Nowy Napis Co Tydzień #073 / Tajemnice Tomasza Dolabelli
Tomasz Dolabella był jednym z tych twórców, którzy odcisnęli ogromne piętno na polskiej sztuce nie tylko swoich, lecz także i późniejszych czasów. Jednakże dzisiaj jest to artysta mało znany, a nawet zapomniany. Nie dziwota – los ten dotknął właściwie wszystkich twórców działających na ziemiach polskich przed XIX stuleciem. Wiele jest powodów tego stanu rzeczy, ale do najważniejszych należy fakt, że tacy artyści jak Szymon Czechowicz, Rafał Hadziewicz, Michael Willmann czy właśnie Tomasso Dolabella nie doczekali się w ciągu ostatniego pokolenia ani monograficznych wystaw, ani szczegółowych opracowań. Mimo ogromnego zainteresowania historią najnowszą, coraz bardziej ucieka nam wiedza na temat czasów I Rzeczpospolitej czy nawet początku XIX wieku.
Nazwiska, które wymieniłem w poprzednim akapicie nie są przypadkowe. Wyliczam artystów, którzy w ostatnich latach doczekali się wreszcie przypomnienia. Czy staną się bohaterami społecznej świadomości Polaków? Być może jeszcze nie, ale wystawy oraz towarzyszące im publikacje z całą pewnością przyczynią się do starcia kurzu niepamięci z dzieł i nazwisk tych twórców.
Tomasso Dolabella (w dokumentach weneckich uparcie zwany Dolobellą) przybył do Polski w 1598 roku na wezwanie (obecnie preferujemy bardziej eleganckie określenie „zaproszenie”) króla Zygmunta III Wazy i stał się nadwornym malarzem służącym wszystkim trzem królom z tej dynastii. Już wtedy zauważano, że był malarzem królów z rodu Wazów. W księdze nekrologów krakowskich Dominikanów odnotowano (w roku 1650):
[…] zmarł pan Tomasz Dolabella, Włoch z państwa weneckiego, malarz królów Zygmunta III, Władysława IV i Jana Kazimierza. Według świadectwa wszystkich malarzy nie miał on w swoim czasie równego sobie artysty, a imię jego głośne było nie tylko w Polsce, lecz również we Włoszech, Niemczech i Francji […]
„Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113. [1].
A skoro wspominamy jego śmierć, trzeba wiedzieć, że nie znamy miejsca jego pochówku. Ciało złożono w kaplicy Chrystusa Ukrzyżowanego u krakowskich dominikanów, ale grobowiec strawił pożar świątyni w roku 1850. Wspominam o tym, ponieważ oprócz grobu unicestwił on dużą część krakowskiej spuścizny malarza. Zresztą nie tylko ten pożar. Płomienie strawiły także obrazy stworzone na zamówienie kapituły gnieźnieńskiej. Nie zachowały się niestety również dzieła, które tworzył w Warszawie na zlecenie zatrudniających go monarchów – na Zamku Królewskim, zamku ujazdowskim oraz w Villa Regia. Losy warszawskich plafonów odzwierciedlają losy wielu polskich dzieł sztuki – zostały wywiezione na północ podczas Potopu. Należy także wziąć pod uwagę, że jeden z większych zachowanych zespołów prac wenecko-polskiego malarza, czyli obrazy pozostałe do dzisiaj w krakowskim klasztorze dominikanów, w zdecydowanej większości nie oddają prawdy o jego malarstwie, ponieważ zostały gruntownie przemalowane.
Długo można jeszcze wyliczać, które dzieła z wielkiego dorobku Dolabelli się nie zachowały (w katalogu wystawy robi to Jerzy Żmudziński, najlepszy współczesny znawca jego malarstwa). Obrazy powstałe dla jezuitów i franciszkanów krakowskich, szereg malowideł w kościołach parafialnych czy magnackich – wszystko zaginione w dziejowych zawieruchach i pożarach… Dlatego pozwolę sobie na bardziej publicystyczne niż naukowe twierdzenie, że jedną z tajemnic Tomasza Dolabelli jest właśnie to, jak i co malował. Nie znając większej części jego dorobku, opinię możemy wyrobić sobie jedynie na podstawie naprawdę mizernych szczątków.
Kolejną tajemnicą jest jakość i poziom artystyczny tej twórczości. Nie można ukryć faktu, że chociaż za życia i zaraz po śmierci Dolabella uznawany był za malarza wybitnego, o czym świadczy chociażby cytowany powyżej wpis kommemoratywny, to gdy rozpoczęto systematyczne badania nad jego dorobkiem, opinie stały się o wiele bardziej krytyczne. W pierwszym opracowaniu życia i twórczości malarza Mieczysław Skrudlik
Niewątpliwie wiek, zerwanie kontaktu z wielką sztuką, długie lata pobytu w Polsce zrobiły swoje – Dolabella zbarbaryzował się.
Podobne wnioski, chociaż bardziej wyważone, wysnuł twórca jedynej jak do tej pory monografii nadwornego malarza Wazów – czyli Władysław Tomkiewicz
Inny wybitny historyk sztuki Andrzej Ryszkiewicz także przedstawiał krytyczną ocenę sztuki Dolabelli:
[…] tworzył sztukę całkowicie oddaną służbie idei – monarchii, czy Kościoła. Jego pędzel nie ubiegał się o oddanie wrażliwie odczutych efektów życia natury czy ludzkich pasji, nie apelował do delikatnego smaku odbiorcy, ani do jego intelektu, ani do wyobraźni
A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36. [4].
Również i obecnie nasz bohater nie ma szczęścia do pochlebnych opinii. Jego twórczość, w szczególności w opiniach wyrażanych w mediach społecznościowych, uzyskuje miano twórcy „trzeciorzędnego”, „podrzędnego” lub „małowartościowego”. I jest w tym coś dziwnego, gdy zestawiamy nasze odczucia z faktem, że za życia był on artystą prominentnym i uznawanym wręcz za wspaniałego. Zygmunt III Waza nie był dyletantem i chyba nie było powodu, aby zatrudniał artystę „trzeciorzędnego”, skoro stać go było na o wiele lepszego.
Po wizycie na ekspozycji prezentowanej w muzeum Zamku Królewskiego pozwolę sobie na postawieni diagnozy (gwoli uczciwości napiszę, że nie jest to tylko moja opinia i że wyrażają ją także inni), że tak naprawdę zachowała się tylko część dorobku malarza, a jego najlepsze obrazy – tworzone dla dworu królewskiego – o których można by domniemywać, że budziły zachwyt u oglądających, po prostu już nie istnieją. Być może po prostu nie znamy najlepszego Dolabelli, który został zrabowany, spłonął albo został przemalowany. Jednak nawet znane nam pozostałości świadczą o solidnym warsztacie i doskonale tłumaczą, dlaczego nazwisko malarza stało się firmą naprawdę solidną i powszechnie uznawaną. Na tyle powszechnie, że każde duże płótno powstałe w XVII wieku, a nawet później, przypisywano Dolabelli, a nie któremuś z jego (wcale licznych) uczniów. Sto lat później taką pozycję wyrobił sobie dopiero Marcello Bacciarelli.
Wartość wystawy na Zamku Królewskim polega przede wszystkim na przypomnieniu tego nieco już zapomnianego malarza. Możemy obejrzeć dzieła powstałe podczas czterdziestu lat jego pobytu w Polsce, jednakże mając w świadomości, że nie jest to w pełni przegląd ani jego wszystkich prac, ani jego prawdziwego talentu. Natomiast twórcy, zarówno kurator wystawy, jak i autor koncepcji, postarali się o to, by widz po wyjściu z Zamku Królewskiego miał orientację, jak wyglądała twórczość bohatera tamtejszej ekspozycji i jak się rozwijała. Wystawa jest uzupełniona także o przykłady rękodzieła, które tłumaczą zwiedzającemu, jaka kultura wizualna i estetyczna towarzyszyła sztuce Dolabelli.
Z całą pewnością na wystawie widać jak na dłoni, że polska historia sztuki dojrzała, osiągnęła poziom, który umożliwia, a nawet nakazuje ponowną rewizję naszej recepcji dzieł tego jednego z najbardziej wpływowych artystów w dziejach naszej kultury. Należy na nowo przejrzeć spuściznę Dolabelli, podjąć debatę na temat autorstwa spornych dzieł oraz zobaczyć, jak uczniowie weneckiego mistrza rozwijali (lub wręcz na odwrót – niszczyli) jego dziedzictwo. Obecnie w pałacu biskupów krakowskich w Kielcach, gdzie znajdują się zachowane dzieła weneckiego mistrza, trwają prace konserwatorskie – ich zakończenie będzie niewątpliwie istotnym momentem w tej dyskusji. Z całą pewnością należy także ponownie przyjrzeć się obrazom z krużganków krakowskich dominikanów, do którego to oglądu mamy już zresztą doskonały wstęp
Dolabella. Wenecki malarz Wazów – wystawa w Muzeum Zamku Królewskiego w Warszawie, 11 września – 6 grudnia 2020 roku, koncepcja i scenariusz wystawy J. Żmudziński, Kuratorka wystawy dr M. Białonowska.
Dolabella. Wenecki malarz Wazów (katalog wystawy), red. M. Białonowska, Zamek Królewski w Warszawie – Muzeum, Warszawa 2020.