniem do rewolucyjnych tradycji Wielkiego Proletariatu czy nawet PPS-u, nie zdobyłby takiego społecznego rezonansu jak przez to, że się wyraził symboliką katolicką, rytuałem katolickim i aurą katolicką. Gdyby na bramach Stoczni zawisły portrety nawet Ignacego Daszyńskiego czy choćby Józefa Piłsudskiego, to jeszcze nie ściągnęłyby do tych bram takie tłumy i nie otoczyły ich modlitewnym zachwytem jak wtedy, kiedy na tych bramach zawisły obrazy Matki Boskiej Częstochowskiej i Papieża Jana Pawła II. Do tego trzeba dodać jeszcze tę niesłychaną mobilizację uczuciową Polaków, jaka się dokonała w czasie wizyty Papieża w lecie 1979 roku, zaledwie na rok przed strajkami na Wybrzeżu. Wtedy Polacy przeżyli generalną próbę solidarności, samoorganizacji, łączenia się, spotykania się, wypowiadania swoich uczuć i swoich dezyderatów.

Otóż te wszystkie czynniki: urazy z roku siedemdziesiątego – pamięć krwi, a krew jest posiewem historycznym bodaj najżyźniejszym – opozycja intelektualna lat siedemdziesiątych, która pozwoliła werbalizować i układać programy oraz zawiązać się organizacjom, wreszcie ten element religijny, który w Polsce zaznaczył się po wyborze Papieża, a zwłaszcza po jego wizycie i sama wizyta Papieża, wszystko to razem połączyło się w bardzo trwałe i mocno osadzone w polskiej kulturze wątki. Wątek społeczny, wątek religijny i wątek narodowy. I to dało taką błyskawiczną syntezę, spowodowało krystalizację polską, której niewiele momentów było w naszej historii.

Jakie wobec tego miejsce wyznaczyłby Pan Sierpniowi w historii PRL?

Historia tego ustroju, tej formacji politycznej, którą nazywamy w skrócie PRL – skończyła się w Sierpniu 1980 roku. Skończyła się. To nie znaczy, że ustrój przestał istnieć, on istnieje. Nie znaczy to też, że państwo przestało istnieć, ono istnieje. Istnieją wszystkie tworzące je elementy, ale istnieją już w formie szczątkowej. To państwo zostało od Sierpnia osiemdziesiątego roku skazane na poszukiwanie rozwiązań nowych, które się dotychczas w jego formule ustrojowej nie mieściły. Takim nowym rozwiązaniem ustrojowym, takim nowym rozwiązaniem politycznym jest stan wojenny i władza wojskowa w ustroju, który tego typu władzy nie toleruje i przed którą się bronił od samego początku, od rewolucji październikowejW oryginale „Rewolucji Październikowej”.[3]. Dla wszystkich komunistycznych ekip politycznych od roku 1917 władza woj­skowa była największym zagrożeniem. Starcia partii z aparatem wojskowym były prawdziwie zabójcze dla aparatu wojskowego. Ofiarą takiej konfrontacji padł Tuchaczewski, ofiarą takiej konfrontacji padł cały sztab Armii Czerwonej w czystkach lat 30., ofiarą takiej konfrontacji padł marszałek Żukow po wojnie. Partia broniła się przed dopuszczeniem wojska do współwładzy. Na skutek sierpniowego ruchu i całej sytuacji, jaka tutaj powstała, także na skutek ekonomicznego kryzysu, partia władzę wojsku oddać musiała. To znaczy, że nastąpiła tu albo istotna strukturalna zmiana ustroju, który do swojego pierwotnego łożyska już wrócić nie potrafi, albo tak wielki błąd w jego funkcjonowaniu, że musi zostać naprawiony ostrymi środkami przeciwko aparatowi władzy, jaki się ukształtował w stanie wojen­nym. Czyli następna konfrontacja, jaka się powinna w tym ustroju rozegrać, to między partią a wojskiem, a nie między aparatem władzy a społeczeństwem. To jest ta konfrontacja, która przyniesie albo rekonstrukcję ustroju w jego pierwotnej formie i być może będziemy mieli do czynienia z czymś, co nazwałbym PRL II, albo z zupełnie nową sytuacją polityczną, która nie może pozostać bez śladu dla innych demokracji ludowych związanych, jak naczynia połączone, między sobą.

Czy może się taka konfrontacja odbyć bez udziału społeczeństwa – taka gabinetowa konfrontacja między sztabem a KC?

Społeczeństwo będzie zapewne prowokowane przez jedną i drugą stronę, ale to jest inny problem. Myślę, że to rzeczywiście problem przyszłości politycznej tego państwa. Masy ludowe nie zmieniają biegu historii, nie zmieniają ustrojów. Masy ludowe odgrywają rolę żywiołowych kataklizmów, które ludzi odpowiedzialnych za państwo, odpowiedzialnych za władzę, zmuszają do podejmowania decyzji, wpuszczają ich jak gdyby w nowe kanały.

Gdyby władza była jednolita, gdyby funkcjonowała tak sprawnie, jak w latach 50., to nawet z tak ogromnym kryzysem społecznym i ekonomicznym dałaby sobie radę. Dysponowała wtedy ogromnymi rezerwami i bardzo szerokim repertuarem środków represyjnych. Społeczeństwo polskie w latach 1945, 1947, a nawet jeszcze w roku 1948 było znacznie bardziej przeciwne władzy komunistycznej; funkcjonowały wtedy organizacje poakowskie i inne, była partyzantka po lasach, pełno broni wszędzie, i granice płynne, więc warunki do oporu były znacznie lepsze, a jednak sobie władza świetnie z tym poradziła, bo była w fazie wstępującej, w fazie organizowania się, a przede wszystkim dlatego, że miała za sobą młodzież. Młodzież opowiedziała się wyraźnie – po krótkim kryzysie. Gdy tylko nastąpiła zmiana pokolenia i weszło pokolenie już nieakowskie, to, które nie zdążyło wziąć czynnego udziału w wojnie, równowaga moralna w nowym pokoleniu młodzieży wchodzącej w życie czynne, czy to szkolne czy to już pracownicze, przesunęła się wyraźnie na stronę nowego reżimu. W tej chwili ta równowaga, mająca oparcie w ruchu demograficznym, także wygląda zupełnie inaczej.

I dlatego, mówiąc o tym, że dzieje PRL skończyły się na Sierpniu 1980 roku, nie chcę przez to powiedzieć, że ten ruch był tak strasznie mocny, ale że zrodził się w momencie, w którym rezerwy polityczne tego systemu po prostu się wyczerpały, w momencie, w którym rysuje się bardzo wyraźny konflikt między poszczególnymi elementami tego ustroju, mianowicie między partią, wojskiem a policją-bezpieczeństwemChodzi o Służbę Bezpieczeństwa [przyp. red.].[4].

Czy nie sądzi Pan, że młodzi lat 80. weszli w „Solidarność” z równym zapamiętaniem jak my w konspirację akowską?

To nie jest nawet pytanie, to jest twierdzenie, z którym się zgadzam. Powiedziałbym nawet więcej może. Nam, którzyśmy zaczęli właściwie czynne życie po wojnie w warunkach określonych tym ustrojem, który nazywamy PRL, wydaje się, że bardzo wiele lat upłynęło od jego początku, bo to jest właściwie całe nasze życie. A w ogóle poczuliśmy się teraz, po tym wszystkim, jakby bardzo starzy, przedwcześnie starzy może dlatego, że widzieliśmy już kilka podobnych faz i ta ich powtarzalność jakby posunęła nas w czasie. Ale naprawdę jest to bardzo krótki okres. Naprawdę jest to bardzo niewiele. W historii narodowej czterdzieści lat bez wojen, które z kolei znowu przedłużają historię niezmiernie przez to, że ją ładują zdarzeniami, treściami, otóż czterdzieści lat bez większych zdarzeń – to bardzo niewiele.

I jeżeli mówimy o strajkach sierpniowych, że były jakby drugą falą po Grudniu siedemdziesiątego roku, że były wielkim rewanżem robotników Wybrzeża, to coś podobnego można powiedzieć o całym społeczeństwie, które organizując się w „Solidarność”, przypomniało sobie klęskę AK. Wzięło za nią czy też chciało wziąć i chce nadal wziąć za nią rewanż. To się wyraża w wielu rozmaitych formach: wejście do akcji politycznej w tej chwili ludzi tamtej generacji; nawiązywanie do tradycji AK w całej nielegalnej publicystyce lat 70., a bardzo silne nawiązanie, już jawne po roku 1980, do legendy AK, przypomnę tutaj taki fakt, jak wydobycie z zapomnienia postaci Grota-Roweckiego czy generała Okulickiego, ostatniego jej komendanta; czczenie wszelkiego rodzaju rocznic akowskich, w tym także Powstania Warszawskiego; przejęcie symboli akowskich, które się także objawiły teraz po wprowadzeniu stanu wojennego w postaci kotwicy; nawiązanie do romantyki podziemia zarówno w latach 70., kiedy rzeczywiście ten ruch polityczny był w podziemiu, jak i z niesłychaną mocą po ogłoszeniu stanu wojennego, kiedy młodzież wręcz się przebiera w kostium Szarych Szeregów i AK, ażeby prowadzić akcje czy to malowania haseł, czy rozrzucania ulotek, nie mówiąc już o wielkich demonstracjach patriotycznych. Wszystko na to wskazuje, że społeczeństwo pamięta o swoim upokorzeniu z roku 1945, o upokorzeniu polegającym na wpędzeniu w obcy, niechciany kanał historyczny. I stara się ten rewanż teraz właśnie wziąć, nawiązując zarówno do tradycji AK, jak i w ogóle do wszystkich ruchów niepodległościowych.

Zastanawiając się nad elementami ruchu sierpniowego i ten trzeba przypomnieć. Odżyły wszystkie wątki niepodległościowe, wszystkie tradycje niepodległościowe. Odżyły w tych organizacjach początkowo tajnych, jak dynamiczny ROPCiO, później KPN; w organizowaniu mszy i pochodów początkowo jeszcze nielegalnych, upamiętniających zakazane wtedy rocznice 3 Maja, 11 Listopada i 15 Sierpnia; w dekorowaniu grobów, w odkrywaniu miejsc historycznych itd., itd. Dalej, powoływanie się na tradycję Piłsudskiego, Legionów, a zatem na tradycje niepodległego państwa. Dzisiaj się mówi: cóż takiego w tym Piłsudskim widziano, Piłsudski nie jest wzorem demokracji… Oczywiście, że nie jest wzorem demokracji, ale jest wzorem państwa-ojczyzny. Jest wzorem państwa niepodległego i o jedno nie był nigdy podejrzany – o zależność. Wątek niepodległościowy był nie­słychanie silny w ruchu sierpniowym i jest silny nadal.

Czy wprowadzenie stanu wojennego było dla społeczeństwa tylko szokiem, czy poraziło je na bardzo długo?

To się jeszcze okaże. Jeszcze nie wszystkie skutki stanu wojennego się ujawniły, bo władze, które ten stan wojenny ogłosiły, wydają się skrępowane w swoich działaniach. Nie wiem, jakie są przyczyny tego skrępowania, czy skłócenia wewnętrzne, czy wzgląd na zadłużenia zagraniczne i nacisk państw zachodnich – państw wierzycieli. Czy też jakieś inne względy, może związane z sytuacją w Moskwie. Dość na tym, że pomimo wszystkich brutalności tego stanu wojennego, pomimo bardzo spektakularnych i bardzo bolesnych akcji sił bezpieczeństwa wyczuwam ogromny zapas w środkach represyjnych i w środkach politycznych, jakie ten system ma i jakich by mógł użyć. Więc wydaje mi się, że przeżywamy okres prowizoryczny, że to jest taki okres, w którym społeczeństwu bardzo łatwo było złapać drugi oddech. I ono ten oddech złapało, odnosi się do stanu wojennego z mieszaniną pogardy i humoru, reaguje na to bardzo dynamicznie rozmaitymi demonstracjami, które oczywiście mają charakter bardziej symboliczny niż rzeczowy, ale w każdym razie społeczeństwo ma w tej chwili poczucie zespolenia, solidarności i jedności oraz podziału, jaki zarysował się między nim a władzą. Ten podział jak gdyby społeczeństwu sprawił ulgę. Zniknęła strefa pośrednia. Zniknęło omotanie przez system. Ludzie wiedzieli, że cokolwiek o tym systemie myślą i cokolwiek myślą o władzy i o ludziach ją sprawujących, to i tak są od niej zależni, bo zależna jest od nich wszelka kariera, wszelka przyszłość, bo zależny jest stan majątkowy, zależna swoboda poruszania się w kraju i za jego granicami. W tej chwili po prostu nic nie ma. Nie ma żadnej przyszłości, nie ma żadnej kariery, nie ma żadnych szans, żadnych nadziei. Jest prowizorium bardzo przypominające prowizorium okupacji niemieckiej.

Myśmy wszyscy byli w czasie okupacji niemieckiej czyści, ponieważ nic nam nie proponowano i niczego od władzy okupacyjnej nie mogliśmy oczekiwać. Coś podobnego jest teraz. Jak niezdarne są jej wysiłki w celu osiągnięcia tak zwanej normalizacji. My wiemy, że sama władza nie jest władna to zrobić, że ludzie, którzy dzisiaj normalizują, obiecują, jutro znikną w ogóle ze sceny politycznej, i że władza nie ma środków na spełnienie obietnic. Najbardziej zależni są od władzy młodzi, którzy chcą zdobyć wykształcenie, czy to średnie, zawodowe, czy wyższe, a razem z nimi zależni są rodzice, którym na tym zależy. To jest ogromna zależność od władzy, która w ubiegłych latach coraz bardziej się wzmagała w miarę jak rósł pęd do nauki – no, nie do „nauki”, tylko do zdobywania dyplomów i wszystkich korzyści z nimi związanych. W tej chwili ten pęd prawdopodobnie osłabł, ponieważ młodzież wcale nie ma powodów, żeby się tak do wykształcenia pchać, raczej myśli, żeby z tego kraju wywiać i zdobywać zarówno wykształcenie, jak i pracę gdzie indziej. Ta władza nie potrafi już dotrzymać podstawowego warunku, na jakim założone zostało jej współżycie ze społeczeństwem. Władza zobowiązała się do jednej jedynej rzeczy: do dania wszystkim pracy, zobowiązała się do utrzymywania wszystkich na średnim poziomie. I dotychczas tego warunku dotrzymywała. Wszystkie inne zostały złamane. Demokracja miała być w Polsce utrzymana, ale nie została utrzymana itd.

Natomiast ten jeden warunek dotychczas został dotrzymany aż do absurdu wyrażającego się w rymowance, ,,czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy” (dzisiaj chyba pięciokrotnie więcej, bo przecież inflacja…). Na to czekałem i powtarzałem sobie zawsze, wierząc mocno, że ekonomia jest czymś w rodzaju natury, przyrody ludzkiej otaczającej społeczeństwo. Wierzyłem, że tak jak przyroda w swych wielkich cyklach decyduje o naszym zachowaniu historycznym, tak w małych cyklach historycznych, które możemy obserwować, decydują prawa ekonomiczne. Wydawało mi się niemożliwe, ażeby w świecie ulegającym przemianom koniunkturalnym została zachowana w nienaruszonym stanie enklawa państw socjalistycznych bezpieczna od wszelkiej zmiany koniunktur. Ta zmiana koniunktury przyszła i przyszedł moment, w którym władza nie może zapewnić wszystkim utrzymania na średnim poziomie. I to jest moment wyzwolenia narodu, wyzwolenia jak gdyby automatycznego. Gdyby tego nie było, to naturalnie i stan wojenny funkcjonowałby inaczej, może w ogóle nie byłby potrzebny i kryzys zostałby opanowany inaczej, pewnie tak jak w Czechosłowacji w 1968 czy tak jak w Niemczech w 1953 roku. Proszę sobie przypomnieć: w 1953 roku Niemcy byli na ulicach. Niemcy byli bliscy obalenia reżimu w NRD. To się nie stało, bo system w skali całego obozu socjalistycznego był na tyle jeszcze mocny, żeby Niemcom zapewnić maksymalny standard życiowy. Może nawet im dano wyższy standard życiowy, niż mogli go zdobyć Niemcy w Niemczech Zachodnich, bo wtedy daleko było jeszcze do cudu ekonomicznego Erhardta. Dzisiaj ten system nie jest w stanie tego cudu ekonomicznego sprawić i za pomocą składek z Rumunii, z Węgier, ze Związku Sowieckiego i Bóg wie skąd, postawić Polskę na poziomie zachodnioeuropejskim, do którego aspiruje…

Nie wszystkie skutki stanu wojennego już się ujawniły – nie wszystkie jego rezerwy i nie wszystkie słabości. Może się okazać, że władza nie dysponuje już żadnymi środkami represyjnymi i że nie ma innego wyjścia jak powrót do ugody społecznej. Myślę, że to nastąpi w końcu, ale poprzedzone będzie fazą zaostrzonego reżimu – nie terroru. Myślę, że władze wycofają się z terroru bezpośredniego, ze środków nacisku bezpośredniego, jak się mówi w języku milicyjnym, że te wszystkie głupie patrole znikną, godzina policyjna zostanie zniesiona, wszyscy internowani wypuszczeni, że nastąpi natomiast okres zaostrzenia reżimu politycznego, zaostrzonej propagandy, zaostrzonej presji cywilnej, zaostrzonych środków prawnych – już wyselekcjonowanych. Skończy się terror masowy, który w tej chwili – można powiedzieć – szaleje w Polsce, a wprowadzony zostanie terror selektywny. Dopiero potem, gdy te środki się wyczerpią, można będzie mówić o przejściu do następnej fazy, do fazy jakiejś nowej ugody społecznej, prawdopodobnie w zupełnie nowych warunkach politycznych.

Czy można powiedzieć już dzisiaj, co zostało z Sierpnia?

Na to społeczeństwo da odpowiedź.

A czy społeczeństwo zdaje sobie sprawę z tego, co się właściwie stało?

Bardzo trudne pytanie choćby dlatego, że nie jestem społeczeństwem, tylko sobą, mogę mówić za siebie i dysponuję bardzo niewielkim polem doświadczenia. Co powinno społeczeństwo wiedzieć? Powinno chyba powrócić do rzeczy niewątpliwych. Do podstaw naszej powojennej egzystencji politycznej. Do tych podstaw, które w posierpniowej euforii zniknęły nam z pola widzenia. Trzeba sobie powiedzieć, że poprawa naszej sytuacji zależy od całkowitej zmiany ustroju. Ustrój jest do wyrzucenia, dokładnie do wyrzucenia. Tu się nic nie sprawdziło i proszę mi nie mówić, że jednak… socjalizm jest dobrą rzeczą. Nie ma żadnego socjalizmu. To było po prostu biurokratyczne, scentralizowane przedsiębiorstwo przemysłowo-handlowe Sowieckiego. I będą tak długo, jak długo Niemcy będą podzielone. zorganizowane na szczeblu państwa. Co trzeba zrobić, żeby to w ogóle zaczęło funkcjonować, też wiadomo. Przede wszystkim trzeba wprowadzić uniwersalną walutę. Trzeba wyjść z tego zamkniętego kręgu sowieckiego obiegu pieniądza, który nic nie daje, ponieważ jest to obieg pieniądza w kręgu państw ubogich, niedorozwiniętych. Łącznie z mocarstwem, które temu patronuje. Jest ono rozwinięte militarnie, ale niedorozwinięte pod każdym innym względem. Nie jest tragedią, że Polska jest od kogoś zależna. Zawsze będzie zależna, bo jest niedużym państwem. Tragedia polega na tym, że jest zależna od mocarstwa, które wszystko bierze, niczego nie daje i niczego nie może dać. Do wyrzucenia jest ten ustrój, do wyrzucenia są wszystkie te związki gospodarcze, które Polskę utrzymują. Trzeba wprowadzić uniwersalną walutę, trzeba znieść ograniczenia inwestycyjne, które hamują dopływ kapitału uniwersalnego, dolarowego krótko mówiąc – bo to jest uniwersalna waluta – a razem z nią technologii i organizacji. Nic nie można dzisiaj wyprodukować i zorganizować w warunkach autarkii, w warunkach gospodarki wydzielonej. Nie można wynaleźć zegarka. Zegarek został wynaleziony. Wszystko dzisiaj funkcjonuje na całym świecie na zasadzie pewnych uniwersalnych zasad, marketingu, obiegu pieniądza, organizacji pracy itd. Stąd odkrycia Polaków, którzy jadą do Zairu i widzą przedsiębiorstwa funkcjonujące tam lepiej niż w Polsce albo au­tostradę lepiej zbudowaną niż w Polsce. To nie dlatego, że Murzyni są zdolniejsi od Polaków, tylko dlatego że działają wedle uniwersalnych zasad funkcjonujących w uniwersalnych przedsiębiorstwach. Trzeba Polskę wprowadzić w światowy obieg pieniądza i myśli technologicznej, organizacji pracy i marketingu. Ale tego zrobić się nie da, gdyż ustrój Polski – aż do szczegółów – i gospodarka Polski są wewnętrzną sprawą Związku

Czyli tak długo, jak długo Związek Sowiecki będzie się znajdował nie tylko na wschód i północ, ale i na zachód od Polski. Polska jest w środku Związku Sowieckiego, czy chce czy nie chce. Czy ma orła na sztandarze czy nie ma, czy grają „Jeszcze Polska nie zginęła” czy nie grają. Jest w środku Związku Sowieckiego. Tak długo będzie w środku Związku Sowieckiego, jak długo Związek Sowiecki będzie mocarstwem światowym pretendującym do podziału świata, jak długo ten podział świata będzie gwarantowany przez stronę przeciwną. Czy Polacy to wiedzą? Wiedzą i nie wiedzą. Czasem wiedzą, czasem nie wiedzą, czasem tracą tego świadomość. Czy to dobrze? Tak, dobrze. Bo gdyby cały czas mieli to na uwadze, to by dawno po prostu już ulegli. Dawno byliby już połknięci jak Gruzini, jak Ormianie czy Tatarzy i kto tam już przepadł w tym całym sowieckim oceanie. Niemniej trzeba do tej podstawowej prawdy wrócić i powiedzieć ją sobie brutalnie w tej chwili właśnie, kiedy się to naocznie sprawdza i wyraża. Wyraża nie tylko w tym, że Związek Sowiecki tak czy inaczej interweniuje, bezpośrednio lub przez podstawione siły czy osoby, ale wyraża się to także w reakcjach Zachodu. Mocarstwa zachodnie gwarantują ten podział.

Czy Polacy to wiedzą? Wiedzą i nie wiedzą. Gdyby to wiedzieli przez cały czas, to by nie mieli zaufania do nikogo na świecie. Ale z kolei muszą sobie to od czasu do czasu przypomnieć. Dziś jest moment, kiedy trzeba sobie to powiedzieć z całą brutalnością. Właśnie stan wojenny powinien Polakom to przede wszystkim uprzytomnić. Jest to ważne także dla ich ustosunko­wania się do władzy w kraju. Obawiam się, że społeczeństwo, a zwłaszcza młodzież, reaguje trochę naiwnie. Całą swoją furię obraca przeciwko generałowi Jaruzelskiemu. Młodzież widzi w polskiej władzy stanu wojennego jedynego sprawcę sytuacji, w jakiej znalazł się cały nasz kraj. Do czego bym ludzi namawiał, gdybym mógł namawiać, to do bardziej historiozoficznego spojrzenia na tę sytuację, do uprzytomnienia sobie, że jest to moment w historii, w całej naszej historii, a nie epizod w rozgrywce z naszą PRL. My nie idziemy do kolejnego miesiąca, w którym się coś tam rozegra, ktoś ustąpi, coś się załatwi. Nie, to jest bardzo gorący moment w całej naszej tysiącletniej historii, a zwłaszcza całej naszej dwóchsetletniej historii stosunków i związków z Rosją. To jest jedno, co bym dzisiaj chciał ludziom powiedzieć, do czego bym namawiał i co bym chciał ujrzeć, rozpoznać jako składnik zbiorowej świadomości i co bym robił, gdybym mógł tak czy inaczej do ludzi docierać.

Druga zaś sprawa, jaka mnie tutaj zastanawia i chyba najbardziej ze wszystkiego niepokoi: do czego my jako naród jesteśmy jeszcze zdolni, a do czego już nie jesteśmy zdolni. Jakie mianowicie trwałe efekty sprawiła nasza już wielowiekowa zależność. Bo nasza niepodległość należy już do legendy. My, pokolenie pamiętające Polskę międzywojenną, mamy skrzywioną perspektywę, ponieważ mieliśmy dwadzieścia lat oddechu. Ale tylko dwadzieścia. Był to jedyny moment, w którym Rosja była pokonana, pokonana zresztą na skutek własnej, wewnętrznej rewolucji. Jedyny moment, w którym Rosja się cofnęła. Ale przecież historia naszej zależności ma już ponad dwieście lat. Ponad dwieście lat rządzą tutaj ambasadorzy i gubernatorzy rosyjscy. Od roku 1945 sytuacja nasza jest o tyle gorsza, że Rosja jest wyłącznym dysponentem naszego kraju – bez rywali, bez wspólników, jakimi były Austria i Prusy umiejące wygrywać rozmaite błędy w polityce Rosji wobec Polaków i umiejące odgrywać świetnie role tych niby lepszych partnerów w podziale Polski; ilekroć Rosja zanadto się zaangażowała w politykę represyjną, tylekroć tę słabość Rosji wygrywały. Bo nie tylko Austria była w stosunku do Polaków liberalna, ale bywały nimi także i Prusy. W tej chwili, co najdziwniejsze, rolę tego drugiego zaborcy odgrywa Zachód, ponieważ jest współgwarantem naszej sytuacji, naszego ustroju. Dziś Zachód to jest ten drugi zabór, gdzie można zwiać i w jakimś Paryżu, jakimś Nowym Jorku założyć jakąś gazetę, tak jak kiedyś zakładało się w Krakowie czy w Poznaniu.

Jaki to ma trwały wpływ na nasze postępowanie polityczne, na nasze postępowanie społeczne? Oczywiście, że umiemy się świetnie organizować, mamy doskonałą praktykę konspiracji, doskonałą praktykę ruchu oporu z czasów rozbiorowych i z czasu okupacji. Oczywiście, mamy na szczęście nasze Dwudziestolecie, które się okazuje wciąż skarbem, mamy w pamięci żywe wzory polskiej niepodległej państwowości. Tak jak w XIX wieku, w czasach rozbiorów żywymi wzorami były czy to pamięć Konsty­tucji 3 majaW oryginale „Maja”.[5], czy o Księstwie Warszawskim i Królestwie Kongresowym, czy to pamięć o innych momentach krótkotrwałej wolności, krótkotrwa­łych zrywów. Ale naprawdę jest to ciągła historia zależności i historia państwa kalekiego. Otóż zadaję sobie pytanie, czy jesteśmy zdolni do tego, żeby w momencie właściwym, w momencie wyzwolenia stworzyć harmonijną całość państwową. Harmonijną, to znaczy taką, w której nastąpiłaby racjonalna dystrybucja władzy, majątku i odpowiedzialności. Jeśli przyjąć szesnaście miesięcy „Solidarności” jako próbę niepodległości, to wypadła ona dla nas – no, słabo. Dostateczny stopień bym za to dał.

Za mało liczymy się ze skutkami, jakie ten system już sprawił w nas wszystkich. Sprawił je nie tylko na swoim aparacie władzy. Na każdym z nas. Trzeba zastanowić się nad naszym stanem moralnym, nad tym, jak wychowujemy nasze dzieci, jak organizujemy nasze rodziny, jakie wartości naprawdę kultywujemy – nie w słowach, nie w obrazkach, nie w emblematach i medalionach, ale jaki jest nasz stosunek do obowiązków, do pracy, do drugiego człowieka. Przecież w tym się kryje żywa tradycja narodowa, przecież w tym się kryją żywe wartości społeczne, a nie w retoryce patriotycznej i nie w obchodzeniu rocznic. Zaczynam mówić z wzrastającym skrępowaniem, bo nie chcę występować w roli moralisty. Ale jeśli mam powiedzieć szczerze, to powiem szczerze: Polacy robią się antypatyczni. Antypatyczni na co dzień. Antypatyczni na ulicy, w zakładzie pracy, w szpitalu, w pociągu – wszędzie. Wstrętni dla siebie nawzajem. Histeryczni w swoich zbiorowych emocjach, niezdyscyplinowani, zazdrośni, zawistni. Obawiam się, że Polacy nabrali trwałych cech niewolników. To jest to, co mnie naprawdę przeraża, a mówić mi o tym niezręcznie. Co mam opowiadać: znowu o pijaństwie, awanturnictwie, brudzie, niechlujstwie przerastającym wszystkie normy? Oczywiście, organizacja państwa to narzuca, ale mimo wszystko my się do tego przyzwyczailiśmy coraz bardziej.

Ciągle więc myślę o tym, że Polacy wymagają ruchu na rzecz moralnej odnowy w skali takiej, w jakiej podjęło go pokolenie epoki stanisławowskiej. Oni istotnie mieli świadomość wychodzenia z głębokiego dna, z głębokiego unicestwienia moralnego, i potrafili podnieść się na niesłychanie wysoki poziom intelektualny i moralny. Nie zdołali życia społecznego zreformować w ciągu paru lat, ale stworzyli modele, dzięki czemu Polacy przez cały XIX wiek mieli się do czego odwołać. Odwoływali się do pokolenia 3-majowego jako do wzorcowego, modelowego.

No, ale życie idzie naprzód, lata biegną i do jakiego pokolenia można byłoby się odwołać dzisiaj?

To trzeba stworzyć dzisiaj. Ludzie 3-majowego pokolenia, mówiąc o swoich słabościach i o swoich wadach, stworzyli bardzo wysoki standard moralny. Sami sobie go wyznaczyli. Patrzymy na nich nie jak na tych, którzy byli już oczyszczeni. Nawet twórcy Konstytucji 3 majaW oryginale „Maja”.[6] byli ludźmi interesownymi, chwiejnymi, intrygantami, krętaczami jak Kołłątaj i tylu innych. To nie o to chodzi, żeby być wzorem, ale trzeba stworzyć standardy moralne. I zareagować tak, jak oni reagowali już na pierwszy rozbiór Polski, kiedy odrodzenie nastąpiło, jak to KorzonChodzi zapewne o Tadeusza Korzona (1839–1918), historyka, autora m.in. dzieła Wewnętrzne dzieje Polski za Stanisława Augusta, 1764–94, badania historyczne ze stanowiska ekonomicznego i administracyjnego, tomy I–VII, Kraków 1882–1886 [przyp. red.].[7] napisał, ,,w upadku”, gdy prestiż państwa polskiego i jego organizacja były na dnie. Dzisiaj to dno osiągnęliśmy. Trzeba się odeń odbić. Zanim się PRL odbije od dna gospodarczego, my się musimy odbić od dna moralnego.

Tymczasem tutaj powstało fałszywe wyobrażenie o nas samych. Po wyborze Papieża, w okresie wizyty Papieża, w okresie „Solidarności” powstało nagle fałszywe wyobrażenie o nas samych jako o społeczeństwie cudownym, zespolonym, zjednoczonym, rozkosznym nieomal. No, było bardzo rozkosznie. Rzeczywiście. Jak się stoi na placu, coś się śpiewa, to oczywiście jest rozkosznie. Ale jak przychodzi do tego, żeby coś nagle razem zrobić, wychodzi i prywata, i zawiść, i zwyczajna głupota. Nie chcę tutaj wchodzić w słownictwo WRON-y i opowiadać o anarchii i awanturnictwie, ale tak przecież było i tak jest.

Ale to są chyba normalne koszta, jakie płaci społeczeństwo, które chce wyjść z takiego właśnie błota.

Nic innego nie chcę powiedzieć. Ale pyta mnie Pani o to, co społeczeństwo o sobie wie. Chcę wiedzieć, czy społeczeństwo wie, w jakim cyklu historycznym bierze udział. Że to, co przeżywa dzisiaj, to nie jest tylko rozgrywka z PRL, z WRON-ą, tylko że jest to część długiego cyklu historycznego. Po drugie, czy społeczeństwo ma świadomość, jakie jest, czym jest dzisiaj w wyniku tak długiego procesu unicestwiania, zniewalania i degradacji. O to mi chodzi.

A jeśli o tym nie wie, bo trudno założyć, że tak wysublimowaną świadomość posiada cały naród, to co robić, żeby nie być jeszcze jedną republiką sowiecką, tyle że z polskim językiem wykładowym i urzędowym?

Co robić? Trzeba podtrzymywać wszelkie formy oporu choćby dlatego, że Polacy odnajdują się w takim „ethosie oporu”. Trzeba wywierać stałą presję na władzę, nie pozwalać na odtworzenie się jej zmurszałych komórek. Nie powinno się dopuścić do odtworzenia systemu politycznego. W tej chwili system polityczny nie istnieje; to co jest, jest systemem represyjnym. System represyjny jest moralnie zdrowszy. Natomiast odtworzenie się tutaj reżimu politycznego z całym jego mechanizmem indoktrynacji i propagandy mogłoby oznaczać uśpienie kraju na długie lata. Formy oporu powinny być bardziej moralne niż fizyczne. Niemniej muszą i te drugie istnieć. Nie wolno współpracować z władzą w wojnie przeciwko narodowi, przeciwko żywotnym jego interesom, przeciwko żywotnym interesom swojej grupy zawodowej i swojego środowiska czy przeciwko cenionym wspólnie wartościom. Trzeba, ażeby ludzie chwiejni wiedzieli o istnieniu instytucjonalnych form takiego oporu. Musi istnieć niezależna opinia i wszelkie jej formy należy utrzymywać. Wydawnictwa, książki, gazetki – to musi istnieć. Jako pewnego rodzaju sankcja moralna jako system odniesienia.

Całą energię wychowawczą, energię wszystkich instytucji tworzących opinię, instytucji jawnych obrócić na skrystalizfowanie świadomości historycznej i na skrystalizowanie świadomości moralnej. Całą energię na to obrócić. Poza tym chłodzić nastroje. Wyprowadzić Polaków z przekonania, że są najwspanialszym narodem na świecie, że wszelkie zło, jakie przeżywają, pochodzi tylko z zewnątrz. Wyprowadzić ich z błędnego przekonania, że cały świat gotów jest podpalić się dla ich ocalenia i gotów jest ich utrzymywać i że wszystko to jest tylko na chwilę. Wprowadzić do myślenia zbiorowego element sceptycyzmu czy nawet pesymizmu. Zwłaszcza młodzieży wybić z głowy przekonanie, że lada chwila WRON-a skona. Historia PRL się skończyła, ale jej relikty mogą trwać bardzo długo. Mogą się okazać w skutkach swoich jeszcze groźniejsze, jeszcze szkodliwsze, jak zwykle bywa życie w atmosferze gnilnej.

Ustroje gniją bardzo długo. Dłużej nieraz gniją, niż istnieją. A to ma bardzo złe skutki dla społeczeństwa. Więc trzeba w ten bardzo niebezpieczny okres, w zły okres, w paskudny okres wkroczyć z bardzo usilną wolą uzdrowienia samych siebie. I w tym wysiłku oderwać się od władzy, aby nie żyć w ciągłym sprzężeniu z władzą i nie tracić energii na utarczki z nią. Nie tracić energii na pyskówki polityczne. Natomiast całą energię zużytkować na uzdrowienie naszego życia rodzinnego i naszego życia społecznego w małych grupach związanych czy to z miejscem zamieszkania, czy to z miejscem pracy. Są tu rzeczy wykonalne i są tu rzeczy prawie niewykonalne.

Mało prawdopodobne, żeby szkoła mogła odegrać taką rolę. Jest tak sterowana przez władzę, a wszyscy nauczyciele są tak wyselekcjonowani w sensie ne­gatywnym, że nie wierzę w to, ażeby w szkole, zwłaszcza w podstawowej i w średniej, naprawdę mogły powstać instytucje, które odegrałyby taką rolę jak szkoły w Galicji w okresie działalności towarzystwa Macierzy Szkolnej. Bardzo w to wątpię. Prędzej wierzę w uniwersytety, bo im wyżej, tym troszkę lepiej. Uniwersytety potrafiły nawet w latach stalinowskich zachować coś tam ze swojej przyrodzonej atmosfery i roli, więc może i teraz zachowają, tym bardziej że nie ma tam drastycznych czystek i znacznie trudniej sterroryzować pracowników naukowych niż oświatowych.

Tym ważniejsza jest też rola wszelkich pozapaństwowych sposobów oddziaływania na młodzież. Oczywiście, duszpasterstwa akademickie. Ale to jest w ogóle osobny rozdział, to znaczy rola wychowawcza Kościoła w Polsce. Słaba, naprawdę słaba. Kościół zużywa ogromną energię na to, żeby w ogóle do siebie ludzi przyciągnąć, a zwłaszcza młodzież. Przyciągając ją do siebie, schlebia jej. To wynika z fazy, jaką Kościół przeżywa w tej chwili, z fazy otwierania się na świat, wchodzenia w świat. Mamy do czynienia z pierwszym pokoleniem księży, którzy mają jakiś kontakt z życiem. Dotąd byli to ludzie chowani przed światem w seminariach i klasztorach, umiejący mówić tylko językiem teologii i liturgii. Zostali nagle wciągnięci w problemy społeczne i polityczne. To ich olśniewa, ale nie mają na to własnego języka, więc czerpią go skądinąd. Więcej zużywają energii na przystosowanie się do tego świata niż na to, by temu światu narzucić swą własną, katolicką wizję. A spada na nich olbrzymie zadanie. Zadanie, do którego żaden z księży z osobna nie dorósł i nie dorósł do tego Kościół jako instytucja. Każdy kapłan i każdy biskup to wie i przyzna. Kościół jest na dobrej drodze do stania się rzeczywiście instytucją narodową, to znaczy skupiającą wokół siebie ludzi świeckich, niezwiązanych instytucjonalnie z sobą a odgrywających, czy chcących odgrywać, rolę wychowawczą.

Ta rola wychowawcza nie zaznaczyła się tak silnie w innych środowiskach, na przykład w środowiskach humanistycznych. Na przykład powiedzieć dzisiaj pisarzowi, że ma odgrywać rolę wychowawczą, to znaczy obrazić go, bo on zaraz sobie wyobraża, że się go spycha w drugorzędność. Proszę sobie przypomnieć, że literatura polska uważała za swoje główne zadanie wydobyć się z prowincjonalizmu i wejść w obieg światowy. Każdy pisarz tylko myślał o tym, żeby jak najszybciej uzyskać tłumaczenia i znaleźć się na rynku amerykańskim czy francuskim, dobić się jakiejś nagrody i sprawić to, żeby Polacy piszący byli tak znani na świecie jak Francuzi czy Niemcy. W tej chwili trzeba pisarzom polskim powiedzieć coś zupełnie odwrotnego: jeśli chcecie jakąś rolę odgrywać i jakieś miejsce po sobie zostawić, to musicie z powrotem zająć się tym, czym zajmowali się nasi dziadkowie w XIX wieku, to znaczy stanem społeczeństwa i położenia ludzi, wśród których żyjecie. I stanem własnym. Pracować na tak zwanej niwie. Naturalnie powiedzieć to dzisiaj głośno, to narazić się na szyderstwa, ale to trzeba powiedzieć albo trzeba to robić samemu. Myślę, że będą do takiego działania możliwości nawet oficjalne. Przecież nie wszystko będzie zamknięte, nie wszystko będzie zlikwidowane. A jeśli ich nie będzie, to właśnie połączyć swoje wysiłki z wysiłkami Kościoła i wesprzeć intelektualnie jego działalność.

Coś takiego już było, ale fałszywie pomyślane. Jak wiadomo, działało Towarzystwo Kursów Naukowych, które było próbą stworzenia paralelnej instytucji kształcącej. Właśnie: kształcącej, a nie wychowawczej. Ale okazało się, że nie ma takich wielkich rewelacji kształcących. Interesujące było dla młodzieży opowiadanie historii PRL i pewnie, że ściągało wielu słuchaczy, gdy robili to Bartoszewski czy Michnik. Ale myślę, że każdy, kto chciał, już się z tym zapoznał i mało kto może powiedzieć, że nie słyszał o Mikołajczyku, o Sikorskim czy o Piłsudskim. Tak już nie jest. Rychło się okazało, że na uniwersytetach oficjalnych lepiej uczą niż w TKN-ie. I nie tak bardzo znowu kłamią na tematy historyczne czy literackie. Natomiast nigdzie naprawdę nie ma instytucji wychowującej, mówiącej o stosunkach międzyludzkich. Kiedyś rolę tę spełniała szkoła. Każdy z nas pamięta lepiej podstawowe zasady współżycia, które nam wpajano, niż to, co mu tam wbito do głowy w rozmaitych przedmiotach nauki.

Więc potraktować ten okres, jaki nas czeka, jako czas opamiętania i refleksji. Jak długo to potrwa, tego oczywiście nikt nie wie. I powinno się nawet zakazać takich spekulacji. Może trwać pięćdziesiąt lat, sto lat, sto pięćdziesiąt lat albo miesiąc. Nic nie wiadomo. To też trzeba sobie powiedzieć. Lata powojenne były latami prawie bez zdarzeń. Jeśli porównać dziesięciolecia: 1938–1948, 1948–1958, a potem dwa następne i porównać tempo zdarzeń, widać, jak się ich rytm coraz bardziej wydłużał. Jakby czas zwalniał bieg. Myślę, że w tej chwili musi przyjść gwałtowne przyspieszenie. To nie metafizyka; przygotowuje się zmiana pokoleniowa w aparatach władzy, zwłaszcza w aparatach władzy Związku Sowieckiego i chyba Stanów Zjed­noczonych. I to jest bardzo ważne dla biegu wypadków.

A gdyby jednak ten moment ogólnego kryzysu trwał krócej, gdyby nagle otworzyła się możliwość podjęcia działalności w reaktywowanym związku „Solidarności”, jakich błędów należałoby się wystrzegać, jeśli je popełniono?

Nie wszystkie błędy popełnione przez „Solidarność” były jej własnymi błę­dami. Były to błędy na niej wymuszone. Błędem wymuszonym przez władzę było między innymi to, że stała się ona siłą opozycyjną. Było jasne, że w tym stanie państwa, w tym stanie jego funkcjonowania opozycja musi się wypowiedzieć. Mogła się wypowiedzieć albo w bardzo silnej kampanii publicystycznej, prasowej i telewizyjnej, co zostało uniemożliwione, ponieważ środki masowego przekazu zostały obłożone natychmiast bardzo ostrą cenzurą, albo mogła się wypowiedzieć poprzez opozycyjne partie polityczne, czyli przez zmianę modelu władzy. Rząd do tego nie dopuścił. Prawdopodobnie nie mógł dopuścić, nawet gdyby chciał. Wobec tego cały ciężar opozycji politycznej wzięły na siebie związki zawodowe, co jest absurdem. Bo w jakiej formie, w jakim stylu może się ta myśl opozycyjna wypowiedzieć wtedy, kiedy staje się ona argumentem wielomilionowej organizacji tak heterogenicznej, tak wielośrodowiskowej, jaką była „Solidarność”. Heterogeniczna, a centralistyczna jednocześnie. Oczywiście w formie krzykliwej, w formie spektakularnej, w formie manifestacyjnej, a nie rzeczowej. Więc ten błąd, który się „Solidarności” przypisuje, że stała się quasi-partią polityczną, nie jest jej błędem. To rząd jej narzucił tę rolę, nie chcąc dopuścić do powstania partii prawdziwej. Lepiej dla rządu było, że „Solidarność” stała się nieudolną partią polityczną, która się tej roli oficjalnie wyrzekała, niż mieć do czynienia z autentyczną partią polityczną, reprezentującą większość społeczną.

Było to działanie niemądre, bo bez opozycji na dłuższą metę w ogóle rządzić nie można, i rząd mądry, rząd planujący, biorący odpowiedzialność za życie całego narodu nie rzuca opozycji na kolana i zmusza obywateli, ażeby się opozycji wyrzekali, tylko przeciwnie – zabiega o jej powstanie. Opozycja istnieje w każdym społeczeństwie, tylko się rozmaicie wyraża. W Związku Sowieckim też jest opozycja. Wyraża się w złodziejstwie, w pijaństwie, w korupcji i w ogólnym chaosie. Taka opozycja była też u nas. Opozycja jest albo destrukcyjna, albo konstruktywna. Rząd powinien zabiegać o stworzenie opozycji konstruktywnej, z którą może władzę podzielić, a może nawet władzy ustąpić. Tak się tworzy równowaga, harmonia, rytm polityczny. Więc cóż powiedzieć, że „Solidarność” powinna unikać polityki? To nonsens. Gdyby się znalazła w takiej samej sytuacji po raz wtóry, znalazłaby się w takiej samej roli. Jeśli sytuacja się powtórzy, to i błędy się powtórzą. Dlatego mówię o błędach władzy, o błędach systemu, a nie o błędach „Solidarności”. Wszystkie inne błędy były błędami pochodnymi, bo, oczywiście, „Solidarność” zablokowana w swoich działaniach musiała wypowiadać się w działaniach pozornych czy nieistotnych. Wówczas powstały te wszystkie rozdźwięki czy to między ekspertami a komisjami, czy to między komisjami regionalnymi a Komisją Krajową, a na tle niewyjaśnienia roli „Solidarności” tego, czym ona jest, powstał ten – moim zdaniem – niefortunny system centralistyczny. Związki zawodowe działające w branżach są znacznie bardziej autentyczne, znacznie bardziej zakorzenione w środowiskach. Ale tylko wtedy, kiedy są to naprawdę tylko związki zawodowe. A „Solidarność” nie chciała i nie mogła być tylko związkiem zawodowym, bo wtedy straciłaby posłuch społeczny i tę rolę, jaką jej okoliczności wyznaczyły, to znaczy przyjęcia na siebie głosów całej dotychczas milczącej większości polskiej.

Więc czegóż tu można uniknąć? Albo działać w zmienionych warunkach, albo działać zupełnie inaczej. Mnie się zdawało, że całą siłą polskiego ruchu robotniczego jest jego ekonomizm. Ekonomizm to jest jedno z „odchyleń” w repertuarze partii komunistycznych. Partiom socjaldemokratycznym i ich związkom zawodowym komuniści zarzucali „ekonomizm”, to znaczy koncentrowanie się na sprawach płacowych i socjalnych. Komuniści zawsze uważali, że prawdziwą rolą związków zawodowych jest organizowanie klasy robotniczej do walki o władzę. Dokładnie tak samo postąpili nasi działacze „Solidarności”. Mnie się wydaje, że potęga strajków robotniczych w grudniu 1970, w czerwcu 1976 roku i w lipcu 1980 roku polegała na tym, że się koncentrowały na sprawach ekonomicznych. Były nie do podważenia. I władza szybko ustępowała. Wydawało mi się, że powstanie wówczas nowej struktury związkowej, opartej na komitetach strajkowych działających permanentnie, zmieniłoby diametralnie sytuację robotników w Polsce. Stanowiłoby prawdziwy, realny wyłom w funkcjonowaniu tego ustroju bez nazywania tego po imieniu. Co by było, gdyby nie wybuchnął strajk polityczny w Stoczni Lenina, który rozpętał się po zwolnieniu Anny Walentynowicz? Co by było dzisiaj? Byłyby rzeczywiste, branżowe związki zawodowe opanowane przez komitety strajkowe. Związki zawodowe, z którymi władza musiałaby się naprawdę liczyć. Więc ja uważam upolitycznienie strajku za błąd. Za wielki błąd.

Za wielki błąd uważałem postulaty polityczne, dołączenie na przykład do postulatów robotniczych sprawy cenzury czy więźniów politycznych, wyborów, partii politycznych itd. To jest sprawa dla propagandowej i represyjnej maszyny tego ustroju. To jest to, co ta maszyna potrafi zeżreć. I zeżarła. Mówi się, że nastroje wtedy były rozhuśtane, że niepodobna było utrzymać załogi w żądaniach społeczno-płacowych. Ja w to nie bardzo wierzę. Moje doświadczenie ze Szczecina, moje rozmowy tamtejsze wskazywały na zupełnie co innego. Ludzie mówili mi tam, że chcą tylko związku zawodowego i uporządkowania stosunków wewnątrz fabryk. A resztę przyjmowali na wiarę. No, teraz w ogóle za późno o tym mówić, bo to się już stało.

A gdyby wypuszczono Wałęsę, całą Komisję Krajową i wszystkich działaczy „Solidarności” i reaktywowano związek, co wtedy?

Radziłbym cofnąć się do etapu sprzed drugiego strajku gdańskiego. Cofnąć się do doświadczeń z lipca osiemdziesiątego roku, zwłaszcza do doświadczeń lubelskich, siedleckich, do doświadczeń kolejarzy i WSK w Świdniku. Przebadać bliżej, co tam się stało, jak to było organizowane, jak oni rozmawiali i co uzyskali. Ale czy ja się znam na tym? Nie wiem – mówię, bo tak myślałem wtedy i tak myślę teraz.

 

Do publikacji przygotowała Marta Kwaśnicka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Andrzej Kijowski, Kazimiera Kijowska, PRL skończył się w sierpniu, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 67

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...