19.11.2020

Nowy Napis Co Tydzień #076 / Alfabet z odległych gwiazd i starych leksykonów

Tygodnik „Przekrój” wychodził w Krakowie i od lat 50. miał półmilionowy nakład. Kilkanaście razy usiłowano przenieść redakcję do Warszawy, a rozwiązania typograficzne i tak zwany „layout” próbowały naśladować prawie wszystkie gazety w Polsce. W wydaniach weekendowych (czyli niedzielnych) przynajmniej jedna strona musiała być „przekrojowa” – od „Dziennika Bałtyckiego” do kieleckiego „Słowa Ludu”. Naśladowano tekst oblewający rysunki, fantazyjne ramki, ilustrowaną numerację, króciutkie komiksiki, nawet wersy pisane na ukos. Tylko malutkich, wszechobecnych „rączek” nikt nie próbował kopiować. To był znak rozpoznawczy, pieczęć autorska Daniela Mroza (1917–1993).

Pierwsze spotkania czytelnicze z twórczością Mroza to jednak dzieciństwo i nie był to „Przekrój”. Przede wszystkim Stanisław Lem i wydanie części Cyberiady oraz Dzienników gwiazdowych w 1961 roku jako Księga robotów. Ilustrując książki zaliczane do nurtu science fiction, krakowski rysownik stał się – obok Jana Marcina Szancera (jako autora oprawy plastycznej baśni i poezji Jana Brzechwy) oraz Jerzego Skarżyńskiego (ilustratora literatury kręgu „płaszcza i szpady” z trylogią Aleksandra Dumasa na czele) – głównym kreatorem i nauczycielem wrażliwości plastycznej dla przynajmniej dwóch pokoleń młodzieży w powojennej Polsce. W dziecięcej przygodzie z książką – z tej wielkiej trójki – najpierw był przede wszystkim właśnie Mróz i – tak bardzo odpowiadająca jego temperamentowi graficznemu – polska przedwojenna fantastyka, z wznowioną w 1956 roku powieścią o szaleńczej wyprawie w Andy i próbach nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją, czyli Na drugą planetę Władysława Umińskiego oraz mniej znane, ale doskonałe w swej konstrukcji i antycypacji nadchodzącego świata utwory Jules’a Verne’a – Łowcy meteorów (1957) i Wokół księżyca (1958). 

Książka Janusza Górskiego (profesora Wydziału Grafiki gdańskiej ASP i autora rozmów z twórcami polskiej szkoły grafiki, między innymi Wojciechem Fangorem i Józefem Wilkoniem) oraz Łucji Mróz-Raynoch (ilustratorką, córką bohatera publikacji) – Przekrój przez Mroza – to duży zestaw rysunków zamieszczonych na łamach tygodnika, cykl wypowiedzi – nie tylko samej córki artysty, ale również Mieczysława Czumy (redaktora naczelnego magazynu od lat 70.) i Adama Macedońskiego (rysownika w redakcji czasopisma). Układają się one w wysmakowany album rysunkowy – pierwszy tak obszerny wybór prac Daniela Mroza dostępny w szerszym obiegu wydawniczym, ale definiują również artystę – tworząc nie tylko tytułowy „przekrój” (ta leksykalna dwuznaczność homonimów i ciąg skojarzeń z nią związanych jest absolutnie w jego duchu), lecz również konstruują wyjątkowy Alfabet Mroza. Obok centralnej postaci, bohaterem publikacji stał się również fenomen wydawniczy i socjologiczny samego tygodnika. Przekraczając symboliczną granicę redakcji, „Przekrój” stał się – używając cybernetycznej nowomowy – „ikoną stylu”, ale nie w znaczeniu „Tygodnika Ilustrowanego”, który od lat 60. XIX wieku do schyłku zaborów dyktował trendy w całej prasie polskiej, ale również intelektualnym „gadżetem”. Kartkują go, bądź kupują „spod lady” – bez względu na status społeczny i wykształcenie – bohaterowie Jowity Morgensterna, jak i Człowieka z M-3 Ludwika Rene, czytają wreszcie „niewinni czarodzieje” w filmie Wajdy, wtrącają mimochodem dzielni milicjanci z Kapitana Sowy na tropiei taksówkarze w Zmiennikach. „Przekrój” opanowuje zbiorową wyobraźnię. To od cytatów i opinii zaczerpniętych z magazynu rozpoczynają filozoficzno-życiowe pogadanki podwładne Magdy Karwowskiej z warszawskiej Stacji Filtrów w każdym z odcinków Czterdziestolatka.

Sukces gazety to nie tylko spiritus movens Mariana Eilego, wspaniałych publicystów, nowatorskie „komiksy fotograficzne” Wojciecha Plewińskiego, Filutek – Zbigniewa Lengrena. To mistrzowski talent i niezwykła pracowitość Daniela Mroza. Od 1951 roku „składał i łamał” czasopismo w tych czasach przedkomputerowych. To, co dziś – korzystając z mechanizmów graficznych rodziny programów Adobe – robi swobodnie każdy „detepowiec”, on projektował ręcznie. Z matematyczną precyzją musiał obliczyć objętość tekstu, liczbę znaków, centymetry kwadratowe przeznaczone na ilustrację, tytuł i wciąż eksperymentował, przestawiał, stworzył niezwykle pracochłonny model makiety prasowej. Niewykonalny dla osób pozbawionych tej dozy ilustracyjnego szaleństwa i wspaniałych kontaktów z drukarzami. Zaś drukarze Mroza uwielbiali. Wybrzmiewa we wspomnieniach żal nad czasem straconym, nad tymi niezliczonymi rysunkami, które mogłyby powstać, gdyby nie musiał ślęczeć z makietami „Przekroju”. To trochę łzy niesłusznie gubione, to jakby smutek podobny do tego, który mógłby towarzyszyć powiedzeniu – ile wspaniałych felietonów mogłaby napisać Janina Ipohorska, gdyby będąc „KamyczkiemJanina Ipohorska, właściwie Janina Nosarzewska, pseudonim „Jan Kamyczek”, „Alojzy Kaczanowski”, „Bracia Rojek” – urodzona 15 sierpnia 1914 roku we Lwowie polska malarka, dziennikarka, scenarzystka, autorka poradnika Grzeczność na co dzień (1955). Zmarła w Rabce 20 września 1981 roku.[1]” nie wykładała socjalistycznym bohaterom savoir-vivre’u i pomagała adiustować cudze teksty.

Z rysunków i wypowiedzi ułóżmy zatem portret skrócony jednego z największych (a z pewnością najbardziej charakterystycznych) ilustratorów w powojennej Polsce. Atmosfera bohemy panująca w domu – rodzice swobodnie omijający konwenanse mieszczańskie przedwojennego Krakowa – kształtuje nie tyle stosunek młodego Daniela do zawodu, ile jego artystyczne zainteresowania. Gdybym miał umiejscowić go, dajmy na to, w literackich panteonie, byłby kimś na podobieństwo Bolesława Leśmiana, zakochanym w staroświeckiej formie, który podniesie ją do sztuki najwyższej rangi. Niepowtarzalnym, niepodrabialnym, zanurzonym w baśniowych klimatach. Z kart książki przebija fascynacja Mroza starymi leksykonami, encyklopediami, ilustrowanymi poradnikami. Padają również tytuły czasopism, wśród nich „L’Illustration”. To bardzo zasłużony dla rozwoju europejskiej prasy i komiksu paryski tygodnik, założony w 1843 roku (zlikwidowany w 1944 roku za sprzyjanie reżimowi Vichy), na łamach którego do perfekcji opanowano technikę graficzną drzeworytu sztorcowego. Daniel Mróz bardzo dokładnie studiował dokonania XIX-wiecznych rytowników – jak wspomina jego córka – światłocień, rozłożenie akcentów graficznych. Drzeworyt sztorcowy robił wrażenie złożonego z malutkich kreseczek i właśnie charakterystyczną cechą rysownika „Przekroju” stało się budowanie przestrzeni za pomocą takich niewielkich „przecinków”. Wystarczy wspomnieć grafikę ilustrującą Trzy krople Ludwika Jerzego Kerna. Ta metoda wymagała niezwykłej precyzji, a jedna z anegdot przywołanych w książce dotyczy przecież kompletnego braku zdolności manualnych Daniela Mroza, gdy przychodziło do najprostszych prac domowych.

Świat Mroza był baśniowy, lecz nade wszystko surrealistyczny. Rysownicy „L’Illustration” i innych paryskich oraz londyńskich gazet (Hine, Leech, a z Francuzów – Gaviani, Randon, Bayard) posługiwali się chętnie groteską, złośliwą karykaturą. Źródeł onirycznej wyobraźni polskiego ilustratora powinniśmy szukać w starszej o sto lat literaturze (Podróże Guliwera i oświeceniowe powiastki o odległych krainach są tu dobrym tropem) lub surrealistycznej grafice międzywojnia. Rozmówcy Górskiego przywołują Maxa Ernsta. Ja dodałbym jeszcze Giorgia de Chirica i Rene Magritte’a. W redakcji „Na Szerokim Świecie”, gdzie pracował Stanisław Mróz senior, po raz pierwszy zobaczył dzieła surrealistów – „Ojcu zapadł w pamięć niemiecki miesięcznik satyryczny «UHU», bo tam po raz pierwszy zobaczył grafiki Maxa Ernsta”. „UHU” wychodziło w latach 1924–1934, drukując między innymi Bertolda Brechta, Waltera Benjamina czy Vicki Baum, wspomnianego już Ernsta i Lászla Moholya-Nagya, jednego z prekursorów op-artu. Jak się zdaje sztuka optyczna i surrealizm były jedynymi z awangardowych nurtów, które Mróz tolerował. W stałym cyklu rysunkowych winietek (tworzył ich setki) Do i od redakcji, korespondencji z czytelnikami w 1967 roku towarzyszył jeszcze Picasso, od którego pożyczył parę elementów z Tauromachii (późnego okresu twórczości hiszpańskiego malarza, gdy ten inspirował się sztuką paleolitu i mitami kreteńskimi). O pop-arcie miał zdanie, że to intelektualne oszustwo, hiperrealizm uznawał za kompletnie zbędny. Był odległy od sztuki konceptualnej, która zawładnęła wyobraźnią artystów w latach 60. Stąd bez wątpienia bardzo luźny i nieprzystawalny związek z twórcami Grupy Krakowskiej, do której należał. O tej nieprzystawalności grafika do środowiska pojawia się w książce kilka wzmianek. Jak mógł pokochać konceptualizm ten wielbiciel kotów (posiadacz i karmiciel wielu mruczących stworzonek), rysownik kobiet o kocich twarzach i namiętny czytelnik encyklopedii sprzed wieków. 

Nie bezzasadne byłoby pytanie o spuściznę artystyczną Daniela Mroza. Udaje mi się czasem (dość często nawet) współpracować lub recenzować dokonania autorów ilustracji/rysowników komiksów. Ten kreseczkowy styl i uwielbienie detalu wymagające precyzji jest dla większości nieosiągalne. Z tej „mrozowej” linii artystycznej potrafię wymienić kilku grafików średniego pokolenia. To Krzysztof Gawronkiewicz, czasem Przemysław Truściński, Jerzy Ozga. Z artystów młodszych współpracowałem z rzeźbiarzem (Tomaszem Łukaszczykiem)przy komiksowej adaptacji jednego z opowiadań Cyberiady. Tam z kolei inspiracja wynikła z kształtu postaci, z niesamowitej u Mroza umiejętności opanowania bryły. Dla najmłodszego pokolenia rysownik „Przekroju” to terra incognita. Zbyt doskonały był w swym klasycyzmie, aby stanowić mógł inspirację. Dziś reprodukowany we wszystkich leksykonach światowej ilustracji, za życia nie mógł przebić się zagranicą. W tej bardzo pogodnej, wręcz słonecznej książce jest kilka „dni burzowych” – to współpraca z zachodnimi marszandami, którzy kradli dzieła polskich artystów.

Album przygotowany przez Górskiego i Mróz-Raynoch pozwala również wniknąć – dzięki układowi tematycznemu rysunków na sąsiednich stronach – w ten, z pozoru tajemniczy, leksykon motywów Daniela Mroza. Przede wszystkim artysta antropomorfizuje, niczym antyczny bajkopisarz w rodzaju Ezopa świat ludzi przebiera w kostiumy zwierząt. Już w Leśnym urzędzie – dla wspomnianego L.J. Kerna – każdy na początku „ogonka” z „drżeniem dzióbka i piórek” trzyma w skrzydełku kartkę papieru. Zapewne z podaniem. Nie wiemy, czy z „załącznikiem”. Choć ironiczny uśmiech bociana to sugeruje. Gdzieś dalej w kolejce trenują: dzik – marsową minę, sarenka – płacz, który wzbudzi litość, kot – uwodzicielski uśmiech. Uwielbiał Mróz gry słowne, dwuznaczność naszego języka. Rozmowa w Wiśle to dialog dwóch ryb o posturze cokolwiek balzakowskiej, w kostiumach kąpielowych sugerujących pobyt w uzdrowisku, lecz zanurzonych w nurcie rzeki. Na jednym z rysunków cyklu Profesora Tutki Jerzego Szaniawskiego O słowie drukowanym. Mróz bawi się frazeologizmem o kiju i marchewce. Tekst jest o kilku – bardzo prozaicznych – przypadkach wiary w terapeutyczną rolę poradników. Marchewką jest zdrowe życie, kijem – choroba i cierpienie. Rysownik, na swój ironiczny sposób, komentuje opowiastkę obrazem olbrzymiej fizjonomii dość odrażającego typka, który w potężnej dłoni dzierży dorodną marchew. 

Jest w swych rysunkach Mróz filozoficzny, niejeden z nich nazwać można rysunkową elegią. Ta powtarzająca się, odwrócona postać, wpatrzona w horyzont lub odpływający statek, to znów de Chirico. Ten nostalgiczny szyfr i uwielbienie dla technicznego wyrafinowania epoki wiktoriańskiej pozwoliły mu odnaleźć drogę w gwiazdozbiorach Lema. 

Albumy artystyczne gdańskiej oficyny osiągają na internetowych aukcjach ceny zawrotne. Gdyby Daniel Mróz urodził się trzydzieści lat później, kim byłby? Ilustratorem serii o przygodach pewnego małego czarodzieja? Mógłby rysować plakaty niektórych superprodukcji Netflixa. Pewnie byłyby lepsze niż niejeden serial. Wchłonąłby go również nurt steampunku, a on doskonale potrafiłby się odnaleźć wśród kosmicznych rakiet napędzanych parą.

 

J. Górski , Ł. Mróz-Raynoch, Przekrój przez Mroza, Wydawnictwo słowo/obraz/terytoria, Gdańsk 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Alfabet z odległych gwiazd i starych leksykonów, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 76

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...