Nowy Napis Co Tydzień #072 / Rowerem przez Kraków i okolice. „Premie górskie najwyższej kategorii” Jakuba Kornhausera
1. Okoliczności towarzyszące
Właściwie nie do końca wiem, co mnie podkusiło, żeby sięgnąć po najnowszą publikację autorstwa Jakuba Kornhausera Premie górskie najwyższej kategorii.
Po pierwsze – to książka prozatorska, zbiór esejów. I o ile oczywiście czytam zarówno prozę, jak i poezję, o tyle składa się jakoś tak, że jednak najczęściej recenzuję tomy poetyckie.
Po drugie – miejscem, o którym pisze autor, jest Kraków. Miasto z pewnością piękne, ciekawe i różnorodne, ale też miejsce, którego topografia jednak nie jest mi zbyt dobrze znana.
Po trzecie – właściwie najważniejsze – Premie górskie… to, jak głosi opis na tylnej stronie okładki, „rowerowe prozy”. A ja jestem zupełnie nierowerowa. Absolutnie nie rozumiem fenomenu kolarstwa, jazda jednośladem nie sprawia mi żadnej przyjemności, rowery toleruję wyłącznie jako środki lokomocji, pomagające przetransportować się z punktu A do punktu B.
Biorąc zatem pod uwagę powyższe elementy składowe, propozycja Kornhausera raczej nie znajdowała się na szczycie listy moich lektur. Wdarła się na nią jednak szturmem i domagała się jakiegoś komentarza, śladu na piśmie, którym będzie ta recenzja.
2. Fajna ta przejażdżka, taka niespieszna
Niewtajemniczonym – jak ja – w arkana rowerowego słownika objaśniam, cytując słowa z okładki, czym są tytułowe „premie górskie najwyższej kategorii”. „To mety najtrudniejszych podjazdów, owiane legendą przełęcze i szczyty, strome zbocza, po których wspinają się najwytrwalsi”. Zatem nie dość, że Kornhauser napisał książkę o przejażdżkach rowerem, to jeszcze mamy do czynienia z wyprawami wymagającymi, w przypadku których należy mówić o jakichś zdobyczach, sukcesach (lub porażkach), trudach, wysiłkach oraz walce. Można się zasapać, nie otworzywszy jeszcze książki. Całe szczęście, że eseje okraszone są zdjęciami autora z przebytych i opisanych tras. Fotografie czynią doświadczenie lekturowe bardziej wiarygodnym oraz namacalnym, a także dają chwilę oddechu podczas czytania o wyjątkowo stromych podjazdach.
Mówiąc jednak zupełnie poważnie, to wyprawy, w jakie zabiera nas poeta i tłumacz, rzeczywiście są wymagające. Z jednej strony dla rowerzysty, który niejednokrotnie musi brnąć przez grząskie terytoria, zarośnięte bezdroża, kamieniste ścieżki, a z drugiej strony dla czytelnika, bo przy okazji tych wycieczek, zupełnie mimochodem, Kornhauser niejednokrotnie przemyca zagadnienia historyczne, ekologiczne, kulturalne, społeczne, polityczne i tak dalej. W jednej chwili podziwiamy naturę wraz z perłami krakowskiej architektury, by po chwili znaleźć się na cmentarzu z całym bagażem doświadczeń, jaki temu towarzyszy. Kornhauser sprawnie operuje słowem, pewne kwestie stawiając jasno w świetle krytyki, na temat innych ironizując, przy okazji wbijając szpilę, gdzie trzeba i komu trzeba. W roli przewodnika czuje się wyjątkowo dobrze oraz – co ważniejsze – świetnie się w niej sprawdza.
„Świat znad kierownicy typu baran” fascynuje. Kornhauser nie męczy, nie narzuca swojej obecności. Ma dar opowiadania, a na dodatek ogrom ciekawostek w zanadrzu. Wszelkie napięcia rozładowuje humorem. Do swoich rowerowych opowieści wplata też wiele wątków prywatnych, nie przytłaczając jednak czytelnika własną historią. Właściwie… jest może nie tyle przewodnikiem, co towarzyszem. Owszem, pokazuje nam okolicę, zabiera w rzadko odwiedzane rejony, ale daje przestrzeń na niezależne doświadczenia i obserwacje. W trasie często musi dokonywać wyborów, zawsze wskazując jednak alternatywną ścieżkę, podkreślając inne możliwości.
Narracja toczy się tu raczej leniwie i powoli, nawet kiedy rower jest na najwyższych obrotach, daje z siebie wszystko, a łańcuchy ledwie zipią. Część wypraw ma charakter lekko nostalgiczny – są to destynacje znane z dzieciństwa, trasy przemierzane wspólnie z rodzicem lub rówieśnikami. Kolarz, jako stały bywalec krakowskich i podkrakowskich okolic, ma zawsze jakiś punkt odniesienia. Poprzez rowerowe wędrówki pokazuje nam historię miejsc nie tylko tę powszechnie wiadomą, lecz także prywatną, znaną tylko wąskiemu gronu. Choć nie można odmówić narratorowi posiadania żyłki odkrywcy i zdobywcy, to jednak głównym celem wszystkich przejażdżek jest obserwacja oraz samo doświadczenie jazdy, a także przestrzeni. Mimo że są to wyprawy solo, czytelnik czuje się w nich bardzo mile widziany. Poza tym akurat o doświadczeniu samotności mówić tu trudno. Po pierwsze stałym towarzyszem podróży, traktowanym na równi i po partnersku, jest rower, a po drugie nierzadko natykamy się na innych turystów, mieszkańców wsi czy zwierzęta. Ich też miło spotkać na trasie. Jedyne, co przeszkadza rowerzyście, to tłok oraz zgiełk. Szlaki wybierane są tak, by unikać tłumu oraz hałasu, móc przysiąść na kamieniu, by podziwiać krajobraz. Więc i my tu się na chwilę zatrzymajmy, przycupnijmy na przydrożnym głazie.
3. Ale daleko jeszcze?
Warto się pochylić także nad wartością językową Premii górskich… Kornhauser operuje bardzo plastycznym oraz dynamicznym językiem. Jak napisał w blurbie Filip Springer: „Jest w tej książce tempo wytrwałego szosowca i chłopacka radość z jazdy. Ale jest też i uważność wrażliwego poety, który jeździ, by pochłaniać pejzaż.” Rzeczywiście, udał się ten rowerowo-poetycki mariaż w eseju. Przygoda nie wyklucza tu walorów językowych oraz stylistycznych. Gdzie rower nie może, tam język pośle. Gdy nie wystarcza akcji i wrażeń, pojawia się piękne, rozbudowane zdanie, napisane tak ujmującą polszczyzną, że można ją podziwiać na równi z krajobrazem. A nawet bardziej. Mało jest chyba przykładów w polskiej literaturze tak udanego – poetyckiego mimo wszystko – ujęcia wątków rowerowych. Przychodzi mi na myśl jedynie Cyklist Przemysława Owczarka, ale to zupełnie inne rozegranie tematu.
Kornhauser prawidłowo rozłożył w książce akcenty. Premie górskie… mieszczą czternaście rowerowych próz. I to jest w sam raz. Wycieczki są raczej krótkie – akurat, kiedy zaczyna nas nużyć jedna, zaczyna się kolejna. Książka mimo to zachowuje spójność – nie tylko ze względu na stałą tematykę, lecz także dzięki językowej i konstrukcyjnej konsekwencji. Może przydałby się jakiś przerywnik, wtręt – czasem chcemy przygody, niespodzianki, nawet niebezpieczeństwa, jednak takie podróżowanie też ma swój urok. W głowie nie rodzi się pytanie, które pada w podtytule tej części recenzji. Po prostu jedziemy i czerpiemy z tego przyjemność.
Autorowi udała się rzecz trudna – taki rowerowy laik jak ja postanowił przeczytać Premie górskie najwyższej kategorii i pomimo braków wiedzy – w tematyce kolarskiej oraz krakowskiej – całkiem dobrze odnalazł się na kartach tej książki. Należy jednak jasno stwierdzić, że na pewno największą wartość będą przedstawiały Premie górskie… dla osób, które fascynuje podróż jednośladami. A jeszcze większą dla osób, które ponadto zamieszkują Kraków i okolice. Mnie nic nie mówią bogate w detale opisy ani nazwy ulic. Mogę tworzyć jedynie abstrakcyjną mapę, nie mając odniesienia w rzeczywistym terenie. Więc szczególnie polecam tę publikację laureata Nagrody im. Wisławy Szymborskiej tym, którzy mogą wsiąść na rower i ruszyć w trasę.
Warto podkreślić, że zdobywane przez Jakuba Kornhausera szczyty – premie górskie – to niekoniecznie tylko najbardziej strome podjazdy w okolicy. Trzeba je tu rozumieć zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Premiowane są miejsca trudno dostępne, ale też takie, które mają najwięcej do zaoferowania: piękny widok, unikalny krajobraz, niepowtarzalną historię. Jak pisałam wcześniej, rowerzysta jest tu jednocześnie zdobywcą oraz obserwatorem, a temu wszystkiemu towarzyszy też zwykła – albo i niezwykła – frajda.
Frajda kolarza przekłada się na frajdę czytelniczą. Może to banał, ale poznawanie miejsca, w którym się mieszka, jest nie tylko ważne, lecz także może być ciekawe, fascynujące i po prostu sprawiać przyjemność. Nawet jeśli nie wybierzemy się w przejażdżkę po Krakowie oraz okolicach, to przecież tak samo możemy potraktować rodzinną miejscowość. Kornhauser zostawia nas z poczuciem, że jest jeszcze dużo do odkrycia. A więc w drogę! Może być też pieszo.
J. Kornhauser, Premie górskie najwyższej kategorii, Książkowe Klimaty, Wrocław 2020.