Nowy Napis Co Tydzień #090 / Nowohuckie głosy
1.
Wydany przez Niszę Halny Igora Jarka przypomniał mi ostatnią scenę kultowego Muru Jeana-Paula Sartre’a, gdzie absurdalny splot zdarzeń, okoliczności i determinacji doprowadza bohatera do momentu, w którym siedzi na cmentarzu i zanosi się od śmiechu, bo nic innego mu już nie pozostało. I o ile pesymistyczna, czarna jak smoła puenta noweli francuskiego egzystencjalisty poruszała się w rejonach abstrakcji i służyć miała za wykładnię jego poglądów filozoficznych, o tyle bohaterowie Jarka dochodzą do podobnego muru przez bardzo konkretne uwarunkowania materialne. Mrok Halnego wyłania się z nowohuckiej sieci zależności, gdzie przegranym jest się już na starcie, a cała reszta jest kwestią scenografii upadku.
W trzech zebranych w zbiorze opowiadaniach ma miejsce kumulacja atrybutów charakterystycznych dla klasy ludzi wykluczonych, pozostawionych na marginesie, z którego nie sposób się wydostać. Z sierocińca, drogą niemożliwej resocjalizacji, trafia się do więzienia. Dilerzy krążą po osiedlach, matki rodzą uzależnione dzieci. Zapija się smutki i beznadzieję, umiera na raka, walczy o marzenia, aby szybko zderzyć się z rzeczywistością. Jeśli Czechow chciał, aby wszystkie ukazane w dziele literackim strzelby wystrzeliły w odpowiednim momencie, to u Jarka zawsze zostają skierowane w stronę bezradnych bohaterów. W świecie Halnego porażka nie jest kwestią woli, ale bycia determinowanym przez klasowe uwarunkowania, które w tych prozach każdorazowo sublimują się w ostentacyjnie pesymistycznych puentach i zbiegach okoliczności.
2.
W pierwszym opowiadaniu, Nowohuckiej kolędzie, obserwujemy przeplatające się historie kilku postaci uwikłanych w zawiłe, pełne żalu, błędów i występków zależności. Umierająca na nowotwór dziewczyna wraca z emigracji zarobkowej do ojca-gangstera, który rokrocznie organizuje wigilię dla swoich pracowników, gdzie śpiewać ma Bursztynek, syn niegdysiejszej gwiazdy estrady Torreadora. Ten ostatni kilkanaście lat spędził w więzieniu i po tygodniu nieudanych prób ponownego wdrożenia się w społeczeństwo postanowił zapić się na umór w mieszkaniu matki nieboszczki. Każda z postaci ma swoje nadzieje i plany, ale czytelnicy szybko zrozumieją metodę prowadzenia narracji – wszystko musi skończyć się źle.
Królowa, drugie z opowiadań, mówi o chłopaku, który po wyjściu z sierocińca chciał wieść spokojne życie jako ochroniarz w Plazie, ale namiętny romans wrzucił go w złowrogą maszynerię zorganizowanej grupy przestępczej. Wreszcie w trzecim, tytułowym opowiadaniu obserwujemy dzień z życia bezradnego dilera umieszczonego między młotem a kowadłem policyjno-przestępczego układu. Każdy jego ruch grozi złowrogimi konsekwencjami i mężczyzna, pogodzony z fiaskiem wszystkich życiowych projektów, w zasadzie może tylko kręcić się w kółko i chwytać absurdalnych rozwiązań. W pewnym momencie śni o tym, jak tytułowy wiatr miota nim po osiedlu. Trudno znaleźć dobitniejszą metaforę dla pieczołowicie konstruowanego przez Jarka nowohuckiego fatum, któremu podlega cała powołana przez niego galeria postaci.
Wszystkie te opowiadania łączy nie tylko konsekwentnie pesymistyczne przekonanie o szeregu nowohuckich niemożliwości, lecz także precyzyjnie zazębiająca się narracja. Historie zebrane w Halnym emanują magnetyzmem, dzięki któremu chce się za nimi podążać. To literatura ufundowana na sile opowieści i starym, dobrym suspensie. Wątki zazębiają się ze sobą kosztem prawdopodobieństwa, co podkreśla kreacyjny charakter literatury i pozwala spojrzeć na opowiadania Jarka jako świetnie wykonaną pracę warsztatową, a nie roszczący sobie pretensje do obiektywności raport ze świata wykluczonych.
Halnego można do woli zestawiać z klasyką zaangażowanego kina gatunkowego. Weźmy Pushera, debiut reżyserski Nicolasa Windinga Refna – zaułki tamtejszej Kopenhagi od razu zaczną się nam w kilku miejscach nakładać na Kraków Jarka. To ten sam, odlany po części w noir, świat zbirów i biedaków podlegających złemu losowi.
3.
W powyższych akapitach używałem określeń „bohater” i „postać”, ale jeśli miałbym dokładniej charakteryzować prozę Jarka, muszę dokonać podmiany „bohatera” na „głos”, bo właśnie w takim przesunięciu tkwi istota tych opowiadań. Narracja prowadzona jest przez autonomiczne, skrzętnie wystylizowane „penerskie” języki, które garściami czerpią z przemyśleń, przeszłości i otoczenia wypowiadających je podmiotów przy okazji relacjonowania fabularnego „tu i teraz”. Przyjrzyjmy się otwarciu książki:
Ledwo się budzę: smród.
Gęsty, unoszący się kłębami i rozchodzący falami wycap. Całkiem, jakby ktoś dźgał patykiem to coś, co śmierdzi, żeby jebało jeszcze bardziej.
Aż mi się zbiera w ustach lepka, ciężka do przełknięcia ślina.
Pewnie zaraz po wyjechaniu z Londynu wszyscy pościągali buty, żeby stopy pooddychały świeżym powietrzem.
Banda jebańców, co nie wie, że stopy nie oddychają.
Że one śmierdzą.
Śmierdolą.
Walą.
Drą.
Zwłaszcza, że to stopy takich samych jak ja biedaków, których nie stać na samolot.
W cytowanym wyżej, inicjalnym fragmencie książki rzuca się w oczy sensualna opisowość oraz silne identyfikowanie się narratora ze światem biedaków, który już od samego początku opowiadany jest w czasie teraźniejszym. Zastosowanie charakterystycznej wersyfikacji dynamizuje narrację i sprawia, że Halny funkcjonuje z szybkością dobrze zrobionego kina gatunkowego. Wartka akcja przeprowadza czytelników przez kolejne przestrzenie i wydarzenia, które filtrowane są przez subiektywny, najczęściej bardzo emocjonalny głos. Dynamika narracji najciekawiej wygląda w ostatnim, tytułowym opowiadaniu, gdzie poza wersyfikacją i subiektywizacją głosu, mamy do czynienia z zabiegiem ujawniania czasu akcji co do minuty. Dzięki temu proza Jarka płynie jak nowoczesny montaż filmowy, prowadzi czytelnika przez kolejne miejsca, działa „do utraty tchu”.
Naszpikowany wulgaryzmami i socjolektami język tworzy świat Halnego. Czytelnik wchodzi do świata „przegrańców” za pomocą ich słownika, napotykając raz za razem zamierzony efekt obcości. Pokazuje nam to nie tylko wyjątkowy słuch lingwistyczny i społeczną wrażliwość Jarka, ale także odwagę autora, który podjął się prowadzenia narracji pierwszoosobowej przy jednoczesnym zwielokrotnieniu i zróżnicowaniu głosów.
Językowy projekt Jarka stanowi wyjątkowy przykład upodmiotowiania ludzi tkwiących poza marginesem. Jeśli miałbym szukać porównań w literaturze, patrzę wyłącznie na światową ekstraklasę, wyciągając Kiedy umieram Williama Faulknera, gdzie pogrzeb matki opowiadany jest przez kilka niezależnych głosów rodziny biedaków z amerykańskiego południa. Jarek zdaje się z pełną świadomością grać w trudną grę wielogłosowej, zaangażowanej literatury, która z kilku stron jednocześnie kreuje świat niedostępny dla modelowych czytelników i unika przy tym ocen, sztucznej empatii czy nakładania inteligenckich projekcji i fantazji na nowohuckie przestrzenie.
Wokół Igora Jarka zrobił się w ostatnich miesiącach zasłużony szum. Nic w tym dziwnego, bo Nisza wydała znakomitą, angażującą czytelnika prozę, która z jednej strony ma szansę w sposób kompleksowy oddziaływać społecznie, a z drugiej – trzyma za gardło, wciąga i zachwyca tak od strony warsztatowej, jak poprzez wykreowany świat.
I. Jarek, Halny, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2020.