Nowy Napis Co Tydzień #069 / Po niteczce do czerwonego autobusu
Niteczka
Wiersze Macieja Bieszczada zebrane w tomie Niteczka uświadamiają, że ważka poezja powstaje nie tylko ze stanowczego opierania się powszedniej rozpaczy, lecz także z jej oswajania, następującego po przeżyciu skandalicznie radykalnego zła – utraty żony. Niechby nawet spodziewanej, zapowiedzianej grozą terminalnej choroby (i z nią nas te wiersze konfrontują); lecz zawsze dewastującej cały porządek osobistego świata. Wówczas na rumowisku losu poszukujemy jakiejś struktury ratunkowej, stabilizującej; tytułowej nici przewodniej, której uchwyciwszy się, można ogarnąć ocalałą resztę, albo przynajmniej nie pobłądzić na zgliszczach dawnego żywota; nie zagubić się w ciemnościach zaraz po tym, gdy zgasną światła i opadnie kurtyna, kończąc jedno z najważniejszych przedstawień, w jakich dane nam było uczestniczyć. Dokąd nas owa nić poprowadzi? Poeta ani jego podmiot jeszcze tego nie wiedzą; lecz ważne, że ta nić, choć z pozoru wątła, prowadzi nas i wyprowadza „przed siebie albo wstecz – / do promiennych / początków”. Nadzieja nie ginie. A przecież niczego tak bardzo, jak nadziei, nie potrzeba lirycznemu „ja” tego zbioru i zapewne wszystkim jego czytelnikom. Wszak nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam podzielić jego doświadczenie. Ważne jednak, że już od samego początku zostało dane w całym jego bezkresnym ogromie podobnym do chłodnych morskich wód, zwłaszcza, gdy „dochodzi się do miejsca / kiedy grunt / sam usuwa się spod nóg”, zaś „Przyszłość nie ma stałego lądu”. Niepokojące zakończenie wiersza Prądy wiatrów zachodnich, z którego przytoczyłem ten cytat, zapowiada zdarzenia przywołane pod koniec tomu: śmierć żony, poprzedzona reminiscencjami szpitalnymi, przed-pogrzebowymi i po-pogrzebowymi. Powrócimy do nich niebawem.
Rozpacz w życiu poetyckiej persony wydaje się uobecniać znacznie wcześniej. Zachowuje się ona niby wymagająca, przy tym mało powabna towarzyszka codzienności, dokuczliwa całą swą natarczywością i nudą (Dolorem). Podczas gdy prawdziwy, najbardziej dotkliwy dramat pozostaje jeszcze w swoim stadium zalążkowym, a język zdolny go opisać (zob. Porównania) dopiero dojrzewa, by dać wyraz poczuciu niesprawiedliwości dotykającemu tekstowe „ja”, dochodzącemu do głosu w dialogowanym wierszu Bezprawie. Ważne jednak, że go nie obezwładnia, choć łączy się ono ze smutkiem przegranej w starciu z tym, co okazało się nieuchronne. Utrata nie oznacza tu kresu. Gdy pozwolimy się poprowadzić Niteczce, zauważymy, że większy jeszcze ładunek bezsensu obciąża śmierć przypadkową, gwałtowną, nagłą a niespodziewaną; ni miłość po niej nie zapłacze, ni żadne wspomnienie nie pozostanie; śmierć kogoś, na kogo spogląda się raczej obojętnym okiem i z kim zdawkowe zamienia się słowa (zob. Odezwij się do mnie). Najwięcej takich odejść rozgrywa się w pejzażach wielkomiejskiej cywilizacji, dodam nie tylko dla porządku, lecz także dla przypomnienia, że podobnie jak w Kołataniu (tom poprzedni, z 2018 roku), Maciej Bieszczad portretuje tę cywilizację wyjątkowo celnie.
Wreszcie przychodzi kulminacja – śmierć żony. Moment zaznaczony epicedialnym monostychem: „Przeszłaś przez ucho igielne” (3 maja 2019). Zwięzłe stwierdzenie odwołujące się do biblijnej hiperboli (Mt 19,24; Łk 18,25) charakteryzuje umarłą jako osobę dokonującą w godzinie śmierci rzeczy dla żywych wciąż niemożliwej: przejścia przez najciaśniejszą z bram do miejsca, gdzie oczekuje wieczny pokój Królestwa Niebieskiego. Stwierdzenie kluczowe dla żałobnego dyskursu zostało tu sformułowane z całą prostotą powagi. Nadto – powściągliwie. Na łzy, na dezorientację przyjdzie jeszcze czas. Teraz śmierć, owo wielkie Nie-stąd niesie ze sobą zaskoczenie na widok martwego ciała opuszczonego przez duszę, istotę, esencję konkretnej osoby (por. Przykład). Lecz ten sam duch, opuściwszy ciało, nabrał zadziwiających właściwości: za nic sobie mając ograniczenia czasu, przestrzeni, logiki, potrafi towarzyszyć małżonkowi w przygniatająco smutnej likwidacji wspólnego domu i jednocześnie „przechadzać się / przed Bogiem w świetle życia” (Szczelina). Utracona, znajdująca się po obu stronach rzeczywistości, swoją obecnością wskazuje na obecność boską. Podmiot wierszy Bieszczada doświadczał jej znacznie wcześniej (nie bez powodu recenzenci wskazywali na religijny charakter tej liryki), chłonął jej najbardziej subtelne przebłyski i przejawy, często wbrew własnemu niedowiarstwu; wybierał wiarę ufną, pokorną, gotową na spotkanie z bóstwem w każdym wybranym przez nie miejscu. Na tej wierze budował swoją pewność właściwego wyboru duchowego, sprawiającego, że rad jest, kiedy może:
Obudzić się w samym środku epifanii.
Znać się na wylot. Nic o sobie nie wiedzieć.
(Wiedza radosna)
Postawa pokornego, mistycznego nieomal samozapomnienia pozostaje tutaj w całkowitej zgodności z listą przykazań dla siebie tworzących program ratunkowy na czas żałoby:
A kiedy już postanowisz
poszukać nadziei
w beznadziei,
realności w ułudzie,
łagodności
w okrucieństwie świata,
nie czyń ustępstw. Wytrwaj.
(Appendix)
Paradoksy spajające ten program wcale nie czynią go mniej skutecznym. Jego przydatności dowodziłby chociażby uśmiech kończący tom. Nie przez łzy. Nie „pomimo”. Raczej „dla”. – Dla trzyletniej córeczki. Jej miłość skupia w sobie wszystko, co do pokochania pozostało.
M. Bieszczad, Niteczka, Biblioteka „Toposu”, T. 176, Sopot 2020.
Czerwony autobus
Gdyby komukolwiek powiodła się próba inscenizacji miniatur formalnie pomyślanych przez Jarosława Jakubowskiego jako teksty sceniczne, byłby to nie lada wyczyn. Bo ich autor wykorzystał całą swoją inwencję dramaturgiczną, aby ewentualnemu reżyserowi takie przedsięwzięcie utrudnić i sceniczną materię potraktował po nowelistycznemu. Na Czerwony autobus złożyły się trzydzieści trzy luźno powiązane ze sobą utwory, formy krótkie i bardzo krótkie. Najdłuższa zajmuje dwie i pół strony druku, najbardziej zwięzła liczy sobie osiemnaście słów. Niezależnie od objętości, każdy z tych tekstów zamknął Jakubowski informacją „Koniec”, sygnalizując, że zaraz na scenie pojawią się aktorzy (lub pojedynczy aktor) uczestniczący w całkiem innych wydarzeniach. Często bezsłownie, jak w tekstach Most lub Psy złożonych z samych didaskaliów, przypominających krótkie opowiadanie, gdzie narracja daje czytelnikowi wgląd w życie wewnętrzne postaci; na przykład: „Mężczyzna budzi się z przekonaniem, że już wszystko rozumie” (Most), albo: „W końcu, nadludzkim wysiłkiem woli, mężczyzna wdrapuje się na wysokie drzewo i dochodzi do wniosku, że jego dotychczasowe istnienie w tej formie jest nie do przyjęcia” (Psy). Niekiedy fabularne didaskalia łączą się w dialogi lub krótkie, wyodrębnione graficznie monologi. Miniatury Jakubowskiego epickości wyrzec się nie chcą, informują nas nawet o przyszłych losach postaci. Lektury bynajmniej to nie zakłóca, jeśli tylko zgodzimy się na zaproponowaną przez autora hybrydyczność formy. Krótkość scenek nie pozwala na zniuansowaną, obszerniejszą charakterystykę postaci. Stąd dramaturg posługuje się typizacją, więc swoje postaci określa skrótowo jako: mężczyznę, kobietę, dziewczynkę, chłopa, sędziego czy recepcjonistę. Poznajemy je w działaniu podobnie jak kreacje symboliczne diabła (Niemcy) czy „dziewczynę w niebieskiej sukience i z wiankiem polnych kwiatów na głowie” (Polska). Udziela głosu zjawiskom nieożywionym (Butelka, Piwnica). Nieodłączna od typowości schematyzacja została tutaj przełamana niezwykłymi okolicznościami, w których już to z własnego wyboru, już to za sprawą sekretnego przypadku, znalazł się bohater. W większości zresztą męski, obsadzony na przykład w roli podróżnego (Pociąg), przestępcy (Zbrodnia), męża (Hotel), niespełnionego kochanka (Apteka), pijaka (Butelka), samobójcy (Drzewo); niekiedy zmienia postać, budzi się w kielichu malwy lub wylatuje w kosmos. Konfrontuje się z dawnymi wyrzutami sumienia (Dżdżownica) albo z melancholią czasu, co upłynął daremnie i miałko (Piwnica). Życie duchowe postaci ogranicza się tutaj do kilku odruchów psychicznych, czego dowodem pozostaje dialog psa z jego panem:
MĘŻCZYZNA (nalewając wodę do miski): A co do istnienia, to nie ono stanowi problem, ale pragnienia i lęki, od których nie mogę się uwolnić.
PIES: Wy, ludzie, jesteście dziwni. Przydarzył się wam Chrystus, a zachowujecie się tak, jakby Go nigdy nie było.
(Ogród)
Kilka wersów niżej tenże pies podsumuje całość scenki stwierdzeniem: „Cholernie lubię te absurdalne zabawy”, podsuwając quasi-gatunkowe określenie tych miniatur, które chyba dałoby się nazwać absurdalitetami. Na poły poprzez skojarzenie z regułami poetyki moralitetu (zwłaszcza ze względu na stypizowaną kreację figury Jedermanna) oraz z krótkimi prozami Franza Kafki, gdzie czytelnik doświadcza absurdu w stężonej, wymagającej natychmiastowej refleksji dawce.
Absurdem są naznaczone również teksty, gdzie dominuje problematyka relacji damsko-męskich, opartych na całkowitym niezrozumieniu obu zainteresowanych stron. Erotyczna bliskość nie zapobiega tutaj ustawicznemu rozmijaniu się myśli, uczuć, pojęć. Fizyczne zespolenie, najczęściej dość przypadkowe, nabiera cech groteskowego qui pro quo, podtrzymywanego za sprawą zręcznej gry pozorów (zob. Komedia). Gdy zaś przychodzi chwila deziluzji (por. Pożegnanie), odczucie absurdalności wzmacnia także fakt, że protagonista nie potrafi sprostać własnym uczuciom oraz wyrzutom sumienia. Podobnie bierną, choć pełną moralnego zaniepokojenia postawę wobec zła umotywowanego koniecznością złożenia rytualnej ofiary z niewinnej ludzkiej istoty przyjmuje bohater scenki Dziecko. Owa bezsilność w obliczu zawirowań, wewnętrznych dylematów i życiowych klęsk silnie kontrastuje z obojętnością świata, gdzie „Ulicą sunie zwyczajny korowód wesel i pogrzebów: werble, trąbki, klaksony” (Dżdżownica). Od czasu do czasu, często o poranku, ulicą tą przemknie autobus „olbrzymi i upiorny”, zdarza się, że dla niepoznaki ucharakteryzowany na „zwykły czerwony autobus”, co bynajmniej nie powoduje, że ustają skutki „serii niesamowitych zdarzeń” prowadzących do jego uzwyklenia. Bowiem dobrze potrafi skrywać swą upiorność. Gdy się pojawia – niepokoi lub zwiastuje niepokój. Stał się nawet tematem dzieła sztuki, uzwyczajniającego jego niesamowitość (zob. Rzeźba). Nic więc dziwnego, że w końcowej miniaturze wiezie bohaterów ku apokaliptycznemu finałowi (Kurort). Czerwony autobus prezentuje dramaturgię Jarosława Jakubowskiego niejako w pigułce. Może zaciekawić tych, którzy nie mieli dotąd okazji się z nią zetknąć i zachęcić ich do bliższego zapoznania się z jego pełnowymiarowymi dramatami.
J. Jakubowski, Czerwony autobus, Biblioteka „Toposu”, T. 177, Sopot 2020.