11.02.2021

Nowy Napis Co Tydzień #087 / „Różaglon Show”, czyli o debiutanckim tomie Filipa Matwiejczuka

Filip Matwiejczuk Live!

Zacznę od powtórzenia: Filip Matwiejczuk, mrągowianin, polski poeta, urodzony w 1996 roku, w 2020 wydał swój debiutancki tom wierszy Różaglon. Jest, jak podaje w biogramie, członkiem zespołu redakcyjnego pisma „Papier w Dole”. Swoje utwory publikował między innymi w „Kontencie”, „Małym Formacie”, „Dwutygodniku”, „Wizjach”, „Nowym Napisie” i w „Stonerze Polskim”. Jeszcze w przedpandemicznych czasach można było usłyszeć autora czytającego teksty na różnorakich krakowskich premierach i środowiskowych spotkaniach, i miejmy nadzieję, że w nie tak odległej, jak się dziś wydaje, przyszłości będzie można usłyszeć go znowu na żywo.

Różaglon wyrasta również na krakowskim gruncie, jako że książka została wydana przez tutejszą Fundację Kontent. W tym miejscu tak określony grunt traci swoją pozycję, ponieważ nie będziemy z twórcą spacerować nad Wisłą ani przeciskać się przez tłum na rynku, nie będziemy patrzeć smokowi w gardziel ani planować przejęcia kontroli nad miastem w bliżej nieokreślonym „kiedyś”. Spacery, owszem, odbywają się w tekstach, ich cel jest jednak zwykle utylitarny lub zwyczajnie jasny. W uszach pobrzmiewa wówczas podmiotowi wierszy Matwiejczuka na przykład John Ashbery czytający swój poemat Self-Portrait in a Convex Mirror. Tak naprawdę w samych wierszach wydarza się znacznie więcej. Jako odbiorca oczekujący od książek zatrzymania mnie i wciągnięcia w swoje mechanizmy, jestem pod wrażeniem debiutu Matwiejczuka, który konsekwentnie wskazuje punkty zaczepienia, by z zaskoczenia je modyfikować. Prowadzi on błyskotliwą i językowo przebiegłą narrację o przygodach umysłu i ciała w późnokapitalistycznej próżni, a także bawi się możliwościami tekstu poetyckiego jako tworu mocno związanego z prądami myślowymi/politycznymi napędzającymi współczesność.

Late-Capitalism-Talk-Show

Bez wątpienia za sprawą wydanego w 2020 roku tomiku dostajemy propozycję dopracowaną, a przede wszystkim – zajmującą. W Różaglonie mamy do czynienia z wierszami ruchliwymi, naładowanymi potencjałem mówienia prywatnego jako politycznego, tworzenia siebie poprzez mówienie jako aktu woli, ale i aktu sprawczego w rzeczywistości raczej krępującej i obezwładniającej niż otwartej na takie eksperymenty, do tego – utwory wchodzą w kolizje z filozoficznymi koncepcjami czy społeczno-politycznymi sprawami dnia codziennego, co jeszcze mocniej wpływa na ich nośność. Cała książka jest dla mnie wydarzeniem jawnie wychodzącym na spotkanie odbiorcy, aby go zaangażować, zaprosić do zobaczenia od środka kilku wersji prywatnego świata wystawionego na żer myśleniu i jego pułapkom. Rytm, który wystukuje Matwiejczuk swoimi frazami, wciąga nas do monologów jakby do rozmowy, choć zdawać by się mogło, że bohater nikogo nie ma ochoty gościć. Wyraża się jasno: „Chciałbym, żeby moje ciało było / Maszyną infekującą ludzi nieistnieniem” (Thingies. Zapis nastrojów z czerwca 2019).

Sam podmiot przedstawia nam się z wnętrza – czy to konstrukcji, którą jest świadomie, czy też systemu, o którym wiadomo na pewno, że świadomość traktuje jako element koniecznego tła dla swoich działań. Matwiejczuk proponuje nam jednak wizję wiersza jako tworu osadzonego gdzieś w sąsiedztwie popkulturowych, uzależniających (lub: odurzających) narracji, z tym że bardzo szybko rozsadza znane z nich mechanizmy i wprowadza własne struktury wywierania wpływu na publiczność. Tak jak w przypadku formatów typu talk-show popularność programu uzależniona jest od samego gospodarza, jego umiejętności komunikacyjnych i znajomości reguł gry z odbiorcami, w tomie Matwiejczuka to podmiot inscenizuje swoje wplątanie w określone dyskursy oraz praktyki, będąc przy tym gościem i gospodarzem reżimów, w ramach których się odnajduje. Jest przy tym wyrazisty, śmiało sięga po klasyczne formy na równi z nieokiełznanym pędem języka gniewu czy niepokoju, potrafi igrać z zapośredniczeniem, a co najważniejsze – destabilizuje kategorie i konwencje, które wyławia z otoczenia, stosując strategie zależne od możliwości przepracowywanego na bieżąco języka. Jest, mówiąc krótko, osobowością sceniczną, a przy tym polityczną. Nieco onieśmieleni tym mocnym głosem możemy z rosnącym zainteresowaniem rozpracowywać sposoby, na jakie wiersze Matwiejczuka wyciągają ze swoich gości, fragmentów dyskursów, odpowiedzi na mogące nurtować publiczność pytania lub w jakim stylu inne pytania dopiero prowokują. Sam gospodarz, czy to podmiot czy wiersz, jest doskonale świadomy swojej wtórności wobec podejmowanych tematów. Posiłkuje się zdyskursywizowanymi bolączkami współczesności jako podmiot, sygnalizując jednocześnie, że pozostaje podporządkowany ich wewnętrznym regulacjom. Ten ruch jeszcze mocniej unaocznia sprzeczności zajmowanej pozycji, angażując odbiorcę i uatrakcyjniając to swoiste show.

Warto to podkreślić: podmiot Matwiejczuka czy po prostu Matwiejczuk, jak prezentuje nam się w kilku tekstach, sam sobie jest gościem i gospodarzem spotkania. Sam decyduje o konwencji rozmowy, choć jednocześnie wskazuje na to, jak bardzo jesteśmy – jako przedstawiciele społeczeństwa – uzależnieni od panujących warunków i podatni na polityczne manipulacje. Matwiejczuk wypracowuje tekstowy wariant popularnego formatu telewizyjnego, obserwuje i będąc obserwowanym, wykonuje swoją pracę. Nad całością unosi się duch awangardowo-buntowniczych praktyk, wokół – snuje się, napędzając wiersze, flow lub, jak powiedziałby tekstowy Filip B2, prund.

Kapitał ludzki

W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku Arlie Russell Hochschild posłużyła się sformułowaniem „praca emocjonalna”, opisując wysiłek, w ramach którego czynności wykonywane przez pracowników mają na celu wzbudzenie lub ukrycie określonych postaw i uczuć. Te z kolei powinny przełożyć się na ekspresję cielesną wpływającą na emocje osób trzecich, dzięki czemu pracodawca może lepiej kontrolować reakcje, a przez to poprawiać swoją pozycję. Rynek zawłaszcza emocje, ludzkie odruchy, przekształcając je w towar. Wystawione na sprzedaż fikcyjne zasady odczuwania i wyrażania się stają się dla pracowników źródłem napięć i niepokoju, często też – poczucia wyobcowania oraz wypalenia. Formy kontroli pracy emocjonalnej w późnokapitalistycznym społeczeństwie mają wymiar polityczny; gdy w grę wchodzi manipulacja wolnym wyborem jednostki, o wiele łatwiejsze staje się sterowanie ruchami populacji i wywieranie nacisku na pracujące ciała. Logika uczuć zakrzywia się, realnym stanem bycia albo odpowiedzią na rozpoznany mechanizm może być obojętność, zmęczenie, gniew. Bohaterowie występujący lub przedstawiający nam się w wierszach Matwiejczuka są podatni na skutki, wypaczenia logiki pracy emocjonalnej. Dyskursy, poprzez które oddawane są nieuchronne reakcje zwrotne, mogą sprawiać problem o tyle, że przekształcają i inkorporują rozpoznane instrumentalne techniki czy wpływy. Czynniki natury emocjonalnej prowadzą wciąż do otwierania się jednostki na proponowane pole wiedzy o wewnętrznym życiu, a z nim – na działające w tle mechanizmy kontrolne i regulacyjne. Jak można na to reagować, czy można w jakiś sposób się przeciwstawić? Sprawdźmy to, bazując na kilku fragmentach wierszy:

Czasem się tak czuję,
Że jestem smutny,
Skrępowany, ale
Zapierdalam gdzieś tam
Tak szybko i tak muszę

(Alfred Kubin, człowiek)

To satysfakcja, to ekstaza móc się tak szarpać.
To radość, to przyjemność udowadniać im,
Że żyję (widzi królestwo). Że żyję (widzi Królestwo).

(Winstanley)

Z kilku utworów wyłania się człowiek piszący jako doskonałe studium konfliktów i paradoksów, człowiek obserwujący i uczestniczący w biznesie języka, tym podziemnym przedsiębiorstwie, którym zarządza ktoś inny – ten sam człowiek dopuszcza do głosu emocjonalny aspekt natury ludzkiej, by poddać wiwisekcji jej językowe mechanizmy. Ten człowiek, czy raczej ten tekst, w sonetach Matwiejczuka dystansuje się od siebie, poddaje się analizie. Świadomy zasobów, którymi dysponuje, zarządza nimi w sposób racjonalny, choć niepozbawiony paradoksów. Specjalizacja zadań wymaga przystosowania ciała – ludzkiego i tekstu – do przygodnych wariacji kontrolowanego reżimu, wynikających chociażby ze zmęczenia czy niezdolności do podjęcia zewnętrznie narzucanych obowiązków, odepchnięcia bodźców czy sygnałów z otoczenia:

[…] No co tak stoisz? Idź,

 

Pokaż im, że nie śmierdzisz, że umiesz się jak krem
Przelać poza ten tytuł. Nie mam czego ukryć
- „Mam?” Nie mówię sam. Śmierdzę. Trzeba zakończyć szwem

(Sonet 6)

To jest to, co czuję, kiedy piszę.
To pikuje, to pepperoni. Poproszę coli.
[…]
Nie boli mnie, bo to tylko pisanie,
Piszę po pracy, a czasem w trakcie. To użycie
Co jakiś czas do mnie – tak się składa – wraca

Jak praca (ale inaczej). Dobrze wiem, jakie
Słowa są potrzebne, bo wszystkie są takie
Same. Przerzutnia wjeżdża i nikt nie podjeżdża.

(Sonet II)

Reprodukcja kultury: rytuały i ceremonie

Jak dzieje się wiersz, jak się ma Matwiejczuk w przestrzeni organizacyjnej normatywnej kontroli? Czy jako aktywny podmiot i pasywny przedmiot wykorzystuje zasoby kulturowe tak, by odczuwać i przetwarzać bycie jako pracę? Pytań mnoży się tyle, co wariantów interpretacji nienagannie odtwarzanych przez teksty stanów. Wiersz Złączka, otwierający tom i niejako uruchamiający relacyjność między czującym ciałem a aparatem władzy, inscenizuje przejście od powołanego gestem twórcy punktu obserwacji do miejsca, w którym wydarza się kontrolowana niepokorność:

[…] O tym nie wolno
Mi się wypowiadać – będę korzystać
Jedynie z nadanych mi rejestrów, z cech
Mojej konfiguracji. Jako Marinetti
Ogłosiłby się za faszyzmem, jako
Ja nie mam pewności czy też byłbym
Faszystą. Jako Matwiejczuk w każdej
Chwili mogę zmienić imię i nazwisko.
Twierdzę, że wolę się nie odzywać
Twierdzę też, że emfatyczne twierdzenia
[…]
Nie są kompatybilne z panującymi
Rejestrami, których wykorzystanie
Miałoby potencjał sprawczy, prowadzący
Do przekonstruowania rzeczywistości
I wszystkich usytuowanych w niej
Mechanizmów w układ bardziej przyjazny […].

Matwiejczuk nie jest elegancki, jak sam mówi dalej w tym samym tekście, nie jest jeszcze kompatybilny, a w zestawieniu z potencjalnym Marinettim jest nieznaczącym Matwiejczukiem. Przy założeniu, że

Matwiejczuk też jest przekładem,
Jest przełożeniem konstrukcji materii
na system dyskursów. Za każdym razem
Byłem nieznaczący. To kompatybilność
Mnie przełożyła na medium „rzeczywistości”

(Złączka)

można uznać, że w ucieleśnionej siatce dyskursów zamyka się niemal tak szczelnie jak w fizycznym ciele, ciągle w takim samym stopniu pozostaje kruchy i podatny na zniewalające go warunki. Symuluje podporządkowanie, ale też reprodukuje jego składowe i przekłada je na aktualizowany raz po raz język, zestraja je równocześnie z politycznymi i osobistymi celami projektowanymi na system. To jedna z możliwych strategii radzenia sobie ze zorganizowaną poza wolą podmiotu strukturą zdarzeń: „Nie zapraszałem, a i tak przyszedłeś / I sprowadziłeś swoje obsrane łby. / Teraz mój dom jest jebanym traphousem.” (System).

Rosi Braidotti pisała, że nasze życie w epoce schizofrenicznego kapitalizmu skazuje ciało na bycie naznaczonym skutkami przemian zachodzących w zachodnim świecie. Zarówno tych związanych ze sferą ekonomiczną bytu, rozwojem ponowoczesnych środków komunikacji, jak i z przekształceniami podmiotu w życiu społecznym i gospodarczym. Nasze ciała funkcjonują w relacji z różnymi obszarami ludzkiej działalności, dlatego tym ciekawsze jest przypatrywanie się w tym kontekście ich statusowi. Wątpliwości, które się nasuwają, jak chociażby możliwość okiełznania tematu w świetle naprawdę wielu filozoficznych teorii odnoszących się do lub wychodzących od cielesności, łączą się też z zagadnieniem ciała jako podmiotu/przedmiotu wykonującego daną pracę:

Mówiąc sobie z wyrzutem, że
Jestem. Będę sobą tylko wtedy,

Kiedy już będzie można być
Otchłanią konsumującą i
Defekującą. Bo człowiek oprócz

Życia seksualnego ma jeszcze
Życie defekacyjne i konsumpcyjne,
Które ważniejsze są od tego pier-

Wszego. A nad tym wszystkim co
Panuje? No życie zawodowe (ewen-
tualnie życie zawodowe innych […].

(Śnieg i sok)

Co więcej, w kulturze popularnej, masowej, ciało prezentuje się jako przyswojone i wypreparowane przez środki przekazu, a następnie ustanowione zostaje centralnym elementem zainteresowania. Owo ciało jest podatne na zmianę, jest kluczowe dla pomyślności gospodarek, kiedy mowa o mechanizmach wytwarzania potrzeb, z drugiej strony – to ono właśnie jest punktem wyjścia w procesie konstytuowania podmiotowości. Czy dla Braidotti, czy chociażby dla Merleau-Ponty’ego cielesność człowieka i to, jak jest ona ukazywana, to wytwór określonego czasu historycznego i układu zmiennych. W maszynerii świata kapitalistycznego, w owej globalnej techno-kulturze pełnej sprzeczności, musi odnaleźć się ucieleśniony, rozczłonkowany podmiot. W utworach Matwiejczuka to ciało właśnie odbiera i kumuluje wszelkie paradoksy zastanego czasu. Bywa eksponowane lub całkiem zanika, znowu jest widziane – tym razem fragmentarycznie, by za moment przesuwać się niczym trup lub manekin, błędny poeta na wydrążonym, śmierdzącym octem koniu. Kiedy wykonuje niematerialna pracę, uczestniczy w procesach produkcji, generując oraz wydatkując energię w postaci emocji. Ucieleśnione w ten sposób doświadczenie pisania, czy w ogóle – rekonstrukcji sposobu uczestniczenia w kulturze i grach społecznych, przekłada się na uwagę, jaką poświęca się zapośredniczeniom artykułującym interpretowaną rzeczywistość.

Sam wiersz poddaje ciało podmiotu rozmaitym zabiegom, unaoczniając zależności ekonomiczne, w jakie jest ono wpisane. Wszystkie, najmniejsze nawet drgnięcia są rejestrowane, dynamika ciała podlega kontroli, a przecież już dawno je ujarzmiono, kształtując „ja” posiadające ciało. Nieustannie wystawia się je na widok, posługuje się nim, lub inaczej – ciało jest zanurzone w tym, co polityczne, a wielość stosunków czy gier, w których bierze udział, umacnia społeczne systemy i podziały organizujące rzeczywistość. Gdzie znajduje się w tym wszystkim jednostka świadoma swojego ulokowania w strukturach i dynamice władzy/wiedzy? Z jakiego miejsca jest w stanie się wypowiadać, reorganizując płynne choreografie, w które wpisano ją w takim czy innym porządku? W utworze Serce, którego pieśniowy wydźwięk znajduje odbicie jeszcze w kilku innych wierszach, podmiot kreuje się jako refleksyjne „ja”, indywiduum, i wystawia przed siebie nośnik najintymniejszych przeżyć, tytułowe serce. Ciało może zatem generować opór, wystawiając się tym samym na publiczny widok, pozostaje jednak instrumentem władzy, w ujęciu Foucaulta – powierzchnią zapisu zdarzeń i naznaczoną historią masą w procesie rozpadu.

Materialne ciało podatne na zranienia, to też nośnik znaczeń. Funkcjonuje zarówno w sferze biologicznej, jak i kulturowej, ale to polityczne zapędy ograniczają zakres jednostkowego doświadczania i wypracowywanie pierwszoosobowego stosunku do swojego ciała jako całości psychofizycznej. Czym ono jednak jest w plączących się dyskursach i siatkach zależności? To pytanie, które musi się powtarzać w różnych konfiguracjach, na różnych płaszczyznach rozumienia; jak w monologowym, poetyckim wywodzie podmiotu, w którym dochodzi do takich spięć:

Czy pieniądze są ludzkim
Organem? pieniądze nie są
Ludzkim organem pieniądze
Nie są ludzkim organem? Stan mojego ciała liczy się
W pieniądzach stan mojego
Ciała nie liczy się w pieniądzach
Moje ciało i moje organy […]

(Serce)

W relacjach władzy/wiedzy to ciało jest modelowane przez wychodzące od fizjologii techniki, jak karmienie, odpoczynek, zabiegi medyczne. Zyskuje ono ograniczoną autonomię, choć podporządkowuje się normom generowanym przez źródła władzy, co można widzieć jako formę przemocy. Niezależnie od tego, czy zobaczymy w mówiącym uczestnika biopolitycznego spektaklu, czy sprytnie skonstruowany strumień (prąd, Prund) sprzęgających się dyskursów, będzie on dostrzeżony na płaszczyźnie fizycznej obecności jako element oddzielonej od reszty świata kolejnymi powłokami świadomości, choć jako uczestnik funkcjonuje wciąż w obszarach powszechnych zadań i prywatnych obowiązków, jedynie z większą dozą smutku lub gniewu niż inni. Zdając sobie sprawę z oddziałujących na niego praktyk, projektuje sobie opartą na inercji – a następnie ją przezwyciężającą – moc sprawczą. Jak czytamy w wersach kończących cytowany wiersz:

Radykalne moje światło
Nie bycia bezwolnym punkcikiem
W sieci której rytm i
Konstrukcje wybijają
Wzburzenia organów
Moje serce moje serce
Moje serce radykalne

(Serce)

Przestrzeń wiersza i Gorliwy Strażnik Językowego Certyfikatu

Z jednej strony obserwujemy w tomie Filipa Matwiejczuka swobodny przepływ twórczych bodźców, różnorodnych i podatnych na zmiany, z drugiej – widzimy, jak podmiot pozwala na ten przepływ, uprzednio go uruchomiwszy czy też wpuściwszy do wiersza. Trudno byłoby zresztą oddzielać wnętrze rzeczywistości rozpędzanej w wierszach od zewnętrza, z którym i podmiot, i rzeczywistość, sprzęgają się w jedno, by wnętrze choć pozornie oswoić. Zewnętrzne w tym ujęciu oznaczałoby abstrakcyjne środowisko myśli, filozoficzno-poetycki i z gruntu językowy ruch wywodu.

Tam, gdzie moglibyśmy jako czytelnicy błądzić, przepływając wraz ze strumieniem tekstu przez tematy i tym, co wobec nich poboczne, próbujmy zauważać, wyławiać struktury, w jakich przedstawiana jest kondycja człowieka współczesnego wgryzającego się w mechanizmy i dyskusje o postaci oraz cenie obecnego świata. Starajmy się razem z wierszem zanurzać w tworzonych i śledzonych przezeń strukturach niczym w kłączach, niehierarchicznych, rozrastających się w sposób trudny do kontrolowania relacjach czy związkach z ciałem, mową, czy szerzej – tym, co wnika lub jest do ciała wpuszczane i co z niego wychodzi, a dalej – co z niego zostaje. Oprócz technik wytwarzania reguł i ich podważania, wiersze Matwiejczuka stwarzają przestrzeń, w której możemy patrzeć, jak w zdyskursywizowanej rzeczywistości określa się (pytaniem pozostaje – „kto” określa) podmiot i temat wypowiedzi, zachowań, a dalej stosunków i społecznych praktyk.

W sferze oddziaływania władzy jako formie egzystencji, Różaglon sięga właśnie do ciała, ujmując je w siatkę postaw i procesów codziennego życia. Dzięki temu jawi się ono jako istotny punkt w układzie rozproszonych regulacji oddziałujących na ludzkie zachowania i pozycję jednostki wobec instytucji czy instrumentów wpływu. Co więcej, ciało jest w tomie niczym tekst, który się rozrasta i rozchodzi we wszystkich otwartych w danym momencie kierunkach w poszukiwaniu nowych punktów odniesienia. Tekst można uciąć, ale nie zamknąć, ponieważ w tej lub innej formie on znowu odrośnie, i znowu, potwórzmy, będzie ulegać decentralizacji, zniekształceniom i rozproszy się na odległe siatki postaw i poglądów. Matwiejczuk stawia na instynkt i w monologowych, choć zawsze otwartych na wymianę wypowiedziach, wyprzedza czający się niepokój czy przeczucie klęski, katastrofy, by na bieżąco odzyskiwać dla swojego języka zmysły, emocje oraz myśli. Choć jego wiersz okazuje się podatny na ciosy z wnętrza, a agoniczne zwarcie ciała wiersza z rzeczywistością przynosi szkody, to jego skutki pozwalają utrzymać się ludzkiemu ciału na powierzchni dyskursu.

Podmiot Matwiejczuka mógłby tu powtórzyć za Merleau-Pontym, że kiedy mówi o tym, że ma ciało, oznajmia możliwość zobaczenia go jako przedmiotu i dąży do tego, żeby widziano w nim podmiot. Strategia lektury Różaglonu w kontekście cielesności w epoce późnego lub schizofrenicznego kapitalizmu oraz refleksji nad predyspozycjami tekstu i podmiotu w zakresie wyrażania swojego stanowiska, gniewu, czy nawet wściekłości, pozwala spojrzeć na autora jak na poetyckiego laboranta własnego stanu oraz stanu świata, kultury codziennej, w której znajduje pęknięcia i choroby. Subwersywny potencjał tej poezji z pewnością zostanie jeszcze dostrzeżony; jest ona naznaczona językową brutalnością, bezpośredniością wyrazu i śmiałym gestem dezorganizacji porządków tłamszących indywidualność tego, który pisze. W jednym z teksów, a w tym kontekście mógłby być on odebrany jako swego rodzaju manifest – zostało to ujęte wprost:

To nie tak, że to ja, ani tak, że to ty,
Ale to tak, że skrzydła zostały rozpięte
Przez chujów z kapitałem z ich pierdolamentem
I to nie jest krytyka. Chcę się na nich wyżyć.

Z dwóch poziomów ataku wybrałem ten drugi
Idiotyczną pyskówkę. Cisnąć argumentem
Nie będę jak w tym pierwszym. Po dość ładnym wstępie
Mogę wrócić do głównej cyklu tematyki
Do prundu i do B2. Temat zapisany,
Mogę już jechać dalej. Nie wiem, co dać jeszcze […]

(Latające kurwy)

W oczach czytelników osoba mówiąca w tych tekstach będzie nie tylko poetą piszącym o gniewie mającym tak naprawdę dużo szerszy niż indywidualny zasięg. Filip Matwiejczuk, autor, mrągowianin, to nie tylko poeta prundu, brudu i zdanego egzaminu językowego na poziomie B2, który oddziałuje na odbiorcę niepokornym językiem wierszy, dosadnością wyrazu i emocji. Jak na debiutanta przystało, autor zaznacza swoją obecność i daje do zrozumienia, że ma jeszcze dużo do powiedzenia. Różaglon to w pewnym sensie przystające do siatki dyskursów tworzących nasze dzisiaj „równanie serca”, prowokacyjne „palę kapitał” i autoportret w rozbitym lustrze. To także debiut, który wyznawany przez siebie mechanizm pracy poetyckiej, pracy z pływami języka, wciela z wielką energią i bez zahamowań, choć głos wydobywa z wycofanego, dość zamkniętego, skupionego na obserwacji wnętrza. Może stąd bierze się ciążenie niektórych wątków poruszanych w tomie ku tonom katastroficznym. Kryzys jako taki wydarza się bez przerwy, torując drogę refleksjom na temat bezcelowości, mechaniczności tak zwanego życia: „Zjeść. Commitment. Przyjdź. Czas przejazdu / Jest ograniczony. Czas jest ale dlaczego” (Czego nauczyłem się od ptaszków). Czy, jak widzimy w innym miejscu, gdy czas oznacza koniec książki:

Słowo jest gadżetem, pewnym
Przyzwyczajeniem. Moje słowo też.
[…] Kiedy ciało, o którym myślę, jest
Coraz wątlejsze. Ono ze swoim
Słowem pozostawia na sobie
Znaki mające nieistotne znaczenia

(Thingies. Zapis nastrojów z czerwca 2019)

Jednocześnie wiadomo przecież, że zachowania i myśli, mający w nich początek zapis nastrojów mógłby przyczynić się analizie antropologicznej, to jest psychologizującej interpretacji całości tomu. Najbardziej sugestywna emanacja gniewu i świadomości czasu może być dostrzeżona w autorskim geście, jakim jest każdy wybór poety: od tytułu, przez motto, zapis kolejnych wierszy, flow, obraz. Podkreślę, drodzy Państwo, że trzeba się zgodzić na wejście do tego ogrodu (to znaczy szamba), wykrzesać z siebie jeszcze trochę woli (let’s utopia as hard as we can), bo przecież, cytuję:

[…] Istnieją ludzie
Których z jakiegoś powodu jara to, że mogą się zanurzyć
W szambie. […]
Zanurzyć się w szambie tak, utopić tak mocno, że aż wśród całego
Smrodu, wśród tego całego gówna zgasnąć w niczym i w ekstazie

(Utopia szambonurka).

F. Matwiejczuk, Różaglon, Fundacja Kontent, Kraków 2020.

Okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Monika Brągiel, „Różaglon Show”, czyli o debiutanckim tomie Filipa Matwiejczuka, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 87

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...