Nowy Napis Co Tydzień #083 / Wewnętrzne rozmowy. Dotknięcie Nadprzyrodzonego
Uważaj na siebie
Zbiór będący kontynuacją wewnętrznych rozmów, które – jak pisałem przy okazji omawiania tomiku jeszcze („Topos” 3/163/2018) – nie potrzebują wielu słów, za to potrzebują słów najważniejszych. Patrząc wstecz na wcześniejsze zbiory Jerzego Hajdugi, mam poczucie, że przygotowywały one jego podmiot na moment, kiedy będzie mógł powiedzieć:
rozmawiam ze sobą
zaczynam
słuchać
(Coraz ciekawiej)
jak gdyby uświadamiał nam, że sedno rozmowy, nie w mówieniu tkwi, a we w-słuchaniu. Wówczas komunikacja naprawdę intymna, autentyczna, pomaga porozumieć się z samym sobą. Tekstowe „ja” wraca do siebie niby z dalekiej drogi, bynajmniej nie błędnej ni daremnej. Nie jako syn marnotrawny, lecz jako ktoś, kto znów trafia pod swój dach bogatszy o wiele dobrze zapamiętanych i skrzętnie zanotowanych doświadczeń. W chwili swego powrotu stwierdza:
jest mi blisko do
siebie a nawet
bliżej
(Długi powrót)
Okazuje się bowiem, że do bycia dla siebie interesującym rozmówcą, nawet do własnego milczenia, trzeba dojrzeć, co wymaga cierpliwej, rozłożonej na lata lub nawet dekady, pracy nad sobą; swego rodzaju ascezy. Odczytując te wiersze, powinniśmy unikać upraszczającej psychologizacji, ale wydaje się, że dotarłszy w głąb własnej jaźni, podmiot zastaje tam kogoś podobnego do samego siebie, reprezentującego nieuświadamianą, lepszą stronę jego osobowości. Ich spotkanie wyprowadza go z izolacji, uwalnia od samotności. Owo „ty”, prawem gramatyki, oznacza zaimkowo rozmaite osoby, zjawiska czy pory dnia (zob. Nocy ty moja), wszakże niezmienna pozostaje jego rola na ogół milczącego partnera relacji z lirycznym „ja”, zaproszonego do dzielenia z nim zdziwień, wzruszeń czy nieomal dziecięcej beztroski (Po deszczu kałuże). Relacja ta raz przypomina świętych obcowanie, innym razem – wypróbowaną przyjaźń. Zawsze jednak zakłada korespondencję wrażliwości. Nie bez przyczyny sięga poeta po symbol listu; wokoło niego koncentrują się tu trzy znaczące miniatury (Listy bez listonosza; Puste koperty; Płomienny list). Odsyłają one czytelnika do skomponowanego na dwa głosy zbioru Listy na stół (2019), powstałego we współpracy z Aliną Bernadettą Jagiełłowicz. Tom najnowszy, wyjaśnijmy, tak daleko w dialogiczność nie idzie. Autor każe czytelnikowi domyślać się odpowiedzi udzielonych mu przez partnerów, względnie zachowuje je dla siebie, co bynajmniej urody ni głębi tym mikromedytacjom nie ujmuje. Wszak głównym tematem jest tutaj indywidualne „ja”, które, by zbliżyć się do siebie, musiało wpierw dorosnąć do dystansu, odrobinę się uciszyć. Nowe wiersze Hajdugi rzucają wyzwanie poezji egotycznej, skupionej na naskórkowych wrażeniach, rozgadanej o udrękach artykułowanych przez znękany lub efektownie udający znękanie podmiot. Moglibyśmy je uważać za głos w dyskusji nad szczerością lirycznego monologu, najbardziej przekonującą nie w początkowych wyznaniach debiutantów, ale po długim czasie sumiennego, coraz to ponawianego, rozeznawania siebie: „powtórz mnie powtórz / przypomnij / szeptem” – czytamy w wierszu Z szat obnażony. Poetycka persona nie kryje swych tęsknot, zdziwień, zasmuceń. Jednakże krystalizuje je, oczyszcza do egzystencjalnego sensu, starając się powiedzieć akurat tyle, ile powiedzieć się powinno. Wyjmuje z milczenia myśl, obraz, odkrycie. Czasem niemal gotowe (zob. Nie zaśpiewam pieśni), czasami – jak sugeruje forma – naznaczoną śladem warsztatowego szlifu, zabiegu, co w kilku słowach, w trzech najwyżej wersach zatrzymuje, kumuluje poetycką energię. Każe jej rozbłysnąć i w rozbłysku się zatrzymać, albo uformować się w ideogram zaskoczenia, rozumienia lub uroczystego nastroju (zob. Dźwięk kolędy) w wizję osamotnienia lub opuszczenia. Przykładem tych ostatnich są zamykające tomik fragmenty z czasu kwarantanny, po części zbliżone do pandemicznych haiku, po części – do aforyzmów, na przykład : „nawet gdy dłużej czekam / mam chwilę na / wieczność”.
Lakoniczna poetyka idzie u Hajdugi w parze z ogromną gościnnością dla wiersza. Może w tym właśnie tkwi powód bogactwa jego dorobku, obfitości tekstów. Poeta rad je udostępnia (także w sieci), ku naszemu współ-zamyśleniu, współ-przeżywaniu stanów ducha i nagłej łzy zmytej ulewą (por. Złapał mnie deszcz).
Na koniec uwaga czysto wrażeniowa. Jak się wydaje, tak w tym, jak w poprzednich zbiorach Jerzego Hajdugi, spotykamy kogoś kochanego ogromną miłością. Wystarcza jej nawet wtedy, gdy kochająca matka odeszła spomiędzy żywych. Jej miłość, za pośrednictwem wiersza, udziela się nam wszystkim. Teraz swoją wyartykułowaną w tytule radą-przestrogą obejmuje każdego, kto nad medytacjom drezdeneckiego poety poświęci choć trochę uwagi.
Jerzy Hajduga, Uważaj na siebie, Biblioteka „Toposu”, T. 182, Sopot 2020.
Dotknięcie
Rok Pański 2020 w twórczości Roberta Gawłowskiego zapisuje się aż dwoma znakomitym zbiorami. Niedługo po klasycyzującym tomie Pył, wydanym nakładem wrocławskiego „Akweduktu”, ukazało się Dotknięcie od początku metafizycznie roziskrzone. Nie dla efektu jednak, a dla zobrazowania boskości rozproszonej we wszystkich postrzeganych przez nas, czy też ogarnianych intuicją, zjawiskach. O kompozycyjnym kunszcie poety świadczy już sam układ książki, gdzie pełnowymiarowe wiersze zostały przedzielone odrębnymi fragmentarycznymi uwagami, które – niby zworniki lub klamry – inicjują, spajają, wreszcie podsumowują tok teologicznego dyskursu. Dziwną jednak uprawia poeta teologię. W jej centrum znajduje się boskość jako przymiot świata i daleki ślad osobowego bóstwa, co teraz usunęło się ze świata na odległość niedostępną imaginacji, niewyrażalną dla języka uwikłanego w sprzeczne semantycznie przyimki (Który). Bóg bowiem odszedł ze świata zdecydowanie, bezapelacyjnie:
Opuścił to miejsce, zabrał ze sobą
anielskie chóry.
Tylko cienie psów na ścianie tylko
diabelskie znaki.
(Opuszczone)
Lecz na pociechę trzeba by chyba powiedzieć, że trwa On wciąż w pojęciach świętości i jedni, które trudno byłoby uważać jedynie za wytwory człowieczego umysłu lub efekt intelektualnej spekulacji; prędzej za ostańce objawienia. Jednia łączy wszystkie wymiary czasu oraz istnienia (zob. Panta dynatá). Natomiast świętość, bardziej aktywna niźli zastygła w pokornym uniżeniu, wynika z uwagi dla świata, z duchowego otwarcia się na rozmaite aspekty Nadprzyrodzonego. Świętość pojmowana w ten sposób nie tyle jest, ile się staje. Wyrasta z niewiedzy, która codziennie każde od nowa odczytywać świat, rozpoznając obecną w nim transcendencję. Stanowi fenomen dynamiczny, zatem żywy. Gdyby pokusić się o klasyfikację postawy mistycznej przyjętej przez podmiot, trzeba by ją chyba umieścić blisko mistyki naturalnej (w takim sensie jak rozumiał ten termin Karl Rahner) i już właściwie poza tradycjami ściśle konfesyjnymi. Niemniej mistyka z zasady przekracza te granice i oceniana według literalnie stosowanych kryteriów ortodoksji może być uważana za heretycką. Poetę interesuje zresztą zjawisko herezji sytuującej Boga poza ludzkimi o Nim wyobrażeniami czy sądami. Heretyk – głosiciel teologii negatywnej to (obok nomady) jedna z ważniejszych poetyckich kreacji tego tomu. I jeśli zrazu uda się nam dostrzec jej związki z myślą Mistrza Eckharta czy Anioła Ślązaka, to w powtórnej lekturze (zapewniam – wiersze Gawłowskiego są jej warte!) poczujemy, że ta duchowa ścieżka powiedzie nas znacznie głębiej – do filozofów myślących po grecku: neoplatoników i myślicieli bizantyjskiego chrześcijaństwa. Łączy się z nią monastyczny pogląd, dający się wywieść z wiersza tytułowego, że zamknięcie w modlitewnej izdebce sprzyja mistycznej kontemplacji, wprowadza w stany wpierw radykalne poznawczo (dotarcie do elementarnych rozpoznań i pierwotnie percypowalnych zmysłowych wrażeń), a także – ontologicznie, gdy podmiotowość „ja” wygasa, pozostawiając jedynie modlitwę bez modlącego się, owocną niewypowiedzianą łagodnością (por. Miękkość).
Mistyczny typ religijności usuwa w cień problem kultu ograniczającego się do form najprostszych, świetliście przejrzystych (Communio), obywającego się bez rozbudowanej hierarchii kapłanów, gdyż ci nie umieją już podołać swej misji (Ruina). Kultu wolnego od obciążonych srogą moralistyką doktryn, nasycających nadprzyrodzoną wyobraźnię lękiem, destrukcyjną trwogą, z której na człowieczą zgubę korzysta Antychryst lub Demon Południa (Acedia). Taką swobodą cieszą się mieszkańcy arkadyjskich, sennych lub zaginionych krain „radośni i zadowoleni z danego im miejsca / oraz z niepisanych praw” (Sen) gościnnych także dla przybyszy i nomadów (zob. Królestwo). Bo i do takich miejsc poezja Gawłowskiego nas prowadzi, abyśmy tam odpoczęli od obrazów pełzającej apokalipsy (Zaćmienie), od dotkliwego napięcia rodzącego się w samym środku oczekiwania na Paruzję. Poeta chętnie czerpie z apokryfów, z tekstów usytuowanych z dala od prawowierności, zawierających przekazy omyłkowo zniekształcone, opowiadające własną wersję prawd natchnionych. Wszystkie zaś razem zaświadczają o wieloimienności prawdy w swej istocie niewysłowionej (zob. Apeiron). Jednocześnie proponują inne niż zakorzenione w interpretacje centralnej dla chrześcijaństwa kategorii zbawienia (zob. Aniołowie). Wyobraźnia apokryficzna pozwala poecie uchwycić, przykładowo, moment poprzedzający jedno z kluczowych wydarzeń soteriologicznych – Zwiastowanie (por. Gabriel).
Omawiany zbiór mógłby zapoczątkować osobną dyskusję zainspirowaną pytaniem, czy najbardziej żywotne pierwiastki religijności nie znajdują się obecnie na obrzeżach religii i w wierze tych, co czerpali wprost z Objawienia, więc „Nie poważali materii, a jedynie Ducha” (Pomyleni), unikając błędów spekulatywnego myślenia. Lecz koniec końców w wierszu finalnym proponuje nam refleksję nad inną, z pozoru tylko łatwiejszą, kwestią naszych powrotów z drugiej strony snu, z przestrzeni, skąd na tę stronę bytu przenosi się (jedynie? / na razie?) pytania. Pytajnik jest tu w ogóle najczęstszym znakiem przestankowym. Otwiera na tajemnicę, nie pozwala zaprzestać domysłów nad proporcjami, w jakich „Zmieszały się chwila i wieczność” oraz nasza, wpleciona w nie, egzystencja.
Robert Gawłowski, Dotknięcie, Biblioteka „Toposu”, T. 183, Sopot 2020.