Nowy Napis Co Tydzień #064 / „Suwerenność w osiągalnych granicach”. Fragmenty dziennika (II)
Pierwszą część dziennika Andrzeja Kijowskiego można przeczytać tutaj.
Warszawa, 7 IXFragmenty dziennika Andrzeja Kijowskiego za: A. Kijowski, Notes Konwojenta (1976–1985), s. 949–1042 [maszynopis na stronie: http://andrzej.kijowski.pl/notes3.pdf, dostęp: 16.03.2020]. Fragmenty te zostały sprawdzone i uzupełnione na podstawie zmikrofilmowanego rękopisu Andrzeja Kijowskiego, znajdującego się w zbiorach Biblioteki Ossolineum [Mf Oss 24401/II, zeszyty: 11 (k. 47-73), 12 (karty 1–100), 13 (karty 1–95; sygnatura oryginału – 17956/II]. W stosunku do oryginału rozwinięto niektóre skróty i uwspółcześniono interpunkcję. Redakcja zdecydowała o pominięciu fragmentów, które stanowiły luźne notatki z lektur, hasłowe zapisy pomysłów albo były powtórzeniem wcześniej zapisanych informacji. Pominięto także fragmenty nieczytelne. Redakcja składa podziękowania Andrzejowi Tadeuszowi Kijowskiemu za pomoc w odcyfrowaniu fragmentów niejasnych. [1]
Kania został pierwszym sekretarzem, Barcikowski i Żabiński weszli do Biura Politycznego
Na jutro na zebranie PTS
1. Dlaczego znalazłem się w stoczni? 2. Dlaczego wybuchły strajki? 3. Co przyniósł mi pobyt w stoczni? 4. Co przyniosły strajki?
Ad. 1) Znalazłem się w Szczecinie, bo nie znalazłem się w Gdańsku. Nie znalazłem się w Gdańsku, bo miałem się za człowieka nie aż tak politycznego. Ale potem znalazłem się w Szczecinie, bo – pomijając fakt, że mnie o to poproszono – nie miałem żadnej innej drogi uczestnictwa. Chwyciłem się tej, jaką mi oferowano – wbrew sobie. Jest to wynik do rozwagi dla wszystkich. Czy to, co robię, pochodzi z wolnego wyboru czy jest zbiegiem okoliczności. Chciałbym zaznaczyć, że skutecznie, rozumnie i konsekwentnie można działać w polityce tylko wtedy, gdy się działa zgodnie ze swym charakterem, znajomością rzeczy, intencją etc. Nie ulegać fatalnym siłom. Nie stawiać się w sytuacjach fałszywych. Odmawiając wyjazdu do Gdańska postąpiłem konsekwentnie, bom uznał w sobie zespół cech, które kwalifikują mnie do innych ról, lecz nie do tej właśnie. Godząc się na wyjazd do Szczecina, popełniłem błąd, którego nie popełnić nie mogłem – jest to więc już nie mój błąd, lecz systemu.
Ad 2) Dlaczego wybuchły strajki? Bo nie było innego sposobu zakomunikowania władzom, całemu społeczeństwu, a nawet samym sobie tego, czego chcą robotnicy. Te strajki są działaniem zastępczym, podobnie jak działania intelektualistów. Stąd ich nieobliczalność – albowiem, o ile wiadomo, dokąd człowieka zaprowadzi jego czyn zamierzony, nigdy nie wiadomo, dokąd doprowadzi go mimowolny. [Kilka wierszy wykreślonych].
Co było w tych strajkach nieobliczalnego? Przede wszystkim ich zasięg. Po drugie ich treść, tj. postulaty. Rozprzestrzenianie się strajków jest reakcją prawdziwie łańcuchową, każdy strajk może zamienić się w generalny, zwłaszcza gdy wynikają z sytuacji ogólnej. Drugim wyznacznikiem nieobliczalności jest ich mieszany gospodarczo-polityczny charakter, wynikający właściwie stąd, że były one zastępczą formą wypowiedzi politycznej – nie „woli ludowej”, lecz ludowym pragnieniem reform: pęczniały więc pakiety żądań – od 21 gdańskich, do 36 szczecińskich; od popartych realną znajomością rzeczy do najzupełniej dyletanckich. Chaotyczny charakter tych żądań zrodził potrzebę ekspertyzy, a ponieważ działo się to wszystko w pośpiechu, poza wszelkimi formami instytucjonalnymi, łatwo tu było o oszustów. Na moich oczach zachowywał się jak ekspert jakiś człowiek, który po prostu miał taką chęć – przyjechał i przedstawił się. [Zdanie nieczytelne, częściowo wykreślone] Można sobie wyobrazić, jakie tu było pole do popisu dla demagogów, oszustów politycznych, a także prowokatorów. Rezultat jest dość wątpliwy. […]
Ad. 4) Czego sam się nauczyłem? Stocznia przypominała mi PRL: wejść trudno, wyjść jeszcze trudniej, po wszystko kolejki, nikt nic nie robi, tylko rząd psioczy na nas i wszystko jest w tajemnicy, ale wszyscy wszystko wiedzą i wszyscy mówią o jednym: „kiedy oni pójdą?”. Co to jest? PRL, ale bez wódki i bez narzekania na rząd. PRL, która funkcjonuje. PRL katolicka. Czy byłaby to PRL przyszłości? PRL pokochana? PRL pluralizmu partii i katolickich związków zawodowych? PRL dwuwładzy – krzyża wpisanego w gwiazdę? Analiza jej zalet i wad przekracza ramy niniejszego exposé oraz mojej wyobraźni. Kończę, wzdrygając się ze strachu.
*
Zmieniono rząd. Dokonano korektur budżetu i planu. Kosztowało to 30 miliardów złotych, masę społecznej energii i emocji. Za drogo. Czy nie tańszy byłby wniosek o wotum nieufności dla rządu w demokratycznym sejmie i jawna debata?
8 IX
Do dyskusji PTS: niepewność, co mówić. Mówić to, co myślę. Ale co myślę? Znaczenie strajków: że będąc same przez się manifestacją negatywną, manifestacją protestu, odmowy – mogą być pozytywną siłą […]
13 IX
Zorientować się w sytuacji. Co robić? Sytuacja: strajki trwają, ale sporadyczne, nękające; ogół – ludzie pracujący fizycznie i umysłowo, twórcy i urzędnicy – przygotowuje się do tworzenia związków zawodowych i wielkie w tej materii panuje zamieszanie. Nie wiadomo ani jakim posługiwać się statutem, ani jak je legalizować, ani skąd mają czerpać fundusze, ani jaki jest ich stosunek do związków istniejących i co będzie z długami zaciągniętymi w dotychczasowych kasach związkowych. Ujawnia się też nowy szkopuł: związki nic nie znaczą same przez się, bez uznania partii politycznej, która korzystałaby z ich honorowego poparcia w swej walce politycznej, przenosząc ich postulaty na forum parlamentarne, czyli państwowe. Jeśli nowe związki nie będą miały wyrażenia w partii politycznej (a nie będą!), jeśli same nie będą miały prawa wysuwania posłów (a nie będą!), jeśli jeszcze ponadto ograniczane będą w działaniach politycznych, np. w zakresie publikacji i wydawnictw (a będą!), rola ich spadnie do rad zakładowych i cały ten ruch zostanie zlikwidowany, zatomizowany. Ponieważ wyrosłe ze strajków organizacje mają jak dotąd dość sił, aby przebijać się przez nałożone im ograniczenia i nieprędko dadzą się zapędzić do malutkiej interwencyjnej roboty, otwiera się tu olbrzymi front konfrontacji, grożący nieustannymi zatargami, a w konsekwencji prowadzący do zakwestionowania jednej z fundamentalnych podstaw ustroju, to jest prymatu partii.
To dobrze czy źle? Dobrze na dłuższą metę, źle na krótszą, albowiem nie otworzyły się jak dotąd możliwości politycznej zmiany ustroju, który cieszy się nadal międzynarodowymi gwarancjami, a sytuacja w kraju naprawdę nie sprzyja utrzymywaniu tutaj napięcia na dalszą skalę. Partia nie ma siły do obrony. Można ją rzeczywiście łatwo tak rozwalić, że wypuści z rąk nawet środki masowego przekazu, a wtedy Sowieci uzyskają dowód, iż w Polsce nie ma już wiarygodnej władzy i będą musieli albo sami interweniować, albo ustanowić posłuszną sobie ekipę. Jakaś Targowica się znajdzie.
Co radzić? Postępowanie powolne, bardzo ostrożne, stopniowe, bez utraty kontaktu z PRL. Nie wolno dopuścić, aby powstały „dwie Polski”: oficjalna, uznana przez ZSRR, i nieoficjalna, uznana czy wykreowana przez zachodnią prasę i nasze pobożne życzenia. Tak jest teraz: istnieją teraz takie dwie Polski, z których obie są jednakowo realne i które muszą pozostać realne, ale na to muszą nawzajem siebie wspierać. Polska Wałęsy, Polska miła w kraju i za granicą, musi podtrzymać w istnieniu tę Polskę niemiłą, Polskę Kani, po to, aby ta ostatnia nie musiała udać się do Moskwy po wsparcie. Dlatego związki zawodowe powinny odciąć się od opozycji politycznej, a postępować w duchu negocjacji z Jagielskim i Barcikowskim. Utrzymać tego ducha, nie dopuścić do zepchnięcia się do sytuacji twierdzy.
Przyłączenie się Kuronia do gdańskiego komitetu założycielskiego jest faktem groźnym. Wrogowie nowych związków i w ogóle liberalizacji w Polsce nie mogliby wymyślić nic lepszego – dla siebie.
Wilga, 14 IX
Ponadto rzeczywista przebudowa państwa, przebudowa jego ustroju i jego praktyki może wyjść tylko od tych sił, które go mają w ręku, to jest od partii. Inna droga jest niemożliwa i groźna. Jak groźna, to widać w Iranie, a jak niemożliwa, to było widać na Węgrzech. Działalność opozycji, która ma w tym zakresie intelektualną inicjatywę, powinna zmierzać w kierunku przekonania do reform tej części aparatu polityczno-państwowego, która byłaby do takich reform skłonna i która byłaby nimi zainteresowana. Tymczasem cała działalność opozycji zmierza do intelektualnej i moralnej izolacji aparatu, do wyobcowania go ze społeczeństwa. Opozycja mówi do tych, którzy jej chcą słuchać i [mówi] to, co powszechnie znane; opozycja pracuje wszystkimi siłami nad stworzeniem Polski fikcyjnej, której festiwal oglądaliśmy w stoczniach. To jest Polska miła, ale całkowicie nierealna […]
Polska miła i Polska niemiła. Jaka jest pierwsza, jaka druga? Realność pierwszej i realność drugiej. Od której zależy przyszłość? Jaka przyszłość powstanie z pierwszej, jaka z drugiej? Obie składają się na rzeczywistość i na przyszłość. Powinny z sobą współpracować wedle modelu wypracowanego w Gdańsku i w Szczecinie i wedle modeli wypracowanych przez Kościół. […]
17 IX
28 rocznica śmierci mojej Matki. […]
Definicja tego ruchu, który dziś Polskę ogarnął. Solidarność – co to jest? To jest suwerenność w osiągalnych granicach. Prawo re-socjalizacji państwa przemienionego w przedsiębiorstwo. Resocjalizacja przedsiębiorstw, organizacji gospodarczych i administracyjnych. Re-socjalizacja kultury, re-socjalizacja osoby. Jest to ruch odnowy moralnej, której wielkimi tematami stały się, powinny się stać wszystkie formy korupcji […]
18 IX
Nie można zbudować świata bez strachu, ale można ten strach usunąć poza siebie. I można ten strach związać z systemem wartości…
*
Czy literatura polska jest chrześcijańska? Po czym to poznać? Przecież nie po tematach. Żywoty świętych Piotra Skargi są na pewno chrześcijańskie. A czy Kazania sejmowe też? Czy Kochanowski jest chrześcijański? A Mickiewicz? Co rozstrzyga: pole skojarzeniowe czy pole wartości? Normy czy… Pozostają mimo wszystko Kazania sejmowe. Co jest chrześcijańskiego w głoszeniu spóźnionego ideału rycerstwa? Co jest chrześcijańskiego w propagowaniu oświeceniowych reform? Co jest chrześcijańskiego w planie narodowego wybawienia? […]
19 IX
Strach.
Wielki temat. Co to jest strach? Co czuję, kiedy się boję? Rzadko się zdarza wiedzieć, że to, co czuję, jest właśnie strachem. Strach objawia się pod postacią innych stanów świadomości. Kiedy czuję zagrożenie, staram się dociec jego źródeł, chcę wiedzieć, co mi zagraża. I tę formę strachu przeżywam jako stan niewiedzy, ignorancji, niepoinformowania. Ale może strach – to w każdym wypadku reakcja ustroju na brak informacji. Każdy, któremu brakuje informacji, nie wie, jak się bronić, jak odpowiadać na zagrożenie. Każdy jest zawsze zagrożony. Stan zagrożenia jest samym życiem i dotyczy to zarówno ustroju biologicznego, jak psychicznego i społecznego [kilka linii wykreślonych]. […]
*
Pełno plotek o nieporozumieniach między Mazowieckim i jego ekspertami a KOR-em. Nieporozumienia pojawiły się już w czasie gdańskich rozmów, szczególnie w ostatniej fazie, kiedy wypłynęła sprawa aresztowanych w Warszawie i Krakowie działaczy KOR-u. (Mazowiecki rzekomo miał się sprzeciwiać włączeniu tej sprawy do listy żądań). Ale zaostrzeniu uległy teraz, kiedy w Gdańsku zjawił się Kuroń i utworzył własny Komitet Ekspertów. Komitet jest fikcyjny, ponieważ wchodzi w jego skład prof. Lipiński (92 lata), jakiś mało znany facet z Gdańska i – Kuroń. Ten ostatni w wywiadzie dla „Spiegla” uznał się podobno za ojca gdańskich strajków, idei samorządnych związków i w ogóle całej rewolty, a Mazowieckiemu zarzucił na zbyt ugodowy kierunek
20 IX
Największa trudność: skupić się na tym, co akurat najpilniejsze, najważniejsze i w ogóle w jakikolwiek sposób wyłączne. […]
Wilga, 21 IX
A może to najgorsze, co miało się stać, już się stało, tzn. obalono Gierka, który wiązał Polskę z Zachodem, i zastąpiono go ekipą nastawioną na podporządkowanie ZSRR w zamian za wykup z rąk wierzycieli? Może Gierek to jeszcze był Stanisław August, a Kania, Olszowski i Jagielski to już Targowica? […]
Warszawa, 23 IX
Wszystko powoli wraca do normy, tj. do stanu poprzedniego. Dotyczy to w każdym razie propagandy. Co do związków zawodowych – odbywa się operacja „demontażu” CRZZ
*
Czy istnieje jakiś obowiązek publicznego działania? Może na tym właśnie polega społeczny ethos polskiej literatury? […]
Wydaje się, że powinienem zaktywizować się w DiPie
24 IX
[…]
Co to znaczy „działalność kompensacyjna”? Jest to termin psychologiczny, ale można go – jak sądzę – przenosić na zjawiska społeczne […]
Na planie społecznym należałoby również mówić o „systemach fikcji” i „fikcyjnej linii postępowania”, które powstają wówczas, gdy rozwój społeczny niedomaga, powodując u ogółu lub w jakiejś części swych członków uczucie niższości, niedowartościowania. Można chyba powiedzieć, że ustrój społeczny – tak jak ustrój fizjologiczny czy psychiczny – jest również zdolny do funkcji kompensacyjnej. […]
*
Jezu, co mam robić? Nie mogę się na nic zdecydować. Bo kieruję się pychą – myślę tylko o sposobie odznaczenia się, wybicia, zabłyśnięcia, a także o tym, aby nie zużyć się, nie oddać zbyt tanio, zamiast myśleć o tym, jak się przydać, i zamiast myśleć naprawdę o sprawach ogólnych, to znaczy ogół obchodzących i ogółu dotyczących. Zamiast myśleć o obowiązkach, ja wyliczam sobie zasługi. […]
25 IX
Polska miła i Polska niemiła. Która jest prawdziwa? Odpowiedź: obie. I obie muszą to uznać. Nie wolno dopuścić, aby stanowiły wzajem dla siebie kompensację, aby Polska niemiła stwarzała sobie Polskę miłą jako swą fikcję i aby Polska miła krzepiła się w swych działaniach tym, że poza nią istnieje jakaś Polska gorsza. Obie są realne. I obie muszą z sobą koegzystować (współistnieć), jak w każdym ustroju współistnieją z sobą elementy pożądane z narzuconymi przez otoczenie.
*
Kto przekroczył bramę stoczni, czuł przede wszystkim, że pozbywa się strachu. Dlaczego? Przecież niebezpieczeństwo było za bramą, a nie pod bramą. Bo strach widocznie nie jest związany z niebezpieczeństwem. Nie boi się ten człowiek, który wystawił się na niebezpieczeństwo, ale ten, który ma jeszcze możliwość uniknięcia go. Nie boi się ten, kto wie, co mu grozi, ale ten, kto nie wie. Strach to reakcja ustroju niepoinformowanego. […]
Karl Manheim
27 IX
27. rocznica śmierci mojego Ojca.
*
Wałęsa zjawił się wraz z delegacją MKZ gdańskiego w Warszawie; odbył rozmowę z Jagielskim, konferencję prasową, złożył wieniec na Grobie Nieznanego Żołnierza, był noszony na rękach, śpiewano mu hymny. Myślę, że miał nie mniej owacji i nie mniej doznał publicznej czci niż Piłsudski 11 listopada 1918 roku. Razem z nim występowali też nasz skromny Jurczyk ze Szczecina i… Świtoń z Katowic, który z bitego, ściganego, dręczonego lumpa stał się pełnoprawnym delegatem, ba! przewodniczącym założycielskiego komitetu katowickich związków. Jego nazwisko padło w sprawozdaniu prasowym z konferencji, którą zorganizował – a jakże! – Interpress. Oczywiście, zarówno ta konferencja, jak i sprawozdanie w gazetach i w TV (odczytane zgryźliwie przez tego samego prezentera, Willmana, który komentował początek strajków) zostały wymuszone groźbą nowych strajków. Wszystko wskazuje na to, że stan, z jakim teraz mamy do czynienia, jest tymczasowy. To rozejm potrzebny władzy na zorganizowanie się, na nowy rozdział funkcji, na ustalenie z grubsza – nie tyle może linii, która jest gotowa, bo zawsze ta sama – ile priorytetów. A mianowicie chodzi o to, w jakiej kolejności i skali wykończyć politycznych przeciwników. Na ten czas potrzebny jest spokój w załogach robotniczych, który teraz kupują za każdą cenę. A potem…
Czuję już w powietrzu wielkie świństwo. Słyszę już rezolucje załóg, „samorządnych związków zawodowych”, a także oświadczenia „uczciwych ludzi pracy” odcinające się od awanturniczej działalności Wałęsy i Świtonia oraz ich ukrytych „doradców”, to jest Kuronia, Michnika etc. Stanie się to na pewno i prawdopodobnie się uda, bo tymczasem Wałęsa i Świtoń, obaj – jak się zdaje – ze skłonnościami do gwiazdorstwa politycznego, prowokowani, popędzani, podrażniani zarówno powodzeniem, jak oporem, będą popełniać błędy, będą drażnić swoich wyborców i słuchaczy. I na to władza tylko czeka, znając Polaków, którzy podrzucając w górę swych ulubieńców, już, już schylają się po kamienie, którymi ich obrzucą po pierwszym niepowodzeniu lub gdy tylko uznają, że ich zanadto uczcili.
Obym się mylił. Zdaje mi się jednak, że Wałęsa posuwa się za daleko w tym osobistym sukcesie, że ten osobisty sukces właśnie w tej chwili jest niepotrzebny, że siła tego ruchu powinna polegać na jego bezimiennej liczebności i na osobowym charakterze masy. Władza powinna być pewna, że na miejsce jednego przywódcy skompromitowanego i ośmieszonego stanie stu innych, że to jest masa samorządna, a więc społeczność, a nie tłum porwany charyzmą przywódcy, o której nikt lepiej od komunistów nie wie, jak jest przejściowa i łatwa do zniszczenia.
Wałęsa posuwa się też za daleko w manifestacjach swojej religijności. To, że idzie na mszę świętą przed swoją rozmową z Jagielskim, to dobrze. Ale to, że podczas strajku nosił na szyi różaniec, że podpisywał umowy długopisem z papieżem i że obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej miał w klapach marynarki podczas ostatniej wizyty w Warszawie – wydaje mi się przesadą. […]
1 X
[…]
2 X
Powtarzam w kółko frazes „o ruchach tektonicznych” – co to znaczy? To znaczy, że poruszyły się do społecznego działania warstwy dotąd nieaktywne i przemówiły milczące. Strajki są środkiem ekspresji. Nie ma wielkiego znaczenia to, czy strajki stanowiły element w grze politycznej, ani to, czy je ktoś organizował, ani – kto je organizował. Sam fakt, że partia, która z zasady ustroju powinna czerpać swą siłę ze zmowy przeciwko społeczeństwu, zwraca się ku niemu i korzysta z jego elementarnych potencji dla dokonania zmian – bodajby tylko personalnych. Sam ten fakt wydobywa na światło dzienne prawdę o fikcji politycznej. Paweł Hertz powiada: przecież to się dzieje tylko dlatego, że „oni” są zdezorganizowani… Prawda. I prawda też, że każde ich zachwianie się u władzy ujawnia, z jak energicznym mają do czynienia narodem. I każdy kolejny kryzys narusza spójność stalinowskiego imperium. […]
*
Punkt widzenia Pawła Hertza: wszystko w dziedzinie faktów politycznych rozgrywa się wedle odwiecznych, niezmiennych reguł. Z takich jak on pochodzili ludzie popełniający „genialne pomyłki”, to znaczy takie, których przesłanki były racjonalne, a efekty absurdalne. Taką pomyłką był pomysł Wielopolskiego, aby branką do wojska uspokoić kraj, który już był w stanie wrzenia. Taką pomyłką w skali dziejowej był pomysł Churchilla, aby z Rosją – wieczną Rosją – podzielić się dominacją nad Europą. Nie rozumiał, stary bałwan, że nie ma już wielkiej Anglii, w imieniu której przemawia, a Rosja nie jest stara, lecz nowa i sto razy groźniejsza od Niemiec, których pobicie miał w głowie, oraz Francji, którą chciał do końca upokorzyć, jak gdyby mu w czymś zagrażała, i Ameryki, którą chciał odsunąć z kontynentu.
4 X
Dzisiaj w południe godzinny strajk ostrzegawczy. Ciekawe, czy się uda. W TV i gazetach coraz więcej paternalistycznej, łagodnej perswazji. Krasula ryczy żałośnie, że ją Wałęsa krzywdzi. […]
9 X
Czesław Miłosz dostał Nagrodę Nobla!
10 X
Po Nagrodzie Nobla dla Miłosza: idiotyczna wypowiedź Jerzego Andrzejewskiego w „Życiu”
11 X
Deszcz pada. Telegram do Miłosza: „Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy”. Zmieniłem temat wykładu na Tydzień Kultury Chrześcijańskiej we Wrocławiu.
14 X
Właściwie całe życie upływa mi w żalu z powodu nienapisanych w porę listów.
15 X
Czytanie Miłosza – z konieczności, z powodu zamówień na odczyty. Pamiętnik – powieść – autobiografia. Od czego zacząć? […]
*
Miłosz: muszę spojrzeć na tego dziwotwora okiem naprawdę rdzennego Polaka. Nie mówię o składnikach mojej krwi, bo co mogę wiedzieć, jakie tam domieszki do niej się przyplątały – po jednej babce de domo Knofloch, wiem na pewno, i po prababce Ormiance też. A poza tym, kim byli ci Kijowscy? Czy Kijewscy, o których wprawdzie pisze Niesiecki
16 X
Co zrobić? Co zrobić?
21 X
Myślałem tylko, co mogę od niego mieć, nie pomyślałem nigdy, co mogę mu dać. To się odnosi do wszystkiego. Do świata. Miłość i wolność warunkują się wzajemnie. Uwaga dla drugiego człowieka łączy się z podniesieniem wartości własnej jako dawcy. Pytanie „co zrobić”, łączyło się dla mnie z pytaniem, co uzyskam w zamian; powinno się zaś łączyć z pytaniem: w czym pomogę. Są ludzie miłujący drugich z instynktu; kto tego nie ma, jak ja, musi do miłości i wolności przejść długą drogę.
22 X
Każdy dzień może być ostatni. Każdy list może być pożegnaniem. Trzeba ich pisać jak najwięcej, aby odejść przynajmniej w opinii grzeczności. Każda twarz ludzka widziana może pozostać ze mną na wieki jako ostatnie wspomnienie z tej ziemi. Należy zmuszać do uśmiechu twarze ku mnie zwrócone. Chcę być zbawiony, to znaczy – chcę dowiedzieć się, co Bóg myśli o mnie. Osiągam to już teraz, na ziemi, starając się w myśli i postępowaniu o zmianę punktu widzenia, czyli o spojrzenie na siebie z punktu widzenia tego, kto mną nie jest – do tego stopnia, że nie jest człowiekiem, ale posiada wszystkie dane, aby byt człowieka, byt mój zrozumieć, pojąć człowieka. Jedyną relacją ludzką stanowiącą analogię do takiego myślenia o egzystencji człowieka […] [jest] relacja ojciec–syn.
Wrocław, 23 X
Wczoraj odczyt o Miłoszu u franciszkanów […]
Wilga, 26 X
Z Miłosza: główna słabość polszczyzny – rytmiczna miękkość. I wzdycha do jakiegoś nowego pokolenia literackiego, które odrodzi polszczyznę.
Miłosz w Ziemi Ulro
*
Czego naprawdę nie mogę zrozumieć, z czym nie mogę się pogodzić, to z przypadkowością mojego istnienia i wszelkiego istnienia. To dziwne: prawda nie jest czymś zupełnie obiektywnym, co może być zrozumiane i przyjęte lub odrzucone niezależnie od osobistego nastawienia umysłu. Człowiek nie jest po prostu instrumentem poznawczym jak mikroskop czy teleskop. Istnieją pewne uwarunkowania dla prawdy. […]
29 X
Wczoraj były imieniny mojego Ojca, przez cały dzień nie pomyślałem o Nim ani nie pomodliłem się za Niego. Wstałem późno, zmęczony po „koncercie” w PWST, który skończył się po dziesiątej. Potem było zawracanie głowy z kartoflami, potem ledwo zdążyłem na zebranie do ZAIKS-u, które trwało do drugiej, potem po pensję do „Twórczości”, obiad, krótki odpoczynek i przygotowywanie się do wieczoru w klubie prasy międzynarodowej – no i występ, z którego wróciliśmy około 9. Telefony, kolacja, telewizja. Taki głupi dzień. Dosyć tych występów, dosyć zachwycania się sobą i popisywania przed publicznością. […]
1 XI
Całodzienne i – jak się zdaje – całonocne rozmowy „Solidarności” z Pińkowskim utknęły na martwym punkcie
*
Nie mam nic na „Dedala”. Trudno dziś, na początku listopada, wyobrazić sobie sytuację na początku stycznia i trafić tak, aby to, co dziś napiszę, było aktualne także wtedy.
2 XI
Trudności w pisaniu na aktualne tematy. Na czym to polega? Może dlatego, że sytuacja jest praktyczna. Jest to czas dla dziennikarzy. Może należałoby uprawiać dziennikarstwo. Dzieje się mnóstwo rzeczy – proces reorganizacji sił społecznych, ale niewiele jest na ten temat do powiedzenia. Zresztą, może to ja na ten temat nie mam nic do powiedzenia.
5 XI 1980
Ronald Reagan wygrał wybory! Jest to nie tyle wybór Reagana, ile odrzucenie Cartera. […]
Co mnie naprawdę pociąga: spisywanie myśli w rodzaju autobiografii intelektualno-uczuciowej. Spisać ją w kilku szkicach. Na przykład: […]
Jestem, oczywiście, pisarzem, co łatwo sprawdzić w bibliografiach, a nawet w encyklopedii. Przy sprzyjających okolicznościach mogę liczyć na jubileuszowe wydanie moich „dzieł”, które obejmą jakie trzy tomy: 1) proza razem z podróżami i reportażami, 2) krytyka literacka, teatralna i filmowa, 3) felietony, publicystyka. Od czasu do czasu będą po to sięgać specjaliści. Ale tylko wtedy, jeżeli będą sprzyjające okoliczności i te trzy tomy rzeczywiście wyjdą. Jeżeli do zebrania tych moich „dzieł” nie dojdzie, przepadnę w piekle kartoteki. Mnie już jest wszystko jedno. Literackie „nieistnienie” nauczyło mnie skromności; przekonałem się, jak łatwo unicestwić pisarza i jak łatwo go stworzyć. Nawet nie bardzo wierzę w sprawiedliwość historyczną. Pamięć zbiorowa jest w istocie pamięcią wymiarową, szkolną i oplata się wokół tego, co sterczy, a nie wokół tego, co leży. Sterczeć będzie to, co będzie wydane, wstawione na półki, odnotowane w podręcznikach, antologiach, wypisach etc. Zresztą kto wie, jaka będzie szkoła polska przez najbliższe sto lat. Kto wie, czy następne pokolenie nie okaże się o tyle od nas żywotniejsze, że nasze pisemka wydadzą mu się po prostu nieinteresujące, a już zupełnie nie będzie miało ochoty dochodzić, dlaczego były nieinteresujące, co nam mianowicie przeszkodziło wydać z siebie pełniejszy głos.
*
Z jakim pomysłem zaczynałem pisać? Jest to decyzja zawodowa, kto ją podejmie, powinien wiedzieć, jaką bierze na siebie odpowiedzialność. Ale nie wie: jest [to decyzja] raczej podobna do jakiegoś zakładu i dokonuje się zazwyczaj w gronie lekkomyślnych rówieśników. Ja podjąłem ją dość nieśmiało z minimalnym programem, wtedy, gdy już wiedziałem, że nie będę pisał wierszy. Ale zanim ją podjąłem, zanim przygotowałem sobie pod nią grunt, wybierając studia polonistyczne, które mnie do niej zbliżały (okłamywałem się, twierdząc, że chcę być oczywiście nauczycielem polskiego), podjąłem decyzję inną, która zaważyła naprawdę na moim stosunku do literatury i na całym moim życiu. Tu trzeba cofnąć się trochę w czasie i zejść trochę głębiej w prywatność.
*
Najsilniejsze przeżycie dzieciństwa, a zatem życia: strach. Przestraszyłem się naprawdę wojny, a to obaliło cały mój dotychczasowy świat. Bohaterski świat: Żywa postać Piłsudskiego. Pogrzeb Piłsudskiego. Mitologia armii. Najwyższa egzaltacja bohaterska. Gdybym był starszy, zginąłbym w jakiejś bezsensownej akcji. Gdyby nastąpiły wydarzenia doniosłe, równe np. wkroczeniu armii napoleońskiej na Litwę, a miałbym w sobie dość talentu, powinienem był być pisarzem takim jak Mochnacki. Ale zdarzyło mi się zupełnie co innego: przeraziłem się. Wojna była gorsza, niż się spodziewałem. A w każdym razie inna. Przedziwna jesień i zima 1939/40. Zupełne przekręcenie wyobraźni. I wtedy zjawił się w moim życiu Kościół. Osobno powiem o samym Kościele. Teraz chodzi mi tylko o dziecinną mitologię religijną. O ile Miłosz pisze, że jako młody człowiek został „porażony odgadnięciem wymiaru, wymiaru, w jakim odbywają się wydarzenia jego stulecia
7 XI 1980
[…]
W 1946 matka, która nieźle poczuła się w nowej sytuacji, załamała się nagle. Istnieje jakaś osobliwa równoległość pomiędzy jej nastrojem i stanem zdrowia psychicznego a nastrojem ogólnym. Matka, tak jak wszyscy, uwierzyła, że nastąpi powrót do dawnych czasów. Powróciliśmy wszak do naszego dawnego mieszkania – przypadkiem – wróciła do nas nasza dawna głupia Jagusia, która była u nas w naszych najlepszych czasach, jeszcze u dziadka, a potem na Krowoderskiej. Jak to było – zupełnie nie pamiętam. Pamiętam ją bardzo dokładnie z dawnych czasów. A z tego krótkiego, powojennego okresu – zupełnie nie. Pamiętam tylko rozpacz matki, kiedy odeszła. Odeszła, kiedy stało się zupełnie oczywiste, że nas na nią nie stać i że warunki życia u nas – zimna kuchnia i ciemna „nyża” – nie są dla kobiety, która miała pewnie wtedy ze 60 lat, czego nikt nie zauważył. Załamanie matki było kompletne – nowa próba samobójcza. Skończyła się umieszczeniem jej w szpitalu dla umysłowo chorych. Była to z pewnością błędna decyzja. Miarą mego osiemnastoletniego egocentryzmu było to, że rozpatrywałem ją tylko z własnego punktu widzenia, jako osobiste, jako moje nieszczęście, nie jako jej nieszczęście. Pewnie, że waliło się na mnie wtedy trochę za dużo – miesiąc dozorowania wtedy, gdy cała moja klasa pojechała w góry na zimowisko. Ten miesiąc, a był to luty 1947 roku, zadecydował chyba o wszystkim. Zacząłem wtedy czytać i pisać. To już była po prostu obrona, reakcja więźnia zamkniętego w celi, który broni się przed depresją. Pisanie jako autoterapia. Jako samoocalenie, samookreślenie. Powinno było z tego wyniknąć pisarstwo bardzo egzotyczne. Nie miałem na to ani wyobraźni, ani środków. Czy może potrzebnego wzoru? Powinien był wtedy ze mnie wyrosnąć – ja wiem? – Kafka albo Kierkegaard. Gdyby to była inna faza. Można sobie wyobrazić, jaką bujną grafomanią wybuchnąłbym, gdyby to wszystko przydarzyło mi się pięćdziesiąt lat wcześniej! Jakim skarbem byłbym w sztabie Przybyszewskiego! Tymczasem zjawił się przede mną model literatury „katolickiej” (za pośrednictwem „Tygodnika Powszechnego”, który czytałem, bo był w domu). Mauriac wydał mi się najbliższym pisarzem (przez temat mieszczański, dewocyjny i przez postacie zagubionych, nieszczęśliwych kobiet). Potem, już na studiach, pojawił się model literatury realistycznej ze Stendhalem. Zamiast z mojej sytuacji wyciągać profit moralny i metafizyczny, zamiast pojąć ją jako dar, najgłębsze wtajemniczenie w istotę miłości i cierpienia, zabrałem się do jej klasowej, dialektycznej analizy. Wszystko to było fałszywe, bo w gruncie rzeczy myślałem o tym, ażeby przez literaturę zmienić swój status życiowy, nie o tym, aby się „wypowiedzieć”, czy o tym, aby dojść do jakiejś tam prawdy. Literaturę potraktowałem układowo jako rodzaj kariery, a nie jako sposób myślenia, przeżywania świata czy też służby społecznej.
*
Owszem, zacząłem pisać powieść, która w jakiś sposób odpowiadała na mój ówczesny nastrój i stan umysłu. Była to powieść – olśnienie, to znaczy, pochodziła z nagłego natchnienia – z poczucia, że „zrozumiałem”. Coś zrozumiałem. Co to było? Przeżycie w szpitalu. Ale to przeżycie zostało zmarnowane. Jaka tam była fabuła, mniejsza. Ważna była stylistyka. Otóż odkryłem Kafkę malgré moi-même
8 XI
Nagroda Struga dla Mazowieckiego
Dobra, ale poza tym wszystkim mam przecież i miałem jakiś pomysł na życie… jakieś pytanie… jakąś odpowiedź, jakieś linie rozumowania?
9 XI
„Strefowe” narady aktywu partyjnego (grupami województw); „apel” Rady Państwa o położenie kresu dyskusjom i strajkom
Zagrywanie prymasem – czy w związku z tym, co było, czy w związku z tym, co dopiero ma być? A może prymas z Kanią mają jakiś plan – na przykład utworzenia jakiejś partii katolickiej, która przystąpiłaby w szerokim zakresie do współpracy z PZPR? A może tylko prymas zamierza znów wystąpić z jakimś apelem i do tego uzbrajał go i błogosławił papież?
*
Miłosz o lekturach – poszukiwania porządkującego rytmu. Ja musiałbym opowiedzieć o przenikającym mnie przez całe życie roztargnieniu, które psuło mi i nadal psuje każdą chwilę spędzoną na umysłowych zajęciach. Czemu to przypisać? Czy jakimś właściwościom mózgowym dziedziczonym może (moja matka skarżyła się na zupełną niemożność skupienia nad lekturą)? […]
10 XI
Il n’y a plus de doutes: je suis un crétin
23 XI
Niby chory, bo kaszlę, a właściwie zdrowy, bo nie mam gorączki. Czuję się paskudnie. Panuje ponoć taka bezgorączkowa grypa. […]
Masa drobnych kłopotów. Pisanie znowu poszło w kąt. Pisanie nigdy nie było u mnie na pierwszym miejscu. Pisałem właściwie dorywczo i na zadane tematy albo jeżeli musiałem już koniecznie wywiązać się z umowy, którą zawarłem dla pieniędzy. Czy pisałbym, gdyby mnie pozostawiono w zupełnym spokoju, to znaczy gdybym nie musiał ani dla pieniędzy, ani z obowiązku zawodowego czy społecznego? Czy pisałbym? I co bym wtedy pisał? Miłosz pisze szyderczo o Putramencie, że nigdy nie zaznał rozkoszy twórczej. Czy można jej zaznać poza poezją? […]
10 XII
[…]
11 XII
Ustinow potwierdził podniesienie gotowości bojowej Armii Radzieckiej do nowego poziomu i oskarżył Zachód o wykorzystywanie sytuacji w Polsce dla poprawienia sytuacji militarnej na swoją korzyść. Wydaje mi się, że cały ten „build up” jest wymierzony w Reagana; chodzi o to, aby nowa administracja amerykańska zaczynała w nowej sytuacji i ażeby przyszłe, ewentualne ustępstwa radzieckie zaczynały się od nowego poziomu. To mnie tak bardzo nie niepokoi. Bardziej sytuacja w Polsce, a zwłaszcza w „Solidarności”. Wczoraj byłem w siedzibie zarządu regionalnego „Mazowsze” – to aroganccy i prymitywni gówniarze. Dziś wiadomość o nowej akcji Gdańska i żądanie uwolnienia więźniów politycznych. Akurat teraz! Można by się spodziewać podjęcia akcji w sprawie filmu, ale więźniów? Chyba że im chodzi o podjęcie akcji w sprawie nierzeczywistej, aby uniknąć akcji w sprawie rzeczywistej.
12 XII 1980
W pociągu. Po co piszę scenariusze? Czy napisałem chociaż jeden dobry scenariusz? Co to jest dobry scenariusz? […]
W drodze powrotnej. Spotkanie z młodzieżą w studium telewizyjnym Uniwersytetu Śląskiego. Nieprzyjemne spotkanie. Za dużo spodziewali się ode mnie, a ja nadrabiałem swadą i paradoksami. Poza tym męka. Pociąg w tamtą stronę spóźnił się o godzinę. Jestem śpiący, brudny i nudzę się. Przerażający obraz z okien pociągu i samochodu. Brudne, zabłocone ulice, z których nikt nie sprząta topniejącego śniegu. Długie kolejki przed sklepami, niszczejące budynki, dymami zasnute powietrze, źli, rozgniewani ludzie. […]
Konstancin, 24 XII
Zamieszanie. Zamieszanie w głowie. Kupa najrozmaitszych spraw i zadań, a w głowie chaos i ręka martwa. Teraz powinienem wyciągać z szuflad gotowe rzeczy i pokazywać – a szuflady mam puste. Okropny jest ten Konstancin. Ciasno, obco, zimno.
*
Nie to mnie boli, że mam spraw za dużo, ale to, że w żadną nie angażuję się w pełni, że z żadną nie potrafię się naprawdę utożsamić, że jestem wciąż w rezerwie. Na jaką okazję, dla jakiej rzeczy zachowuję pełnię siebie? Może nie ma takiej pełni, może to wszystko, co mam?
*
To właśnie jest miłość: świadomość własnej pełni oddanej. Co się na tę pełnię składa? […]
1. Pełnia czasu, to znaczy, że już wszystko, co dzieje się i co ma się stać w przebiegu mojego życia – poświęcam i nie żałuję;
2. Pełnia twórczych zdolności, to znaczy wszystko, co umiem, poświęcam i nie uważam tego za marnotrawstwo;
3. Pełnia radości, to znaczy z aktu oddania czerpię całą moją radość i nie żądam innej.
Czas, zdolność i radość. Skąd mam wiedzieć, kiedy tę pełnię zrealizować? Kiedy warto i dlaczego warto? Większość ludzi robiła to instynktownie. Pomaga im w tym instynkt seksualny, społeczny czy artystyczny – pożądanie, ambicja, bo ja wiem. Ja jestem człowiekiem kompletnie pozbawionym instynktów albo też mam naprawdę tylko instynkt religijny, to znaczy świadomość, że pełnia mojego czasu, moich uzdolnień i moich radości nie jest z tego świata – czy też jest tu i teraz nie do zrealizowania. Mam może wygórowane przeczucie owej pełni; może właśnie przeczucie właściwe.
*
Skąd wiem? Skąd wiadomo, co należy kochać, jeżeli przedmiot miłości nie narzuca się sam, budząc pożądanie, upodobanie, ambicje, chciwość? Skąd wiadomo? To właśnie Chrystus zbiera te wszystkie miłości bezdomne. Chrystus jest miłością tych, dla których żadne upodobania, żadne pożądania, żadne chciwości ani ambicje nie będą dość mocne, aby wyzwolić z nich pełnię czasu, zdolności, uczuć. To Chrystus dowartościowuje każdą miłość niepełną i niepewną