Nowy Napis Co Tydzień #089 / Nad wierszami Piotra Müldnera-Nieckowskiego
Poezja nie jest zasadniczą domeną twórczości Piotra Müldnera-Nieckowskiego. Co nią jednak jest? Wcale nie tak łatwo odpowiedzieć. Jego liczne opowiadania i powieści? Jego kilkadziesiąt wyemitowanych słuchowisk, dzięki którym autor otrzymał w 2013 roku nagrodę Polskiego Radia „Wielki Splendor”? Jego przekłady literackie? A może jego Wielki słownik frazeologiczny języka polskiego? To jasne: mamy do czynienia z osobowością iście renesansową. Bo przecież pisarz, naukowiec, a do tego jeszcze lekarz. Zatem Boy-Żeleński XXI wieku? Raczej nie. Satyry pisał, owszem, ale gdzie tam Boyowi do szerokości zainteresowań i kompetencji Nieckowskiego. Boy niech odpoczywa w pokoju, zajmijmy się lirykami Müldnera-Nieckowskiego. Właśnie lirykami, bo akurat ta część obfitego korpusu tekstów pisarza (obejmuje on ponad czterysta pozycji bibliograficznych) jest mi najbliższa. A wśród jego tomów Za kobietą tren – niemal przeoczony przez czytelników. Wypatrzyłem jedną recenzję w „Twórczości” i jedną w „Nowych Książkach”
1.
Może nie ma, może jest. W każdym razie dla mnie. W końcu nie tak wiele powstało trenów w naszym wieku. A jeszcze mniej tak dobrych jak ten niewielki zbiór o łudząco prostym tytule. No właśnie: wcale nie takim prostym, bo poeta umiejętnie wyzyskuje w nim dwuznaczność wyrazu. Słownik języka polskiego nie pozostawia co do tego wątpliwości. Tren to: „pieśń żałobna” i „wydłużona część sukni, ciągnąca się z tyłu po ziemi”
2.
„Umarła Małgosia, żona Piotra. […] Na cmentarzu odbył się pogrzeb”
Są więc także – a może nawet przede wszystkim – pytaniem siebie i o siebie wobec tego, co się stało. Tren o męczennikach zaczyna się osobliwie:
[…]
To ja byłem podopiecznym, ja wymagałem
budzenia, ubierania, karmienia.
Koło mnie należało skakać, mnie trzeba było
słuchać, choć głos mam nudny, matowy
P. Müldner-Nieckowski, „Tren o męczennikach” [w:] tamże, s. 24. [4].
Jak się domyślamy, dopiero śmiertelna choroba żony przynosi radykalną zmianę przyzwyczajeń męża:
bo przyszedł dzień, w którym
łyżka Gosi już sama nie sięgała ust.
Stopa nie wsunęła się w pantofel.
W każdej chwili reagowałem na przycisk
niczym ostrze sprężynowego noża.
Wszystko było: obiad, mycie kroplówka
Tamże. [5].
W tych i kolejnych wersach utworu wybrzmiewa żal, którego źródłem jest troska umożliwiająca dogłębne widzenie drugiego w jego słabości. Puenta tekstu jest przejmującym samooskarżeniem, wyznaniem, że w taki sposób nie widziało się ukochanej, zanim zaczęła chorować. Najpierw jednak poznajemy kolejne próby, dzięki którym bohater próbuje przepracować doświadczenie winy: codzienne, wyczerpujące, z poświęceniem wypełniane obowiązki. A także tajniki sumienia, które wciąż podpowiada mu że to za mało… Ten, kto zdobył się na to, by o tym napisać, nie jest już tym samym człowiekiem, którym był przed chorobą żony.
3.
Pytanie, „kim właściwie byłem?”, towarzyszy jednak podmiotowi zbioru, także przy innych okazjach. Wydaje się znamienne, że w całym cyklu pojawia się tylko jedna data. Widzimy ją pod Trenem o dniu: 1 listopada 2000. Bohater, który pojawia się w kolejnych lirykach, nieustannie sytuuje siebie i swe rozważania w czasie, który można nazwać czasem pamięci. Powiedzieliśmy, że jest on czasem rachunku sumienia, ale wypada dodać, że ma też inne aspekty, które warto odsłonić. Zacznijmy od tego, że cytowane wyżej zdanie: „Umarła Małgosia, żona Piotra […] Na cmentarzu odbył się pogrzeb” – wyznacza wyraźną granicę oddzielającą przeszłość od teraźniejszości. Cezura ma nie tylko charakter temporalny, ale także – aksjologiczny. Czas teraźniejszy to czas zły. W Trenie więziennym
Śmierć nie jest tak duszna jak pogoda.
Dzisiaj woda, niewidocznie stojąc w powietrzu,
iskrzy słońce, drze oczy igłami lodu.
Jeszcze w nocy się zdawało,
że anioł mknie od poduszki, w pierzach,
ale to eter przewiewał
P. Müldner-Nieckowski, „Tren z psem” [w:] tamże, s. 52. [7].
I w tym, i w kilku innych utworach uderza właśnie kontrast pomiędzy negatywnym obrazem tego, co jest, i pozytywnym wizerunkiem tego, co było. Pamięć podmiotu, jaki pojawia się w omawianym zbiorze, pod pewnymi względami przypomina świadomość nostalgiczną – bohater idealizuje przeszłość, bo nie radzi sobie z teraźniejszością. Powrót do przeszłości, ku której kieruje nostalgia, nie jest bowiem – jak mogłoby się wydawać – próbą zamiany czasu przeszłego na czas teraźniejszy. Bohater wie, że żona zmarła naprawdę. To, że idealizuje on ich wspólną przeszłość, ma jednak charakter ambiwalentny: co prawda pozwala mu w jakieś mierze uczestniczyć w minionym szczęściu, jednocześnie jednak utwierdza jego poczucie wyobcowania w rzeczywistości po pogrzebie. Nie może zresztą być chyba inaczej, skoro ten, kogo zabrakło, nie był kimś dalekim. Wiemy, a autor cały czas nas o tym przekonuje, że chodzi o osobę najbliższą – o kogoś, z kim dzieli się i przestrzeń i czas i los; kogoś, kto był częścią jego życia. Właśnie dlatego jego odejście odczuwa się jako dezintegrację całego świata. Rytuały wspominania, jakie towarzyszą podmiotowi wspomnianego Trenu o dniu, to w istocie nie tylko próby powrotu do przeszłości, ale także, a może nawet przede wszystkim, wysiłek ponownego ustalenia swego miejsca w rzeczywistości po katastrofie. To bowiem przestało być już oczywiste. Stąd znamienne słowa:
A teraz, w dzień, niebo czarne od błyszczącego deszczu,
tylu życzliwych ludzi nachyla się nade mną,
jakbym to ja poszedł w tę świetlistą ciemność
P. Müldner-Nieckowski, „Tren o dniu: 1 listopada 2000” [w:] tamże, s. 11. [8].
Tym, co zostało w zarysowanej scence poddane w wątpliwość, jest obecność. Status podmiotu nieoczekiwanie okazuje się niepewny. Problematyczne wydaje się także odejście tej, którą kochał. Wraz z autorem wracamy do wspomnianego, kluczowego dla tej książki paradoksu. Wracamy i do końca zbioru wracać będziemy, bo wymyka się on rozumieniu. Prawdopodobnie właśnie dlatego wiersze nieustannie krążą wokół niego – nie mogąc się odeń ani oderwać, ani weń wniknąć; być może dlatego układają się w kolisty cykl medytacji. Otwiera go anegdota. Wdowiec przyjmuje wizytę i woła „w głąb ciemnego pokoju: / Małgosiu, nastaw wodę, mamy gości!”
Wczoraj rozmawiałem z nią w kuchni,
długo, poważnie, w sprawie okapu nad gazem,
aż przejął mnie lęk, czy ktoś nie słyszy
Tamże, s. 9. [10].
Panaceum pozwalającym pokonać nostalgiczną estetykę wzniosłości okazuje się zatem ucodziennienie. Autor z rozmysłem nie tylko nie omija konkretu codzienności, ale świadomie, wręcz ostentacyjnie przypomina o tym, że jego doświadczenie rozgrywało się wśród zwykłych spraw i zdarzeń, w samym środku budowy domu. Patos dramatu osobistego zostaje w ten sposób rozbrojony etosem domowych obowiązków. W wierszu, który nadał tytuł całej książce, widać to szczególnie wyraziście:
Za kobietą tren
Wchodziła na dach z siekierą
i workiem gwoździ u pasa.
Ja, przygwożdżony do ziemi lękiem przestrzeni,
wolałem tego nie widzieć.
Usiadłem na niskim szczeblu drabiny,
bo tam najwygodniej, najcieplej.
Raz tylko nastawiłem uszu, chrupnęło.
Rozdarła bluzkę, chybocąc między kominem
i anteną. Ciągnęło za nią pasmo
cienkich jedwabiów, welon, tren
ani ślubny, ani weselny.
Powoli gubiłem ją z oczu
tracąc miarę czasu,
nie wiedząc, czy zejdzie
Tamże, s. 61. [11].
Enigma śmierci zestawiona z budowlanym konkretem przestaje popychać w stronę nostalgicznego zapatrzenia w lukrowaną przeszłość. Zostaje ogołocona z powabów, ostaje się niejako w samym swym rdzeniu – jako tajemnica, nieprzeniknioność, niewiedza. Od tej chwili czas teraźniejszości przestaje być czasem pustym i złym:
Przed domem zatrzymało się auto z murarzem,
który spytał, czy zechcę dokończyć budowę,
wylać sufity, założyć podłogi zaczęte przez ciebie.
Pytał długo i pokrętnie, coraz bardziej nieswój,
czy jest ta pani, co wszystkich pilnuje,
daje chleb z ogórkiem, nalewa do szklanek po musztardzie
Tamże, s. 62. [12]?
Temporalność po katastrofie nie tylko w cytowanym wyżej wierszu zmienia się z czasu ruiny w czas budowy.
4.
Jeśli więc pamięć nostalgiczna ma skłonność do zatrzymywania zdarzeń w kadrze, w fotografii, w schemacie, jeśli, jak zauważa Marek Zaleski, „wrażliwość nostalgiczna […] zamienia przeżycia w obrazy i zdarzenia w pamiątki”
Mam kilka pamiątek, rzeczy małych,
właściwie śmieci.
Wśród nich świerkowy patyczek,
goły i twardy, z którego czas
odparował nawet żywicę.
Mam niebieski ząbek z materaca,
na którym umarła Gosia
P. Müldner-Nieckowski, dz. cyt., s. 31. [14].
Zarówno w tym liryku, jak i w kilku innych rzeczy funkcjonują jako ślady osoby, znaki tej, która odeszła. To dzięki nim paradoks nieobecnej obecności staje się w ogóle możliwy. Jak chcą bowiem filozofowie,
Przedmiot, który w danej sytuacji jest nieobecny, może zostać przywołany – a tym samym uznany za nieobecny – za pomocą śladu. Mokry okrąg na blacie stołu wskazuje miejsce, gdzie stała szklanka, niezasypany śniegiem fragment podwórka wskazuje miejsce, gdzie stał samochód itd. Ślad nie tylko wskazuje na aktualny brak obecności, ale też przypomina o niegdysiejszej obecności danego przedmiotu. I jeśli w świadomości Ja doświadczenie to staje się utratą, ślad co chwila nakazuje wracać myślami do tego, czego nie ma
D. Kot, „Podmiotowość i utrata”, Kraków 2009, s. 185–186. [15].
Czy jednak rzeczywiście brakuje w omawianym tomie prób wyjścia podmiotu poza horyzont utraty? Wiersz Tren o podróży tam i z powrotem zdaje się pokazywać przede wszystkim trudność „przypalenia” rany, niemożność przepracowania traumy:
Z kieszonki wystaje papieros
który noszę od października,
a już zbliża się czerwiec.
Mówią, że dawno po pogrzebie,
a ty wciąż podbiegasz z zapałką,
ja uciekam, płomyk gaśnie,
nic nie da się przypalić,
wciąż ten niepalny węgiel,
wciąż coś staje na przeszkodzie
P. Müldner-Nieckowski, „Tren o podróży tam i z powrotem” [w:] tamże, s. 21. [16].
Ale Tren palny zdaje się mówić o czymś innym:
Pewnymi drzwiami się nie przechodzi,
pewnych sukien i staników się nie wyrzuca,
[…]
To jest to, co pewnego dnia
poznajesz zawstydzony.
Bierzesz do ręki ze świadomością
dokonywania zbrodni.
Nie masz grosza,
w domu musi być cieplej,
więc wkładasz rzeczy
po trochu do kominka
Tamże, s. 53. [17].
Podmiot, który pojawia się w cytowanym wierszu, na pewno nie czuje się uwięziony w przeszłości. Choć z trudem i nie bez poczucia winy, potrafi jednak oderwać się od niej. Zwycięża teraźniejszość egzystencji, teraźniejszość życia – nawet czy może zwłaszcza wtedy, gdy ono prezentuje się nam w swej najprostszej, biologicznej postaci. Nie można wszystkiego wokół nas traktować jako zbioru nietykalnych relikwii, bo jest zima i życie potrzebuje czegoś, co daje ciepło – powiada autor…
Zbiór Piotra Müldnera-Nieckowskiego nie jest jednak prostą opowieścią o zwycięstwie biologii nad psychiką. Poeta zbyt dobrze wie, że pamiątki to jednak coś więcej niż potencjalny materiał opałowy. To, w jaki sposób przepracowuje problem śladu, najciekawiej odsłania się według mnie w Trenie ze zdjęcia:
Mam to zdjęcie z promu do Helsinek,
na którym widać ptaka, a nie widać skrzydeł.
Leciał, ale nie chciał się zatrzymać,
nawet przy skórce chleba, którą mu rzuciłaś.
Twojej twarzy też nie dostrzegam,
zamazana w nieznanym mi ruchu,
w ułamku istnienia, jakbyś przechodziła
już do nieba, z którym zlewają się rysy.
Twoje czoło, oczy przenikają się z chmurą
poza obiektywem, poza ziemią
P. Müldner-Nieckowski, „Tren ze zdjęcia” [w:] tamże, s. 49. [18].
Tyle już napisano o nieuchronnych związkach fotografii ze śmiercią… Susan Sontag wydobywa i podkreśla w swym głośnym eseju znamienny paradoks: zdjęcie jednocześnie zatrzymuje czas i uruchamia jego najbardziej złowrogie ostrze, stając cię nieuchronnym memento mori. Jak czytamy:
Fotografia to sztuka żałobna, schyłkowa. […] Robiąc zdjęcie, stykamy się ze śmiertelnością, kruchością, przemijalnością innej osoby lub rzeczy. Właśnie dlatego, że wybieramy jakąś chwilę, wykrywamy ją i zamrażamy, wszystkie zdjęcia stanowią świadectwo nieubłagalnego przemijania
S. Sontag, „O fotografii”, tłum. S. Magala, Kraków 2009, s. 23. Por. także R. Barthes, „Światło obrazu. Uwagi o fotografii”, tłum. J. Trznadel, Warszawa 1996. [19].
Czy jednak na pewno Tren ze zdjęcia jest opłakiwaniem lub jakąś inną formą zamknięcia bohatera w żałobie? Warto o to zapytać, bo wiele wskazuje na to, że poeta w intrygujący sposób przekracza modernistyczne (a także postmodernistyczne) ramy rozumienia fotografii i jej funkcji. Jeśli istotą zdjęcia uczyniono w nich bezruch, jeśli pisano o tym, że zamraża ono lub w jakikolwiek inny sposób unieruchamia rzeczywistość